Przejdź do głównej zawartości

Cezary Wodziński. Św. Idiota.

Wydane przez
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria


Cezarego Wodzińskiego znałam przede wszystkim stąd, że Wodziński "zna się" na Lwie Szestowie :-) Rzetelnie studiowałam "Ateny i Jerozolima" Szestowa w przekładzie Wodzińskiego, który napisał też znakomity wstęp do tej książki.

O jurodiwym nie wiedziałam niczego, a po "Św. Idiotę" sięgnęłam z powodu podtytułu: "Projekt antropologii apofatycznej". Mniejsza o "projekt" i mniejsza o "antropologię" - chodzi o słowo "apofatyczny". Wiedziałam, co to jest teologia apofatyczna. Jest to mianowicie teologia, która zakłada, że człowiek nie jest w stanie poznać Boga i w tej sytuacji może zasadnie wypowiadać się jedynie na temat tego, jaki Bóg nie jest. Z kolei Szestow, którego bardzo lubię, uprawiał coś w rodzaju filozofii apofatycznej (jeżeli w ogóle można użyć takiego terminu). Tadeusz Gadacz w drugim tomie swojej "Historii filozofii XX wieku" pisze o Szestowie tak:

"Mimo, że nie cenił filozofii, sam wciąż jednak filozofował. Mimo, że krytykował rozum, czynił to na gruncie rozumu. O jakiej zatem filozofii myślał?"

"Św. Idiota" to opowieść o jurodiwym. A kto to jest jurodiwy? "Jurodiwy" to słowo staroruskie. W języku ludowym terminem tym oznaczano ułomność psychiczną, umysłowe kalectwo. "Jurodiwy" to słowo pochodzące od "rod" - rodzić, a ten termin z przedrostkiem przeczącym oznacza coś kalekiego, ułomnego, nienaturalnego, a nawet poronionego.

Jurodiwy to właśnie ktoś ułomny, poroniony, kaleki, ale w określonym kontekście. W Pierwszym Liście do Koryntian znajdujemy tę oto frazę: "My jesteśmy głupi z powodu Chrystusa" (1 Kor 4,10). I to jest właściwy kontekst, bo jurodiwy to szaleniec Boży, człowiek szalony dla Chrystusa. To ktoś żyjący pośród ludzi, ale niejako poza społecznością. Jurodiwy to ktoś głupi w świecie, głupi z powodu Chrystusa. Jedną rzecz Wodziński podkreśla zdecydowanie:

"Wszystkie elementy tej autocharakterystyki 'apostolstwa' odnajdziemy wprost lub w rozmaitych przepoczwarzonych postaciach w fenomenie szaleństwa Chrystusowego. Z wyjątkiem jednego: żaden z jurodiwych nie uchodził i nie śmiał uchodzić za apostoła, ani nawet za jego naśladowcę. Głoszenie 'dobrej nowiny' nie było celem ani zadaniem świętych szaleńców. (...) Jurodstwo nie ma żadnej podstawy 'teoretycznej' w sensie ścisłym - nie stanowi realizacji czy reprezentacji jakiegoś złożonego modelu świętości, nawet jeśli ów model dałby się wyprowadzić z tekstu Ewangelii bądź pozwalał się usankcjonować na jej gruncie."

Wodziński pisze piękną historię jurodiwych, przedstawia żywoty niektórych z nich.  Pierwszą kanonizowaną jurodiwą była św. Izydora, żyjąca w IV wieku w Górnym Egipcie. Później byli następni - najpierw jurodiwi bizantyjscy, następnie rosyjscy. Książka zaopatrzona jest w przypisy, które dobrze jest czytać, bo zawierają wiele cennych wiadomości. Mamy obfitą bibliografię, osobny wykaz zbiorów rosyjskich świętych, w których znajdują się żywoty jurodiwych i wreszcie poczet jurodiwych z krótką metryczką dla każdej postaci.

Książkę czyta się znakomicie, bo i temat ciekawy, i pióro Wodziński ma dobre. Oto mała próbka:

"Nie widzimy obrazu, w jaki zapatrzony jest święty szaleniec w swym wyczynie jurodstwa. Widzimy jednak, jak ten niewidzialny obraz działa na niego i jak on działa na nas. (...) Naśladuje nie tyle Chrystusa, ile stan świata w chwili wstrząsu, jakiego doznał on po pierwszym przyjściu Chrystusa. Naśladować Chrystusa niepodobna. Można jednak próbować bez wytchnienia wytrącać świat w bojaźń i drżenie, jakiego zaznał wieki temu. Ba! przypominać bez ustanku, że owa bojaźń i drżenie jest warunkiem przemienienia świata i człowieka. Oto cel świętej gry szaleńca Chrystusowego."

*   *   *

W recenzji skoncentrowałam się na samym przedstawieniu tematu, by wydaje mi się, że fenomen jurodiwego nie jest powszechnie znany. Proponuje też zajrzeć tutaj - jest to tekst Wodzińskiego o jurodiwym, opublikowany przed dziesięciu laty w "Więzi".

Komentarze

smootnyclown pisze…
nie przekonuje mnie ta książka do siebie na tyle, żebym ją przeczytał:) No ale może kiedyś się wezmę, w wolniejszej chwili.
Ja Wodzińskiego znam z "Heidegger i problem zła" - książka naprawdę rewelacyjna:) Możesz polecić mężowi:P
Monika Badowska pisze…
>smootnyclown

Nie muszę polecać :-))

Skoro Wodziński taki rewelacyjny, to co Cię nie przekonuje? Temat książki?

Pozdrawiam :-))

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Paweł Beręsewicz. Kiedy chodziłem z Julką Maj.

Wydane przez Wydawnictwo Literatura Książka Pawła Beręsewicza wprawiła mnie w dobry nastrój. Opisując pierwsze drżenia serca, pierwsze zakochanie z punktu widzenia piętnastoletniego Jacka Karasia Autor dokonuje wyłomu - bodaj pierwszy raz mam szansę przeczytać, jak reaguje nastolatek szykując się na randkę, co i czy w ogóle mówi rodzicom o swojej dziewczynie i czy tylko dziewczyny martwią się o to, w którą stronę skierować nos przy pocałunku. Jacek Karaś, którego czytelnicy mieli okazję poznać w książce " Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek ", kończy gimnazjum i w ostatniej klasie dostrzega niezwykły urok swojej klasowej koleżanki, Julki Maj. Zdobywając się na straceńczą odwagę pyta Julkę, czy zechciałaby być jego dziewczyną. Później, wbrew temu, co myślał Jacek, bywa trudniej - nagle trzeba myśleć o wielu sprawach, nad którymi nigdy nie było powodu się zastanawiać, funkcjonować w inny niż dotychczas sposób. Cenię sobie ostatnie rozdziały powieści. Nie powiem nic więcej - czytaj