Adam Alter. Siła podświadomości.

Wydane przez
Dom Wydawniczy PWN

Z książki przede wszystkim można dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że władze rozgrywek uniwersyteckich w futbolu amerykańskim w stanach Iowa oraz Kolorado zabroniły drużynom malować szatnię gości na różowo, ponieważ, jak pokazały wyniki badań naukowych, kolor różowy skutkuje spadkiem agresji i siły u ludzi, a bez agresji i siły trudno osiągać dobre rezultaty w amerykańskim futbolu.

Można też dowiedzieć się tego, że bardzo dobrym pomysłem jest nadać firmie produkującej lek ratujący życie nazwę „Zintec”, a firmę organizującą przyjęcia dla dzieci nazwać „Baloomba”; nazwanie firmy farmaceutycznej „Baloomba” oraz firmy organizującej imprezy dla dzieci „Zintec” byłoby pomysłem zupełnie poronionym - jakoś tak się dzieje, że ludzie to wiedzą, aczkolwiek słowa „Zintec”oraz „Baloomba” nie istnieją, zostały wymyślone przez naukowców na potrzeby badań.

Właściwie cała książka składa się z takich ciekawostek i anegdot, Alter przywołuje doświadczenia naukowe, opisuje zjawiska, natomiast rzadko tłumaczy mechanizmy, które sprawiają, że ludzki umysł działa tak, a nie inaczej. Może dobrze, że Autor skupił się na pokazaniu fascynującego świata ludzkiej podświadomości, unikając jednocześnie szczegółów na temat tego, jak działa mózg i poszczególne jego elementy; te bardziej szczegółowe opisy dostępne są w wielu innych książkach, do których z pewnością sięgną ci, których nie zadowoli poziom ogólnego opisu, czy anegdoty, przy czym opisy u Altera zawsze są ciekawe, a anegdoty smaczne.

Jest w książce kilka miejsc, w których Autor pozwala sobie na refleksje ogólniejszej natury; oto jeden z takich fragmentów:
Z eksperymentów (...) dowiadujemy się czegoś ważnego i niepokojącego o nas samych: że nie istnieje jedna wersja "nas". Kiedy otaczają nas śmieci, sami chętniej śmiecimy; kiedy widzimy budynki z powybijanymi szybami, mniej szanujemy otoczenie. Normy zmieniają się z minuty na minutę.
Pewnie Gombrowicz mówił coś podobnego i wielu innych, ale Alter jest specjalistą w dziedzinie nauk kognitywnych i prezentuje nam najnowsze wyniki badań naukowych, co ma nie dającą się przecenić wartość, bowiem ludzka intuicja jest zjawiskiem niesłychanie ciekawym, ale dobrze wspomóc intuicję empirią, na ile jest to możliwe. 

Lech Mucha. Stroiciel śpiewu ptaków.

Wydane przez
Wydawnictwo Novae Res

Historię opowiedzianą przez Lecha Muchę potraktowałam jak baśń. Bo jakże inaczej odczytać historię miłości telepatki i człowieka, który będąc tytułowym stroicielem śpiewu ptaków, potrafi wciela się w ptasie ciało i wznosić się ponad ziemią?

Młody mężczyzna, zwany Szczerbatym, marzy o lataniu. Pewnego dnia spotyka starszego mężczyznę i dzień ten, spotkanie, rozmowa z Krukiem, odmienia życie młodzieńca. Dowiaduje się, że jest jednym z wybranych, że ma niezwykły dar. Gdy w wyniku podstępu chłopak, zwany już Jastrzębiem, traci dostęp do własnego ciała i pozostaje uwięziony w ciele ptaka, podejmuje, przy wsparciu przyjaciół, walkę o to, by wrócić do ludzkiej postaci, by na powrót stać się człowiekiem.

Podobał mi się sposób w jaki Autor przedstawiał postać i emocje Jastrzębia. Jego początkowe niedowierzanie, zachwyt, a później wahanie związane z tym, czy lepiej jest być człowiekiem, czy ptakiem. Interesująco również wybrzmiewała opowieść o więzi mentalnej łączącej Katję z klaczą, na której dziewczyna podróżowała. Relacja między głównymi bohaterami była uporządkowana, wręcz poprawna, a finał podkreśla w bardzo mocny sposób to, że mamy do czynienia z baśnią.

Podział bohaterów na dobrych i złych również nawiązuje do baśniowego świata. Nieco niepotrzebna wydaje mi się tu scena brutalnej namiętności między czarownicą i alchemikiem; nie do końca rozumiem jej rolę w powieści. Natomiast, wcale udanie Autor opisuje relacje między stroicielami - ich wyjątkowość tworzy z nich pewniej klan, w którym okazują sobie pomoc i szacunek.

Lubię baśnie i "Stroiciela śpiewu ptaków" przeczytałam z przyjemnością. I choć nie chciałabym żyć w świecie, w którym ktoś może mi zaglądać w myśli, to w świecie, w którym mogłabym stać się ptakiem, chciałabym żyć. I za wzbudzenie tej chęci dziękuję Autorowi:-)
Zarysiony Światowy Dzień Kota

Zarysiony Światowy Dzień Kota






Koty z pędzelkami? Tak, to rysie:-) Nasze, w Światowym Dniu Kota, mają pędzelki dorysowane po to, by zwrócić uwagę ludzi na malejącą populację dzikich kotów w naszych lasach. Zarysione Duszka, Gusia, Nusia, Sisi i Wojtek stanowią niewielki procent wielkie gromady kotów żyjących w domach i wokół domów. A rysiów żyje ponoć tylko 40.

P.S. Z listy książek o zwierzętach wyciągnęłam okładki tych o kotach. Tu możecie na nie zerknąć.
Magdalena Zarębska. Jak Maciek Szpyrka z dziadkiem po Nikiszowcu wędrowali.

Magdalena Zarębska. Jak Maciek Szpyrka z dziadkiem po Nikiszowcu wędrowali.

Wydane przez
Wydawnictwo BIS

Uroczy, wyśmienity pomysł! Opowieść o chłopcu, który odwiedzając babcię i dziadka spaceruje z dziadkiem po jednej z dzielnic Katowic, napisana po polsku i przetłumaczona na gwarę śląską robi wrażenie.

Maciek zawieziony na katowicki Nikiszowiec pomaga dziadkowi ubranemu w galowy mundur niepostrzeżenie wyjść z domu. Dziadek Alojzy przez wiele lat pracy w kopalni zaniedbał zrobienie sobie zdjęcia w mundurze - chce przy okazji odwiedzin wnuka odwiedzić fotografa. Ale gdy drzwi zakładu fotograficznego są zamknięte Maciek z dziadkiem spacerują po okolicy czekając na powrót pana Niesporka.

Bardzo lubię słuchać śląskiej mowy. Wiele lat temu bardzo chętnie czytałam "Bery i bojki śląskie" Stanisława Ligonia, a dziś wyłapuję każde gwarowe rozmowy i uśmiecham się do siebie radośnie słysząc Ślązaków. Nic więc dziwnego, że z takim nastawieniem do gwary śląskiej cieszy mnie publikacja polsko-śląska kierowana do dzieci. Ważne jest i to, że w książce jest mowa o Nikiszowcu; bodajże najpiękniejszej katowickiej dzielnicy.

 

Zdecydowanie polecam lekturę książki "Jak Maciek Szpyrka z dziadkiem po Nikiszowcu wędrowali".

P.S. Inne zdjęcia Nikiszowca.
Papież Jan Paweł II, bp Karol Wojtyła. Jestem bardzo w rękach Bożych. Notatki osobiste 1962-2003.

Papież Jan Paweł II, bp Karol Wojtyła. Jestem bardzo w rękach Bożych. Notatki osobiste 1962-2003.


Wydane przez
Wydawnictwo Znak

Karol Wojtyła pisze o tym, że człowiek nie może być stricto sensu sprawiedliwy wobec Boga, ale musi być wobec Boga usprawiedliwiony. Kiedy przeczyta się tę krótką notatkę, to chce się przeczytać solidną książkę traktującą o tym, co znaczy być sprawiedliwym, a co usprawiedliwionym.

Kiedy przeczyta się ten tekst: Świętość, do której powołany jest zawsze konkretny człowiek w konkretnych warunkach i okolicznościach - "nonostante tutto" [mimo wszystko], to chce się wysłuchać wykładów Wojtyły na temat świętości i chce się zadać Wojtyle kilka pytań.

Kiedy Wojtyła stwierdza, że trzeba budować Kościół jeden (una), Kościół święty (sancta), Kościół powszechny (universalis), Kościół apostolski, to chce się wysłuchać porządnej dyskusji o Kościele; porządnej, a nie jednej z tych, które proponują nam egzaltowane dziennikarki i egzaltowani dziennikarze w mainstreamowych telewizjach.

Kiedy przeczyta się tezę Wojtyły,w myśl której w Kazaniu na Górze” zostaje potwierdzona istota moralności i jej źródła w Prawie Bożym, to człowiek aż wyrywa się do tego, żeby się pokłócić. Pokłócić z Wojtyłą, ale nie z tzw. filozofkami i tzw. filozofami, bo jaki jest sens pokłócenia się z tzw. filozofkami i tzw. filozofami?

A kiedy przeczyta się ten tekst: Brak wrażliwości na człowieka – pozornie zastąpiona pojęciem "jakości życia" - jest symptomem naszej epoki. Pozostaje on w związku z oderwaniem się od Boga, od Chrystusa ukrzyżowanego oraz od Maryi pod krzyżem, to człowiek aż umiera z ciekawości, żeby się dowiedzieć, jak inaczej da się i czy w ogóle da się, wytłumaczyć ten brak wrażliwości na człowieka.

Bardzo, bardzo trudno czyta się tę książkę. Ale taka jest uroda osobistych notatek, że czyta się je trudno. Mnóstwo poruszonych kwestii, masa kapitalnych twierdzeń, ale to wszystko niedokończone, niedopełnione, wymagające rozwinięcia. Owszem, Wojtyła zapewne z tym wszystkim, co napisał, coś robił – przemyślał kwestie, o których pisał, wyciągał wnioski. My jednak mamy tylko notatki i rozwinięcia tematów w notatkach poruszonych możemy szukać tylko w innych pismach Wojtyły.

Na koniec ważna rzecz. Cieszę się bardzo, że notatki zostały opublikowane, że mam tę książkę, ale przecież wiem, że w swoim testamencie papież polecił księdzu Stanisławowi Dziwiszowi spalić te notatki. A kardynał Dziwisz nie postąpił zgodnie z życzeniem papieża, co tłumaczy tak:
Nie spaliłem notatek Jana Pawła II, gdyż są one kluczem do zrozumienia jego duchowości, czyli tego, co jest najbardziej wewnętrzne w człowieku.
Zapewne to, co napisał Dziwisz, jest prawdą, ale moim zdaniem ta prawda Dziwisza nie usprawiedliwia.

Wanda Chotomska, Bohdan Butenko. Panna Kreseczka.


Wydane przez
Wydawnictwo Muza
Muzeum Książki Dziecięcej

Wydawnictwo Muza wraz z Muzeum Książki Dziecięcej rozpoczęło publikowanie znanych i cenionych niegdyś publikacji dla dzieci. Panna Kreseczka narodziła się w 1958 roku i przez dwa lata można ją było oglądać i czytać o je przygodach na ostatniej stronie magazynu Świerszczyk.
Właśnie tłum książkowych moli
Zaczytany szedł powoli,
kiedy natarł na nich dziarski
byk. Rzecz jasna, byk drukarski.
Panna Kreseczka urodzona na płocie zbyt długo nie pozostała na parkanowych deskach. Ciekawa świata przeszkoczyła na plecy przechodnia i w ten oto prosty sposób wyruszyła na włóczęgę.

