Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2015

Szczepan Twardoch. Wieloryby i ćmy.

Przykład prozy Szczepana Twardocha udowadnia mi tezę o tym, że do wszystkiego trzeba dojrzeć. Kiedyś próbowałam sięgnąć po jego książki, ale nie mogłam ich czytać, dziś - po lekturze dzienników Autora - jestem zauroczona jego sposobem pisania. "Wieloryby i ćmy" obejmują zapiski z lat 2007 - 2015. Tych wcześniejszych jest nieco mniej, ale w moim odczuciu są pełniejsze, skupione intensywniej na ponadczasowej urodzie życia. To, wśród nich, znaleźć można zdania: Szedłem z synem do domu. Po całym dniu słoty popołudniem niebo się przetarło, zaświeciło nawet słońce, tym ciepłym w kolorze światłem, który świeci letnimi, późnymi wieczorami. Więc szliśmy oglądając błękit w kałużach, lecz za plecami mieliśmy zmierzch i sunący wał czarnych chmur i kiedy odwracałem głowę, widziałem, jak urywają się spod nich przejrzyste kurtyny deszczu. [s.29] Twardoch posiada umiejętność czarowania słowami. Zwykłe zjawiska, codzienność przemykająca niezauważalnie i bez budzenia zachwytów, w j

Marta Szarejko. Zaduch.

Zastanawiam się, czy reportaże o obcości Marty Szarejko są reportażami o nas wszystkich przybyłych do większych miast z miasteczek, mieścin, czy wsi.Chętnie pokusiłabym się o taką konkluzję, ale chyba się nie da. Mam wrażenie, że to Warszawa wymusza pewne zjawiska, pewne ogranicza, a jeszcze inne oferuje.  Bohaterami tekstów Marty Szarejko są ludzie, którzy pokonali wiele przeciwności, by znaleźć się tam, gdzie są - w stolicy. Wtapiają się w wędrujący szybko Nowym Światem tłum i tylko oni wiedzą jak dużą satysfakcję sprawia im popijanie kawy z pobliskiej kawiarni sieciowej i jak daleko są od tego, co zostawili w swoich rodzinnych stronach. Zachłystują się Miastem, ale jest to zachłyśnięcie - częstokroć - pełne goryczy. Pracowałam i studiowałam jednocześnie. Co dwa tygodnie brałam wolne piątki. Wsiadałam o 4:25 do autobusu, którym dojeżdżałam do najbliższego miasta. Tam przesiadałam się w pociąg, później kolejny, a następnie jeszcze dwa. O 17 zaczynałam ćwiczenia, na których

Na straganie w dzień targowy...

Przyznaję - być może jestem zblazowana w kontekście targów. Kilka lat jeżdżenia na targi książki dla przyjemności + kilka lat jeżdżenia na targi książki zawodowo, uczyniły ze mnie wybredną i wybiórczą odbiorczynię tychże. Na hale targowe spoglądam pod kątem tego, jak do nich dotrzeć, w jaki sposób zaaranżowano w nich przestrzeń, którędy wiodą szlaki komunikacyjne i jak je rozplanowano. Oczywiście - nie bez znaczenia jest oferta, ale tu dochodzi do głosu także codzienne obcowanie z książkami - nowszymi, starszymi, bez znaczenia. Mam to szczęście, że pracuję z ludźmi, dla których książki są równie pasjonujące, co dla mnie. Każde z nas celuje w inny typ literatury, ale każde rozsmakowuje się w czytaniu. Codzienność wypełniona książkami syci mnie tak mocno, że wędrując wczoraj targowymi ścieżkami, większą uwagę zwracałam na wydawnictwa uczelniane, niż te, z literaturą piękną. Z ofertą uczelnianych mam kontakt o wiele rzadszy. Targi książki mają dla mnie również walor towarzyski i

Andrzej Stasiuk. Kucając.

Wychodzę z domu o 7. Zauważam ze zdumieniem, że wciąż jest ciemno. Owszem, ciemnoszarawo, ale ciemno. Idąc do pracy myślę, że dziś jest dobry dzień, by zadumać się na najnowszą Stasiukową książką Czarnego. Gdy czytałam teksty zgromadzone w "Kucając", doświadczałam przedziwnego uczucia - znałam większość z nich, ich frazy, rytm słów, obrazy jakie się z nich wyłaniały. Znałam, bo jak się okazało na koniec lektury "Kucając" to tom tekstów wybranych, zbiór tego, co opublikowane zostało już wcześniej, gdzie indziej. Ale nie wzbudziło to we mnie niezadowolenia, raczej rozbawienie na własne nie dość ostrożne i uważne czytanie tego, co na okładce zamieszcza wydawnictwo. Owo rozbawienie doskonale pasowało do przyjemności jaką odczułam spotykając się z owymi tekstami.Choć nie wiem, czy słowo "przyjemność" w pełni oddaje moje odczucia... Andrzej Stasiuk nie daje nam dykteryjek. Pisze o przemijaniu, o jedności z Naturą - tej posiadanej, zaburzonej i tej, z

Niedzielnik nr 57

Myślałam, że ten weekend będzie inny. Spędzony w połowie w aucie, a w drugiej połowie na intelektualnych wyzwaniach. Okazało się jednak, że jestem w domu, mam czas, by się wyciszyć, uspokoić, nacieszyć zwierzyńcem, a intelektualne przygody uzależnione są tylko od tego, na co mam ochotę. Jak co roku, wraz z nastaniem jesieni, otaczam się wieloma książkami. Kiermasz i wymiany blogerskie sprzyjają zapełnianiu półek, a poza tym biblioteczne zbiory też nie pozostawiają mnie obojętnej na urok słowa pisanego. Czytam "Szwecja czyta, Polska czyta" i czuję się jakbym poznawała inny świat. Zaczęłam część opisującą czytelnictwo w Polsce i ciekawe jakie będę miała wrażenia po skończonej lekturze. Jestem już po "Kucając" i "Zaduchu", obydwu poświęcę kilka słów w odrębnych notkach, bo uważam, że warto. "Dziką stronę jedzenia" pożyczyłam ponownie, bo chcę doczytać rozdziały o owocach zlekceważone przeze mnie przy pierwszej lekturze. "Os

Niemoc czytelnicza, twórcza oraz inne przypadki

Książkę "Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej" czytałam siedząc u boku Sary podpiętej do kroplówki. Podobnie jak opowieść Cabella o Terry'm Pratchett'cie, która nie wiem czemu wydawała mi się być biografią, a była bardziej podstawą do tego, by zacząć porządkować sobie wiedzę o powieściach twórcy Świata Dysku i jego poglądach. Sara była podpięta do kroplówki, bo miała babeszjozę. Była w bardzo poważnym stanie (babeszje powodują rozpad erytrocytów) i jest z nami nadal dzięki zaangażowaniu w jej ratowanie PanDoktora. Podczas jej choroby spotkałam się z wielką życzliwością i wyrozumiałością ludzi wokół i za to też jestem bardzo wdzięczna. Tak jak na zdjęciu poniżej, wygląda krew zarażonego psa. W pędzie nowych obowiązków w pracy, skupieniu na Sarze i pozostałych zwierzętach, próbie dołączenia do regularnych treningów biegowych, nadszedł dzień moich urodzin. Poświętowałam ze współpracownikami, na odległość z rodziną, a nawet w ostatni weekend miałam jeszcze okazję