3 (+1) dla dzieciaków

3 (+1) dla dzieciaków

Nie wiem, czy to przypadek spowodował to, że ostatnio pojawiają się u mnie książki kartonowe, czy też jest tak, że nastąpił powrót książek kartonowych na rynek wydawniczy i te, które widzicie poniżej, są jego efektem.

Kicia Kocia oprócz tego, że ma sztywne strony, jest dokładnie taka jaką ją znacie i jaką kochają Wasze dzieci. Proste opowiastki dla najmłodszych, o tym, że funkcjonowanie bez smoczka pozwala na więcej przyjemności w życiu niż to, kiedy ma się ów smoczek wetknięty w usta. Historyjka idealna do tego, by popracować z dziećmi nad rozstaniem ze smoczkiem. Druga, większa formatowo książka, przedstawia spacer po mieście, a jej główną atrakcją są okienka, które dziecko może otworzyć, by zajrzeć do wnętrza mijanych, wraz z Kicią Kocią i Nunusiem, domów. Mnóstwo materiału do rozmów z dzieckiem.


Tytuł Klasyka dla smyka w pełni oddaje to, czego możemy się spodziewać w środku - dobrych, genialnych wręcz językowo i rytmicznie (a poza tym - świetnie nam znanych) tekstów dla najmłodszych. Do rewelacyjnych tekstów Jana Brzechwy i Juliana Tuwima dostajemy fascynujące grafiki dwóch niezwykle utalentowanych i nagradzanych Pań: Anny Kaszuby-Dębskiej i Ewy Poklewskiej-Koziełło.

Nie pozostaje nic innego, jak tylko czytać, oglądać, czytać i zarażać dziecko umiłowaniem poezji i dobrych ilustracji.


Seria Krok po kroku skierowana jest do najmłodszych dzieci i ich rodziców. Każda z książeczek opowiada o jednym zjawisku w życiu dziecka. Te, które widzicie na zdjęciu o przyjemnościach płynących z kąpieli, czy o tym, jak dobry może być dzień, również w przedszkolu... Inne, wcześniejsze tytuły, uczyły dzieci rozstania ze smoczkiem, korzystania z nocnika, czy pomagały w wyrobieniu nawyku mycia zębów. W zapowiedziach kolejne tytuły, a wielość tematów oraz prosty przekaz i strony z kartonu pozwolą dzieciom wracać do publikacji niejednokrotnie bez szkody dla książek, a z zyskiem dla dziecięcych wiedzy i umiejętności.


Na koniec gratka dla miłośników Elmera - szczególnie tych dorosłych, którzy chcieliby ze słoniem w kratkę zapoznać swoje młodsze pociechy. Optymistyczny, nie tylko z barwy, przyjazny i ciekawski słoń wędruje, zbiera doświadczenia i pielęgnując relacje z bliskimi. 

Jeśli ktoś z Was nie zna jeszcze Elmera i nie wie jaką moc ma ów patchworkowy słoń, jak wiele w nim i jego podejściu do świata życzliwości, ciepła i mądrości, niech posłucha opowieści o Elmerze w Ninatece.

A zaraz potem - niechaj zaprosi kraciastego słonika do swojej rodziny:)
Marta Sztokfisz. Pani od obiadów.

Marta Sztokfisz. Pani od obiadów.


W pierwszej połowie lat 90 w moim domu zaczęły pojawiać się książki, które - wraz z nowo rozwijającym się rynkiem - kupowaliśmy zachłannie dzieląc koszty przesyłki między uczniów w licealnej klasie. Pomiędzy tym, co wówczas kupiłam, znalazły się poradniki Lucyny Ćwierciakiewiczowej. Pooglądałam je wówczas, pozachwycałam się manierą pisania i językiem i odłożyłam. Dziś - dzięki książki Marty Stokfisz - wracam do 365 obiadów i czynię to z ciekawością, zachłannością i narastającym apetytem.


Jacek Kaczmarski w usta Katarzyny II w jednej ze swoich piosenek włożył słowa Kobietą jestem ponad miarę swoich czasów... i jest to zdanie, które idealnie obrazuje Lucynę Ćwierciakiewiczową. Dziewiętnastowieczna miłośniczka planowania, zdrowego odżywiania, rozsądnego gospodarowania pieniędzmi, czasem, czy szerzej - życiem, propagatorka higieny tej pojmowanej dosłownie, jak i umysłowej, zdecydowanie wykracza poza ramy znanej z literatury postaci kobiecej. Była inna - hałaśliwa, bezpośrednia (czasami aż za bardzo), zapatrzona w męża i uparcie dążąca do realizacji swojej misji - uczynienia życia kobiet łatwiejszym.

