Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2016

Niedzielnik (o wypoczynku)

Lubię jeździć. Od zawsze lubiłam być w podróży, snuć się pozornie bez celu, odwiedzać nowe, a jakby do czegoś podobne, zakamarki obcych miast. Lubię i lubiłam stukot kół pociągu, wsłuchiwać się w głos współpasażerów, którzy ukryci pod osłoną nocy opowiadają o rzeczach o jakich wstydziliby się mówić komuś, z kim przyjdzie im spędzić więcej czasu niż tylko kilka godzin podróży.  Uwielbiam to nieznane, które zastaję u celu podróży, cenię sobie wydeptane przez mieszkańców miejsc odwiedzanych na trawnikach ścieżki i sklepiki, w których bardziej niż w innych warto zrobić zakupy.  Lubię oswoić sobie obcą przestrzeń, bywać na kawie tam, gdzie miejscowi, dostrzegać więcej niż ci, którzy codziennie, od wielu lat przemierzają te same ulice i cieszyć się tymi odkryciami, a jednocześnie czuć się choć trochę swoja, gdy kolejny dzień zajmuję ten sam stolik lub podchodzę do tej samej pani za sklepową kasą. Piszę o tym wszystkim, bo jutro wyruszam. Przed siebie, na leniwe spacery, obse

Bill Bryson. Herbatka o piątej.

Bill Bryson, amerykański pisarz rozmiłowany w Wielkiej Brytanii, po 20 latach od wydania Zapisków z małej wyspy , wyrusza szlakiem ówczesnych peregrynacji. Z właściwą sobie ironią porównuje z tym, jak było dawniej, zarówno odwiedzane miasteczka, wizytowane instytucje, jak i własną wytrzymałość oraz otwartość na nowe.  Wnioski wysnuwa Autor najróżniejsze. Owszem, zdarzają się pozytywne – przedstawiające lekko nieokiełznany entuzjazm członków Stowarzyszenia Bocznych Linii Kolejowych, wyrażające radość ze wspólnej pieszej wędrówki z przyjaciółmi z dawnych lat, czy wreszcie doceniające infrastrukturę edukacyjną niektórych z odwiedzanych zabytków. Więcej jest jednak konstatacji wskazujących na to, że dzisiejszy świat bliski jest utraty poszanowania wszelkich norm, miejsc, tradycji i ludzi oraz zdumiewająco sprawnie zmierzający do obłędu.  Wszystko to jednak Bill Bryson podaje w doskonale wyważony sposób, właściwy swojemu postrzeganiu rzeczywistości, a czyni to tak, że lektura „

[*]

Kiedy zestresowana utratą domu, 24 grudnia 2006 roku, trafiła do schroniskowej klatki dostała imię Wilguś. Była agresywna ze strachu, nie pozwalała się dotykać, a wkładanie rąk do jej kojca mogło się skończyć nieciekawie. A jednak - w lutym 2007 trafiła do Kociokwika. Burczała gniewnie. Pokazywała, że to ona tu rządzi i proszę za nią nie łazić, nie czepiać się i w ogóle. A wieczorem wskoczyła na kołdrę, pod którą spałam i umościła się do snu. Od tamtej pory, tak zazwyczaj spędzałyśmy noce. Przez niemalże 9 lat. Powoli przyzwyczajały się do siebie z Sisi. Nie były zakumplowane niczym siostry, ale widać było, że mają do siebie wiele szacunku.   Wędrowała z Kociokwikiem, uczyła się nowych miejsc, nowych ludzi. Po pewnym czasie zauważyłam, że najszybciej z nas wszystkich zadomawia się w kolejnym mieszkaniu jakie zajmowaliśmy. Była moją ukochaną gniewną panterą. Złościła się, gdy obcinałam jej pazurki, czyściłam uszy, ale gdy tylko lekko zwalniałam uchwyt, mo

3+

Lubię Czerwonego Konika . I lubię książki, które dzięki starannemu wyborowi dokonywanemu przez właścicielkę wydawnictwa, Czerwony Konik wydaje. Tym razem mowa o Rekordzistach Oli Woldańskiej-Płocińskiej. Prosta forma ilustracji okładkowej aż kusi by zajrzeć do środka i przekonać się o tym, co kryją kolejne (usztywniane, kartonowe) stronice. A kryją wiele... Największą gumę do żucia, autobus wypchany największą na świecie liczbą ludzi, najwyższego człowieka i bałwana (nie, to nie te same postacie). I jeszcze kilka innych zjawisk, ludzi, doświadczeń, które w Księdze Rekordów Guinnessa odnalazły swoje miejsce. Zjawisk, czy ludzi, dodajmy, niesztampowych, niecodziennych i czasami zupełnie niesamowicie zwariowanych. Rekordziści mogą być lekturą, na bazie której dziecko nauczy się stopniowania i określania tego co największe czy najmniejsze w bliskim otoczeniu. Mogą też służyć jako punkt wyjścia do dyskusji o tym, co to znaczy "norma" i czemu ludzie chcą pobijać

David Almond. O chłopcu, który pływał z piraniami.

Stanley Potts, zupełnie zwyczajny chłopiec wychowywany przez Wujka Erniego i Ciocię Annie, pewnego dnia odwiedził wesołe miasteczko. Jego codzienność upływała wśród ryb przetwarzanych na konserwy, nie dziwi zatem fakt, iż rybki, które miały być jedynie towarzyszkami i ozdobami, a nie jedzeniem, zachwyciły go i zawróciły mu w głowie. Uwiodły go blaskiem, ruchliwością i tym czymś, co mają jedynie stworzenia wolne. Zapracował na nie i zabrał do domu, a tam... Tam wydarzyła się tragedia. Nie będę Wam relacjonowała dalszego przebiegu wydarzeń opisanych przez Davida Almonda. Powiem jedynie, że młody czytelnik ma szansę patrząc na losy Stana nauczyć się oswajać strach i stawać się człowiekiem-mitem. Narrator zachęca, aby spróbować znaleźć w sobie odpowiedź na pytanie: Co byś zrobił, gdyby ktoś znienacka podszedł do Ciebie i powiedział, że masz w sobie coś bardzo wyjątkowego? Że masz wyjątkowy talent, wyjątkowe zdolności i że jeśli ośmielisz się je wykorzysta c, możesz stać się sław

Jesienno-zimowo w Kociokwiku

Spadł śnieg i w związku z tym coraz bardziej marzy mi się, by być malamutem alaskańskim. Lub ewentualnie niedźwiedziem polarnym. Skoro to jednak mało prawdopodobne, to korzystam z tego, że koty i pies chcą się przytulać. Sisi pozować nie chce, ale przychodzi ciuchutko nocą i gdy dostrzega, że nie zauważyłam jej obecności, całuje mnie w nos. Budzę się od razu, przytulam Kociastą i zasypiam wtulając w nią nos. Gusia nadal chudnie. PanDoktor podjął decyzję o wprowadzeniu leków sterydowych. Na szczęście Kocinka ma dobry apetyt i stała się jakby śmielsza - intensywniej walczy o swoje miejsce na moich kolanach lub poduszce. Mocne ochłodzenie spowodowało bolesność stawów u Sary. Ale już jest dobrze - dziś rano zamiast iść za mną, próbowała się przyłączyć do jakiegoś biegacza;) Sisi i Nusi nic nie dolega i to jest zdecydowanie powód do radości. Od przyszłego tygodnia będą u nas Kavka i Wojtek. Nie mogę się już doczekać:) P.S. W prawej szpalcie jest n

Bohdan Dyakowski. Nasz las i jego mieszkańcy.

Książkę Nasz las i jego mieszkańcy Bohdana Dyakowskiego czyta się niczym baśń. Opublikowana po raz pierwszy w 1898 roku opowieść o lesie wybrzmiewa miłością i szacunkiem do przyrody. Autor, biolog i popularyzator wiedzy biologicznej, opisując to, co w sposób jednoznaczny jest mu bliskie, posługuje się pięknym językiem. Życie tam wre i rozwija się lub ginie bez względu na to, czy nad lasem huczą wichry i wstrząsają nim burze, czy też panuje niczym niezmącona cisza. Wszystkie zamieszkujące go istoty, rośliny i zwierzęta, stanowią jeden łańcuch, zależą jedne od drugich, wspomagają się wzajemnie lub toczą śmiertelne, chociaż niekoniecznie krwawe, walki. Stary, potężny dąb pielęgnuje u stóp swych mchy zielone, w gąszczu liści daje schronienie ptakom, a pod jego korą żyje szkodliwa liszka i toczy drzewo olbrzyma. [s. 348] Bez względu na to, czy Dyakowski pisze o królu puszczy, o grzybobraniu, czy o lesie w zimie, jego pisanie czyta się wspaniale. Przed oczyma wyrastają mi leśne kraj

Jubileuszowo

11 listopada blog prowincjonalna nauczycielka obchodził 9 urodziny. Data, rzecz jasna, jest nieco umowna, bo zanim przeniosłam te kilkanaście tekstów na platformę blogspotową, to czas jakiś pisałam. Nie tylko o książkach:) W trakcie tych dziewięciu lat blog ewaluował, dorobił się własnej domeny, a ja do części książkowej postanowiłam dołączyć tę, która zajmuje równie silną pozycję w moim życiu, co książkowa, czyli zwierzęcą. Jubileusz skłania do czynienia podsumowań i do bacznego przyglądania się swoim sukcesom i ich brakowi. Niewątpliwie w chwili, w której powzięłam zamysł pisania o literaturze byłam w gronie nielicznych osób, które w ten sposób chciały dzielić się swoją pasją. Dziś nas – książkowych blogerów – jest wielu, a ja czasami zastanawiam się, czy można wciąż stosować do tego grona określenie „my”. Czy wciąż czujemy się jednością? Nadal dużo czytam. Wybieram książki w wersjach papierowych lub audio. Cenię dobry język, umiejętne opowiadanie historii. Mniej piszę o t

John Boyne. Noah ucieka.

Nie miał wyboru. Nie mógł zostać ani chwili dłużej. Nikt nie powinien go za to winić, to jasne. Zresztą nadeszła chyba pora, by zaczął szukać własnej drogi na tym świecie. [s. 6] Ośmioletni Noah opuszcza dom. Z jego mamą dzieją się niedobre rzeczy, ale to co jej dotyczy chronione jest tajemnicą. Dziecko postanawia odseparować się do rodzinnego niezrozumienia i wyrusza przed siebie. To, co spotyka go w drodze znacznie odbiega od dotychczasowych doświadczeń chłopca. A gdy Noah trafia do pewnego sklepu z zabawkami to otwierają się przed nim, choć on sam jeszcze o tym nie wie, drzwi do wiedzy. Wiedzy o tym, co dla niego ważne. Starszy pan, właściciel sklepu, opowiada Noahowi historię swojego życia. Zaczątkiem opowieści są marionetki zajmujące ściany sklepowe, lalki, przedstawiające postaci odgrywające w życiu starca istotną rolę. Noah słuchając opowieści sklepikarza jest niejako przez niego zmuszony do rewidowania własnych przeżyć, do odważnego myślenia o Rodzicach i ich zacho

Nudny listopad? Nie w tym roku.

Wieczór, 4 listopada, spędziłam w Spodku. Od współpracowników dostałam na urodziny bilet na koncert Kultu. Po wyjściu ze Spodka, ostatkiem sił - zachrypniętego od śpiewania z tłumem - gardła, miałam ochotę krzyczeć do ofiarodawców (nic to, że nieobecnych): CUDNY PREZENT! [Tu miało być zdjęcie*] Wypytałam doświadczonych koncertowo koleżanek co trzeba, czego się nie powinno, a czego wręcz nie wolno. Załóż glany, nie stój przy barierkach, nie bierz telefonu. Nie stój przy barierkach! Posłuchałam:) W kieszeni miałam klucz do domu i numer z szatni. Stałam w trzecim rzędzie od barierek, na tyle blisko, żeby doskonale widzieć, ale na tyle daleko, by nikt mnie na owych barierkach nie rozpłaszczył. No i się zaczęło... [Tu miało być zdjęcie*] Przyznaję, że najlepiej znam starsze płyty Kultu. Ale nie przeszkodziło mi to wcale w skakaniu i skandowaniu refrenów utworów, które znałam mniej. Szalałam tak bardzo, że gdy rozbierałam się po powrocie do domu, zauważyłam, że spodnie nawe

Niedzielnik 64 (o kolorach)

Lubię barwy jesieni. Żółcie, pomarańcze, brązy poprzetykane wypłowiałym odcieniem zieleni. Jednak czas jaki mogę spędzić na podziwianiu jesiennych kolorów uległ znacznemu skróceniu; gdy spacerujemy rano jeszcze jest ciemno, gdy popołudniu - zaczyna się szarówka, a wieczorem - wiadomo... Postanowiłam zatem zadbać o to, by mieć wokół siebie kolory. I zapachy. Zachcianki spełniłam dzięki wytężonej pracy i zasobom sklepu IKEA. Kupiłam latarenkę (przed paleniem świec zawsze powstrzymywała mnie obawa o kocie wąsy i ogony) oraz świeczki o zapachu poziomkowym i mandarynkowym. Zdecydowanie potrzebowałam działania pobudzającego tych zapachów. Mam dużo książek. I dużo regałów. Idąc za radą mojej Siostry zaczęłam układanie książek od górnego lewego rogu. Poruszałam się w prawo, wypełniające kolejne półki tomami i dziwiąc się jak mam ich wiele. Oraz o ilu z nich zdążyłam zapomnieć ;) Pod koniec pracy nieco mniej uradowana, a bardziej zmęczona byłam tym, jak dużo ich jest. Niemniej jednak