Suketu Mehta. Bombaj. Maximum city.

Suketu Mehta. Bombaj. Maximum city.


Wydane przez
Wydawnictwo Namas

"Bombaj" to historia totalna. Doskonale napisana i równie doskonale przetłumaczona. Autor wyjechał z Bombaju do Stanów Zjednoczonych i wrócił do niego ponad dwudziestu laty. Wrócił do miasta, by wychować dzieci w tradycyjnej kulturze, by umożliwić im wzrastanie w tym, za czym tęsknił ich ojciec podczas pobytu na obczyźnie.

Miasto zmieniło się - zmieniło też nazwę. To, jak Suketu Mehta przedstawia Mombaj ma wyjątkową wartość, bo też jego opisy są dwojakimi - obcego i swojego. Autor patrzy na otaczające go wydarzenia świeżym, nieuwikłanym w powiązania polityczne, spojrzeniem i jednocześnie patrzy z przenikliwością stałego mieszkańca Bombaju, ze znajomością ścieżek niewidocznych dla obcych.

Zdumiała mnie ta książka. Nie spodziewałam się w niej odnaleźć tak wiele podobieństw do sytuacji politycznej Polski, do pewnego klimatu, mentalności obecnej w postępowaniu naszych polityków (i jak się okazuje - polityków piastujących ważne stanowiska w Bombaju).

"Bombaj" to książka, do której z pewnością wrócę. Wrócę tym chętniej, że tym razem zatrzymałam się w lekturze na pewnym etapie opowiadanej przez Autora historii. Wrócę, by dogłębnie zbadać, co sprowokowało Suketu Mehta do słów: Bitwa o Bombaj to bitwa indywidualnej jaźni z tłumem. Po prostu - wrócę.
Carl Honore. Pod presją.

Carl Honore. Pod presją.


Wydane przez
Wydawnictwo Drzewo Babel

Nasza ziemia podupada ostatnimi czasy... Dzieci już nie słuchają rodziców i najpewniej nadchodzi koniec świata [ napis na glinianej tabliczce pochodzącej z roku 2800 p.n.e.]

Lektura książki Carla Honore sprawia, że włosy jeżą się na głowie. To, że już wieki temu narzekano na dzieci staje się niczym wobec przekazu "Pod presją" świadczącego o tym, że dorośli, współcześnie żyjący, zatracają zupełnie rozsądek w sprawach dzieci. Brak konsekwencji, wybujałe ambicje rodziców, którzy pod sztandarem "moje dziecko - mój skarb" robią dzieciom krzywdę.

Zajęcia pozalekcyjne, które tak szczelnie wypełniają czas dziecka, że nie ma ono kiedy zwyczajnie się pobawić? Treningi sportowe, które sprawiają, że boiska na podwórkach niegdyś pełne dziś świeca pustkami, a dziesięciolatki maja wyniszczone organizmy? Setki dzieci na lekach uspokajających, bo wykryto u nich zaburzenia koncentracji i nadpobudliwość? Szkoła, która uczy zdawania testów, a nie myślenia? Znacie to?

Być może u nas te powyższe i im podobne zjawiska nie osiągnęły takiej skali jak w krajach zachodnich. Na moim podwórku wciąż widać dzieciaki grające w piłkę i nawet skaczące przez skakanki. W pobliskim parku budującym widokiem są rodziny na rolkach, czy rowerach. Ale i tak - gdy czytam ku czemu zmierzamy (i pewnie wiodącym czynnikiem powstrzymującym to szaleństwo jest zasobność finansowa Polaków) jestem przerażona.

Siła Małych Naciągaczy, fundacja uwalniające dzieci od rodziców w sporcie, szkoły, które nie wystawiają ocen, by nie budzić rywalizacji wśród rodziców. To wszystko brzmi mocno nierzeczywiście, ale istnieje. I trzeba z tym walczyć, by odzyskać dzieciom ich dzieciństwo. 

Dodatkowej pikanterii całej tej sprawie dodaje fakt, że to dokąd zmierza polska oświata dziś jest zupełnym zaprzeczeniem postulatów książki. Mimo dowodów, że najlepiej rozwijają się dzieci, które do szkolnych struktur trafiają w wieku lat 7 - od września w polskich ławkach (zupełnie nieprzygotowanych) usiądą dzieci młodsze. Gdy postuluje się większą autonomię szkół, nasze szkoły oddaje się w zarządzanie samorządom, które tylko patrzą jak nie wydać zbyt wiele i na zmiany reagują niechętnie oraz kuratoriom, które wkrótce przestana istnieć i zostaną zastąpione innym tworem równie restrykcyjnie pilnującym tego, by szkołach realizowano podstawy programowe podyktowane przez ministerstwo. Mogłabym takich przykładów podawać wiele, ale lepiej będzie jeśli sami przeczytacie książkę.

"Pod presją" to lektura obowiązkowa dla rodziców i nauczycieli.
*   *   *
Renate Jones. Koty.

Renate Jones. Koty.



Wydane przez
Wydawnictwo Muza

Kolejna "kocia" nowość książkowa to dobrze napisany, rzeczowy i zawierający porządne informacje poradnik dla tych, którzy rozpoczynają przygodę zwaną "życie z kotem" i potrzebują solidnej podpory dostępnej całodobowo:-)

Grono autorskie to weterynarze i dziennikarze zajmujący się kotami. Każde z nich opracowało temat sobie najbliższy i pewnie dzięki temu lektura okazuje się być tak zajmującą.

W książce przedstawiono siedem obszarów tematycznych. Omówiono zachowania i rasy kotów, rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę zapraszając kota do domu, sposób wychowywania kota, możliwe kryzysy i rozwiązania terapeutyczne, a także przedstawiono zagadnienia dotyczące zdrowia mruczących pupili.

Oprócz klarownie wyłożonych, dobrze wyważonych informacji książka zawiera całe mnóstwo zdjęć. Fotografie wzbudzały mój entuzjazm nie mniejszy niż treści, które ilustrowały. W umaszczeniu japońskiego bobtaila usiłowałam dostrzec podobieństwo do Nusi (choć bobtail należy do ras bezogoniastych, a Nuśka ma dłuuugi ogon), w rozdziale o kocim zdrowiu nadgorliwie wyszukiwałam przyczyn tego, że Duszka nie przybiera na wadze, a czytając o tym, co robić, by koty były szczęśliwe gorączkowo dokonywałam rachunku sumienia.

Jeśli decydujecie się na przygarnięcie kota lub ktoś z Waszych przyjaciół zaprosił do domu te cudne czworonogi, pomyślcie o kompendium wiedzy o kotach. Moim zdaniem - warto.
Keith Donohue. Aniołowie zniszczenia.

Keith Donohue. Aniołowie zniszczenia.


Wydane przez
Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz

Kiedy ponad trzy lata temu przeczytałam pierwszą powieść Keitha Donohue'a długo pozostałam pod jej urokiem, dziwnym, niepokojącym, ale jednak urokiem. Kilka dni temu w jednej z internetowych księgarni trafiłam na kolejną książkę amerykańskiego pisarza, która - co zasmuca - pojawiła się na rynku niemalże niezauważona.

Margaret Quinn jest matką, której dziecko uciekło z domu. Mija ponad dziesięć lat odkąd pani Quinn straciła Ericę. Gdy na progu domu samotnej kobiety pewnej nocy pojawia się chudziutka, zaniedbana dziewczynka Margaret przygarnia ją i zaczyna przedstawiać wśród sąsiadów jako swoją wnuczkę. Czy jednak Norah może zostać z  wdową Quinn? Kto przysłał dziewczynkę do tego opustoszałego domu i po co?

Powieść "Aniołowie zniszczenia" pochłonęła mnie na cały wieczór i kolejny poranek. Smakowałam przepiękne słowa (chwała tłumaczce), przyglądałam się zawiłym relacjom emocjonalnym łączącym bohaterki książki, próbowałam dociec jaką rolę odgrywają Anioł i Cień.

Cienie drzew przemykały ukradkiem po jej twarzy, a plamy październikowego słońca wygładzały rysy, tańcząc na zamkniętych oczach i rozchylonych ustach, tak, że zdawała się dwuwymiarowa, płaska i nierzeczywista. [s. 161]

Donohue pisze w sposób nieoczywisty. Posługuje się niedopowiedzeniami, pozostawia wiele miejsca dla wyobraźni i przekonań czytelnika. Autor udostępnia nam swój pomysł, oddaje fabułę naszym myślom, pozwala uczestniczyć w tworzeniu ostatecznej wymowy powieści w stopniu o wiele mocniejszym niż inni pisarze. Lektura staje się przygodą i to przygodą, w którą ma się chęć wkroczyć ponownie.

P.S. Ciekawa jestem, kto wyda w Polsce trzecią powieść autora. 
Liam Creed. Szczeniak.

Liam Creed. Szczeniak.


Wydane przez
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Liam Creed to młody mężczyzna, u którego w dzieciństwie stwierdzono zespół nadpobudliwości psychoruchowej z zaburzeniami koncentracji. Był kłopotliwy dla rodziców, dla rodziny, a gdy zaczął uczestniczyć w czymś, co nazwać można edukacją, stał się kłopotem także dla nauczycieli oraz kolegów i koleżanek. Jednak - jak w amerykańskim śnie - owo bycie problemem udało się Liamowi przekuć na coś dobrego.

Nastolatek z ADHD, w towarzystwie innych dzieciaków z różnego rodzaju zaburzeniami, trafił do Canine Partners, czyli ośrodka, w którym trenerzy przygotowują psy do pomagania osobom niepełnosprawnym. To, co pierwotnie dla Liama było wyróżnieniem, stało się ciężką pracą i to nie tylko nad charakterem psa, ale przede wszystkim nad charakterem, osobowością samego siebie.

Szczególnie uderzające jest to, gdy Liam dostrzega podobieństwa między sobą, a młodym, nieokiełznanym labradorem. Reakcje ludzkie i psie są często zastanawiająco zbieżne, a proces uświadamiania sobie konieczności zapanowania nad rozbrykanym psiakiem wzbudza w chłopaku refleksje nad własnym zachowaniem.

Historię Liama i Areo czyta się bardzo sprawnie. Nie wiem ile w tym zasługi dobrej treści, ile tego, że opowieść jest skonstruowana wedle prostego schematu (czyli od problemu do sukcesu), a takie - czyta się świetnie. A jeśli jeszcze - tak jak ja - cenicie sobie zwierzęcych bohaterów książek, to jest to lektura dla Was.
Denise Seidl. Zabawy z kotem.

Denise Seidl. Zabawy z kotem.


Wydane przez
Wydawnictwo Muza

Oprócz tego, że mam fioła na punkcie zwierząt, mam też fioła na punkcie książek o zwierzętach. Ze szczególnym uwzględnieniem kotów :-) Nic zatem dziwnego, że najnowsze tematyczne publikacje Muzy ucieszyły mnie niepomiernie.

"Zabawy z kotem" to szalenie pouczająca publikacja. Na tyle pouczająca, że najpierw ja, a później koleżanki - kociary, oglądałyśmy z zachwytem i trudną do opanowania chęcią gromadzenia elementów do wzbogacania kociej zabawy.

Denise Seidl opisuje w swojej książce znaczenie zabawy dla rozwoju osobowości kota, przedstawia w jaki sposób zadbać o wolny czas samotnego czworonoga, wskazuje na dobrodziejstwo posiadania więcej niż jednego kota. Autorka podpowiada jak bawić się ze swoim kotem wykorzystując do tego przedmioty łatwe do znalezienia w każdym domu, sugeruje ćwiczenia rozwijające - oprócz sprawności - inteligencję puchatych przyjaciół. Na końcu książki znajduje się rozdział uświadamiający zasady kociej pedagogiki dla ludzi:-) 

Pomyśleliście kiedykolwiek, żeby z Waszym kotem zagrać w "trzy kubki"? Albo postawić przed nim zadanie godne dzikich zwierząt, które pacnięciem łapy wydobywają z nurtu rzeki zdobycz? Czy wiecie jak powinien być zbudowany dobry drapak i czy tak naprawdę powinniśmy mieć drapak mając koty?

"Zabawy z kotem" są rewelacyjne. Zamiast na półkę trafiają, z zakładkami, na stolik nocny, a na liście zakupów pojawiają się piłeczki pingpongowe, kubki, smakołyki i różne rodzaje kartonów. Ale czeka nas zabawa!
Iwona Czarkowska. Kazio i szkoła pełna wampirów.

Iwona Czarkowska. Kazio i szkoła pełna wampirów.

Wydane przez
Wydawnictwo Wilga

Kazio, znany powszechnie przyjaciel wampirów, ma problem. A nawet dwa. Po pierwsze, rodzina Zuzulindy wyjeżdża do zamku wujka Drakuli. Po drugie, rodzina Kazia znów się przeprowadza. Chłopiec musi zostawić oswojony już dom, strych z wampirami (chwilowo nieobecnymi), kolegów ze szkoły. Chyba najbardziej jest mu szkoda Zuzulindy i jej babci, które prawdziwie polubił.

Kolejny tom przygód uroczego Kazia (pierwsza książka jest przedstawiona tu) zabiera nas w świat niby przerażający, a tak naprawdę życzliwie przewrotny. To ludzie, a nie wampiry, mają uczulenie na czosnek i wampirom jest za chłodno w zamkowych, olbrzymich korytarzach.

Wśród rozmaitych rozmów, zabaw Kazio i Zuzulinda otrzymują od babci jedną bardzo ważną lekcję - zanim nastawimy się negatywnie do kogoś i z tegoż nastawienia zacznie wynikać nasza agresja, warto zastanowić się i porozmawiać z osobą, wobec której czujemy niechęć. Może owa niechęć nie ma żadnej realnej podbudowy?

Mam nadzieję, że Pani Czarkowska nie poprzestanie na dwóch tomach przygód Kazia. I pozostając z tą nadzieją rekomenduję zaprzyjaźnienie się z sympatycznymi wampirami.
Pressje. Teka 24.

Pressje. Teka 24.


Ostatni numer PRESSJI (teka XXIV) nosi tytuł „Zabiliśmy Proroka” i w lwiej części poświęcony jest Janowi Pawłowi II, jego nauczaniu i temu, co z tego nauczania zostało w powszechnej świadomości. W centralnym tekście zatytułowanym „Zabiliśmy proroka. Jak odrzuciliśmy nauczanie Jana Pawła II” Krzysztof Mazur pisze:

Beatyfikacja to dobry czas, by wreszcie zamknąć rozdział zatytułowany "Jan Paweł II". Pewnie za kilka lat czeka nas jeszcze kanonizacja i towarzyszące jej ożywienie przemysłu papieskiego, ostatnia okazja, by zbić kapitał na papieskim filmie, otworzyć kolejną papieską wystawę czy papieskie rondo (…) Te ostatnie już podrygi papieskiej koniunktury nie będą już jednak w stanie zakłócić spokoju naszych sumień. Jeszcze tylko dwie barokowe uroczystości i po kłopocie. Nie będzie już okazji, by niepokoił nas swoją wizją (…) Możemy być z siebie dumni, bo udało nam się nie przejąć za bardzo papieskim nauczaniem, udało nam się nagiąć jego niewygodne słowa do własnych słabości, z czasem wygasić w sobie żar, który w nas rozpalił. Najczęściej zaś zapomnieć, przemilczeć, wyprzeć. Tak udało się nam. Zabiliśmy proroka.

Tutaj można obejrzeć i wysłuchać rozmowy, którą Bronisław Wildstein prowadzi właśnie z Krzysztofem Mazurem. Panowie rozmawiają między innymi na tematy poruszone przez Mazura w cytowanym tekście, ale nie tylko. Uwaga - audycja podzielona jest na dwie części.

Stwierdziłam, że tom poświęcony jest głównie nauczaniu Jana Pawła II i to prawda, przy czym nie mamy do czynienia z prostym cytowaniem fragmentów pism naszego papieża i tanią dydaktyką; w niektórych tekstach to papieskie nauczanie niejako występuje na drugim planie. Oto Jędrzej Grodniewicz pisze o sporze Jana Pawła II z episteizmem („Młot na kreacjonistów”). „Episteizm” to termin autorski Grodniewicza, termin oznaczający używanie prawd naukowych do obrony teizmu. Autor co prawda w wielu miejscach powołuje się na pisma Jana Pawła II, ale przecież sam ma do zaproponowania bardzo ciekawe tezy i spostrzeżenia, jak chociażby to: Z niewyjaśnionych dla mnie przyczyn zjawisko scjentyzmu zwykło się w potocznym dyskursie charakteryzować jako ‘kult nauki’. Pomyślałam sobie, że gdyby Grodniewicz zrezygnował z referowania nauczania papieskiego i jednocześnie rozbudował „swój” tekst, to byłoby co najmniej tak samo ciekawie. Rzecz jasna nie robię Grodniewiczowi jakiegokolwiek zarzutu, bo uważam, że zarzucanie autorowi, iż napisał o tym, zamiast raczej napisać o tamtym, jest nie bardzo mądre.

Spis treści ostatnich PRESSJI macie tutaj, a ja na koniec polecam jeszcze dwa teksty. Tekst pierwszy to zapis treści wykładu zatytułowanego „Czy Polska jest państwem prawa?”, który to wykład Jarosław Kaczyński wygłosił 11 lutego 2010 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim. Drugi tekst to komentarz do treści wykładu; autorem komentarza jest Jan Woleński, który pokazuje, jak pisać rzetelną krytykę. Oto próbka:

Art. 2 Konstytucji RP stanowi, że Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym. Po pierwsze, jest to sformułowanie pleonastyczne, ponieważ nie-demokratyczne państwo prawa jest contradictio in adiecto. Po drugie, zwrot ‘państwo prawne’ jest niewłaściwy, bo sugeruje, że jego przeciwieństwem jest państwo bezprawne, a nie tak, jak być powinno, państwo bezprawia.

Woleński wykonuje kapitalną robotę, bo przecież na prawie się zna, a i logik z niego przedni; krytykuje wystąpienie Kaczyńskiego niemiłosiernie, ale bardzo merytorycznie, aż tu nagle…

Kaczyński w swoim wykładzie mówił o mediach i stwierdził, że media w Polsce są jednostronne, że w ogromnej większości popierają jedną tylko, lewicowo-liberalną opcje polityczną. I to jest, zdaniem Kaczyńskiego, duży kłopot, bo w naszym kraju media nie sprawują dobrze funkcji zewnętrznej, pozapaństwowej kontroli. Tezę Kaczyńskiego Woleński kwituje tymi oto dwoma zdaniami:

Jarosław Kaczyński ubolewa na przykład nad tym, że media są jednostronne. To prawda, że większość z nich nie jest przychylna Prawu i Sprawiedliwości, ale być może jest tak, że koncepcje polityczne tej partii i jej lidera są po prostu odrzucane z uwagi na ich wątpliwą jakość, a nie z powodu sojuszu środków masowego przekazu z postkomunistami czy wyznawcami ideologii lewicowo-liberalnej.

Tyle. I teraz nie wiem, czy trudniej jest uwierzyć w to, że Woleński z wystąpienia Kaczyńskiego (który mówiąc o mediach ani razu nie wspomniał o PiS-ie) zrozumiał tylko to, że Kaczyński narzeka, iż media nie są przychylne Prawu i Sprawiedliwości, czy może trudniej jest w to nie uwierzyć.
Niedzielnik nr 23

Niedzielnik nr 23

Dziękuję za wyróżnienie blogowe. Wybaczcie, ale nie będę ani zdradzała 7 tajemnic, ani nominowała do nagrody 16 blogów.
*   *   *
Wciąż mam - co widać - wstręt do komputera. Na szczęście mam zapał do książek:-)
*   *   *
Ostatnio mam fazę na książki o zwierzętach. By chwilowo ją przełamać, sięgnę po książki opisujące ludzkie metody wychowawcze. Ale już mam na półce kolejne zwierzęce tytuły. I kilkanaście innych, wartych przeczytania, książek:-)
*   *   *
Udało mi się zgromadzić prawie wszystkie części "Opowieści z Narni". Takie gromadzenie po jednej jest ciekawsze niż pójście do księgarni i kupienie od razu. Prawda?
*   *   *
Jaką prasę literacką czytacie? Oprócz "Archipelagu", rzecz jasna:-) Dwa dni temu znalazłam "@trament", znacie?
Pierwszy raz dwa razy

Pierwszy raz dwa razy

Nusia nigdy nie dawała się namówić na spanie w muszelce. Wkładana do misy uplecionej z liści wyskakiwała szybciutko trwożliwie spoglądając na chyboczące się legowisko. Gdy dwa dni temu wróciliśmy z zakupów rozpakowując środki chemiczne reklamówki rzuciłam na stojącą w przedpokoju szafkę. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że jedna z nich trafiła do muszelki, a w ślad za nią w muszelce zameldowała się Nusia. Przełamałam chęć natychmiastowego schowania foliowego worka z zasięgu kocich łapek i ze wzruszeniem przyglądałam się śpiącej Nusi:

Wczoraj wieczorem zasugerowaliśmy Duszce, żeby weszła do koszyczka i spała tak, a nie na dywaniku przed koszyczkiem. Weszła z naszą pomocą do rzeczonego koszyka, posiedziała w nich chwilkę i wyszła. Jakie wielkie było nasze zaskoczenie, gdy rano zobaczyliśmy Duszkę śpiącą o koszyczku. Przepięknie zwinięta w kłębuszek, spała z buzią podniesioną do góry. Zdjęcia nie udało się zrobić - gdy tylko się ruszyliśmy, Duszka obudziła się.

Bardzo to miłe pierwsze razy.
Helena Willis, Martin Widmark. Tajemnica zwierząt. Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai.

Helena Willis, Martin Widmark. Tajemnica zwierząt. Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai.


Wydane przez
Wydawnictwo Zakamarki


"Biuro detektywistyczne Lassego i Mai" to seria książek rodem ze Szwecji. "Tajemnica zwierząt" to nasze pierwsze spotkanie z serią - już nie mogę się doczekać lektury "Tajemnicy meczu" i "Tajemnicy kina", które stoją na półce u Helenki.

Lasse i Maia prowadzą w swoim miasteczku biuro detektywistyczne. Bardzo podoba mi się szkic miasteczka umieszczony na początku każdej książki, powiedzcie sami, czy to nie przyjemne miejsce do dorastania? Nabrałam ochoty, żeby narysować z Helenką podobną mapę naszej okolicy.
Lasse i Maia podchodzą do rozwiązywania zagadek metodycznie - zadają mnóstwo pytań, robią skrupulatne notatki i zawsze, ale to zawsze dochodzą prawdy. Jestem nimi oczarowana - zgrani, inteligentni i niekonwencjonalni. Książkę czytało się świetnie! Być może dzięki czarno-białym ilustracjom wygląda ona trochę jak notatnik Mai z prowadzonego śledztwa; brawo za pomysł! Kolejna rzecz, która bardzo mi się podoba to podejście dorosłych do dzieci - traktują je POWAŻNIE. I co ciekawe - rozwiązanie "Tajemnicy zwierząt" wcale nie było oczywiste!

Coś mi się wydaje, że po lekturze książek z serii o młodych detektywach Wasze dzieci na pytanie: "kim chcesz zostać w przyszłości?" udzielą jedynej słusznej odpowiedzi ;)

Izabela mama Heleny

Fotografie

Przepiękne zdjęcia w czołówce bloga zawdzięczamy Korciaczkom, dwóm utalentowanym dziewczynom. Pozostałe zdjęcia naszych kotów możecie zobaczyć TU, a TU i TU inne zdjęcia Michaliny i Weroniki. Prawda, że to prawdziwe artystki?
Danuta Zawadzka. Tajemnica zaczarowanego klasera.

Danuta Zawadzka. Tajemnica zaczarowanego klasera.


Wydane przez
Wydawnictwo Skrzat


Ciężko mi nie wyśpiewywać peanów na cześć wydawnictwa Skrzat, kiedy każda ich książka po prostu mnie oczarowuje! Po pierwsze: polscy autorzy. Po drugie: świetne, przygodowe książki. Po trzecie: osadzenie w naszej, rodzimej rzeczywistości. Po czwarte: zabawne ilustracje. Po piąte... Mogę tak bez końca.

"Tajemnica zaczarowanego klasera" to idealna książka na wakacje. Opowiada o przygodach trójki przyjaciół - Aleksa, Zuzi i Kamila, którzy dzięki starym znaczkom przeżywają wielką przygodę. A wszystko zaczyna się raczej mało optymistycznie - tata Aleksa traci pracę, więc Aleks nie może wyjechać na wakacje. I wtedy pojawia się dziadek i jego zaczarowany klaser ze znaczkami. Brzmi nieźle, prawda? A to dopiero początek! Książkę czyta się szybko, bo akcja jest wciągająca nawet dla dorosłych (dla mnie była ;).

Poza dobrze opowiedzianą historią, ważne było dla mnie przesłanie tej książki - nie poddawaj się złemu nastrojowi, bo już za chwilę twoje życie może stać się pasjonujące i pełne przygód. A żeby spędzić niezapomniane wakacje nie potrzebujesz wcale wyjeżdżać na egzotyczną wyspę, wystarczy rozejrzeć się dookoła... Pozytywne, prawda?

Po przeczytaniu tej książki mam ochotę odszukać w domu moich rodziców nasze stare klasery. Macie jeszcze swoje? Życzę Wam miłego czytania. 

Izabela mama Heleny

Zwierzyniec

Zwierzyniec

Podczas ostatniego weekendu miałam okazję odwiedzić rodzinny dom, w którym mieszkają Kavka i Ciri. Ciri oszalała ze szczęścia na mój widok, wyraziła dezaprobatę dla faktu, że dawno jej nie odwiedzałam i przyjęła z zadowoleniem jadalną piłkę:-)

Kavka, na skutek nadmiernego odżywiana, przypomina kluskę. Ale jakże uroczą:-) Chętnie dała się głaskać, wołała mnie, żebym towarzyszyła jej przy misce (bo trzeba Wam wiedzieć, iż wychowała sobie mojego Tatę tak, że tylko podczas głaskania je - gdy nikt jej nie głaszcze nie je tylko siedzi i zawodzi w przedpokoju domagając się człowieczej obecności), a nawet - jakby popisując się przede mną - weszła do koszyka, do którego nie wchodzi nigdy.

Tymczasem nasze koty zadowalać musiały się obecnością Z. i trzeba przyznać, że nie czuły się specjalnie pokrzywdzone tym faktem. Spały z Z., domagały się głasków i uwagi, a gdy pan kurier przyniósł karton wypełniony puszkami (i tu kolejna dygresja - pierwszy raz mi się zdarzyło, żeby paczka przyszła rozerwana, a puszki zgniecione) to już całkiem były szczęśliwe:-) Choć oczywiście zostałam przywitana przez komitet powitalny i musiałałam długo "przepraszać" Ko-córki za swoją nieobecność.

Fascynujące jest to, jak bardzo Duszka i Nusia się zaprzyjaźniły.
Julian Tuwim. Wiersze dla dzieci.

Julian Tuwim. Wiersze dla dzieci.


Wydane przez
Wydawnictwo Wilga


Do tego, że Julian Tuwim wielkim poetą był nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Pewnie wszystkie polskie dzieci znają na pamięć kanon wierszy Tuwima - "Lokomotywa", "Rzepka", "Okulary" i tak dalej, i tak dalej.
Po lekturze "Wierszy dla dzieci" z Platynowej Serii wydawnictwa Wilga trzeba jednak dodać - Maciej Szymonowicz wielkim ilustratorem jest! Ptaki z "Ptasiego radia" są po prostu przepiękne! Wszystkie ilustracje zachwycającą mnie do tego stopnia, że marzy mi się jakiś motyw z tej książki na ścianie w pokoju Heleny.

"Wiersze dla dzieci" to must have każdej dziecięcej biblioteczki. Szukacie prezentu dla malucha - kupcie Tuwima. I czytajcie, czytajcie, czytajcie!

Izabela mama Heleny

Pete McCarthy. Bar McCarthy'ego.

Pete McCarthy. Bar McCarthy'ego.


Wydane przez
Wydawnictwo Książnica

Czasami mam tak, że gdy czytam książkę, która mnie zauroczyła, ale czytam ją bardzo powoli - tak po 2-5 stron dziennie - tracę do niej serce i nie mogę kontynuować lektury. Tak też mam - niestety - z "Barem McCarthy'ego". 

Pete McCarthy jest synem angielsko-irlandzkiego małżeństwa. Pewnego razu wyrusza do Irlandii, by odkrywać własne korzenie i dać się porwać idei "irlandzkości". Spotyka daleka rodzinę, odwiedza rodzinne strony, wędruje przez mniej lub bardziej turystyczne rejony, a wszystkie swoje obserwacje okrasza dużą dawka ironii i wyśmienitego humoru.

Komentarze dotyczą nie tylko Irlandii jako kraju, ale też zmian społecznych, obyczajów panujących w odwiedzanych rejonach oraz wśród turystów. Autor np. wyraża zjadliwą radość z powodu tego, iż współcześnie wiemy jaką pijemy wodę, a informacje zamieszczane na butelkach pozwalają nam poczuć się świadomymi konsumentami. W podobnym tonie rozważa eksport ziemniaków i innych warzyw, a na przytoczenie uwag dotyczących stanu hotelarstwa zajęłoby zbyt wiele miejsca, choć kusi mnie, by przytoczyć kilka cytatów.

"Bar McCarthy'ego" to książka, do której z pewnością wrócę. Wrócę z wielka przyjemnością, by dowiedzieć się, co jeszcze podczas wędrówki po Irlandii spotkało Autora.
Romuald Bakun CM. Zwierzęta jak ludzie.Czar afrykańskich baśni.

Romuald Bakun CM. Zwierzęta jak ludzie.Czar afrykańskich baśni.


Wydane przez


Byłyśmy kiedyś z Heleną na zajęciach o wielokulturowości. Afrykę reprezentowało małżeństwo - ona Polka, on Afrykańczyk. Ona opowiadała afrykańskie baśni, on grał na bębnach w tle jej opowieści. W powietrzu, mimo, że wszystko działo się w Warszawie, czuć było niemalże zapach afrykańskiej ziemi. Baśń była wciągająca, muzyka dodatkowo podkreślała słowa bajarki...

Wszystko to stanęło mi przed oczyma, kiedy czytałam "Zwierzęta jak ludzie. Czar afrykańskich baśni". Baśnie zawarte w książce są tak egzotyczne i interesujące, że ma się ochotę pakować plecak i wyruszać TAM. Sama nie wiem, czy przyjemniej jest je czytać w upalny, letni dzień, czy może w zimowy wieczór z sypiącym śniegiem za oknem. Po przeczytaniu tej książki obiecałam sobie, że nauczę się kilku z nich na pamięć, zaproszę zaprzyjaźnione dzieci i urządzimy sobie afrykański wieczór.

Jeśli chcecie, żeby Wasze dzieci poznały inną kulturę, a na razie nie wybieracie się na Czarny Kontynent, kupcie tę książkę. Miłej podroży!

Izabela mama Heleny

Eric Gurney. Jak żyć z wyrachowanym kotem.

Eric Gurney. Jak żyć z wyrachowanym kotem.


Wydane przez
Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe

Malutka, pocieszna książeczka, ot do poczytania, a może nawet bardziej, pooglądania przy porannej kawie, by nastroić się pozytywnie do czekającego nas dnia.

Autor, jak się dowiedziałam z Internetu, współpracownik imperium Disneya, opisuje proces udomowiania kotów oraz koegzystencji kocio-ludzkiej przez wieki. Przywołuje egipskie standardy i kpi nieco z tego, jak dziś pozwoliliśmy się opętać kociemu spojrzeniu. Książka pisana na początku lat sześćdziesiątych trąci myszką, ale np. opis tego, jak wiele jest salonów, w których dba się o urodę psów, zaskakuje. Tekst przeplatają urocze ilustracje, których przykłady poniżej:



Miłośnikom kotów serdecznie polecam:-)
Alexander McCall Smith. Miłość buja nad Szkocją.

Alexander McCall Smith. Miłość buja nad Szkocją.


Wydane przez
Wydawnictwo Muza

Do książek Alexandra McCalla Smitha z cyklu "44 Scotland Street" wchodzi się jak do zaprzyjaźnionego domu - wiadomo, na którym fotelu można przysiąść, by nie urazić pani domu, kto zdradzi nam najświeższe podwórkowe ploteczki i pod którą częścią stołu zazwyczaj wyleguje się pies. Owa swojskość powoduje, że powieści Szkota rozkochanego w Botswanie, czyta się przesympatycznie i trudno powstrzymać się od angażowania nie tylko serca, ale i emocji w opowiadane przez Autora historie.

W "Miłość buja nad Szkocją" Pat zauważa coś interesującego w Matthewie, a on - w Pat. Duża Lou i Eddie planują otworzyć restaurację, a Cyrila ktoś kradnie spod sklepu. Najgorzej ma oczywiście Bertie - mama zabiera go na przesłuchanie do Edynburskiej Orkiestry Nastolatków i obiecuje, że, mające się wkrótce urodzić, dziecko niczego nie zmieni w ich relacjach. Ach, zapomniałabym - Domenica wyjeżdża  do Malezji chcąc wypełnić antropologiczną misję obserwując piratów.

Powtarzam pisząc wciąż peany na część Alexsandra McCalla Smitha, ale ja po prostu "zapadłam" na tego Autora. Im im więcej go czytam, tym mam większą chęć, by czytać więcej... Zdecydowanie fijoł i zdaje się, że z gatunku tych niezaspokajalnych:-)

Kolejny tom nosi tytuł "Świat według Bertiego". Już nie mogę się doczekać:-)

P.S. Poprzednie części cyklu: 1, 2.
Gunnar Staalesen. Zimne serca.

Gunnar Staalesen. Zimne serca.


Wydane przez
Wydawnictwo słowa/obraz terytoria

U prywatnego detektywa zjawia się prostytutka. Zleca mężczyźnie odszukanie swojej przyjaciółki, która zaginęła kilka dni temu. Podczas rozmowy wyznaje, że uczyła się w jednej klasie z synem Varga Veum i nawet spotykała się z nim przez krótki czas. Te słowa powodują, że Varg z niespotykana estymą zaczyna traktować i zlecenie, i zleceniodawczynię.

"Zimne serca" to trzecia powieść Gunnara Staalesena wydana w Polsce. Nie czytałam poprzednich i trudno mi określić, czy dla odbioru tej powieści lepiej byłoby, żeby znała poprzedzające ją. Z jednej strony "Zimne serca" wydają się zamkniętą całością, z drugiej mam wrażenie, że rozeznanie w całości sprawiłoby lekturę bardziej zajmującą.

Interesujący w powieści jest wątek dotyczący rodziny niewydolnej wychowawczo i działań jakie podjęły służby państwowe, w celu "pomocy" tej rodzinie. Udział sąsiadów w naprawianiu złego funkcjonowania rodziny jest równie niebagatelny i zaskakujący. Ale nie powiem nic więcej... Kto ciekaw - niech czyta:-)
Vicki Myron, Bret Witter. Dziewięć wcieleń kota Deweya.

Vicki Myron, Bret Witter. Dziewięć wcieleń kota Deweya.


Wydane przez
Wydawnictwo Znak

W sierpniu 2008 roku przedstawiałam Wam książkę o Deweyu. Dziś nadeszła pora na historie zainspirowane opowieścią o Deweyu, historie, które - jestem przekonana - napisać mógłby każdy, w kogo życiu ważne są koty.

Gdy Vicki Myron opublikowała swoją książkę zaczęła otrzymywać wiele listów, którzy autorzy podkreślali, że ich koty z nimi łączy podobna więź jak ją i Deweya. Myron wybrała kilka listów, zaprosiła autorów, by opowiedzieli więcej i tym sposobem powstała książka. Książka, której nie sposób czytać bez uśmiechu i łez.

Zastanawiałam się, czemu akurat te, a nie inne, historie utworzyły ten zbiór. Podtytuł mówiący o "wyjątkowych kotach zmieniających ludzki los" może pasować do wielu kocio-ludzkich relacji. Czy w ogóle jest kot, którego obecność nie zmieniła ludzkiego życia?;-)

W naszym domu często mówimy, że mamy najpiękniejsze i najmądrzejsze koty na całej kuli ziemskiej. Ilu z Was, miłośników kotów, mówi tak samo?:-)

"Dziewięć wcieleń kota Deweya" to ujmująca, chwytająca za serce lektura. 
Mary Westmacott czyli Agatha Christie. Córka jest córką.

Mary Westmacott czyli Agatha Christie. Córka jest córką.


Wydane przez
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Historia jaką Agatha Christie opisuje w tej, wydanej pod pseudonimem, powieści byłaby banalną, gdyby odwrócić role bohaterek. Skoro jednak jest tak jak jest fabule książki "Córka jest córką" banalności zarzucić nie można. Gdy jeszcze zwrócimy uwagę na obszerne tło obyczajowo-społeczne, znacznie bardziej uwypuklone niż w kryminałach Christie, pozostaje nam tylko zanurzyć się w lekturze i zamyślić nad przybierającymi najróżniejsze formy związkami międzyludzkimi.

Ann Prentice ma córkę. Sarah wraz z przyjaciółmi wyjeżdża na wakacje, a jej matka ma wreszcie czas, by pomyśleć o sobie. Ann, od wielu lat wdowa, poznaje interesującego mężczyznę i decyduje się wyjść za niego za mąż. Z zaślubinami czeka, rzecz jasna, na powrót swojej ukochanej córeczki. Sarah wraca i nagle nie jest już tak błogo, jak było dotychczas.

Zaborcze matki to temat poruszany chętnie i szeroko. Narzeka się na ich upodobanie do tłamszenia rozwoju dzieci, do przeciwdziałania samodzielności dzieci, które już dorosły. Rzadko jednak mówi się o zaborczych dzieciach; dzieciach, które nie wiedzieć czemu uzurpują sobie prawo do decydowania o życiu rodziców, które żyją w przekonaniu, iż wiedzą lepiej czego trzeba ich rodzicom, a tych ostatnich traktują z wielką pobłażliwością.

Brawa dla Agathy Christie za podjęcie tematu. I choć wydawać by się mogło, że "Córka jest córką" to lekka i przyjemna opowieść wymaga ona czytelniczego zaangażowania i składani do refleksji.

P.S. A na deser słowa jednej z bohaterek, Lady Laury Whistable:
Co to, to nie. Żadnych książek. Książki to narkotyk, który kształtuje nasze obyczaje. [ s. 42]

Brak tytułu

Ryzyko mieszkania niedaleko kogoś, kto ma niebywałą łatwość wynajdowania miejsc, w których można się zaopatrzyć za nieduże pieniądze w dobre książki (tak, tak - Isabelle - to o Tobie mowa:-D) skutkuje czymś* takim:
Ale wiecie... Bardzo podoba mi się to ryzyko i jeszcze bardziej jego skutki;-)

P.S Trzecie od góry to "Ania z Avonlea" z 1957 roku, w wydaniu Naszej Księgarni.

* Zakupione tu za 20,50 zł.
Duża, większa, największa

Duża, większa, największa

Pudełko ze szwedzkiego sklepu, które miało w naszym domu odgrywać rolę kuwety sprawdziło się połowicznie. Przestrzeń jaką stwarzało kotom była rewelacyjna, sprzątało się w niej doskonale, ale - jak się okazało po bacznej obserwacji Duszki - miała za niskie boki (bo przecież nie będziemy szykanować kotka i mówić, ze Duszka za wysoko zadziera pupę sikając). Po dniu, w którym 5 razy wyszorowaliśmy szczotka ryżową całą podłogę w łazience postanowiliśmy kupić krytą kuwetę (i w tym momencie uzasadnione jest Wasze kiwanie głową i myślenie - "A nie mówiłam?"). Szperanie na allegro wykazało, że niedaleko nas jest sklep, w którym sprzedają olbrzymie kuwety kryte za 72 zł. Pojechaliśmy, zakupiliśmy i zanim jeszcze przesypaliśmy żwirek wykonaliśmy próbę. Kolejną ze żwirkiem. I okazało się, że wszystkie kotki akceptują nową kuwetę wraz z drzwiczkami, a Sisi ma z drzwiczkami kłopot. Aby unaocznić nam jak duży, zostawiła tuż obok kuwety dowód swego niezadowolenia. Zdjęliśmy drzwiczki i Ko-córki "przesiadły" się z pudełka na kuwetę z dachem.

Mam nadzieję, że to już nasza ostatnia próba kuwetowa. Większej nie znaleźliśmy;-)

*   *   *
Dopisek z 14 lipca:


Pod obrazkiem jest link do sklepu. 
Jedenaście pazurów.

Jedenaście pazurów.

Wydane przez
Wydawnictwo SuperNowa

Jedenaście opowiadań poprzedzonych wstępem Andrzeja Sapkowskiego i napisanych przez polskich pisarzy rozgrywa się wokół kotów. Kotów, o których piszący przedmowę autor twierdzi, za Leonardo da Vinci, Nawet najmniejszy z kotów jest arcydziełem.

Kot, który znikał - siebie i innych. Kot, którego sen zmieniał świat w miejsce przerażające i brutalne. Kot będący przekleństwem mimo swojej bezcielesności. Moc zła zamknięta w Kocie. Kot jako środek do celu i spryciarze kocie. Człowiek-kot i inne. Jedne z opowiadań mnie zafascynowały, inne napełniły przerażeniem (tekstu Łukasza Orbitowskiego nie byłam w stanie przeczytać w całości, tak się bałam), jeszcze inne - jak to w przypadku zbiorów opowiadań bywa - nie porwały mnie.

"Jedenaście pazurów" to teksty różnej mocy i wagi. Najistotniejsze w niej są koty. Bo, znów przywołam słowa Andrzeja Sapkowskiego,  pewnego dnia rzekł [Stwórca] stworzę coś takiego, że was zatka. Coś niebywale pięknego, coś niewymownie wdzięcznego i uroczego, coś pełnego niewysławionej gracji. Coś niesłychanie tajemniczego, magicznego i mądrego. Coś idealnego! Coś, psiakrew, boskiego!
Stwórca dotrzymał słowa. Postarał się. I przyłożył.
Stworzył kota.
*   *   *
Waldemar Kontewicz. Braniewnik.

Waldemar Kontewicz. Braniewnik.


Wydane przez
Wydawnictwo Mamiko

Chyba każdy z nas ma takie miejsce i czas, do których wraca w myślach, gdy jest mu źle, smutno, gdy czuje się przytłoczony ciężarem mijających lat. O ile czasem tym najczęściej są chwile dzieciństwa, to miejsce zależy od indywidualnej historii człowieka.

Arkadią Waldemara Kontewicza jest Braniewo. Miejscowość niegdyś zwana Brunsbergiem, leżąca 10 kilometrów od znanego powszechnie Fromborka, zasiedlana była po 1945 roku przez ludzi przybyłych ze Wschodu.  Kontewicz opisuje swój kościół parafialny, pełniący wcześniej funkcję świątyni ewangelickiej, relacje między mieszkańcami, miasto, które budziło się do życia po zniszczeniach dokonanych przez Armię Czerwoną. Na tle historycznym przepięknie sytuują się obserwacje mężczyzny, który wówczas na Braniewo spoglądał oczyma chłopca chłonącego znany sobie świat z upodobaniem, a dziś - z nostalgią do niego powraca. Jeden z wielu poetyckich opisów, które zapadają w pamięć i serce:

Głęboko w puszczy dziadek wypatrzył odpowiednią choinkę. Długo przyglądał się kształtom drzewka, tak jakby chodziło o suknię dla panny młodej. Jeszcze dłużej patrzył na kolor igieł, pocierał o poły płaszcza gałęzią, wydymał nozdrza, by móc ocenić zapach żywicy i mierzył długość choinkowej szyi, na której przecież miał być zatknięty pruski szpic z abażurowym okienkiem. Siekiera poszła w ruch. Dwa szybkie cięcia i ofiara leżała na białym śnieżnym puchu. Coś pękło we mnie, kiedy otworzyłem oczy i zobaczyłem okaleczone jestestwo puszczy. [s. 29]

Miasta na Warmii mają swój specyficzny klimat. Rozłamane historią budzą silne emocje. I choć dopuszczam myśl o tym, że nie każdy musi tęsknić na warmińskim krajobrazem, tak jak Waldemar Kontewicz wspomina Braniewo, ja wspominam (tylko brak mi umiejętności, by pisać o tym tak pięknie jak Autor) inną niewielką miejscowość na Warmii. A Wy gdzie macie swoją arkadyjska krainę?

P.S. Tu znajdziecie zdjęcia Braniewa sprzed wojny. Kilka przedwojennych fotografii znajduje się też w książce.
Joanna M. Chmielewska. Neska i srebrny talizman.

Joanna M. Chmielewska. Neska i srebrny talizman.


Wydane przez
Wydawnictwo Amea

We wrześniu 2008 roku czytałam "Historię srebrnego talizmanu", którego historia Neski jest kontynuacją. Kto jednak nie czytał pierwszej części, może bez obaw sięgnąć po tę, która ukazała się niedawno. Sięgnąć i zapaść w przygodę.

Neska, ze względu na pracę taty, wciąż zmienia miejsce mieszkania. Dziewczynka buntuje się przeciwko decyzjom rodziców, bo to ona wciąż jest "nowa" w kolejnych klasach i szkołach. W aklimatyzacji w nowym domu pomaga dziewczynce kot- sąsiad, Sfinks i sąsiadka, która okazuje się być dyrektorką szkoły Neski. Pewnego dnia, gdy Neska odwiedza dom Adelajdy i sięga po parasol, przenosi się do magicznej krainy Aliarips.

Neska trafia stworzeń, które potrzebują jej pomocy. Dziewczynka staje wobec wyzwań, wobec próby jakiej poddać musi samą siebie. Musi, bo chce pomóc innym, bo zadeklarowała, że uratuje przepięknie malujące tęczowce. W swojej wędrówce Neska trafiła do książniczek i ich Biblioteki Żywych Książek. Żywych, czyli takich, które odmieniły czyjś los. Biblioteka wyglądała tak:

Książki grube sąsiadowały z cienkimi, stare - z nowymi, te w okładkach mieniących się bogactwem barw - z szaroburymi skromnisiami. Wszystkie w równych szeregach ustawione były na kilkunastu półkach. I czekały. Każda z nich miała swoją historię i każda była gotowa ją opowiedzieć. [s. 125]

Powieść Joanny M. Chmielewskiej niesie w sobie mądre przesłanie. Pokazuje, że aby żyć dobrze, trzeba mieć rozwiniętą samoświadomość. Uczy odpowiedzialności za swoje słowa, za zobowiązania, za innych, nad którymi powinniśmy roztaczać opiekę. To, o czym piszę nie jest nachalne; Autorka kryje wartości w dobrze skonstruowanej historii przygodowej z domieszką magii.
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger