Przejdź do głównej zawartości

Pies je. Kot jada.

Sobota. Postanawiam pospać dłużej, co w moim przypadku oznacza, że budzik zadzwoni o 5:20. 

Jest jeszcze szarawo, gdy ze snu wyrywa mnie głośne dyszenia Sary. Na wpół obudzona myślę, że muszę wstać, otworzyć jej balkon, żeby miała świeższe i chłodniejsze powietrze. Obracam się i już wiem, czemu dyszenie było tak głośne - psica wpakowała mi się do łóżka i dyszała prosto w moje ucho. Przy poduszce siedzi Nusia, która widząc, że już nie śpię przystępuje do lizania mnie po czole. Z transportera ustawionego przy łóżku odzywa się zaspana Sawa; już za chwilę galopuje po mnie, by zajrzeć mi w oczy i ponaglić do wstawania.

Patrzę na zegarek. Jest 4:52.

Do łazienki idę szurając nogami. Sara zastawia mi drogę, Wojtek przebiega z podniesionym ogonem, Sisi radośnie pokrzykując wskakuje na lodówkę, Nusia robi baranki w progu łazienki, Sawa biega i krzyczy, jakby w nadziei, że im szybciej będzie się ruszała i głośniej wołała, tym łatwiej będzie mi podstawić jej miseczkę z jedzeniem. I tylko Gusia ze stoickim spokojem, mocno zaspana, spogląda na to całe szaleństwo z koszyka na koty.

Nabieram suchej karmy dla Sary do słoika, którym odmierzam dzienną porcję. Z opakowania tabletek na wspomożenie funkcjonowania stawów, wyłuskuję jedną i - wciąż uważając, by nie nadepnąć małego, czarnego wrzaskuna - idę do pokoju, w którym Sara tańczy taniec niecierpliwości. Napełniam miskę, zamykam za sobą drzwi - łapiąc w ostatniej chwili Sawę biegnącą na oślep do psiej miski - i idę do kuchni.

Ustawiam 4 miski i spodek na blacie kuchennych szafek. Otwieram puszkę i pasztecik dla juniorów. Napełniam miski, rozgniatam porcję pasztetu, by małej jadło się wygodniej i podaję wygłodniałym kotom. Pierwsi dostają Nusia i Wojtek, później Sawa. Miska Sisi staje przed nią na lodówce, a miska Gusi na parapecie. 

Spokój. I tylko dźwięki mlaskania dobiegające od misek świadczą o tym, że nie mieszkam sama. Nastawiam kawę, z którą wkrótce wracam pod kołdrę. Nie udało mi się dłużej pospać, ale chociaż kawę wypiję w łóżku. 

Komentarze

Witam w klubie tych, którzy wstają tak wcześnie. Od poniedziałku do piątku budzik dzwoni mi o 4.15. Muszę jednak powiedzieć, że lubię tak wczesne poranki. Szczególnie wiosną i latem. Gorzej zimą, bo za oknem jeszcze ciemno.

Pozdrawiam weekendowo.
Monika Badowska pisze…
:-)

Ja też lubię. Miesiąc temu lubiłam bardziej, bo było jasno gdy wstawałam, teraz jakby nieco mniej - z dnia na dzień mniej;-)))

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k