Przejdź do głównej zawartości

Niemoc czytelnicza, twórcza oraz inne przypadki

Książkę "Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej" czytałam siedząc u boku Sary podpiętej do kroplówki. Podobnie jak opowieść Cabella o Terry'm Pratchett'cie, która nie wiem czemu wydawała mi się być biografią, a była bardziej podstawą do tego, by zacząć porządkować sobie wiedzę o powieściach twórcy Świata Dysku i jego poglądach. Sara była podpięta do kroplówki, bo miała babeszjozę. Była w bardzo poważnym stanie (babeszje powodują rozpad erytrocytów) i jest z nami nadal dzięki zaangażowaniu w jej ratowanie PanDoktora. Podczas jej choroby spotkałam się z wielką życzliwością i wyrozumiałością ludzi wokół i za to też jestem bardzo wdzięczna. Tak jak na zdjęciu poniżej, wygląda krew zarażonego psa.


W pędzie nowych obowiązków w pracy, skupieniu na Sarze i pozostałych zwierzętach, próbie dołączenia do regularnych treningów biegowych, nadszedł dzień moich urodzin. Poświętowałam ze współpracownikami, na odległość z rodziną, a nawet w ostatni weekend miałam jeszcze okazję uczcić to, że jestem o rok starsza;-)

Czytanie okulało. Poczytałam coś, co nie sprawiło mi żadnej przyjemności, a czytane było z obowiązku. Sięgnęłam po "29.99", które uderzająco trafnie obnażało świat podlegający mocy reklamy, ale z nieznanych przyczyn nie doczytałam. Pod wpływem psiej choroby zainteresowałam się bliżej zoologią i półka z książkami z biblioteki zapełniła się odpowiednimi podręcznikami. W międzyczasie zaczęłam słuchać książki Magdaleny Zawadzkiej "Taka jestem i już" i choć mnie zainteresowała - przestałam zabierać ze sobą słuchawki na spacery. Próbowałam zastosować na czytelniczą niemoc starą dobrą zasadę - książkę znanego i lubianego autora. Owszem, na stole, gdzie jadam, leży "Świadek oskarżenia" A. Christie. A przecież wokół tyle dobrych książek!

Sięgnęłam kiedyś po publikację "Dehumanizacja człowieka i humanizacja zwierząt". Zraziłam się nieco do teorii tam głoszonych, potraktowawszy je dość osobiście, i do sposobu - zbyt uproszczonego, jak na mój gust - argumentowania za tymi teoriami. Zniesmaczona nie doczytałam książki do końca. Miałam jednak okazję uczestniczyć ostatnio w rozmowie związaną z taką tematyką i uznałam, że powinnam wrócić do tego o czym pisze ks. Śledzianowski. Gdy przeczytam - podzielę się z Wami opinią.

4 października było Święto Zwierząt, którego nie odnotowałam, podobnie jak nie uczyniłam stosownej notki dwa dni później, gdy do Kociokwika przybyły Bożątko i Niebożątko (zapraszam do zakładki tymczasy). Wkrótce zrobię ogłoszenia i poproszę Was o pomoc w ich rozpowszechnianiu.

Minioną sobotę spędziłam na festynie rodzinnym. Były książki i zabawki dla najmłodszych, stoiska kiermaszowe z książkami i nie tylko, gry i zabawy, trampoliny i zamki, młodzi i nieco starsi występujący, muzyka poważniejsza i ta popularna oraz szeroki pakiet edukacyjny, który pod przykrywką dobrej zabawy miał trafiać nie tylko do najmłodszych. 







11 października minęły dwa lata obecności Sary w Kociokwiku. Piękne dwa lata, wzajemnego oddania, nowych doświadczeń i różnego rodzaju dobra, które się nam przytrafiło. Takiego jak na przykład ostatnia zbiórka prowadzona przez Fundację Adopcje Malamutów na rzecz pokrycia kosztów leczenia babeszjozy. 

Jesień na rynku książki obfituje w doskonałe zachęty do tego, by czytać. Kuszą mnie zapowiadane dzienniki Jacka Dehnela i Szczepana Twardocha, biografia Wojciecha Kilara. Ucieszyło mnie wznowienie "Tajemnej historii" Donny Tartt, nowa powieść Marka Hłaski i wydanie książki o czytaniu w Polsce i w Szwecji. Tę ostatnią właśnie napoczęłam i przyznam Wam, że czuję się jakbym czytała o innym świecie. Biblioteka dla dzieci w wieku 10-13 lat, festiwal literacki, na który bilety wyprzedawane są w mgnieniu okaz i wiele, wiele pomysłów sprzyjających temu, by cieszyć się czytaniem i książką.

Dwa dni temu miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z Bogusławą Sochańską, szefową Duńskiego Instytutu Kultury, doskonałą tłumaczką i propagatorką twórczości Andersena. Dzięki jej staraniom i w jej tłumaczeniu ukazały się w Polsce na nowo "Baśnie" Andersena. Na nowo - bo to wydanie, które wszyscy znamy, opublikowane blisko 50 lat temu, tłumaczone było z niemieckiego, a owo najaktualniejsze już z języka twórcy, czyli duńskiego. Ponieważ, jak dowiedziałam się na spotkaniu, cechą charakterystyczną "Baśni" był sposób narracji, uznałam, że warto sięgnąć po nie w wersji audio. Dziś je odbiorę, jutro zacznę słuchać, a później podzielę się z Wami wrażeniami.

Już połowa miesiąca. Obfitego w wydarzenia i doświadczenia. Przede mną jeszcze dzisiaj dwa ciekawe spotkania, w przyszłym tygodniu kolejne i oczywiście wizyta na krakowskich Targach Książki. W ubiegłym roku nie byłam, ciekawa zatem jestem klimatu nowego miejsca.

Chyba nie pokazywałam Wam efektu pracy jaką włożyliśmy w przygotowanie Narodowego Czytania. Moim zdaniem było warto, a Waszym?

Komentarze

Pyza pisze…
Baśnie w tłumaczeniu pani Sochańskiej brzmią cudownie -- faktycznie odkrywa się zupełnie inny język Andersena: prosty, a równocześnie bardzo poetycki, skierowany do dzieci, ale trochę tak, jakby autor mówiąc cały czas patrzył w okno ;). Nie wiem, jak w słuchaniu -- ale w czytaniu sprawę dodatkowo polepsza to, że ten zbiór baśni jest przepięknie ilustrowany, bardzo miękko, więc dopełnia całość. Ale myślę, że nawet bez ilustracji będziesz zadowolona :).

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k