Opowieść Marty Stokfisz o Pani od obiadów czyta się doskonale. Z książki wyłania się postać kobiety z pasją, kobiety, która i może nie zawsze była łatwa w życiu, ale która nieustająco realizowała swoje cele i uczyła mnóstwo innych kobiet jak być panią domu. Jej książka, po pierwszym wydaniu, okazała się być tak potrzebną, ze czym prędzej dodrukowywano kolejne egzemplarze. Kolejne wydania, z lekka poprawiane przez autorkę, ukazywały się przez wiele lat, stając się niemalże bibliami zarządzania domem dla wielu kobiet. Miałam przyjemność oglądać wydanie z roku 1901 i było ono już dziewiętnastym.


Zachwyciłam się kulturalną panoramą Warszawy wyłaniającą się z opowieści o Ćwierciakiewiczowej. Eliza Orzeszkowa, Bolesław Prus, bracia Gierymscy, to tylko niektóre z osób pojawiających się w otoczeniu tej niezwykłej kobiety.

Moje serce porwało jednak nie tylko 365 obiadów (bo wiecie - tam jest między innymi wołowina duszona na maśle;)), ale przede wszystkim kalendarze. Jakież bogactwo treści przeciekawych się w nich znajduje!


Ustawa o najmowaniu służby, ceny biletów teatralnych, uzależnionych od miejsca siedzenia, z pięciu warszawskich teatrów, urodziny carewiczór i całej carskiej rodziny, zapiski kalendarzowe, listy odzieży oddawanej do praczek, artykuły o kondycji kobiet, porady ogrodnicze, teksty literackie oraz reklamy, mnóstwo reklam, z których co jedna to ładniejsza. I tak - uwaga - przez 24 lata!


Lucyna Ćwierciakiewicz istniała w mojej świadomości jako pani od książek kucharskich. Zapomniana, mocno zmarginalizowana, niemalże nieobecna. Książka Pani od obiadów sprawiła, że dostrzegłam w niej fascynującą kobietę wyrastającą dalece ponad swoje czasy. Jestem zauroczona postacią opisaną przez Martę Stokfisz i opowiadam o niej wszystkim wokół. Nie umiem się także powstrzymać przed refleksją  - dziś też szukamy kobiet, które opowiedzą nam jak planować posiłki, czas, jak dać o dom i realizować się jako kobieta, żona, matka. Lucyna Ćwierciakiewiczowa i współcześnie święciłaby triumfy.
Ida Pierelotkin. Tata ma dziewczynę.

Ida Pierelotkin. Tata ma dziewczynę.


Rodzice dziesięcioletniego Kuby rozstali się. Mamę odwiedza wujek Heniek, a tata pojawia się w życiu chłopca stanowczo zbyt rzadko. Kuba wie, że każdą złą wiadomość mama stara się mu "osłodzić" czymś dobrym do jedzenia. Kuba wie mnóstwo innych rzeczy, ale też wielu nie rozumie i nie do końca umie odnaleźć się w nowej sytuacji. A dorośli wcale mu tego nie ułatwiają, nie rozmawiają wyjaśniając, tylko wydają pewne oświadczenia, które nie pomagają dziecku.
Niesamowicie ważna książka. Ida Pierelotkin pokazała bogactwo uczuć dziesięciolatka, któremu nagle rozsypuje się uporządkowany świat.
Polecam!
Katarzyna Ryrych. Pan Apoteker.

Katarzyna Ryrych. Pan Apoteker.


"Ciało to jedynie ubranie dla duszy" (s. 45)

Kto czyta bloga ten wie, że jestem zauroczona światami wyłaniającymi się spod pióra Katarzyny Ryrych. Również Pan Apoteker zapewnił mi emocjonująco spędzony czas z książką.

Autorka opisuje, z perspektywy dziecka, sytuację Żydów w wojennym Krakowie. Stosując metaforyczną narrację zaprasza czytelników do towarzyszenia rodzinie Bliny, pokazuje ich codzienność i to, jak ważny dla społeczności w getcie był człowiek niezwykły, Tadeusz Pankiewicz, aptekarz.

Z inspiracji - jak powiedziała wczoraj na targach Katarzyna Ryrych - wycinankami żydowskimi, powstały ilustracje do książki, ilustracje, które idealnie oddają klimat opowieści.

Bardzo chciałam tę książkę czytać, jak każdą inną. Jak inne Autorki - rozsmakowując się w kunszcie pisania chciałam czytać jak najszybciej. Ale wiecie - tak się nie da z tą książką; Pana Apotekera czyta się odczuwając całym sobą grozę życia w getcie.

Kolejny raz chylę czoła, Pani Katarzyno...
Marta Kisiel. Pierwsze słowo.

Marta Kisiel. Pierwsze słowo.


Pierwsze słowo, czyli zbiór opowiadań Marta Kisiel-Małecka przedstawia spectrum tego, co Autorka ma czytelnikowi do zaproponowania. A jest tego dużo i różnorodnie na tyle, by zadziwić tych przyzwyczajonych do postaci kochającego Anioła w bamboszach i młodej kobiety mieszkającej w drewnianej chacie pośrodku niczego.

Znalazłam w tekstach zamieszczonych w "Pierwszym słowie" grozę, świat korporacji, które wykorzystują pracowników, na wskroś współczesną historię z cyrografem w roli głównej, uśmiech, realistyczną ocenę rzeczywistości, materiał do tego, by myśleć, strach i lęk.

Marta Kisiel przypomniała mi za co lubię tomy opowiadań - za ich różnorodność. Jej udało się napisać je tak, aby ponaciskać mnóstwo wrażliwych miejsc w moim sercu. Dziękuję.
R. M. Romero. Lalkarz z Krakowa

R. M. Romero. Lalkarz z Krakowa


Książka R. M. Romero opowiada o trudnym wycinku naszej historii. W bajkową konwencję ubrała bowiem autorka opowieść o wojnie, o krakowskich Żydach i ich wymazywaniu z przestrzeni miasta.
 
Powieść toczy się dwutorowo, a elementem ją spajającym jest lalka Karolina, która z Krainy lalek, niegdyś bezpiecznej, a później opanowanej przez bezlitosne szczury, trafiła do pracowni Lalkarza mieszkającego w Krakowie. Podobieństwo obydwu światów jakie obserwuje i w jakich żyje Karolina jest zatrważające - tu i tam władzę przejmują ci, dla których inni niż oni sami są śmieciami, dla których liczy się tylko ich rasa, ich dobro i ich poczucie panowania nad światem. O ile jednak, trudniej przychodzi utożsamianie się z bohaterami Krainy lalek, to obserwowanie Lalkarza i jego przyjaciół - pana Józefa i jego córki, Reny - budzi emocje i sprawia, że lektura zmusza do myślenia o tym, o czym niewielu z nas chciałoby pamiętam, a pamiętać powinniśmy.
 
Mimo, że w sposobie w jaki R. M. Romero snuje swoją, pełną magii opowieść o Lalce, Lalkarzu i okrucieństwie selekcji dokonywanej na ludziach, brak owej nieuchwytnej, trudnej do określenia głębi z jaką spotkać się można było w książce Anna i pan Jaskółka, to Lalkarz z Krakowa jest ważnym, bardzo potrzebnym głosem w literaturze. Prostota tej opowieści, a jednocześnie kunszt jaki pokazała autorka przedstawiając czytelnikom wydarzenia związane z sytuacją żydowskich mieszkańców Krakowa w latach czterdziestych XX wieku, pozwala na to, by lekturę powieści proponować czytelnikom młodszym.
 
Z treścią książki idealnie współpracuje jej graficzna strona. To w jaki sposób Tomislav Tomić, sięgając po wzory ludowe, przyozdobił strony podkreśla konwencję bajki, a zestawienie ilustracji z treścią daje naprawdę niesamowity efekt.
 
Lalkarz z Krakowa R. M. Romero jest książką, po którą warto sięgnąć. Polecam.
 
P.S. Byłam ciekawa co skłoniło pisarkę ze Stanów Zjednoczonych do pisania o mieszkańcach krakowskiego Kazimierza. W posłowiu R. M. Romero wyjaśnia  skąd pomysł na tę opowieść.
Po(niedzielnik) nr 74

Po(niedzielnik) nr 74


Kiedy dwa lata temu obchodziłam okrągłe urodziny żyłam przekonaniem, że mogę wszystko. Dziś, w dniu kolejnych urodzin, wiem, że mogę, ale nie wszystko powinnam i nie wszystko muszę. Być może dla niektórych z Was to co napisałam nie jest specjalnie odkrywcze, ale wiecie jak to jest - każdy z nas dojrzewa do pewnych przekonań sumując doświadczenia, przykładając pewne zasłyszane mądrości do siebie i sprawdzając jak realizują się w codzienności.

Kolejne urodziny, a ja ponownie wiem, że moim największym bogactwem są ludzie. Ci, których miłością i przyjaźnią dane jest mi się cieszyć, którzy dzielą ze mną czas wesela i czas smutku, przy których sięgam gwiazd, sprawiam nierealne, doganiam własny cień i śmieję się całą sobą. Ci tak różni ode mnie i ci zdumiewająco podobni. Ci, dla których warto spędzić dzień w pociągu, z którymi pozornie zwykły spacer zamienia się w rozmowę o pryncypiach, którzy sprawiają, że wciąż chcę więcej doświadczyć, wiedzieć, poznać.


Jestem świadoma miejsca i czasu. Chłonę doświadczenia, bo to one uczą mnie najwięcej o innych i o mnie samej. Mam apetyt na życie, siłę by iść przez nie z optymizmem i bliskich, którzy chcą wędrować ze mną.

Dobrze mi.
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger