Przejdź do głównej zawartości

Niedzielnik w środę, czyli garść informacji (79)



Wróciłam :-) I mimo, że od powrotu upłynęło już kilka dni, codziennie próbuję zebrać motywację do tego, by pisać. Mam nadzieję, że ten nietypowy niedzielnik stanie się motorem napędowym, bo przeczytałam kilka świetnych książek i zanim znów wyjadę chciałabym się nimi z Wami podzielić.


Zachwyciłam się Bieszczadami. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w owych zachwytach odosobniona, ale i tak - w pełni nieracjonalnie myślę - że ten mój zachwyt jest najgłębszy, bo jest najmojszy.


Przygotowałam się solidnie: trasa, noclegi, pakowanie i ważenie plecaka, odpowiednia grupa na facebooku. I nie wzięłam pod uwagę jednego. Ja miłośniczka Natury, i jak mi się wydawało, córka Dziczy, nie uwzględniłam pogody:-D


Podkarpacie przywitało mnie deszczem, ale gdy dojechałam do Ustrzyk Górnych i wędrowałam do Wołosatego, towarzyszyło mi nieśmiało wyglądające zza chmur słońce. W nocy była burza. I rano była burza. Nie zraziło mnie to, zwinęłam szybko namiot i powędrowałam. I nawet słowa pani sprzedającej bilety do Bieszczadzkiego Parku Narodowego - "Jak zaczęło padać z początkiem maja, tak pada do dziś" nie dały mi do myślenia i nie zabiły mojego entuzjazmu. Och, te porywy serca...


A potem było lepiej i lepiej. Szłam sama, wokół szumiało, huczało w strumyku, słońca zaczynało oświetlać drogę, a widoki robiły się coraz piękniejsze. I wiatr, tak cudnie wiał...



Każdej noc była burza. I każdej nocy cieszyłam się, że mam nad głową dach - owszem z materiału, owszem - niewielki, ale dach, pod którym przeżywało się burzę zupełnie inaczej niż wówczas, gdyby złapała mnie na szlaku. Szlaki były cudne... Owszem, te w lesie błotniste i śliskie, wymagające wiele uważności, ale i tak piękne.


Dużo mnie nauczył ten wyjazd. Miałam mnóstwo czasu na myślenie i choć czasem zamiast zastanawiać się nad kwestiami egzystencjalnymi musiałam skupiać się nad bezpiecznym uczynieniem kolejnego kroku, to i z tego płynęła do mnie wartościowa lekcja.


Wiem, że wrócę. W Bieszczady, Beskid Niski, zahaczę o Magurski Park Narodowy. Wiem, że fizyczne zmęczenie (plecak ważył 12 kg :-)), inne niż na codziennie funkcjonowanie, pozwoliły mi się niesamowicie zresetować i przewartościować pewne sprawy. 


W Cisnej odwiedziłam, nucąc "Piosenkę dla zapowietrznego" (w innym wykonaniu, bo Stachurowym) Siekierezadę. Skusiłam się na regionalne danie, poprawiłam kawą i syciłam się klimatem. Wędrówka do schroniska i pobyt w nim ponownie otworzyły mnie na nowe doświadczenia. 


Spotykałam rozmaitych ludzi, którzy byli jak barwne motyle - zamienialiśmy kilka słów, dzieliliśmy wrażeniami ze szlaku i szliśmy każde w swoją stronę. Zaimponowały mi dwie studentki, które szły już kolejny dzień niosąc na sobie cały swój dobytek, łącznie z kuchenką zabezpieczające je we wrzątek; mnie pewnego poranka także 😉


Po powrocie do domu zdążyłam jeszcze ponownie wybrać się w góry i przekonać jak wyglądają szlaki w Beskidzie Śląskim. Nie mylicie się - podobnie mokro. Amber była oburzona. 


Udało mi się również - po raz pierwszy w tym roku - wybrać na wycieczkę rowerową. I ta, debiutancka w sezonie 2020, przejażdżka spodobała mi się na tyle, by kolejnego dnia wyruszyć ponownie. 


Brzask w górach

Wyszedłem przed dom
spod nóg runął pejzaż
który zaspał w trawie
listek ćwierknął jak wróbel

W środku lasu
nagle roześmiało się drzewo
to ptaki

Podczas pobytu w Bieszczadach odkryłam dla siebie twórczość Jerzego Harasymowicza. Czytam jego wiersze i czuję, że napisał je tak jakby chciał mi o sobie opowiedzieć. Dawno już żaden poeta nie trafił tak bardzo w moją wrażliwość. 
*   *   *

Dziękuję tym, którzy doczytali aż dotąd. Mam dla Was prezent od księgarni litres.pl - kod, który da Wam 10 zł za zakupy za minimum 20 zł. Wystarczy, że w piszecie PROWINC10. Od jutra będą się także pojawiały linki afiliacyjne i - jeśli uda mi się ogarnąć kwestie techniczne - baner.


Doświadczenia zebrane podczas tego urlopu wzbogaciły mnie, były źródłem cennych lekcji. Są także elementem, który wzbudza we mnie tęsknotę. Za tym, by zredukować swoje potrzeby, odrzucić to co zbędne i cieszyć tym, co najważniejsze. 

Komentarze

Właśnie za to kocham góry, że pozwalają nabrać zdrowego dystansu do pewnych spraw, zresetować się, zweryfikować swoje podejście do życia i codzienności i po prostu pobyć ze sobą, zachwycić się przyrodą... Beskidy kocham najbardziej na świecie. A Wołosate, to moje wciąż niespełnione marzenie, ale do czasu. ;)
Monika Badowska pisze…
Natalio,
trzymam kciuki za Twoją obecność w Wołosatym. Ze zdumieniem odkryłam, że wystarczy wsiąść w Katowicach w autobus, którym można dojechać do Ustrzyk:-)

A co do miłości do gór - mam na ich punkcie coraz większego fioła:-) Gdzie chodzisz w Beskidach?

Pozdrawiam:-)
Zaczęło się od Beskidu Śląskiego (głównie wypady z Bielska-Białej lub okolic), bo stamtąd pochodził mój narzeczony... I w sumie te okolice są mi najlepiej znane. W pakiecie z facetem dostałam też miłość do gór. ;) Narzeczonego już nie ma, ale miłość do gór została. Inne okolice wciąż odkrywam. A raczej będę odkrywać, jak trochę Covid odpuści. Bo ode mnie w Beskidy to 400 kilometrów. :(
Monika Badowska pisze…
Trzymam kciuki za Twoje górskie wędrowanie!

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Paweł Beręsewicz. Kiedy chodziłem z Julką Maj.

Wydane przez Wydawnictwo Literatura Książka Pawła Beręsewicza wprawiła mnie w dobry nastrój. Opisując pierwsze drżenia serca, pierwsze zakochanie z punktu widzenia piętnastoletniego Jacka Karasia Autor dokonuje wyłomu - bodaj pierwszy raz mam szansę przeczytać, jak reaguje nastolatek szykując się na randkę, co i czy w ogóle mówi rodzicom o swojej dziewczynie i czy tylko dziewczyny martwią się o to, w którą stronę skierować nos przy pocałunku. Jacek Karaś, którego czytelnicy mieli okazję poznać w książce " Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek ", kończy gimnazjum i w ostatniej klasie dostrzega niezwykły urok swojej klasowej koleżanki, Julki Maj. Zdobywając się na straceńczą odwagę pyta Julkę, czy zechciałaby być jego dziewczyną. Później, wbrew temu, co myślał Jacek, bywa trudniej - nagle trzeba myśleć o wielu sprawach, nad którymi nigdy nie było powodu się zastanawiać, funkcjonować w inny niż dotychczas sposób. Cenię sobie ostatnie rozdziały powieści. Nie powiem nic więcej - czytaj