Joanna Wachowiak. Projekt Bitoven
Chyba nie ma dwóch tak różniących się od siebie chłopaków w szkole, jak Mateusz i Dawid. Jeden z nich jest wyciszonym uczniem szkoły muzycznej, w klasie fortepianu, drugi - gwiazdorzącym miłośnikiem hiphopu. A jednak to ich nauczyciel muzyki wyznacza do przygotowania na zjazd szkół Kawalerów Orderu Uśmiechu programu artystycznego. Jeśli wywiążą się z zadania ich klasa wyjedzie na kilkudniową wycieczkę. Czyli jest o co walczyć.
Joanna Wachowiak w powieści Projekt Bitoven pokazuje, że muzyka niejedno ma imię, zawsze jednak ma coś nieodzownego - rytm i emocje jakie ze sobą niesie u wykonawcy i przede wszystkim u słuchacza.
Ciekawie zarysowana jest także relacja Mateusza z niesłyszącą sąsiadką Milą. Ich rozmowy prowadzone dzięki komunikatorowi telefonicznemu są pełne ekspresji i choć początkowo chłopak obawia się, że pisanie nie pozwoli mu wyłapać niuansów to przecież obserwuje bacznie Milę i wie, że i ona mu się przygląda. Trochę zabrakło mi tu silniejszego połączenia z głównym tematem powieści, ale któż wie - może autorka ma w głowie rozwinięcie wątku w kolejnej powieści.
Joanna Wachowiak napisała, kolejną już w swoim dorobku, dobrą powieść dla młodszej młodzieży, w której udowadnia, że choć różnimy się od siebie, możemy znaleźć wspólne obszary zainteresowania i docenić swoją wzajemną obecność.
Katarzyna Wasilkowska. Już, już!
Przyznaję - podczas czytania tej książki myślałam, że autorka przejaskrawiła specjalnie sytuację, że takie rzeczy się nie dzieją. A potem trafiłam na facebookową grupę, gdzie przeczytałam, co robią dzieci uzależnione od technologii i przestałam poddawać w wątpliwość treść powieści.
Lula jest młodszą siostrą Wery i Kaja. Ma kochających rodziców, życzliwe rodzeństwo, swoje pasje, a nawet - zaadoptowanego ze schroniska psa. Wiedzie życie zadowolonej z siebie i tego, co ma, dziewięciolatki. Gdy pewnego dnia do jej pokoju trafia komputer, jest niezadowolona - prace plastyczne wymagają miejsca, które zawłaszcza stojący na biurku ekran. Jednak za niedługi czas okazuje się, że jej rówieśniczki grają w Kryształowy Zamek, a lepienie, rysowanie i inne tego typu aktywności są w ich oczach dziecinne.
Lula - grzeczne, bezproblemowe dziecko - z ciekawości i chęci przynależności do grupy oraz uzyskania tej grupy akceptacji, dołącza do gry. I za każdą minutą spędzoną w programie komputerowym, Lula coraz mniej przypomina siebie.
Czytałam i martwiałam z przerażenia. Że wystarczy kilka dni, że wystarczy jedno słowo rzucone przez koleżankę, że potrzeba uznania rówieśniczego działa z taką mocą, że... Mogłabym wiele wymieniać. Autorka pisze Najstraszniejsze w tej historii jest to, ze dzieje się naprawdę i w pełni się z nią zgadzam.
Ciekawi mnie (i nie tylko mnie, bo omówiłyśmy tę książkę w pracy), czy czytelnicy, do których jest adresowana będą umieli w Luli odnaleźć siebie i czy w jakikolwiek sposób będzie ona dla nich przestrogą. Jak myślicie?
Czytajcie Już, już! - koniecznie.
Magdalena Witkiewicz. Drzewko szczęścia.
Mająca dziewięćdziesiąt kilka lat Kornelia Trzpiot podczas świątecznego spotkania rodzinnego zrzuca na swoją rodzinę bombę. Starsza pani, życzy sobie, aby jej rodzina znalazła w archiwach i księgach parafialnych informację o tym, że choć jeden z przodków nosił tytuł szlachecki.
Dzieci i wnuki Kornelii już dawno spotykają się ze sobą głównie z powodu seniorki rodu. Brakuje im chęci do podtrzymywania więzi rodzinnych, żyją swoimi własnymi sprawami i pragnieniem bycia wolnymi, decydowania o sobie, poświęcania swojego czasu na to, co lubią i co chcą robić. Prośba matki i babci wymusza na nich wyjrzenie poza utarte ścieżki i przyzwyczajenia, skłania do tego, by dostrzec coś więcej niż dotychczas.
Kornelia strofująca kilka lat młodszego od siebie przyjaciela, piłka, która jest zbyt cenna by w nią grać mimo wielkiego pragnienia, krowa jako zwierzę terapeutyczne i nastolatka, w domu której nikt nie zauważył, że zniknęła, to tak naprawdę tylko kilka smaczków tej powieści. Powieści, która zapewni uśmiech na Waszych twarzach, łzy wzruszenia w kącikach oczu i niespodziewane ciepło rozlewające się w sercu.
Barbara Kosmowska. Pięć choinek w tym jedna kradziona. Opowieść świąteczna.
Między historią dwóch młodzieńców na K Barbara Kosmowska opowiada historie Magdy, która musi odnaleźć swój uśmiech i poczuć, że święta nie są tylko jej sprawą, ale całej rodziny, Niny i jej Mamy, które próbują odnaleźć swoje szczęście w Nowym Jorku, Miłki, której nie podoba się to, że jest zmuszana do tradycyjnego świętowania i ogłasza bojkot, Gabi, która dzięki Filipowi mającemu mnóstwo pieniędzy ale nikogo bliskiego, zaczyna doceniać babcię i babci relacjonujących wnuczkom dawne tradycje świąteczne i podkreślającej ich znaczenie.
Piękna książka. Szkoda tylko, że Pięć choinek w tym jedna kradziona nie zostało wydane w części Wydawnictwa Literatura adresowanej do dorosłych - Literatura Piętro Wyżej. Może wówczas sięgnęłoby po nią więcej osób dorosłych? Nie dajcie się zwieść okładce, to nie jest tylko bajka dla dzieci. Czytajcie, warto!
Laura Zimmermann. Oczy mam tutaj.
Powieść Laury Zimmermann jest powiewem burzący mur uprzedzeń i tematyki tabu. Dotyka bowiem zagadnienia, o którym się nie mówi i nie pisze, które wstydliwie się przemilcza. Jakiego?
Greer Walsh jest inteligentną, życzliwą uczennicą liceum. Jej mama, wulkan energii i organizacji, zajmuje się wspieraniem relokacji nowych pracowników firmy i dzięki spotkaniu z jej podopiecznymi, Greer poznaje Jacksona Oatesa. Wbrew jej obawom chłopak jest normalny, a samo spotkanie wcale nie żenujące.
I wszystko byłoby miło i sympatycznie, gdyby nie wielki problem - właściwie dwa - uprzykrzające życie nastolatki. Tym problemem są jej piersi, dużo za duże jak zwykłe funkcjonowanie o jakim dziewczyna marzy. Piersi sprawiają, że boli ja kręgosłup, ocierają się o siebie tworząc rany, a ona pozostaje z tym problemem sama, ukrywając go pod bezkształtnymi koszulkami i bluzami w rozmiarze XXL.
Powieść Oczy mam tutaj to historia o akceptacji w procesie dorastania, o budowaniu w nastolatkach pewności siebie przy mądrym wsparciu osób dorosłych i tym jak bardzo znacząca dla młodych osób jest identyfikacja społeczna.
Laura Zimmermann napisała książkę, która porusza istotne sprawy. Podsuńcie ją swoim nastolatkom.
Polecam!
Agnieszka Olejnik. Zupełnie inny cud.
Norbert Hall, niegdysiejszy tenisista, ma trzecią żonę, troje dzieci, piękną posiadłość i terapeutę, który podpowiedział mu, że dobrze byłoby gdyby pojednał się z najbliższymi i podczas Świąt Bożego Narodzenia urządził - za pomocą słoika i wielu karteczek - zbiorowy seans indywidualnego przepraszania i kajania się. Gdy na świątecznym stole pojawia się ów słój, żonie, dzieciom i matce milionera zdecydowanie bliżej jest do złości i kolejnych sesji wypominania i pretensji niż wybaczania. Przyznacie - wizja, którą zarysowałam odbiega znacznie od tego, co jak się nam wydaje (lub wmawia medialnie) stanowi Ducha Świąt Bożego Narodzenia.
A jednak Agnieszka Olejnik zadbała o zbłąkanego wędrowca, który swoją prostotą (zdaniem niektórych bohaterów powieści - prostactwem) pomaga rodzinie Halla odnaleźć dawno zagubione ścieżki. Do siebie nawzajem, ale też do własnych marzeń, pragnień, własnych serc.
Ładne, Pani Agnieszko. Bardzo ładne. Optymistyczne i radosne. I choć literaturą nie da się przykryć tego, co dzieje się wokół nas, to Pani książka może być dla zmęczonych azylem. By choć na chwilę zapomnieć.
Sofie Maria Brand, Rasmus Juul. Święta na świecie.
Ależ ta książka jest bogata! W ilustracje i wiedzę o tym, jak w dwudziestu czterech krajach obchodzi się Boże Narodzenie. Choć większość opisanych obyczajów sytuuje się w Europie, to jednak wędrujemy za autorem także do Australii, na Filipiny, do Meksyku i w inne zakamarki świata. Jakie - podejrzycie na zdjęciu poniżej.
Z książki dowiecie się, gdzie w tradycji świątecznej jest miejsce na pocałunki, u kogo na świątecznym stole stawia się pieczeń z pawia, gdzie choinkę ozdabia się łańcuchem z popkornu, a gdzie do wieczerzy wigilijnej zasiada dopiero po 22. Kutia rzucana w stronę sufitu, karp w wannie, ryż na mleku dla skrzatów, dwie postaci rozdające prezenty i inne ciekawostki są tym, czego możecie spodziewać się po tej lekturze.
Podoba mi się to, że autor przedstawia tradycje Bożego Narodzenia od 24 grudnia do 6 stycznia, zwracając uwagę na cechy charakterystyczne dla poszczególnych społeczności. Ilustracje Rasmusa Juula wzbogacają odbiór treści dodając mu dodatkowego znaczenia.
Gdy czytałam Święta na świecie myślałam o tym, że po lekturze tej książki w grudniu, w dni świąteczne można rodzinnie urządzić sobie grę sprawdzającą naszą wiedzę o tym, jak i gdzie świętuje się Boże Narodzenie.
Polecam gorąco - do czytania, rysowania, tworzenia gry rodzinnej.
Maciej Marcisz. Książka o przyjaźni.
Powieść Macieja Marcisza jest próbą zatrzymania w stop klatce doświadczeń pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków. O tym, czy udaną, najlepiej powiedzą równolatkowie bohaterów, ale i ja spróbuję odnaleźć się w tej historii.
Obserwujemy troje licealistów, którzy stawiają pierwsze kroki w nowej szkole i którzy uczą się rozumieć siebie w realiach społeczności rówieśniczej i siebie jako indywidualne jednostki lokujące się w świecie. Pierwsze nieśmiałe zerknięcia, kształtowanie przekonań i mód, zrozumienie i jego brak - to doświadczenia jakie większość z nas ma w sobie. Plastyczność wieku nastoletniego sprzyja budowaniu relacji "na całe życie" i taką też w swoim odczuciu zbudowali Kaśka, Dorota i Michał.
Dużo w książce jest retrospekcji, które pokazując kształtowanie każdego z nich z osobna, pokazują też budowanie więzi ich łączącej, tej niebywałej bliskości, która wymaga słów by się nią cieszyć i jednocześnie ich nie potrzebuje by być dobrze zrozumiałym.
Czy jednak przyjaźń łącząca bohaterów ma cechy trwałości? Czy dorosłe życie, czas w którym ich poznajemy, pozwala im na celebrowanie owego przyjaznego dopełnienia jakie czuli w licealnych czasach?
Nie mam za sobą doświadczeń równych tym o jakich pisze Maciej Marcisz i nie jest mi dane przejrzeć się jak w lustrze w losach bohaterów Książki o przyjaźni. Nie przeszkadza mi to jednak w tym, by docenić sposób opowieści i budowania postaci i powiązań między nimi.
Zerknijcie, jestem ciekawa czy odnajdziecie choć cząstkę siebie.
Mój pierwszy komiks 5+
Ależ to jest ładne! I nie mówię tu tylko o miękkich, gładkich okładkach, ale też ilustracjach - wszak to komiksy - i fabule. Jesteście gotowi na cztery historie?
Dav. W cieniu drzew. Jesień pana Zrzędka.
Oto borsuk. Zachmurzony i zapracowany. Ma miotłę i mnóstwo liści do uprzątnięcia. A wszyscy wokół jakby na przekór czegoś od niego chcą. Jeż wpada na szklaneczkę czegoś dobrego przed zimowym snem, wiewiórka otoczona gromadą dzieci próbuje robić zapasy, mysz płacze, bo jej latawiec zaplątał się między gałęziami, a to wszystko odrywa pana Zrzędka od pracy. Frustracja bohatera rośnie, gdy zaczyna padać deszcz.
Piękne, przyjazne dziecięcemu postrzeganiu, ilustracje mówią więcej niż słowa pojawiające się w kolejnych okienkach. Najważniejsze jest jednak przesłanie wynikające z pierwszego tomu serii W cieniu drzew. Jakie? Przeczytajcie z dziećmi i znajdźcie je wspólnie.
Silvia Vecchini, Sualzo. Bartłomiej i Karmelek. Najlepsze miejsce.
Oto Bartłomiej (większy) i Karmelek (mniejszy) moczą wędki w morzu. Gdy starszy (w domyśle tata) pyta synka o jego koleżanki i kolegów, Karmelek wymienia czym zajmują się w tej chwili i pada: obserwacja wielorybów, spacer po pustyni, zjeżdżalnie na nartach z lodowca i latanie. Na każdą odpowiedź Bartłomiej ma odpowiedź i wędrują dokładnie tam, gdzie spodziewają się spotkać koleżanki/kolegów Karmelka. Aż w końcu tata zabiera dziecko w miejsce nietypowe - lądują na Księżycu! Czeka tam na nich nie lada niespodzianka.
Mam wrażenie, że ten komiks z pełnym zrozumieniem poznałoby także dziecko ciut młodsze niż wymienione na okładce. Tym bardziej, że relacja łącząca bohaterów opowieści jest przepiękna, wspierająca i wzorcowa.
Loïc Jouannigot. Opowieści z Bukowego Lasu. Urodziny. Tom 1
W komiksie, którego scenariusz i ilustracje stworzone zostały przez Loïc Jouannigot, bohaterami są króliki o uroczym nazwisku - Rabatka. Jest tata, babcia i pięcioro dzieci. Jeden z chłopców ma urodziny i pozostali członkowie rodziny knują, by przygotować dla niego przyjęcie niespodziankę wraz z prezentami. Tylko jak pozbyć się go z domu, by móc wszystko w spokoju przygotować? Och, na szczęście jest ogród warzywny, w którym zawsze należy coś zrobić.
Komiks uczy świętowania w gronie najbliższych, daje wzór troski o poszczególnych członków rodziny. Pokazuje działania na rzecz innych, współdziałanie dla dobra jednej z osób.
Jeśli Wasze dzieci lubią mieć urodziny i czcić je zabawą i prezentami, pokażcie mu, że świętowanie w gronie rodzinnym na swój niepowtarzalny klimat.
Brigitte Luciani, Eve Tharlet. Pan Borsuk i pani Lisica. Spotkanie. Tom 1
Pan Borsuk wychowuje samodzielnie trzech synów. Pani Lisica - córkę. Spotykają się przypadkiem i choć na początku dzieci nie były dla siebie miłe, z dnia na dzień panował coraz większy spokój. Choć to chyba spokój przed burzą, bo dzieciaki z niechęcią do siebie nawzajem i pomysłu rodziców na wspólne życie, próbują wymyślić coś, by skonfliktować Pana Borsuka i Panią Lisicę.
Jeśli szukacie dobrej i dobrze narysowanej historii o rodzinie patchworkowej, a Wasze dziecko właśnie przeżywa niezgodę na to, że musi się Wami dzielić z obcymi, to Brigitte Luciani i Eve Tharlet podsuwają Wam doskonałe narzędzie do rozmów. Skorzystajcie :-)
Małgorzata Starosta. Wina wina.
Nasłuchawszy się wiele o radości płynącej z czytania najnowszej powieści Małgorzaty Starosty, uznałam, że spróbuję jej książki zanim wrócę do wcześniejszych. Ale czy po lekturze Wina wina będę jeszcze miała ochotę na ten powrót?
Agata Śródka kupiła podupadły pałac i urządziła w nim wysokiej klasy hotel z jeszcze wyższej klasy - jak na uznaną gwiazdę restauratorstwa przystało - restauracją. Zaprosiła lokalną śmietankę towarzyską, by uraczyć ich wyśmienitym tortem, urokliwymi wnętrzami i swoją osobą, gdy okazało się, że ktoś dokonał mordu na torcie wbijając w niego nóż, wnętrza owszem mają urok, ale histeria gospodyni przeszkadza w ich podziwianiu.
I tak to się zaczyna, bo później okazuje się, że jest jeszcze jedna pani Śródka (obecna żona byłego męża Agaty), wśród gości - już nie głównej bohaterki, a jej sąsiada - pojawia się była koleżanka Agaty ukrywająca się pod literackim pseudonimem, jest mnóstwo policji, prokurator, bo od trupów - już nie kulinarnych, a ludzkich, robi się gęsto. No i jest jeszcze matrona, która zna wszystkich i wszystkie tajemnice i ma mnóstwo pieniędzy.
Brzmi ciekawie i ma potencjał na dobrą komedię kryminalną, prawda?
No, ale jakoś nie zaskoczyło. Nie wiem, czy to Agata Śródka, która jawiła mi się jako egocentryczny babiszon pozbawiła mnie przyjemności czytania, czy akcja była jednak nadto wydumana, dość by powiedzieć, że ja się Winą wina" nie zachwycałam. Ale do Bab pruskich zajrzę, dla wyrobienia sobie opinii :-)
Marianne Cronin. Sto lat Lenni i Margot.
Przyznaję - spodziewałam się czego innego. A jednak to, co dostałam, uznaję za lepsze od tego, czego się spodziewałam. Jak to?
Lenni Pettersson ma siedemnaście lat i mający się wkrótce dopełnić wyrok śmierci. Margot Macrae, liczy sobie lat osiemdziesiąt trzy i choć przed nią także śmierć, to nie ma zamiaru zamartwiać się z tego powodu.
Dziewczyna leży w szpitalu, ale nie chce by oznaczało to dla niej - tak długo jak się tylko da - element ograniczający. Oczywiście, nie może robić wszystkiego na co miałaby ochotę, ale i tak gdzie jest, szuka sobie przyjemnych odskoczni od rzeczywistości.
Jedną z nich są rozmowy z posługującym w szpitalnej kaplicy Arthurem. Rozmawiają o pustych ławkach, kanapkach z rzeżuchą na śniadanie i Bogu oraz jego ingerencji w życie ludzkie.
Drugą przyjemnością jest uczestnictwo w zajęciach artystycznych dla osób osiemdziesięcioletnich i starszych, w Różnym Pokoju, podczas których poznaje Margot.
Margot zaszczepiona przez młodą koleżankę ideą przedstawienia graficznego ich wspólnych stu lat, zaczyna wspominać. Jej opowieści są pełne nadziei, smutku, radości i bólu, ale każda z nich wiąże się ze znaczącym w jej życiu wydarzeniu.
Historię opowiadane przez Margot i to jak dzięki nim ewoluuje znajomość obydwu kobiet, młodszej i starszej, obydwu żegnających się z życiem, jest siłą tej książki. To, do czego wiedzie nas fabuła, prawdy jakie przed nami odkrywa, są ponadczasowe i - prawdopodobnie - najlepiej widać je właśnie z perspektywy krańca życia. Bez względu na to kiedy on nastąpi.
Może więc warto skorzystać ze wskazówek Margot i Lenni i zacząć baczniej spoglądać na swoje życie po to, by dostrzegać w nim dobre rzeczy?
Przeczytajcie Sto lat Lenni i Margot i pozwólcie tej książce poruszyć w Was czułą strunę. Niech wybrzmi...
Luc Ferry, Clotilde Bruneau, Giulia Pellegrini. Świat mitów. Dedal i Ikar. Antygona
Nie spodziewałam się, że mity w odsłonie komiksowej tak bardzo pochłoną moją uwagę. Czytałam, oglądałam i ze zdumieniem odkrywałam rzeczy, których albo Jan Parandowski, od którego uczyłam się mitologii greckiej i rzymskiej, nie opisał w wersji dla uczniów albo moja pamięć działa bardziej wybiórczo niż bym chciała.
Historia Dedala, doskonałego umysłem i znacznie mniej doskonałego zasadami etycznymi w mojej świadomości zapisała się głównie jako opowieść o ojcu, który dał synowi skrzydła. A on przecież przyczynił się do narodzin Minotaura, sporządził labirynt, do którego zamknięto syna żony Minosa, wsparł Ariadnę i dokonał jeszcze wielu innych znaczących dla ówczesnej kultury rzeczy. Zrobił też coś, za co został - wraz z synem - wykluczony ze społeczeństwa.
Antygona i jej tragiczny los - znany także z wielu ujęć kultury - bywa czasami przedstawiany dość wybiórczo. Tu dostajemy szeroki kontekst sytuacyjny, dowiadujemy się jakie znaczenie dla społeczności Teb miała decyzja podjęta przez Antyfonę i jakie były jej konsekwencje.
W obydwu tomach - oprócz świetnie poprowadzonej opowieści i doskonale rozrysowanych scen - zamieszczono także rys literacko-historyczny, wsparty dziełami malarstwa, opisujący przedstawiane mity i ich znaczenie w kodzie kulturowym.
Pozostaję pod dużym wrażeniem i z ciekawością kolejnych tomów (bo zakładam, że będą).
Polecam!
Co czytam, kiedy nie piszę
Wróciłam z urlopu 9 września i tym samym rozpoczęłam czytanie na spotkania autorskie, które odbywały się w mojej pracy. Część z nich moderowałam, więc czytanie stało się tym pilniejsze;-)
Katarzyna Ryrych. Chuligania
Byłam bliska napisania, że przyjmuję książki Katarzyny Ryrych bezkrytycznie, ale przecież wcale tak nie jest. Owszem - mam do autorki słabość, czytam jednak wnikliwie i rozważam słowa układające się w historie, które autorka opowiada.
Tytułowa Ania ma 13 lat i mieszka w domu dziecka. Od siedmiu lat zmaga się z poczuciem winy za śmierć rodziców, choć nie ona zawiniła w czymkolwiek. Jednak w dziecięcym pojmowaniu to właśnie jej słowa sprowadziły na rodzinę nieszczęście, a że zabrakło kogoś, kto mógłby z dzieckiem porozmawiać, uczucie owo spotęgowało się i mocno zakorzeniło w sercu i umyśle dziewczynki.
Jest antysystemowa, kontestuje regulamin, zasady rządzące Domem, ze swojego bycia niczyją, niepotrzebną i nieadopcyjną, utworzyła tarczę, zza której wydaje się być arogancka, zadufana w sobie, nieprzystępna. Blisko jest tylko z jedną osobą - kolegą, który nauczył ją owego opancerzania, wyposażył ją w reguły przetrwania na dzielni i otoczył opieką.
Pewnego dnia w życiu Ani pojawił się ktoś jeszcze. A za nim - kolejne dwie osoby. I wówczas pancerz Ani zaczął kruszeć, a ona sama ze zdumieniem stwierdziła, że gdy się już czasami ma to, za czym się tęskniło, to trudno się w tym odnaleźć, że czasami spełnione marzenie pozostawia nas w oszołomieniu.
Bohaterka powieści Chuliagnia doświadcza dużej zmiany w swoim nastoletnim życiu i uczy się żyć w nowej dla siebie rzeczywistości. Powieść pokazuje jak bardzo pobyt w placówkach opiekuńczych - domach dziecka wypacza samodzielność, poczucie własnej wartości i sprawczości u podopiecznych systemu i staje się, w moim odczuciu, ważnym głosem w dyskusji na temat rodzinnych domów dziecka.
Magdalena Kania, Maciej Kur. Emilka Sza. Jak wiele to „nic”?
Emilka jest mimem. Nie z wyboru - z natury. Nie mówi, porozumiewa się zatem bogatą gestykulacją, a świat wokół niej dostraja się (lub nie) do jej wrażliwości.
Najlepszą przyjaciółką Emilki jest Natalia, dziewczyna, która nie widzi. Ich porozumienie jest fascynujące i pełne harmonii. O ile młodszy kuzyn Natalii jest zdumiony pojawieniem się w ich życiu milczącej, charakterystycznej dziewczyny, to kuzynka Maja jest... Zazdrosna! Jednak potrzeba opieki nad Erykiem i wyraźna prośba wyjeżdżającej Natalii sprzyja Mai i jej próbie zmiany swojego nastawienia do Emilki.
Po drodze do przyjaźni mamy rafę zwaną zakochaniem (na szczęście dziewczynom nie podobają się ci sami chłopcy), idea zaprezentowania światu niebywałych umiejętności Emilki oraz nieporozumienie z tym związane. Najważniejsze jest jednak to, że mimo wszelkich niepowodzeń i trudności, pewnego dnia, na balkonie domu Emilki przyjaciele podziwiają rozgwieżdżone niebo. Bo je - w odróżnieniu od domu i balkonu widać:-)
Emilka Sza. Jak wiele to nic? to ciepła opowieść o przyjaźni i zrozumieniu innego człowieka. To historia o akceptacji inności i życzliwym spojrzeniu na otaczających ludzi. O tym, co w życiu istotne i podkreślająca to, że czasami nic jest najważniejsze!
Anna Łacina. Dziewczyna o perłowych włosach.
Marta Kisiel. Małe Licho i babskie sprawki.
Czekam na kolejną książkę z Małym Lichem zawsze tak samo niecierpliwie. Biorę ją do ręki i smakuję, by po chwili dać się porwać fabule, biegowi wydarzeń, postaciom i - co istotne - temu co się dzieje z nimi i między nimi. Docieram do ostatniego zdania i mam wrażenie, że wiele ominęłam. I z takim przekonaniem, już nasycona, na spokojnie - zaczynam czytać od nowa...
Bożek jest w klasie czwartej. Wraz z nimi Witek, którego wątpliwą przyjemność miał Bożek widywać także w wakacje (a o tym przeczytacie w tej książce - KLIK) oraz niezawodny, doskonale obojętny na przedziwny stan rodzinno-domowy przyjaciela, Tomek. Klasa czwarta charakteryzuje się także i tym, że uczniowie mają nowych nauczycieli, w tym także wychowawcę. A Cebulon (czyli pan Więch), ku utrapieniu Bożydara, uczy matematyki, z którą chłopiec ma, delikatnie mówiąc, kłopoty.
Nowi nauczyciele, nowe przedmioty i nowe osoby w klasie. A właściwie jedna - Zuzanna Myłka, co do której glutowaty ojciec głównego bohatera ma plany, których nijak nie chce przyjąć do wiadomości jego syn. Zmyłka jest świetnym rozmówcą, doskonałym kompanem, mądrym, ciekawym towarzyszem i nauki, i wydarzeń mniej z nauką związanych.
Marta Kisiel pokazuje nam ciepły - mimo Kondziowego sarkazmu - dom, dogadujące się dzieciaki, bogactwo relacji ojcowsko-synowskich oraz koleżeńskich. Pokazuje także więzi łączące świat dorosłych ze światem dorosłych nieco mniej, jedność w działaniu i jedną, najważniejszą potrzebę, którą zaspokajać powinni nie tylko bohaterowie powieści - potrzebę rozmawiania. O tym, co miłe i co nie. O tym, co sprawia przyjemność i co uwiera tu i ówdzie. O tym, co cieszy, a co lęka. Rozmowę i otwartość na to, co usłyszymy.
Małe Licho i babskie sprawki, jak każda z wcześniejszych powieści o chłopcu i jego aniele stróżu, przeczytana, zapada we mnie, kiełkuje i się rozwija. A mnie cieszy to, co daje mi ta lektura. Sprawdźcie, czym będzie dla Was, zachęcam!
O świętowaniu urodzin
Zajrzałam do archiwum i aż się zdumiałam - ostatni wpis urodzinowy popełniłam w 2018 roku. Dziś jestem zupełnie inną osobą niż wówczas i tym bardziej uważam, że blogostrona jest idealnym miejscem, by swoje 45 urodziny świętować w Waszym towarzystwie.
Co się działo, czego doświadczyłam i czego się o sobie dowiedziałam w minionym roku?
Dokładnie rok temu przystąpiłam do rozwojowego wyzwania Fundacji Kobieta Niezależna. Brałam udział w poprzednim do końca września i widząc oszałamiające efekty i zmiany postanowiłam rozpocząć kolejne (trwa nabór na wyzwanie sezonu 2021/2022, zerknijcie). Zaczęłam też ćwiczyć z Joanną Kajsturą, w zaciszu domu, przy współudziale kotów;-) Jesień w pracy była bardzo gorącym okresem - mnóstwo spotkań autorskich online, realizacja projektów, które miały się odbyć wcześniej, ale z racji epidemii zostały przeniesione na później i spokojna, wyciszona końcówka roku. W górach sypnęło śniegiem, więc ku uciesze Amber, spacerowaliśmy po białych szlakach. Góry Sowie okazały się być tak samo urocze jak rok wcześniej i znaleźliśmy kolejne miejsce, które miło zapisało się we wspomnieniach.
Wśród różnorodnych szkoleń, w których zdecydowałam się uczestniczyć i książek sprzyjających rozwojowi, po które sięgnęłam, znalazłam wreszcie inspirację do zrobienia sobie testu Gallupa. I tak, rację mają ci twierdzący, że wyniki objaśniają nam nasze zachowania, pokazują je w pełniejszym świetle. Wiem, które z talentów mam niedojrzałe i nad którymi należy pracować.
Koronawirus krążył to tu, to tam i choć długo udawało mi się uniknąć zarażenia, to kwiecień upłynął mi pod znakiem choroby i kwarantanny. Jeszcze 10 kwietnia realizowałam bieg w ramach akcji "Biegam z czysta przyjemnością", a już 12 - zasypiałam z wysoką temperaturą. Czas mojej choroby i izolacji domowników był okresem, w którym bardzo mocno polegaliśmy na znajomych i przyjaciołach - zjawiali się i zabierali Amber na spacery, każdego dnia - 4 razy dziennie. Bardzo Wam za to dziękuję, Mili!
Dwa tygodnie po wyzdrowieniu pojechałam w góry, by sprawdzić swoją kondycję i samopoczucie, świat księgarsko-biblioteczny został zarzucony imprezami targowymi, spotkaniami autorskimi i nowościami, a ja po pierwsze - umówiłam się na kilka spotkań z coachem, po drugie - spełniłam swoje marzenie. Na bieganie po Bieszczadach zapisałam się już pod koniec roku i z wielką przyjemnością 31 maja stanęłam na starcie Dychy na Jeleni Skok w Cisnej. Ależ to była przyjemność!
Czerwiec to jazdy na motocyklu, rowerze, długie spacery z psem i trzymanie kciuków za realizację marzeń bliskiej mi osoby. W lipcu wróciłam na szlak, cieszyłam się poranną kawą na balkonie, odwiedziłam Rabkę Zdrój, by pozachwycać się festiwalem, a wreszcie zabrałam Amber do pociągu i pojechałyśmy na Mazury, na kilka dni odpoczynku:-)
Powrót do domu rozpoczął niecierpliwe oczekiwanie (i etap ostatnich przygotowań) do spełnienia kolejnego marzenia. Więcej będę o nim jeszcze pisała, ale już teraz mogę wspomnieć, że 20 sierpnia, z plecakiem i przytroczonym do niego namiotem, wkroczyłam na czerwony szlak. Postanowiłam przejść Główny Szlak Beskidzki, najdłuższy (500 km) górski szlak w Polsce. I choć namiot odesłałam po dwóch dniach, to pomysłu by przespacerować się z Ustronia do Wołosatego nie porzuciłam. Do kropki wieńczącej szlak dotarłam po 19 dniach wędrówki. I to było takie piękne uczucie! Radość tym większa, że u mety czekał na mnie mój Człowiek i mój Pies :-)
W kolejny rok wkraczam dumna z dokonanych rzeczy, bogatsza o nowe doświadczenia, ze spełnionymi marzeniami, ale też kolejnymi do spełnienia. Wkraczam u boku bliskiego człowieka, w otoczeniu życzliwych osób, ze zwierzakami.
Dziękuję, że jesteście ze mną!
Eddie Jaku. Najszczęśliwszy człowiek na Ziemi.
Abraham Salomon Jakubowicz - tak brzmiały imię i nazwisko autora książki. Brzmiały, bo z biegiem dni i narastającymi doświadczeniami zmieniły się i one, i to gdzie i jak żył. Doświadczenia życiowe wiodące go od Lipska, poprzez Tuttligen, Buchenwald, Auschwitz, Brukselę do Sydney nie są łatwe i wydawać się być mogło, że tytuł książki jest przewrotny. A jednak...
Eddie Jaku urodził się w rodzinie niemieckich Żydów. Dorastanie w latach trzydziestych okazało się trudne dla niego i całej rodziny. Musiał przybrać fałszywą tożsamość, by się uczyć, wyjechać z domu na kilka lat i zaprzestać kontaktów z najbliższymi. Miał 13 lat, gdy opuścił Lipsk i rodzinny dom.
Kolejne lata - co wiemy z historii - były koszmarem. Praca ponad siły, utrata rodziny i przyjaciół, codzienne ryzyko śmierci i walka z otaczającym złem o życie. Dlaczego więc Eddie Jaku pisze o sobie jako o szcześliwcu?
Każdy z niezbyt długich rozdziałów książki ma swoje motto, które pokazuje sposób w jaki autor patrzy na życie. W jego słowach można dostrzec skłonność do zauważania pozytywów w każdej sytuacji, doceniania tego, co wielu z nas uznaje za oczywiste i niemalże nam należne. Eddie Jaku wie, że nic się nam nie należy - a wszystko to, co dostajemy jest nam dane i wdzięczność za te dary napełni nasze serce radością i pewnością.
Na świecie dzieją się cuda, nawet jeśli można odnieść wrażenie, że wszystko jest beznadziejne.
To, co ujęło mnie w książce Najszczęśliwszy człowiek na Ziemi to brak zadęcia, martyrologii. Eddie Jaku nie ubarwia, nie dorabia swoim przeżyciom tła męczennika. Opowiada szczerze, przedstawia fakty i nawet jeśli są one przefiltrowane przez jego pamięć, czy wrażliwość, obrazuje grozę wojny i morderczej machiny eksterminacji europejskich Żydów, tak jakby chciał nam powiedzieć, że walka o sobie i przeżyty każdy dzień napełniały do mentalną siłą, wiarą w siebie i miłością.
Jeśli wydaje się to Wam mało realne - zachęcam, abyście sięgnęli po książkę. I podsuńcie ją nastolatkom.
Marta Kisiel. Efekt pandy.
Na wieść, że nadchodzi Efekt pandy uśmiechnęłam się całą sobą. Jest mi w życiu dobrze i cudnie, robię rzeczy, które lubię, ale dodatkowa dawka śmiechu przyda się zawsze, prawda? A tego, że Marta Kisiel zapewni mi w swojej powieści sporo radości, byłam pewna. Myliłam się?
Mama Tereski Trawny, od lat mieszkająca we Francji, odwiedzała córkę rzadko i gwałtownie. Pojawiała się, brylowała żonglując trzema językami - polskim, rosyjskim i francuskim - używanymi naprzemiennie i bez żadnego uporządkowania, po czym znikała odlatując do męża. Tym razem - choć nieświadoma tego jeszcze Tereska nastawiała się na ponowną błyskawiczną wizytę (wizytację?) - miało być inaczej. Briżit postanowiła zabrać córę i wnuczkę do SPA. Skoro jednak w domu Trawnych obecna była także i mama Andrzeja, to i Mira wyruszyła do Dierżążni-Zdrój, by zażywać relaksu. I Pindzia, rzecz jasna też.
Cztery kobiety w różnym wieku i na różnych poziomie doświadczeń życiowych w niewielkim apartamencie. Trzy z nich ze wspólnymi genami, podobnymi charakterami, a czwarta - doskonale je uzupełniająca - z ciekawością świata, skłonnością do węszenia za intrygami i dysponującą białym czołgiem oraz odwagą. Myślę, że nie trzeba pisać zbyt wiele, by wskazać kierunek w jakim najnowsza powieść Marty Kisiel miała okazję podążyć.
I choć śmiechu jest wiele, to autorka nie byłaby sobą, gdyby nie przekazała w swojej książce ważnych treści. Tych o wartości więzów rodzinnych oraz traumach, które wykształcone w dzieciństwie w wyniku tychże więzów, kołaczą się nam, dorosłym, po sercach, umysłach i ciele, stanowiąc potężne samoograniczenia. O ciałopozytywności i niezgodzie na to, by to mężczyźni urządzali nam świat. o relacjach na linii matka-córka, które czasami krew mrożą w żyłach i spać nie pozwalają po nocy. O tym, że dobrym ludziom też zdarza się błądzić. I o wielu innych istotnych rzeczach, które trafią do was, gdy tylko otrzecie oczy po łzach ze śmiechu.
Cóż - nie pozostaje mi nic innego niż napisać - czytajcie, śmiejcie się i wyciągajcie wnioski!
Jakub Małecki. Święto ognia.
Święto ognia to historia rodziny. Jest Tata, który nade wszystko kocha swoje, już przecież dorosłe, córki i który z jeszcze większym ogniem kochał swoją żonę. Jest Łucja, która na pierwszym spotkaniu z baletem usłyszała coś, co pokutuje w niej do dziś i co sprawiło, że wciąż ćwiczy więcej, dba o siebie i walczy z oporem jaki zdarza się jej stawiać ciało. Jest i Anastazja, której życie wiąże się z tym, że ciało nie słucha jej wcale, ale za to duchem jest silna i stworzona, by osiągać wiele. Obydwie młode kobiety dążą do osiągania własnych sukcesów w przełamywaniu tego, co je ogranicza.
I wiecie... Czytałam to i miałam wrażenie, że choć fabuła jest ważna, i postaci w powieści też, to o wiele ważniejsze są emocje, wątki niedopowiedziane, klimat, dla którego tata i jego córki są elementem wypełniającym, służącym do tego, by go uwypuklić.
Święto ognia zostawia ślad. Każe sobie zadawać pytania. Przenicowuje nasze spojrzenie na rzeczywistość. Pokazuje, że nasze życiowe wybory - nie zawsze zrozumiałe dla innych - mają prawo być naszymi, bo to my poniesiemy w najpełniejszy sposób ich konsekwencje.
Nie miałam przyjemności czytać dotychczas książek Jakuba Małeckiego, ale po tej lekturze wiem, że sięgnę po jego wcześniejsze powieści. Polecicie od czego mam zacząć?
Piotr Bielski. Życie na lekko.
Wędrując po najróżniejszych stronach rozwoju osobistego trafiałam na zachęty do lekkiego życia. Tłumaczone jednak ową lekkość życiową w tak pokrętny sposób, ze nie do końca wiedziałam, jak opisywany model przyłożyć do swojego życia, by było ono - tak jak obiecywano - lekkie i przyjemne. Piotr Bielski w swoim zbiiorze feletonów pokazał mi, że to nie jest trudne, dostepne i w zasadzie nie trzeba robić nic, poza zmianą myślenia i odrzuceniem przekonań, które dodają nam (po)wagi hamując lekkość. Niby łatwe?
A jednak - autor pisząc o tym jak wygląda jego życie, jak przyjmuje to co ono przynosi w darze (bez względu na to, czy nazwalibyśmy owe dary pozytywnymi czy negatywnymi), jak buduje relacje i jak patrzy na świat - wybrzmiewa zaraźliwie i ... Tak, macie rację - lekko.
I choć wiem, a Jogin śmiechu, pracujący z wieloma ludźmi, w najróżniejszych konfiguracjach, wie o tym pewnie jeszcze bardziej, nie jest to zawsze łatwe, to mam w sobie chęć i gotowość do tego, by spróbować.
Poczytajcie - może i Was zarazi:-)
Olaf w Kociokwiku
Przywieźliśmy do do domu 6 sierpnia. Miał około 3 tygodni, co oznacza, że słabo trzymał równowagę, nieporadnie się poruszał, jadł mleko kocie z butelki, sikał po pomasowaniu brzucha i potrafił bardzo głośno oznajmiać swój głód czy niezadowolenie.
Dziś już biega, je - oprócz butli na dzień dobry - mus kurczęcy lub indyczy z talerzyka, zaczepia starsze koty i psa, a nawet czasami zdarza się mu pójść samemu do kuwety.
Amber najchętniej myje go zaraz po jedzeniu, gdy na pyszczku są jeszcze resztki mleka lub mięsa. W pozostałych sytuacjach unika bliskości, bo Olaf wczepia się w sierść i próbuje się w niej zakopać. Z kotów najbardziej skłonny do zabawy, pucowania Małego, czy siłowania się jest Kajtek. Roch czasami również włącza się do zabaw, z dużą ostrożnością, jak to Roch. Miya czasami liźnie, ale częściej karcąco zdzieli łapką, a Ronda konsekwentnie udaje, że go nie dostrzega.
Sennego Olafa można znaleźć w szufladzie z pościelą lub na psim legowisku. Podczas zabaw radośnie tupie goniąc starszych braci. Głodny domaga się natychmiast (NATYCHMIAST!) napełnienia brzucha, ale najbardziej ze wszystkiego lubi towarzystwo człowieka. Ciepło, głaskanie, przytulanie, mizianie, czyli to wszystko co sprawia, że kot czuje się kochany, zaczyna mruczeć, a wtedy i człowiekowi robi się błogo.
Uświadomiliśmy sobie, że ani jeden z obecnie tworzących Kociokwik kotów nie był z nami od swoich najmłodszych chwil. Owszem, Ronda była najmłodsza z nich wszystkich, ale była z bratem, a wówczas socjalizacja wygląda nieco odmiennie niż wtedy, gdy pojedynczy kociak trafia do ludzi.
Olaf - jak się domyślacie - szuka Rodziny, która go pokocha. Jest już odrobaczony, przed nim, za około miesiąc pierwsze szczepienie i wówczas będzie mógł się przeprowadzić. Wymagane są procedury adopcyjne (umowa, zabezpieczenie okien). Będę wdzięczna za pomoc w szukaniu dobrego Domu dla kociaka.