Przejdź do głównej zawartości

Katarzyna Żbikowska-Jusis. Kobieta w biegu.


Po książkę Katarzyny Żbikowskiej-Jusis sięgnęłam nieco z przekory wobec samej siebie. W podstawówce moje oceny z biegania nie wychodziły poza najniższe pozytywne, nigdy nie widziałam sensu, ani też przyjemności w tym, by zamiast chodzenia, poruszać się biegnąc. Nudne, męczące i właściwie po co?

Autorka opowiada o swoim życiu z bieganiem. Może właściwiej byłoby powiedzieć o bieganiu przez życie? Pracuje, jest matką, prowadzi - jak sama przyznaje - z mniejszym lub większym zacięciem, dom i biega. Zaszczepiona pasją biegania przez amerykański system edukacyjny, po przyjeździe do Polski długo mierzyła się ze specyficznym, krytykanckim podejściem nauczycieli do powierzonych sobie uczniów. Zanim ponownie uwierzyła, że bieganie może sprawiać frajdę, minęło nieco czasu, ale gdy już się o tym na nowo przekonała - ruszyła przed siebie.

Nie znajdziecie tu programów treningowych, ściśle rozpisanych diet, czy reklam butów i ubrań do biegania. Znajdziecie za to pełną pasji opowieść, że bieganie działa odświeżająco i motywująco, a ci, którzy mają wiele zadań są mistrzami w wykorzystywaniu każdej chwila dnia.

"Kobieta w biegu" to książka, która - choć lekka w odbiorze - zawiera ważne przekonania Autorki. Książka, która... Hm, hm... Zaraża;-)

Po tym, gdy skończyłam czytać książkę Katarzyny Żbikowskiej-Jusis, przygotowałam sobie wieczorem strój do biegania, a rano zasznurowałam tenisówki i pobiegłam. Biegnę tak co rano już dwa tygodnie, a wczoraj odważyłam się dołączyć do grupy Night Runners i choć trasę 6,28 km pokonałam z przyjemnością, to przyznaję, że na ostatnim kilometrze miałam kłopot ze złapaniem oddechu. Nie przejmuję się tym jednak zbyt mocno - za tydzień będzie lepiej:-)

Jeśli, tak jak ja, nigdy nie byliście przekonani, że bieganie daje moc i energię (po tym, jak już się złapie oddech, a ubrania wrzuci do pralki), sięgnijcie po "Kobietę w biegu". A później - nie jedźcie do sklepu po wypasione buty i obszczuplające* spodenki - tylko załóżcie wygodne ubranie, buty i biegnijcie. Po prostu przed siebie.

* Czyli obcisłe, opinające. Zawdzięczam słowotwórstwu koleżanki :-)

Komentarze

Zaintrygowałaś mnie tą książką. Z chęcią przeczytam, jakkolwiek obecnie jestem na etapie "bieganie jest męczące i właściwie po co";)
Monika Badowska pisze…
Małgrzata, miłej lektury. No i powodzenia w bieganiu;-)))
Scarlett pisze…
Ja na bieganie mam za słabe stawy, ale ćwiczę radośnie z Chodakowską od jakiegoś czasu. Mam nadzieję, że efekty będą.
Monika Badowska pisze…
Trzymam kciuki:-)

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k