Podoba mi się pomysł, by przedstawiać dzieciom postacie  z bajek lubianych przez ich dziadków. Chętnie przeczytałabym informację o planach wydawniczych serii na najbliższy rok. Wiecie coś?

Anna Karwińska. Opowieść o Niezwykłym psie.


Wydane przez
Wydawnictwo WAM

Maję, Dominika, Martynkę i Bartka oprócz tego, że są rodzeństwem łączyło jeszcze jedno - marzenie o psie. Idea posiadania zwierzęcia podobała im się tak, jak niektórym podobało się posiadanie lalki, komputera, czy innego dobra materialnego. Rodzice obawiając się braku odpowiedzialności u swoich dzieci, nie chcieli jednak zgodzić się na zaproszenie do domu czworonoga. I wówczas dzieci spotkały Romka, psa z Krainy Wspomnień. Rozmowa dzieci z Romkiem uświadomiła im co jest ważne w byciu towarzyszem psa.

Cieszą mnie pojawiające się ostatnio książki dla dzieci traktujące o zwierzętach. Ta dołącza do szeregu lektur mogących stanowić dla rodziców punkt wyjścia do rozmów z dziećmi na temat odpowiedzialności za drugą istotę, o tym, jak wyglądać powinny właściwe relacje człowieka ze zwierzęciem i  tego, co musi robić człowiek, by zapewnić dobre życie Braciom Mniejszym.

P.S. I tylko jednak uwaga - malamut alaskański nie jest psem obronnym. 
Jesteśmy

Jesteśmy

Jesteśmy, choć w Sieci jakoś mniej. Dużo spacerujemy, dużo czasu spędzamy z kotami - łapiemy każdą wolną chwilę, którą możemy im poświęcić. A przecież czas wypełnia też praca, domowe obowiązki, jakieś zobowiązania, spotkania, jednym słowem wszystko to, co przeszkadza w tym, by otoczyć się zwierzyńcem i być tylko z nim.

Szukając zdjęć w poczcie znalazłam kilka, na których jest Sisi, maleńtas.





Czasami zastanawiam się jak Sisi przyjmuje pojawianie się kolejnych zwierząt w naszym domu, a osobliwie - jakie emocje budzi w niej pojawienie się Sary. Oczywiście, na każdego z kotów zwracamy uwagę i dostrzegamy to, jak reaguje na psa, ale przecież nie umiemy wejść do ich głów i przekonać się w 100% o tym, co czują.

Sisi najczęściej śpi na koszu na pranie. Zajęła miejsce Duszki, być może z racji wieku się jej to miejsce należy i nikt specjalnie nie protestuje. Owszem, przychodzi do pokoju, ale już raczej z nami nie śpi. Wcześniej nie zdarzało się jej to zbyt często, a jeśli już to raczej spała wtedy, kiedy spał Z. - wtulona w niego tak jak na jednym z powyższych zdjęć.

Gusia, która najszybciej przeszła do porządku dziennego nad obecnością psa, dziś złości się, gdy Sara podchodzi do niej, ucieka z moich kolan na widok zbliżającego się psa, a zastana na drapaku, czy szafce tłucze Sarę po kufie. Nie ma już jednak tej pewności, którą miała wcześniej, tej, która pozwalała jej za każdym razem wchodzić na moje kolana.

Nusia, która tez nie oszczędza łap w okazaniu psu, że nie życzy sobie jego obecności, owszem przebiega przed nosem Sary, ale równie chętnie kładzie się na środku pokoju brzuchem do góry. Śpi z nami i nic nie robi sobie z psiego zainteresowania. A gdy Sara próbuje ją przepłoszyć ze stołu, czy oparcia wersalki, wtedy zaczyna iść bardzo, bardzo wolno...

Wojtek często spotyka się z Sarą nos w nos. Ale równie często ucieka przed nią i na nią syczy. Raczej jej unika, ale z drugiej strony - gdy zbliża się pora kolacji stojąc na progu kuchni głośno domaga się jedzenia nie bacząc na psa. Śpi najczęściej w sypialni, na drapaku, ale lubi też polegiwać na parapecie w pokoju, tuż obok pracującego Z.

A co myśli Sara? Biega za kotami i macha ogonem. Stoi i nadal macha, gdy Nusia i Gusia trafiają w jej głowę. Denerwuje się tylko, gdy któryś w kotów pojawia się na stole ( bo być może jest tam jakieś jedzenie). Biegnie sprawdzić, co robimy z kotami, gdy się nad nimi pochylamy, gdy je całujemy, głaszczemy, czy bierzemy na kolana. Ze względu na nią nie bierzemy kotów na ręce - próbuje wówczas podskoczyć i sprawdzić, co się dzieje.

Są chwile, w których zastanawiam się, czy nie unieszczęśliwiamy zwierząt każąc im mieszkać z nami i sobą wzajemnie. Przecież nie pytamy ich o zgodę, nie ustalamy z nimi nowych mieszkańców, nie ustalamy tego, co się z nimi dzieje. Autorytatywnie decydujemy o ich życiu. A co jeśli nasze decyzje są złe?

Katarzyna Majgier. Ula i Urwisy. Nowi sąsiedzi.

Wydane przez
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Ula ma 5 lat. I choć, jak mówi jej ciocia, jest mała jak na swój wiek, rezolutnością przewyższa niejedno dziecko w jej wieku. Ale cóż... Dorośli mają swoje poglądy na samodzielność Uli i wielu rzeczy dziewczynce zabraniają.

Ula jest jedynym dzieckiem na podwórku. Musi się nim dzielić jedynie z Babcią i jej koleżankami, które na klombie pielęgnują kwiaty. Ale wszystkie inne zakamarki podwórka, a już szczególnie krzaki, należą niepodzielnie do dziewczynki. Do czasu... 

Do Pani Mili wprowadzają się jej wnuki, Urwisy. Ta wiadomość elektryzuje Ulę, która zazwyczaj słyszy o sobie, że jest grzeczna, ułożona i spokojna. Co będzie, jeśli Urwisy zechcą zabrać jej podwórko? Albo zabawki?

