Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2015

Niedzielnik nr 54

Z nadejściem cieplejszych dni i z zapachem wiosny, który powoli czuć coraz mocniej, życie nabrało pędu. Dni obfitują w miłe spotkania i choć z tego powodu na czytanie czasu jest jakby mniej, to przecież zawsze mam przy sobie audiobooka i mogę go słuchać w wolnych chwilach. W czwartek rano, przed wyjściem do pracy, dostałam przesyłkę. Jakież było moje szczęście, gdy po jej rozpakowaniu znalazłam to: Popołudniu wybrałam się na spotkanie z Mieczysławem Bieńkiem - Hajerem. Na mojej półce stoją dwie jego książki, ale przyznaję, że dotychczas nie miałam okazji, by go posłuchać i pewnie dlatego nie przeczytałam tego, co napisał. A teraz, po spotkaniu, już wiem, że czytać będę. Czwartkowe spotkanie dotyczyło podróży rowerowej przez Kirgistan i Kazachstan. Hajer opowiada barwnie, wciąga słuchaczy w swoją bajdę, daje mnóstwo wskazówek praktycznych tak, jakby spotkał się z ludźmi, którzy za miesiąc, góra dwa wyruszą jego śladem i przyda im się informacja o puszystym dywanie

Dominique Loreau. Sztuka porządkowania.

Wydane przez Wydawnictwo Czarna Owca Zwabiona dobrymi opiniami o książkach Dominique Loreau sięgnęłam po kilka z nich i choć niektóre moje intuicje zgodne były z ideami Autorki, to czasami czułam się przytłoczona jej radami i ciągiem zaleceń jakie spisywała. A książka o tworzeniu list sprawiła, że poczułam się pokonana ;-) Jednak, u progu wiosny, zapragnęłam przeczytać najnowszą książkę - tę o sprzątaniu. Przyznacie, czas na taka lekturę jest doskonały. Bardzo możliwe, że powietrze pachnące wiosną sprawiło, iż "Sztukę porządkowania" przeczytałam błyskawicznie. Wynotowałam sobie nawet kilka porad, a jedna z nich trafiła mi do serca swoją prostotą. Porusza kwestię niby banalną, ale mocno przeze mnie dotychczas spychaną w mroki świadomości - przechowywanie dokumentów. Nie wiem jak Wy, ale ja mam z tym kłopot - różne ważne papiery trzymam w kopertach, teczkach, pudełkach i brakuje mi systemu ogarniającego ten chaos [ci, którzy widzieli kiedykolwiek moje biurko w

Część druga

Po książkę Adama Bahdaja sięgnęłam z powodu niedokładnego przeczytania regulaminu pewnego wyzwania czytelniczego. Myślałam, że czytamy książki z nazwą koloru w tytule, przejrzałam domowe zasoby i uznałam, że powrót do "Uwaga! Czarny parasol!" będzie miłym powrotem do lektury czytanej dawno temu. Choć pierwotnie wydawało mi się, że książka mocno się zdeaktualizowała, to po uważniejszym przeanalizowaniu treści uznałam, że mimo pewnych elementów osadzonych w czasach, w których powieść powstawała (1963) historia powinna zainteresować także współczesnych czytelników. W rączce tytułowego czarnego parasola jest bowiem ukryta mapa pokazująca drogę do skarbu. Kto jednak jest właścicielem owego parasola, co wspólnego z nim ma pewien poeta i kim jest mężczyzna z limuzyny okazuje się podczas - dość emocjonującej - lektury. Gdy tylko książki Helene Wecker pojawiły się w Polsce i gdy tylko przeczytałam udostępniony przez wydawnictwo pierwszy rozdział zapragnęłam przeczy

Wojtek

I znów musiałam przegłodzić kociaste, i znów niektóre kotki awanturowały się w nocy robiąc wszystko by mnie obudzić. Oczywiście pobudka była srogą zemstą za puste miski. Wstałam, z lekka nieprzytomna uniemożliwiłam hałasowanie i padłam do dalszego snu - mijający tydzień był wyjątkowo męczący. Wojtuś, jako najmłodszy w rodzinie, jest z pozoru introwertyczny. I dodatkowo ma mieszane uczucia wobec Sary: a to się układa tuż przed jej nosem i daje się smyrać i obwąchiwać, a to zmyka przed nią w popłochu. A szczególnie zmyka, gdy Sara przybiega sprawdzić kogo głaszczę. Skutkiem tego Wojtuś jest chyba najmniej przytulanym kotem w domu. Choć jest postęp - śpi ze mną:-) Transport Wojtka do PanDoktora zapewniła niezawodna Ciocia Z., której z tego miejsca, wobec wszystkich serdecznie dziękuję za nieocenioną pomoc. Bez niej nie dalibyśmy rady :-) Zanim nadszedł czas, w którym mogłabym się martwić brakiem jakichkolwiek sygnałów z gabinetu weterynaryjnego, dostałam elektroniczną wersję karty zabiegu

Nusia

Pytanie kogoś, kto ma kilka zwierząt o to, które z nich kocha najbardziej jest równie niezręczne, jak pytanie rodziców o to, z którym ze swoich dzieci czują się najbardziej związane. I choć wszystkie koty Kociokwika są moje, to jednak Nusia jest jakby najmojsza. Mam do niej słabość, pozwalam jej na rzeczy, na które innym kotom pozwalam mniej chętnie i rozpieściłam ją straszliwie. I pewnie dlatego, mimo wielkiego zaufania jakim darzę PanDoktora, o Nusię bałam się jakoś mocniej niż o inne koty. Owszem, o Sisi i Gusię się niepokoiłam, bo dziewięcioletnie kotki to jednak już panie w słusznym wieku, ale Nusia (przyznaję - znacznie za obszerna) spędzała mi sen z powiek. Przegłodzona od wczorajszej kolacji Nusia burczała do mnie od rana przymilnie. Niestety dla niej, byłam twarda i kociaste nie dostały jeść. Przed południem Ciocia Z. zapakowała kocicę do transportera i niczym siłacz trenujący podnoszenie ciężarów ruszyła z nią do samochodu. A Nusia śpiewała... Całą drogę śpiewała i dopiero u

Garmann Stiana Hole

Niektórzy, doskonali ilustratorzy książek, mają pecha do wydań polskich. Pecha miał Kęstutis Kasparavičius ze swoimi doskonałymi " Marchewiuszem Wielkim " i " Florianem Ogrodnikiem ", które wydane w niewielkim, przedziwnym wydawnictwie, nie odbiły się szerokim echem wśród miłośników dobrej książki. Książki do kupienia były na poczcie, za niewielkie pieniądze i tak naprawdę nie wiem, ile osób wypatrzyło je pomiędzy różnymi przeszkadzajkami dostępnymi zazwyczaj w okienkach pocztowych. *   *   * Pecha ma też niewątpliwie Stian Hole, którego dwie książki wydała Fundacja Inicjatyw Społecznie Odpowiedzialnych (jej strona wydawnicza wygląda tak - KLIK ).  Być może, gdyby książki pokazały się w innej oficynie, to Stian Hole zaistniałby intensywniej w powszechnej świadomości. A tak piszą o nim tylko mocno zainteresowani książka obrazkową. Garmann wkrótce idzie do szkoły. Letnie miesiące są ostatnimi w jego wolnym od nauki szkolnej życiu. Lato jest czasem, w

Część pierwsza

Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu. A ja - mimo, że nie piszę - wciąż czytam, słucham, a nawet oglądam. Postanowiłam zgromadzić w jednym miejscu okładki/plakaty tego, co towarzyszyło mi w lutym. Zgromadziłam, popatrzyłam i uznałam, że nie będę oszukiwała ani sobie, ani tym bardziej Was, łudząc, że jestem w stanie każdemu utworowi poświęcić osobny wpis. Poczynię zatem wpis zbiorczy, z kolejnością przypadkową. Abrahamem J. Heshelem zafascynowałam się już czas jakiś temu. Odnajduję w czytaniu jego pism wyjątkowy spokój, melodię, bliskość, której nie rozumiem, ale z której czerpię. Wśród książek przygotowywanych w pracy do zasobów antykwarycznych znalazłam "Pańską jest ziemię", pożyczyłam i rozsmakowywałam się w tej niewielkiej rozmiarowo, ale głębokiej treścią, książce przez kilka dni. Gdy zaczęłam czytać książkę Waldemara Wolańskiego pomyślałam, że jest odważny, bo pisanie o hodowli psów w czasach, w których co chwila z mediów dowiadujemy się o tym, że coś

Gusia

I znów uskuteczniałam głodzenie kotów. Jeść dostały dopiero w południe, gdy Z. przyjechała, żeby zabrać Gusię do PanDoktora. Ponoć zapakowanie Gusi do transportera trudne nie było, za to nieco kłopotliwsze okazało się jej znieczulenie przed zabiegiem. Ale Ciocia wsparła PanDoktora trzymając Gusię i koteczka usnęła. Stan jamy pyszcznej lepszy niż u Sisi, więc kolejna wizyta kontrolna za pół roku. Część zębów usunięta, a przy okazji pobrana do badań krew i zerknięcie przy pomocy USG do kocich wnętrzności (i znów musi brzuch zarastać, bo został ogolony). Gusia drogę do domu przebyła spokojnie, a pobrudziwszy nieco ręcznik, którym wyłożony był transporterek, obraziła się na to brudne i przyległa całym ciałkiem do wyjścia z transportera, żeby się nie powalać.  Po wyjściu na wolność nakrzyczała na ciekawską Sarę, pacnęła dla porządku Wojtka, zajrzała do miski i stwierdziła, że może jeść będzie później. P.S. W środę Nusia. P.S. 2. Za oknem szaleje burza z piorunami i nie możemy iść z mamutkie

Sisi

Piątkowy zabieg Sisulka zniosła dobrze. Ma usuniętą połowę zębów - usunięcie wszystkich przy jednym zabiegu spowodowałoby zbyt wiele bólu i mogłoby doprowadzić do tego, że przestałaby jeść i trzeba by ją karmić sondą. W piątek wieczorem odsypiała przeżycia na kaloryferze. W sobotę nie dała się umyć, sama się nie myła i nie jadła, więc pojechałyśmy na wizytę kontrolną. Dostała leki przeciwbólowe, a po powrocie do domu od razu dorwała się do miski. Dziś zjadła niewiele, ale mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. Wieczorem znów schowam jedzenie i przegłodzę koty - jutro na zabieg jedzie Gusia.