Przejdź do głównej zawartości

Buwing, czyli romans w bibliotece

Buwing to nie tylko ślęczenie nad książkami. To styl życia, jak clubbing.

Hm, dla mnie BUW jest miejscem, gdzie mogę spełnić swoje czytelnicze zachcianki. A kawę idę pić bardziej z rozsądku niż z potrzeby. Dziesięć godzin spędzonych w bibliotece zdawało się zawsze płynąć zbyt szybko.

Załamał mnie ten artykuł.

Komentarze

Anonimowy pisze…
rany ale bzdury... az strach myslec co sie dzieje z ludzmi. szkoda słów
Monika Badowska pisze…
Mary,
zgadzam się. Jedynym pocieszeniem jest starsza pani, która mieszka niedaleko BUW-u i bywa tam, by czytać prasę.
Anonimowy pisze…
No cóż... Z pozycji studentki powiem tyle, że trudno spotkać wśród potencjalnie przyszłych "elit" kogoś oczytanego. Na moim kierunku, jedenym z najtrudniejszych, jak się powszechnie uważa, ludzie mają problemy z rozróżnieniem, który z Kaczyńskich jest premierem, ale w "trendy" miejscach rzecz jasna bywają... Aż mnie ciarki przechodza jak o tym myślę, a im mlodsze roczniki tym gorzeh.
Dziękuję za dodanie do zakladek, pozwolę sobie na uczynienie tego samego, pozdrawiam:)
Sesolello pisze…
Faktycznie załamujące. W Krakowie taki buwing to się chyba w Bibliotece Jagiellońskiej uprawia, idziesz na cały dzień, w zasięgu ręki masz kawę, internet, nieskończony LABIRYNT książek i zawsze trafia się na jakichś znajomych z którymi można w czasie przerwy odpocząć. I tak było podczas moich studiów. Ale to wynikało ze zwykłej naukowej potrzeby, a że przy okazji było fajnie? Bo to studenckie czasy były. I nawet dawno temu ten Barbarzyńca wydawał mi się takim przyjemnym pomysłem, a teraz mnie odrzuca. Ale tak chyba bywa z ciekawymi pomysłami, gdy są doceniane. Ogród na dachu biblioteki to w Krakowie chciałabym mieć ;)))
Monika Badowska pisze…
Anaman,Sesolello,
ropzumiem, że w bibliotece można sie spotkać ze znajomymi na kawie. Gdy siedziałam tam całe dnie, a ktoś chciał się ze mną spotkać umawialiśmy się tam, bo było najwygodniej. Ale na coś takiego, że jeśli usiądzie się przy okrągłym stole pod świetlikiem, to znaczy, że czeka się na podryw - w życiu bym nie wpadła... Dla mnie biblioteka, ta i każda inna, ma wartość naukową. Ta szczególną, bo pozwala mi szukać tego, czego wiem, że chcę szukać i odnajdować to, czego nie wiedziałam, że szukam:)
Przyznam, że w ogrodzie na BUW-ie nie byłam nigdy.
Anaman, "zakładkowo" - miło mi:)
Anonimowy pisze…
Mnie już chyba nic nie zdziwi... Chociaż w Gdańsku raczej nie ma bibliotek, w których odbywałby się taki buwing - no chyba że w uniwersyteckich, ale od czasu skończenia studiów tam nie bywam. Wolę jednak ciche, wręcz kameralne miejsca, w których można zatopić się w lekturze i nie martwić, że przypadkiem siedzi się przy stoliku 'podrywowym' ;)
Anonimowy pisze…
Lanserzy są wszędzie. U mnie na studiach padło pytanie od prowadzącego:
- A chodzą państwo do BUWu?
- Tak... na kręgle :)))

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Paweł Beręsewicz. Kiedy chodziłem z Julką Maj.

Wydane przez Wydawnictwo Literatura Książka Pawła Beręsewicza wprawiła mnie w dobry nastrój. Opisując pierwsze drżenia serca, pierwsze zakochanie z punktu widzenia piętnastoletniego Jacka Karasia Autor dokonuje wyłomu - bodaj pierwszy raz mam szansę przeczytać, jak reaguje nastolatek szykując się na randkę, co i czy w ogóle mówi rodzicom o swojej dziewczynie i czy tylko dziewczyny martwią się o to, w którą stronę skierować nos przy pocałunku. Jacek Karaś, którego czytelnicy mieli okazję poznać w książce " Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek ", kończy gimnazjum i w ostatniej klasie dostrzega niezwykły urok swojej klasowej koleżanki, Julki Maj. Zdobywając się na straceńczą odwagę pyta Julkę, czy zechciałaby być jego dziewczyną. Później, wbrew temu, co myślał Jacek, bywa trudniej - nagle trzeba myśleć o wielu sprawach, nad którymi nigdy nie było powodu się zastanawiać, funkcjonować w inny niż dotychczas sposób. Cenię sobie ostatnie rozdziały powieści. Nie powiem nic więcej - czytaj