Katarzyna Majger stworzyła Ulę bardzo udanie. Dziewczynka niemal wybiega z kart książki, a rodzice wychowujący pociechy Uli podobne z pewnością odczują jedność z jej rodzicami. Myślę, że młodzi czytelnicy (słuchacze, w przypadku tych, którzy samodzielnie przeczytać o Uli jeszcze nie będą umieli) polubią dziewczynkę i z niecierpliwością będą czekali na kolejne o niej książki.

Niedzielnik nr 46

Niedzielnik nr 46


W tym roku nie obchodzę okrągłej rocznicy urodzin. Jednak, z nieznanych mi powodów, odczuwam coś na kształt przełomu, który dotychczas kojarzył mi się właśnie z nastaniem kolejnej dziesiątki życia. Objawy tego stanu są zabawne. Oprócz tego, że w sklepach kosmetycznych zaczynam spoglądać na półki z kremami opisane inną, niż dotychczas używaną przeze mnie, liczbą, mam również objawy, jak je określę, książkowe.

Coraz częściej myślę o książkach, które już czytałam. I to nie rok, dwa lata temu, ale lat temu kilkanaście lub kilkadziesiąt. Zaczynam myśleć o lekturach z czasów, w których poznawałam klasykę literatury, kiedy zachwycałam się nowym sposobem pisania, nowym, wizjonerskim traktowaniem rzeczywistości (oczywiście, nowym dla mnie). Jestem ciekawa, czy moje ówczesne emocje związane z tymi lekturami odżyłyby i dziś. Jednocześnie odczuwam coś na kształt obaw, że tak by się nie stało. I to chyba powstrzymuje mnie przed tym, by ponownie czytać Huxleya, Millera, Kafkę, Saramago, Tofflera, Prusa, Manna i innych. Odważyłam się jedynie powrócić do książek Lucy M. Montgomery i Hugha Loftinga.


Odwiedziłam wczoraj kilka bibliotek. Mimo, że w dni powszednie biblioteki są czynne na tyle długo, bym zdążyła je odwiedzić po pracy, najbardziej lubię urządzić sobie biblioteczny dzień w sobotę. Mam wówczas dużo czasu, nie muszę się spieszyć i mogę oddać się przyjemności wędrowania między półkami. Z wczorajszej wyprawy przywiozłam książki widoczne na powyższym zdjęciu.

Domek trzech kotów - ta książka "chodziła" za mną już od pewnego czasu. Nie szukałam jej jednak w bibliotekach, czekałam aż sama się pojawi. Pojawiła się wczoraj.

Odmieńca polecała Padma. Nie mogłam nie pożyczyć:-)

Na To nas pociąga miałam chęć już dawno, ale dopiero teraz udało mi się wypożyczyć tę książkę. Choć z pewnością bliżej mi do kryminałów, o których Bernadetta pisała w swojej poprzedniej książce, niż do seriali opisywanych w tej, bardzo lubię sposób w jaki blogowa koleżanka opisuje medialną rzeczywistość.

Zagubieni w tundrze kanadyjskiej to wynik rozmów domowych na temat Farleya Mowata. Skoro zachwyciłam się jego książką "Nie taki wilk straszny", to czemu nie sięgnąć po kolejne książki?

Pusty dom to lektura do autobusu. Potrzebuję czegoś lekkiego - w fabule i wadze.

Plaża Babylon to też wynik czytania Miasta Książek.

Książka o Mrożku jest lekturą niezbędną do napisania tekstu na zamówienie.

O Projekcie szczęście opowiadała mi Siostra. Jej się podobało, więc i ja spróbuję.

Strażnik trumny to lektura wybrana przy półce - zaintrygował mnie opis na okładce.

Czarowne życie też wynika z polecanki Padmy.

Wracacie do książek dawniej czytanych? Do książek, które jak czujecie, ukształtowały Wasz sposób patrzenia na świat, na samych siebie? Czym kierujecie się wybierając książki w bibliotekach?

Martin Widmark, Helena Willis. Tajemnica pływalni.



Wydane przez
Wydawnictwo Zakamarki

Na basenie w Valleby w Boże Narodzenie odbywają się zawody pływackie. Gościem specjalnym zawodów, reprezentującym pokaz umiejętności, ma być znany pływać Racke Bolinder. Gdy już wszyscy zainteresowani zbierają się na miejscu, w budynku uruchamia się alarm przeciwpożarowy, a chwilę później ratowniczka odkrywa, że wszystkie szafki w szatni są otwarte i opróżnione. Na szczęście na basenie są Lasse i Maja, którzy wraz z komendantem policji rozwiązują tajemnicę kradzieży.

Fascynuje mnie popularność serii przygód detektywistycznych Lassego i Mai. Wasze dzieci je lubią? Identyfikują się w jakiś sposób z bohaterami? Marzą o tym, by być jak młodzi mieszkańcy Valleby, prawą ręką komendanta policji i stać na straży porządku i prawa?

Ciekawi mnie również na ile seria "Biuro detektywistyczne Lassego i Mai" jest reprezentatywna dla społeczności jaką opisuje. I, na ile z poglądami owej społeczności, zgodny jest sposób w jaki, w tym tomie przygód mieszkańców Valleby, przedstawiono pastora. 

Wanda Chotomska. Podróże na piórze.


Wydane przez
Wydawnictwo Literatura

Wiersze Wandy Chotomskiej towarzyszyły dzieciństwu wielu z nas. Cieszy mnie, że poetka wciąż tworzy, że kolejne dzieciaki mają szansę poznawać rzeczywistość z perspektywy wierszy Wandy Chotomskiej.

Zaproszenie do krainy fantazji umieszczone na początku zbioru, zwiastuje interesująca przygodę. Poetka, w każdym ze swoich wierszy zamieszczonych w tomie "Podróże na piórze", ukryła przysłowie wokół którego zbudowała cały wiersz. Jeśli zatem macie kłopot jak wyjaśnić dziecku znaczenie przysłowia, określenie kontekstu do jakiego owe przysłowie się lub porzekadło, odnosi to polecam "Podróże na piórze".

Oczywiście, oprócz wartości edukacyjnej, wiersze Wandy Chotomskiej, mają w sobie coś, co po prostu sprawia przyjemność podczas ich czytania.

Alexander Steffensmeier. Krowa Matylda nie może zasnąć.


Wydane przez
Wydawnictwo Media Rodzina

Pewnego wieczoru Krowa Matylda, już po wysłuchaniu bajki czytanej przez gospodynię, uświadomiła sobie, że dobiegająca zewsząd cisza nie daje jej spać. Czując się samotnie postanowiła znaleźć takie miejsce do snu, które i będzie wygodne, i odgoni uczucie samotności. Wędrowała więc po budynkach gospodarczych szukając przytulnego legowiska i wypróbowując różne możliwości.

Prosta, bogato ilustrowana, historia Krowy Matyldy kierowana raczej do młodszych dzieci, z pewnością zaciekawi fabułą, ale i różnorodnością postaci oraz ich otoczenia. Śledzenie szczegółów obrazków (Autor zadbał również o ilustracje) - moim zdaniem króluje kurnik - zaangażuje młodych czytelników, a rodzicom stworzy szansę na to, by zamiast po raz setny czytać przygody Krowy Matyldy, namówić dzieci do opowiadania tego, co widzą, własnymi słowami.
Karol May. Boże Narodzenie.

Karol May. Boże Narodzenie.


Wydane przez
Małopolską Oficynę Wydawniczą KRAK-BUCH

Gdy byłam dzieckiem zaczytywałam się w przygodach Winnetou i innych książkach Karola Maya. Mój tata kupował wydania zeszytowe, a ja z wyobraźnią rozbudzoną książkami Alfreda Szklarskiego wędrowałam przez Dziki Zachód z bohaterami powieści.

Szukając książek do bożonarodzeniowego wyzwania ze zdumieniem ujrzałam w katalogu bibliotecznym powieść Karola Maya zatytułowaną "Boże Narodzenie". Postanowiłam urządzić sobie powrót do przeszłości i poczytać o najpopularniejszym Indianinie na świecie:-)

W książce zebrano dwa opowiadania. W pierwszym młody May wygrywa konkurs na bożonarodzeniowy wiersz i muzykę, po czym uszczęśliwiony i bogaty, w swoim mniemaniu, wyrusza z przyjacielem na wycieczkę. Spotykają podczas wędrówki rodzinę, która wyjątkowo potrzebuje pomocy, więc jako chłopcy życzliwi i zamożni - niosą pomoc.

Akcja drugiego opowiadania rozgrywa się na Dzikim Zachodzie, gdzie May występuje pod pseudonimem Old Shatterhand i, jak wiadomo, jest najbliższym przyjacielem Apacza Winnetou. Na ich drodze stają, zupełnym przypadkiem, osoby, które May znał dawno temu i które do dziś budzą żywe emocje w jego sercu.

Elementem spajającym obydwie części książki jest poezja i postacie, które występują w tekstach. Najważniejsze jest jednak Boże Narodzenie - nawet w wysokich górach, wśród Indian Old Shatterhand przyozdobił drzewko, by przy nim recytować dawno napisany bożonarodzeniowy poemat.

Agnieszka Frączek. Rymowane dranie, czyli wiersze trudne niesłychanie.


Wydane przez
Wydawnictwo Literatura

Książka zaczyna się poważnie - wstępem logopedy Iwony Podlasińskiej, skierowanym do rodziców i nauczycieli. We wstępie tym objaśnia, iż zgromadzone w zbiorze wierszyki, oprócz wartości ściśle rozrywkowej, pełnić mogą funkcję edukacyjną; pogrupowane są tak, by czytające je dzieci ćwiczyć mogły wymowę głosek dźwięcznych i bezdźwięcznych, syczących, ciszących i szumiących oraz wymowę głoski "r" i głosek nosowych.

Przyznam szczerze, że czytanie wierszyków sprawiło mi dużo frajdy. Co więcej - starałam się czytać szybko, wyraźnie i nie zawsze udało mi się tego dokonać. Poległam na wierszyku o lali Julii, która lula jajo delikatnie nim bujając;-)

Podziwiam wyobraźnię i wyczucie językowe Agnieszki Frączek. Nie od dziś zachwycam się jej wierszami i gdy już nabiorę przekonania, że lepiej być nie może, okazuje się, że poetka potrafi pisać lepiej, ciekawiej i zabawniej, domagając się od swoich czytelników jedynie poczucia humoru i giętkich języków.

Rosamunde Pilcher. Przesilenie zimowe.


Wydane przez
Wydawnictwo Książnica

Kiedyś ktoś zaproponował mi przeczytanie jednej z książek Rosamunde Pilcher. Sprawdziłam informacje o tym, co pisze autorka i nie poczułam się zachęcona. Gdy szukałam lektur do wyzwania zdecydowałam się na próbę. I nie żałuję.

Elfride Phipps po przejściu na emeryturę wyjeżdża na prowincję. Poznaje tam nowych ludzi i choć pozornie wiedzie życie na uboczu wydarzeń nagle okazuje się, że wrosła w społeczność, zaprzyjaźniła się z niektórymi, a szczególnie z małżeństwem Blundellów: Glorii i Oskara, miejscowego organisty. Gdy podczas długiej nieobecności Elfriede w miasteczku w wypadku ginie Gloria i ukochana córeczka Oskara, mężczyzna trafi ochotę do życia. Pokręcone losy rzucają obydwoje do opuszczonego dworu w Szkocji, którego Oskar jest współwłaścicielem. Zbliżające się Boże Narodzenie postanawiają solidarnie zlekceważyć, gdy nagle okazuje się, że będą mieli gości i to takich, dla których potrawy świąteczne, choinka i atmosfera świąt są bardzo istotne.

Przyjemna książka, w ciepły, serdeczny sposób opisująca ludzi, którzy nie są już młodzi, a którzy - z racji swojego doświadczenia - umieją przyjąć wiele spraw w inny, niż młodzi, sposób. "Przesilenie zimowe" to powieść, w której nie tylko z aurą związane jest tytułowe przesilenie, powieść, w której przyjrzeć się można temu, jak rodzi się szczęście.

P.S. Chętnie przeczytałabym coś jeszcze Rosamunde Pilcher, jednak jej książki są różne i nie bardzo wiem, co wybrać, by przypominało jakością "Przesilenie...". Polecicie?

Anita Głowińska. Kicia Kocia mówi "nie". Kicia kocia w pociągu. Kicia kocia nie może zasnąć.

Wydane przez
Wydawnictwo Media Rodzina
Czasami działamy wbrew sobie. Doświadczyła tego Kicia Kocia, która odwiedzając z mamą duży sklep sprzeciwiła się robieniu zakupów zrzucając z półki produkty. I choć było jej wstyd, i chciała zachować się grzecznie, uciekła od mamy.
Pamiętacie swoją pierwszą podróż pociągiem? Podekscytowanie i wynikającą z niego obawę, że pociąg odjedzie bez nas, że nasze miejsce będzie zajęte? Kicia kocia podróżująca z tatą na szczęście nie boi się niczego. Czując radość z nowego doznania cieszy się wszystkim, co widzi i co ją spotyka.
Czy jeśli dziecko boi się potworów schowanych pod łóżkiem w ciemnym pokoju, to przekonywać je, że potwory nie istnieją, czy udać, że potwór jest, ale się go własnie wygnało z dziecięcej sypialni? Mama Kici Koci poradziła sobie z lękami córeczki w jeszcze inny sposób. Obejrzawszy dokładnie z Kicią Kocią cały pokój uznały, że potwory boją się policjanta zabawki, który mieszka w pokoju dziecka. Rewelacyjny pomysł.

Historie opowiadane przez Anitę Głowińską są proste, dopasowane do percepcji dziecka. O ich powodzeniu przesądza to, że poruszają tematy bliskie dzieciom, że pozwala poczuć bliskość emocjonalną z bohaterką swoich książek. Wydawnictwo sugeruje, że z Kicią Kocią warto zapoznawać dzieci już od drugiego roku życia.
Andrzej Ziemiański. Pomnik Cesarzowej Achai. Tom III.

Andrzej Ziemiański. Pomnik Cesarzowej Achai. Tom III.


Wydane przez
Wydawnictwo Fabryka Słów

Pierwszą książkę o Achai przeczytałam w kwietniu 2011 roku. Od tamtej pory z przyjemnością sięgam po kolejne tomy wychodzące spod pióra (?) Andrzeja Ziemiańskiego, a te dotyczące Achai i jej cesarstwa szczególnie mnie cieszą.

Tom III, o którym piszę, liczy sobie 798 stron. Przyznacie - poważna lektura. Ale gdyby nie to, że uwielbiam czytać na leżąco, przed snem, a to wymaga dzierżenia książki w powietrzu, nie zauważyłabym dużej objętości historii - tak mnie ona pochłonęła. Aż zła byłam, że muszę wychodzić z domu zamiast dalej czytać;-)

Opisywanie fabuły przy tak rozbudowanym cyklu wydaje mi się zadaniem wyjątkowo karkołomnym. Co jeśli pisząc zdradzę coś, czego ktoś mający za sobą lekturę II tomu się nie spodziewał? Chcę jednak zwrócić Waszą uwagę na kilka rzeczy. Jedną z nich jest sposób podejścia do żołnierza, który Polacy traktują jak rzecz oczywistą, a dla oficerów wojsk cesarstwa, zdaje się być objawieniem. O co chodzi? O to, że żołnierz lepiej walczy jeśli ma ciepło, ma co jeść, a śpi w suchym i osłoniętym od wiatru miejscu. Banał, prawda?

Inną kwestią jest budowanie legendy. Shen, którą ścigano, za sprawą umiejętnie rozpuszczanych plotek stała się kobietą - zjawiskiem, wojownikiem - nadzieją na lepsze życie, sprawiedliwszą przyszłość i wszystko to, za czym wielu tęskni, a niewielu umie nazwać.

Choć akcja powieści toczy się, bo coś się jednak na tych niemalże 800 stronach dziać musi, nie otrzymujemy w książce rozwiązania intrygujących kwestii. Pod koniec powieści zaczynają wyłaniać się znaczące sygnały, ale zostajemy zatrzymani w pół kroku, bez poznania ostatecznych odpowiedzi na rodzące się podczas lektury pytania.

Lubię sposób w jaki Andrzej Ziemiański tworzy swoich bohaterów. Choć tym razem Krzysztof Tomaszewski, który wahał się, czy ma większą chęć na bliższą znajomość z Wyszyńską, czy Kai, nieco mnie irytował.

Czarny rynek, szpiedzy, wykorzystywanie zdobyczy technologicznych po to, by mieć nad kimś przewagę, to coś co znane jest nie tylko z powieści. Ale i w tym przypadku pisarz doskonale sobie poradził z osadzeniem wszelkich machlojek i nieprawidłowości regulaminowych w fabule powieści.

Z "Pomnikiem Cesarzowej Achai" jest tak, że gdziekolwiek by otworzyć książkę, tam można zacząć opisywać swoje z nią związane wrażenia. Stąd też możliwe jest, że to, co napisałam powyżej wydaje się Wam chaotyczne. Wielość wątków i ich przeplatanie nie daje mi szansy na to bym bardziej spójnie napisała o tym, co przeczytałam. Ważne chyba - w ostatecznym rozrachunku jest to - że kolejny raz Andrzej Ziemiański przykuł mnie do swojej książki i zaintrygował na tyle, bym chciała przeczytać, zapowiadany w wywiadach, IV tom powieści.

Nieprzekonanych odsyłam do lektury fragmentu, a tych, którzy jeszcze nie mieli okazji czytać Achai do zapoznania się z cyklem. Wszak:

Neil Gaiman. Na szczęście mleko...

Wydane przez
Wydawnictwo Galeria Książki

Pozornie banalna czynność, czyli wyjście do sklepu po mleko w opowieści Neila Gaimana staje się wyprawą pełną niespodzianek i na dodatek niebezpieczną. Ważne jednak, że tata dziecięcych bohaterów książki nie stracił głowy i nie wypuścił z rąk kartonu z mlekiem niezbędnym do zjedzenia ulubionych płatków śniadaniowych.

Tata wędrował z Profesorem Stegiem, stegozaurem, spotkał Priscillę, królową piratów wraz z Szaloną Matyldą, Danielem Pasibrzuchem i innymi piratami. Spotkał także wampiry, w tym bladego i interesującego Edwarda, oraz międzygalaktyczną policję.

"Na szczęście mleko..." to propozycja doskonałego pisarza fantastyki skierowana do młodych czytelników. Wszak trzeba sobie wychować fanów, prawda?

P.S. Ilustracje wykonał Chris Riddell, którego lubię za "Kroniki Kresu".

Frans de Waal. Małpy i filozofowie. Skąd pochodzi moralność?


Wydane przez
Wydawnictwo Copernicus Center Press

Teksty Fransa de Waala zajmują ponad połowę objętości książki. Piszę teksty, bo tom zawiera zapis Wykładów Tannerowskich, które de Waal w roku 2004 wygłosił w Center for Human Values uniwersytetu Princeton. Na drugą część książki składają się komentarze czworga autorów, a w części trzeciej de Waal odpowiada na komentarze.

Tematem książki jest moralność, przy czym autor skoncentrował się na uzasadnieniu tezy, w myśl której pochodzenie oraz istotę moralności dobrze wyjaśnia teoria matrioszki, a nie teoria fasady.

Mówiąc w największym skrócie – zgodnie z teorią fasady ludzie owszem, mogą być moralni, ale tylko wtedy, gdy przeciwstawiają się swojej naturze, a zatem moralność jest tylko cienką, kulturową zasłoną, za którą ukrywa się prawdziwa, egoistyczna natura człowieka. Z kolei w myśl teorii matrioszki moralność jest zakorzeniona w ludzkiej, czyli zwierzęcej naturze.

De Waal jest zdania, że zjawisko moralności da się wyjaśnić poprzez odwołanie się do teorii ewolucji. Pierwszy tekst zatytułowany jest właśnie „Ewolucja moralności” i znajdujemy w nim klarowny wykład na temat źródeł moralności. De Waal stwierdza, że najpotężniejszą siłą cementującą wspólnotę jest wrogość do obcych, co w kontekście moralności ma o tyle istotne znaczenie, że w procesie ewolucji nasza wrogość wobec tego, co spoza grupy, zwiększała solidarność wewnątrzwspólnotową, prowadząc do powstania moralności. [s. 80] Mechanizm polega na tym, że ludzie, podobnie jak małpy człekokształtne, prezentują zachowania polepszające relacje między poszczególnymi osobnikami, ale, w przeciwieństwie do małp, wypracowali doktryny mówiące o wartości wspólnoty, o tym, że interes wspólnoty jest (a przynajmniej powinien być) ważniejszy niż interes własny.

Dalej mamy trzy krótkie aneksy, a po nich idą wspomniane komentarze. Robert Wright, którego bardzo lubię, (link) ciekawie pisze o zastosowaniu antropomorfizmu, między innymi robiąc takie kapitalne spostrzeżenie:
Gdy widzimy szympansy zachowujące się w uderzająco ludzki sposób, możemy opisać to podobieństwo na dwa sposoby. Możemy powiedzieć: "O rany! Szympansy robią większe wrażenie, niż się spodziewałem". (…) Możemy też powiedzieć: "O rany! Ludzie są mniej wyjątkowi, niż podejrzewałem". [s. 123]
Wszyscy komentatorzy odnoszą się krytycznie do tez de Waala, ale jednocześnie doceniają jego pracę. Mamy tu przykład merytorycznej dyskusji, której uczestnikom zależy na sprawie. Zdaniem Petera Singera de Waal zasadnie odrzuca pogląd o moralności jako cienkiej fasadzie skrywającej samolubną naturę, jednak w związku z tym, że nie przykłada należytej wagi do różnic między zachowaniem społecznym naczelnych i moralnością ludzi, zbyt pochopnie odrzuca teorię fasady. W opinii Singera spośród dwóch kluczowych twierdzeń, mianowicie o tym, że etyka zakorzeniona jest w naturze, którą dzielimy z innymi zwierzętami oraz o tym, że cała etyka człowieka wywodzi się z natury ssaków społecznych, natury będącej owocem ewolucji, de Waal zasadnie przyjmuje to pierwsze i niezasadnie przyjmuje drugie.

W ostatniej części tomu de Waal odnosi się do komentarzy, a w „Zakończeniu” cytuje Edwarda Wilsona, który stwierdził, iż nadszedł czas, aby tymczasowo etyka została odebrana filozofom oraz zbiologizowana. [s. 215]

Jest to bardzo ważny postulat, w dużej mierze już realizowany (Wilson cytowany tekst napisał w roku 1975). Rozwój nauk kognitywnych oraz innych dyscyplin wymusza nowe sposoby podejścia do wielu kwestii. Nie da się dzisiaj uprawiać teorii poznania bez uwzględniania wyników badań nauk zajmujących się funkcjonowaniem mózgu i podobnie nie można zajmować się moralnością i etyką bez odwoływania się do wyników przedstawicieli różnych innych niż filozofia dyscyplin.

„Małpy i filozofowie” to bardzo dobra książka traktująca o istotnych aspektach ludzkiego życia. Temat osadzony jest w interesującym i jednocześnie koniecznym kontekście, bowiem, jak pisze de Waal, choć prawdą jest, że zwierzęta nie są ludźmi, równie prawdziwe jest stwierdzenie, że ludzie są zwierzętami. [s. 91]

Marcin Brykczyński. Z deszczu pod rynnę.


Wydane przez
Wydawnictwo Literatura

Wiersze Marcina Brykczyńskiego najeżone są zwrotami, które - choć używane często w mowie - nie zawsze są dla wszystkich jasne. Przykład? Proszę bardzo:
Żeby znaleźć kość niezgodyI odnajdę ją z pewnościążeby w kość ci dać tą kością!Choć do szpiku kości miły,w złości dość miał na to siły. [Kość niezgody, s. 41]
Do każdego wiersza dołączony jest słowniczek objaśniający użyte w nim wyrażenia.

Wielość wyrażeń pogrupowanych tematycznie budzi zdumienie. Poeta skompletował powiedzenia o maszynie, pociągu, zegarach i wahaniach, domu, snach, zębach, wieży,  oczach, dziurach, skórze, rękach i wielu, wielu innych.

Książka Marcina Brykczyńskiego Zaprasza do przygody - poznawania języka polskiego. Zaprasza głownie dzieci, ale jak sądzę, dorośli czytający z dziećmi "Z deszczu pod rynnę", mogą tu znaleźć wyrażenia dotychczas sobie nieznane.

Suzanna Clarke. Dom w Fezie.


Wydane przez
Wydawnictwo Lambook

Jestem ostrożna wybierając książki, których akcja dzieje się poza obszarem kulturowym Europy wiedząc, że nie zawsze jest mi z nimi po drodze. "Dom w Fezie" wybrałam starannie i jestem bardzo zadowolona z tego, że to właśnie przez tę książkę nawiązałam znajomość z tym co publikuje wydawnictwo reklamujące się hasłem "Zorientuj się z nami na Orient".

Dwoje Australijczyków, Suzanna Clarke i Sandy McCutcheon, na fali zachwytu odczuwanego podczas podczas wycieczki do Maroko decydują się, dość nieoczekiwanie dla siebie, na kupno domu w Fezie. Mimo nakładu kosztów jaki należałoby ponieść, by kupić dom, by wyremontować go zachowując tradycyjny wygląd, by - co szalenie istotne - porozumieć się z mieszkańcami mówiącymi głównie w daridży i sporadycznie w języku francuskim, idea własnego domu w medynie zawładnęła myślami i sercami bohaterów opowieści tak mocno, że już nie było odwrotu.

Historia opisana przez Suzannę Clark pokazuje to, co trudne w komunikacji i zaakceptowaniu sposobu życia mieszkańców Fezu. Na szczęście Autorka czyni także obserwacje o znacznie bardziej pozytywnej wymowie. Ot, choćby tę:
Z drugiej strony pewne przestępstwa, jak choćby handel narkotykami, które na zachodzie są na porządku dziennym, w Maroku praktycznie nie występują. Dzieje się tak dlatego, że to, co najczęściej popycha mieszkańców zamożnych krajów w objęcia nałogu, czyli samotność i wyobcowanie, tutaj właściwie się nie zdarza. [s.112]
Zaangażowałam się w "Dom w Fezie". Kibicowałam Suzannie w szukaniu robotników do pracy, podczas jej wizyt w urzędach, w chwilach, w których próbowała walczyć z wszechobecnym kurzem i tym, w których odczuwała radość z kolejnego ukończonego i pięknego fragmentu domu. Współodczuwałam zmęczenie remontem i satysfakcję płynącą z tego, że udało się jej osiągnąć cel - uratować podupadający, tradycyjnie zbudowany dom i stworzyć sobie azyl.

Pozostaję zauroczona.

P.S. Blog pisany przez Suzannę i Sandy'ego.

Wojciech Widłak. Samotny Jędruś.


Wydane przez
Wydawnictwo Czerwony Konik

"Samotny Jędruś" długo czekał na to, bym Wam go przedstawiła. Przez ten czas czytałam go kilka razy, ale wciąż nie znajdowałam słów, by o nim napisać. Może dziś się uda?

Samotny Jędruś miał dojmujące uczucie braku. Kłopot jednak polegał na tym, że ani on nie wiedział czego mu brakuje, ani nikt z kim Jędruś rozmawiał podczas swojej wędrówki, nie umiał, lub nie chciał, mu pomóc.

Samotny Jędruś skupiony na poszukiwaniu tego, czego mu brak, zagapił się i wpadł na drzewo (oburzone jego beztroską) i kamień (milczący, jak to kamień). Ale i na Jędrusia ktoś wpadł i mimo, że nie było to przyjemne doświadczenie, Samotny Jędruś uznał to za znak.

Trudno mi określić swoje emocje/wrażenia po lekturze tej książki. Nadal nie znajduję słów...

Agnieszka Frączek. Co się słyszy w ciszy. Wiersze ćwiczące język.

Wydane przez
Wydawnictwo Wilga

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wiele jest wokół nas dźwięków, które nie są słowami? Zamknijcie oczy i posłuchajcie; co słyszycie?

U nas piszczy rura od kaloryfera, słychać drapanie kota w drapakowy słup, zmęczony po długim spacerze oddech psa, przejeżdżający za oknem tramwaj i dziecko sąsiadów turlające piłkę po podłodze. 

Te (i o wiele więcej) wszystkie dźwięki nauczyliśmy się naśladować. Brzdękamy, chlipiemy, burczymy, wyjemy niczym straż pożarna. I choć pozornie wydaje się to przedziwną aktywnością, lektura wierszy najeżonych onomatopejami może sprawić frajdę.

Na zachętę cytat:
Tupta malec: TUP, TUP, TUP
Naglę w ścianę: ŁUP, ŁUP, ŁUP
malec: AUCIU oraz BUU!
Mama: OJ... i migiem ZIUU! [s. 16]
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger