Niedzielnik (o wypoczynku)

Niedzielnik (o wypoczynku)

Lubię jeździć. Od zawsze lubiłam być w podróży, snuć się pozornie bez celu, odwiedzać nowe, a jakby do czegoś podobne, zakamarki obcych miast. Lubię i lubiłam stukot kół pociągu, wsłuchiwać się w głos współpasażerów, którzy ukryci pod osłoną nocy opowiadają o rzeczach o jakich wstydziliby się mówić komuś, z kim przyjdzie im spędzić więcej czasu niż tylko kilka godzin podróży. 

Uwielbiam to nieznane, które zastaję u celu podróży, cenię sobie wydeptane przez mieszkańców miejsc odwiedzanych na trawnikach ścieżki i sklepiki, w których bardziej niż w innych warto zrobić zakupy. 

Lubię oswoić sobie obcą przestrzeń, bywać na kawie tam, gdzie miejscowi, dostrzegać więcej niż ci, którzy codziennie, od wielu lat przemierzają te same ulice i cieszyć się tymi odkryciami, a jednocześnie czuć się choć trochę swoja, gdy kolejny dzień zajmuję ten sam stolik lub podchodzę do tej samej pani za sklepową kasą.


Piszę o tym wszystkim, bo jutro wyruszam. Przed siebie, na leniwe spacery, obserwowanie rytmu obcych miejsc, na czynienie swoim tych przestrzeni dziś jeszcze oglądanych na mapie, a od jutra już realnie. Będę mogła poklepać ścianę katedry, westchnąć z zachwytu widząc most rozpięty nad wodą, czy wreszcie poczuć wiatr od morza.

W plecaku jest miejsce na ciepłe ubrania, pożyczony czytnik pełen książek, których dotychczas nie miałam okazji przeczytać (bo z wersjami e- mi jakoś nie po drodze), aparat i jedną, jedyną książkę drukowaną; „Osiołkiem” Andrzeja Stasiuka. Podwójne rękawice, ciepła kurtka, niebieskie glany czekają już na pierwszy, podróżny, krok.

Zwierzyniec zostaje pod opieką najlepszą z możliwych, a ja wyłączam  Internet, wyciszam telefon, wyruszam na wędrówkę i pod odpoczynek. Do poczytania po powrocie!
Bill Bryson. Herbatka o piątej.

Bill Bryson. Herbatka o piątej.


Bill Bryson, amerykański pisarz rozmiłowany w Wielkiej Brytanii, po 20 latach od wydania Zapisków z małej wyspy, wyrusza szlakiem ówczesnych peregrynacji. Z właściwą sobie ironią porównuje z tym, jak było dawniej, zarówno odwiedzane miasteczka, wizytowane instytucje, jak i własną wytrzymałość oraz otwartość na nowe. 

Wnioski wysnuwa Autor najróżniejsze. Owszem, zdarzają się pozytywne – przedstawiające lekko nieokiełznany entuzjazm członków Stowarzyszenia Bocznych Linii Kolejowych, wyrażające radość ze wspólnej pieszej wędrówki z przyjaciółmi z dawnych lat, czy wreszcie doceniające infrastrukturę edukacyjną niektórych z odwiedzanych zabytków. Więcej jest jednak konstatacji wskazujących na to, że dzisiejszy świat bliski jest utraty poszanowania wszelkich norm, miejsc, tradycji i ludzi oraz zdumiewająco sprawnie zmierzający do obłędu. 

Wszystko to jednak Bill Bryson podaje w doskonale wyważony sposób, właściwy swojemu postrzeganiu rzeczywistości, a czyni to tak, że lektura „Herbatki o piątej”, oprócz przyjemności, daje motywację do myślenia. A to ważne.

* Ten tekst oraz inne rekomendacje bibliotekarzy z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach znajdziecie w jutrzejszej GW.
[*]

[*]

Kiedy zestresowana utratą domu, 24 grudnia 2006 roku, trafiła do schroniskowej klatki dostała imię Wilguś. Była agresywna ze strachu, nie pozwalała się dotykać, a wkładanie rąk do jej kojca mogło się skończyć nieciekawie.

A jednak - w lutym 2007 trafiła do Kociokwika.

Burczała gniewnie. Pokazywała, że to ona tu rządzi i proszę za nią nie łazić, nie czepiać się i w ogóle. A wieczorem wskoczyła na kołdrę, pod którą spałam i umościła się do snu. Od tamtej pory, tak zazwyczaj spędzałyśmy noce. Przez niemalże 9 lat.


Powoli przyzwyczajały się do siebie z Sisi. Nie były zakumplowane niczym siostry, ale widać było, że mają do siebie wiele szacunku.

 

Wędrowała z Kociokwikiem, uczyła się nowych miejsc, nowych ludzi. Po pewnym czasie zauważyłam, że najszybciej z nas wszystkich zadomawia się w kolejnym mieszkaniu jakie zajmowaliśmy.


Była moją ukochaną gniewną panterą. Złościła się, gdy obcinałam jej pazurki, czyściłam uszy, ale gdy tylko lekko zwalniałam uchwyt, mościła się wygodnie, zerkała spod przymkniętych powiek i czekała na głaskanie. Uwielbiała być czesaną. Czasami, choć z wiekiem coraz rzadziej, pokazywała dziką stronę kociej natury - potrafiła długi czas siedzieć w pozycji tuż przed skokiem, zastygając w bezruchu, by tylko zwiększyć swoje szanse na upolowanie jednego z tych wrednych gołębi spacerujących po krawędzi balkonu. Lubiła wygrzewać się na słońcu. Właściwie latem schodziła z balkonu tylko po jedzenie - tam sobie funkcjonowała, spała, korzystała z bodźców.


Zdarzało jej się wskakiwać gościom na kolana. Siadała, burczała gniewnie, jeśli nogi gościa były ustawione zbyt odlegle od siebie, i domagała się stworzenia z siebie porządnego legowiska dla kociej kibici. Mało kto nie ulegał jej bezczelnemu czarowi. 


Uwielbiała zapach suszonego selera. Czarne oliwki. Surową rybę. Chętnie jadała żółtko, lubiła delektować się tym, co w misce.


Gdy zasypiała po raz ostatni, była dużo chudsza niż na tym zdjęciu. Ale chcę wierzyć, że wciąż odczuwała moją bliskość i była ona dla niej kojąca. Zasnęła przytulona.


Nie pamiętam już samotnej nocy. Gdy tylko się kładłam pojawiała się Gusia i Nusia, sporadycznie Sisi. Czasami, gdy mocno usnęłam, do łóżka wkradała się Sara.

Dziś Nusia i Sara spały razem na psim legowisku. Ogon w ogon. Wstałam o 3 i przyniosłam Sisi, aby jej oddech ułatwił mi ponowne zapadnięcie w sen. Gusia śpi już za to na zawsze, na zawsze w moim sercu.
3+

3+


Lubię Czerwonego Konika. I lubię książki, które dzięki starannemu wyborowi dokonywanemu przez właścicielkę wydawnictwa, Czerwony Konik wydaje.

Tym razem mowa o Rekordzistach Oli Woldańskiej-Płocińskiej. Prosta forma ilustracji okładkowej aż kusi by zajrzeć do środka i przekonać się o tym, co kryją kolejne (usztywniane, kartonowe) stronice. A kryją wiele...

Największą gumę do żucia, autobus wypchany największą na świecie liczbą ludzi, najwyższego człowieka i bałwana (nie, to nie te same postacie). I jeszcze kilka innych zjawisk, ludzi, doświadczeń, które w Księdze Rekordów Guinnessa odnalazły swoje miejsce. Zjawisk, czy ludzi, dodajmy, niesztampowych, niecodziennych i czasami zupełnie niesamowicie zwariowanych.

Rekordziści mogą być lekturą, na bazie której dziecko nauczy się stopniowania i określania tego co największe czy najmniejsze w bliskim otoczeniu. Mogą też służyć jako punkt wyjścia do dyskusji o tym, co to znaczy "norma" i czemu ludzie chcą pobijać rekordy. Na jakimkolwiek poziomie omówicie z młodym czytelnikiem Rekordzistów, zawsze - zapewniam Was - będzie warto:)


Natomiast Zaśnij ze mną, to książka fenomen. Prosta, niepozorna okładka kryjąca w sobie - jak głosy matek donoszą - magię. Tak, tę która pozwala ułożyć dziecko do snu i wyszarpać dla siebie choć chwilę w spokoju;)

Cała zabawa polega na tym, że to nie rodzic kładzie oporne dziecko do snu, a dziecko kładzie do snu książkę. Powinno być cicho, bo zbliża się pora snu i książka jest już zmęczona. Warto upewnić się, czy książka umyła zęby, wysiusiała się, zaśpiewać jej kołysankę, okryć, aby miała ciepło i wykonać wszystkie te czynności, które najczęściej czynią matki i ojcowie usypiający swoje pociechy.

Przeniesienie ciężaru odpowiedzialności za czyjś sen z rodzica na dziecko, stawia młodszego czytelnika w bardzo ważnej roli. Dziecko nie rozprasza się, a skupia na tym, by zadbać o spokojny, bezpieczny sen kogoś oddanego mu pod opiekę. Proste? Znajomi rodzice mówią, że genialne:)

Macie jakieś doświadczenia z książką Zaśnij ze mną?
David Almond. O chłopcu, który pływał z piraniami.

David Almond. O chłopcu, który pływał z piraniami.


Stanley Potts, zupełnie zwyczajny chłopiec wychowywany przez Wujka Erniego i Ciocię Annie, pewnego dnia odwiedził wesołe miasteczko. Jego codzienność upływała wśród ryb przetwarzanych na konserwy, nie dziwi zatem fakt, iż rybki, które miały być jedynie towarzyszkami i ozdobami, a nie jedzeniem, zachwyciły go i zawróciły mu w głowie. Uwiodły go blaskiem, ruchliwością i tym czymś, co mają jedynie stworzenia wolne. Zapracował na nie i zabrał do domu, a tam... Tam wydarzyła się tragedia.

Nie będę Wam relacjonowała dalszego przebiegu wydarzeń opisanych przez Davida Almonda. Powiem jedynie, że młody czytelnik ma szansę patrząc na losy Stana nauczyć się oswajać strach i stawać się człowiekiem-mitem. Narrator zachęca, aby spróbować znaleźć w sobie odpowiedź na pytanie:
Co byś zrobił, gdyby ktoś znienacka podszedł do Ciebie i powiedział, że masz w sobie coś bardzo wyjątkowego? Że masz wyjątkowy talent, wyjątkowe zdolności i że jeśli ośmielisz się je wykorzysta c, możesz stać się sławny, możesz stać się wielki, możesz zmienić bycie sobą na bycie zupełnie wyjątkowym sobą?[s.220]
Jak widzicie - to książka, która stawia przed czytelnikiem zadanie, kształtuje jego samoświadomość. Nie jest powiedziane, że każde dziecko czytające O chłopcu, który pływał z piraniami będzie umiało już teraz, podczas lektury udzielić sobie odpowiedzi, ale ziarno myślenia o sobie w ten intrygujący sposób zostanie zasiane. Któż wie - może wykiełkuje dopiero w dorosłym życiu?

Powieść Davida Almonda, jak i wszystkie wcześniejsze jego książki, prowokuje do zastanawiania się nad tym, co w życiu istotne. Poczytajcie z dziećmi i posłuchajcie jak one zrozumieją przesłanie tej książki.

Gorąco polecam!
Jesienno-zimowo w Kociokwiku

Jesienno-zimowo w Kociokwiku

Spadł śnieg i w związku z tym coraz bardziej marzy mi się, by być malamutem alaskańskim. Lub ewentualnie niedźwiedziem polarnym. Skoro to jednak mało prawdopodobne, to korzystam z tego, że koty i pies chcą się przytulać.


Sisi pozować nie chce, ale przychodzi ciuchutko nocą i gdy dostrzega, że nie zauważyłam jej obecności, całuje mnie w nos. Budzę się od razu, przytulam Kociastą i zasypiam wtulając w nią nos.


Gusia nadal chudnie. PanDoktor podjął decyzję o wprowadzeniu leków sterydowych. Na szczęście Kocinka ma dobry apetyt i stała się jakby śmielsza - intensywniej walczy o swoje miejsce na moich kolanach lub poduszce.


Mocne ochłodzenie spowodowało bolesność stawów u Sary. Ale już jest dobrze - dziś rano zamiast iść za mną, próbowała się przyłączyć do jakiegoś biegacza;)


Sisi i Nusi nic nie dolega i to jest zdecydowanie powód do radości.


Od przyszłego tygodnia będą u nas Kavka i Wojtek. Nie mogę się już doczekać:)

P.S. W prawej szpalcie jest nowy obrazek zooplusowy. Jeśli przewędrujecie przez niego robiąc zakupy, na konto Kociokwiku wpadnie kilka procent od sumy Waszych zakupów. Dziękuję serdecznie za pamięć:)
Bohdan Dyakowski. Nasz las i jego mieszkańcy.

Bohdan Dyakowski. Nasz las i jego mieszkańcy.


Książkę Nasz las i jego mieszkańcy Bohdana Dyakowskiego czyta się niczym baśń. Opublikowana po raz pierwszy w 1898 roku opowieść o lesie wybrzmiewa miłością i szacunkiem do przyrody. Autor, biolog i popularyzator wiedzy biologicznej, opisując to, co w sposób jednoznaczny jest mu bliskie, posługuje się pięknym językiem.
Życie tam wre i rozwija się lub ginie bez względu na to, czy nad lasem huczą wichry i wstrząsają nim burze, czy też panuje niczym niezmącona cisza. Wszystkie zamieszkujące go istoty, rośliny i zwierzęta, stanowią jeden łańcuch, zależą jedne od drugich, wspomagają się wzajemnie lub toczą śmiertelne, chociaż niekoniecznie krwawe, walki. Stary, potężny dąb pielęgnuje u stóp swych mchy zielone, w gąszczu liści daje schronienie ptakom, a pod jego korą żyje szkodliwa liszka i toczy drzewo olbrzyma. [s. 348]
Bez względu na to, czy Dyakowski pisze o królu puszczy, o grzybobraniu, czy o lesie w zimie, jego pisanie czyta się wspaniale. Przed oczyma wyrastają mi leśne krajobrazy (nie wiedzieć czemu głównie zaśnieżone), a umiejętność Autora dzielenia się tym, co istotne dla leśnego życia, potęguje przyjemność płynącą z lektury.

Mam nadzieję, że wkrótce na rynku wydawniczym pojawi się kolejna z książek Bohdana Dyakowskiego, ta poświęcona Puszczy Białowieskiej. 

Teraz jednak zachęcam do poznania świata ukrytego pod okładkami książki Nasz las i jego mieszkańcy.
Kto jest wrażliwy na piękno przyrody, kto umie patrzeć, zastanawiać się i zachwycać, ten zrozumie i odczuje czar, jaki wieje z tych jej pomników, z tych potężnych zwierząt, na które przed laty polowali nasi ojcowie, z tych kilkuwiekowych, olbrzymich drzew leśnych, które łatwo ściąć ostrzem siekiery, ale na których powstanie trzeba było czekać setki lat i które są dziś dla nas niemymi, a przecież wymownymi świadkami życia tylu minionych pokoleń. [s.364]
Jubileuszowo

Jubileuszowo

11 listopada blog prowincjonalna nauczycielka obchodził 9 urodziny. Data, rzecz jasna, jest nieco umowna, bo zanim przeniosłam te kilkanaście tekstów na platformę blogspotową, to czas jakiś pisałam. Nie tylko o książkach:) W trakcie tych dziewięciu lat blog ewaluował, dorobił się własnej domeny, a ja do części książkowej postanowiłam dołączyć tę, która zajmuje równie silną pozycję w moim życiu, co książkowa, czyli zwierzęcą.

Jubileusz skłania do czynienia podsumowań i do bacznego przyglądania się swoim sukcesom i ich brakowi. Niewątpliwie w chwili, w której powzięłam zamysł pisania o literaturze byłam w gronie nielicznych osób, które w ten sposób chciały dzielić się swoją pasją. Dziś nas – książkowych blogerów – jest wielu, a ja czasami zastanawiam się, czy można wciąż stosować do tego grona określenie „my”. Czy wciąż czujemy się jednością?

Nadal dużo czytam. Wybieram książki w wersjach papierowych lub audio. Cenię dobry język, umiejętne opowiadanie historii. Mniej piszę o tym, o czym przeczytałam i to niewątpliwie muszę ująć po stronie minusów w rocznicowym podsumowaniu. Plusem są za to znajomości z wieloma ludźmi jakich na mojej drodze spotkałam dzięki blogopisaniu. Niektóre te znajomości rozkwitły, by po pewnym czasie przygasnąć, inne trwają bez fajerwerków, ale mocno. Są też takie, które opierają się głównie na wzajemnym podczytywaniu i szacunku odczuwanym do Autorów innych blogów. Rzadko bywam na spotkaniach środowiska blogerskiego, ale bardziej wynika to z różnych innych obowiązków niż niechęci. Nieustająco jednak podczytuję, kibicuję blogowym akcjom i sukcesom. Cieszą mnie tysiące Waszych fanów w mediach społecznościowych, czy Wasze nazwiska w prasie. Nie muszę chyba dodawać, że najbardziej jednak cieszy mnie Wasza obecność na blogu prowincjonalna nauczycielka i w jej społecznościowym otoczeniu? :)

Dobrze, a teraz pora na prezenty. Mam dla Was dwie książki.

Jedna to coś, co moim zdaniem, jest idealne na przetrwanie jesieni i zimy, czyli Paragon z podróży. Poradnik taniego podróżowania Patryka Świątka i Bartka Szaro. Gdy dokuczy Wam pogoda, a na dworze szaleć będą śnieżne zamiecie, Wy przy pomocy książki możecie planować podróże. Wystarczy rozłożyć mapy, wczytać się w poradnik i marzyć...

Druga to powieść. Co interesujące – młodzieżowa pisana z męskiej perspektywy. Klucze Adama Langa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nie inaczej było z Nagrodą pocieszenia. Czytając obydwie te powieści żałowałam, że nie było dane mi ich przeczytać, gdy miałam naście lat; doskonale otwierają oczy na pewne mechanizmy rządzące młodymi. Pisane współcześnie, osadzone w rzeczywistości szkolno-domowej, pokazują relacje, których zdystansowane pokolenie rodziców może się tylko domyślać.

Zadanie jest proste. Napiszcie, proszę, po którą z książek przedstawionych na blogu od chwili jego postania, sięgnęliście i jakie zrobiła na Was wrażenie. No i podajcie tytuł książki, którą chcielibyście otrzymać. O wyborze wypowiedzi najbliższej mojemu sercu poinformuję w sobotę, 19 listopada, zatem czas na zostawianie komentarzy macie do piątku, 18 listopada, do północy. Zapraszam:)

Poczęstujcie się, proszę, ciastkiem. Wegańskie, z kaszy jaglanej i daktyli, z dodatkiem jabłka i cynamonu. Poświętujmy razem:)

John Boyne. Noah ucieka.

John Boyne. Noah ucieka.


Nie miał wyboru. Nie mógł zostać ani chwili dłużej. Nikt nie powinien go za to winić, to jasne. Zresztą nadeszła chyba pora, by zaczął szukać własnej drogi na tym świecie. [s. 6]

Ośmioletni Noah opuszcza dom. Z jego mamą dzieją się niedobre rzeczy, ale to co jej dotyczy chronione jest tajemnicą. Dziecko postanawia odseparować się do rodzinnego niezrozumienia i wyrusza przed siebie. To, co spotyka go w drodze znacznie odbiega od dotychczasowych doświadczeń chłopca. A gdy Noah trafia do pewnego sklepu z zabawkami to otwierają się przed nim, choć on sam jeszcze o tym nie wie, drzwi do wiedzy. Wiedzy o tym, co dla niego ważne.

Starszy pan, właściciel sklepu, opowiada Noahowi historię swojego życia. Zaczątkiem opowieści są marionetki zajmujące ściany sklepowe, lalki, przedstawiające postaci odgrywające w życiu starca istotną rolę. Noah słuchając opowieści sklepikarza jest niejako przez niego zmuszony do rewidowania własnych przeżyć, do odważnego myślenia o Rodzicach i ich zachowaniu. Owe rozważania, wiedzione niemalże od dyktando starszego pana, uświadamiają chłopcu czym jest jego nieobecność w domu w tak wyjątkowym dla rodziny czasie.

Noah ucieka to bardzo mądra książka. Zresztą, znam twórczość Johna Boyne i nie spodziewałam się niczego innego.

Poczytajcie. Koniecznie!
Nudny listopad? Nie w tym roku.

Nudny listopad? Nie w tym roku.

Wieczór, 4 listopada, spędziłam w Spodku. Od współpracowników dostałam na urodziny bilet na koncert Kultu. Po wyjściu ze Spodka, ostatkiem sił - zachrypniętego od śpiewania z tłumem - gardła, miałam ochotę krzyczeć do ofiarodawców (nic to, że nieobecnych): CUDNY PREZENT!

[Tu miało być zdjęcie*]

Wypytałam doświadczonych koncertowo koleżanek co trzeba, czego się nie powinno, a czego wręcz nie wolno. Załóż glany, nie stój przy barierkach, nie bierz telefonu. Nie stój przy barierkach! Posłuchałam:) W kieszeni miałam klucz do domu i numer z szatni. Stałam w trzecim rzędzie od barierek, na tyle blisko, żeby doskonale widzieć, ale na tyle daleko, by nikt mnie na owych barierkach nie rozpłaszczył. No i się zaczęło...

[Tu miało być zdjęcie*]

Przyznaję, że najlepiej znam starsze płyty Kultu. Ale nie przeszkodziło mi to wcale w skakaniu i skandowaniu refrenów utworów, które znałam mniej. Szalałam tak bardzo, że gdy rozbierałam się po powrocie do domu, zauważyłam, że spodnie nawet na kolanach mam wilgotne od potu, a na przedramionach całe mnóstwo zaczątków siniaków od prób utrzymania się w miejscu (i tu muszę koniecznie podziękować panu, który pozwolił mi traktować się jak kotwicę i gdy pogujący tłum próbował mnie porwać, podsuwał ramię). 

[Tu miało być zdjęcie*]

Ku mojemu zdumieniu głos odzyskałam już następnego ranka i oprócz uczucia lekko ociężałych nóg nic mi nie dolegało. Warto jeździć na rowerze i ćwiczyć na siłowni, aby skakaniu podczas trzygodzinnego koncertu, nie mieć żadnych zakwasów;)

[Tu miało być zdjęcie*]

Trochę żałuję, że nie wiedziałam o możliwości napisania do Kazika listu, o istnieniu takiej swoistej odmiany dawniejszego, telewizyjnego, koncertu życzeń. Podziękowałabym tym, którzy umożliwili mi obecność w Spodku. A tak - dziękuję Wam najserdeczniej na łamach bloga:)


Skoro już opowiedziałam o tym, co było, to teraz pora na zapowiedzi:)

9 listopada będę miała przyjemność moderować spotkanie Katarzyny Bondy z Czytelnikami MBP w Katowicach. Tremę mam okrutną, wszak odwiedzi nas Królowa Kryminału:)

11 listopada będę świętowała z Heleną jej 9 urodziny. W tym samym dniu świętował będzie także blog (będą prezenty, zajrzyjcie koniecznie).

14 listopada MBP w Katowicach odwiedzi Danuta Noszczyńska. Porozmawiamy o najnowszej książce "Zła miłość", ale mam nadzieję, że będzie okazja wspomnieć także o mojej ulubionej, czyli "Pod dwiema kosami..."

16 listopada, wieczorem, w Radio eM, będziemy rozmawiali o najnowszej książce Sabiny Waszut, ale też zapewne o tym, co to znaczy wracać do krainy dzieciństwa. 

Dzień później, 17 listopada, gościem Biblioteki będzie Mariusz Czubaj. Spotkanie odbędzie się na Tysiącleciu, tam gdzie mieszkał Rudolf Heinz :)

W tym samy dniu odbędzie się szkolenie dla nauczycieli i bibliotekarzy dotyczące wykorzystania gier planszowych w pracy z dziećmi i młodzieżą. Ogłoszenia o szczegółach naboru szukajcie wkrótce na mbp.katowice.pl

19 listopada odbędą się w Bibliotece także dwa wydarzenia. Miłośnicy gier planszowych mają możliwość uczczenia w swój ulubiony sposób Międzynarodowego Dnia Gier Planszowych, a osoby chcące się uczyć pisania książek, wezmą udział w warsztatach prowadzonych przez Agnieszkę Krawczyk (lista uczestników jest już zamknięta).

24 listopada Marian Nocoń opowiadał będzie o swoje pracy nad książką przedstawiającą losy lekarki biorącej udział w Powstaniu Warszawskim. Zarówno Autor, jak i bohaterka jego książki, Pani Irena Fedorowicz, są mieszkańcami Katowic i czynnymi Czytelnikami Biblioteki. 

Dużo? To nie wszystko;) Wybrałam zaledwie kilka spotkań. Całość tego, nad czym pracujemy i na co Was zapraszam. znajdziecie na bibliotecznej stronie. Zerknijcie już też na grudzień:)

W końcem miesiąca planuję urlop. Już cieszy mnie myśl o książkach, które podczas niego przeczytam. 

Wybierzecie się na któreś ze spotkań?


* Zdjęć z koncertu nie ma. Autor, którego grzecznościowo poinformowałam o tym, że zamierzam jego zdjęcia wykorzystać do zilustrowania tekstu z podaniem źródła, i który swoje zdjęcia z koncertu zamieścił na FB swoim, a także wyraził zgodę na to, by zespół udostępnił u siebie, odpisał mi, że mam je usunąć, bo on zdjęć za darmo nie rozdaje i zagroził mi sprawą sądową. Nie zamierzam promować kogoś takiego, co chyba oczywiste.
Niedzielnik 64 (o kolorach)

Niedzielnik 64 (o kolorach)

Lubię barwy jesieni. Żółcie, pomarańcze, brązy poprzetykane wypłowiałym odcieniem zieleni. Jednak czas jaki mogę spędzić na podziwianiu jesiennych kolorów uległ znacznemu skróceniu; gdy spacerujemy rano jeszcze jest ciemno, gdy popołudniu - zaczyna się szarówka, a wieczorem - wiadomo...

Postanowiłam zatem zadbać o to, by mieć wokół siebie kolory. I zapachy. Zachcianki spełniłam dzięki wytężonej pracy i zasobom sklepu IKEA. Kupiłam latarenkę (przed paleniem świec zawsze powstrzymywała mnie obawa o kocie wąsy i ogony) oraz świeczki o zapachu poziomkowym i mandarynkowym. Zdecydowanie potrzebowałam działania pobudzającego tych zapachów.

Mam dużo książek. I dużo regałów. Idąc za radą mojej Siostry zaczęłam układanie książek od górnego lewego rogu. Poruszałam się w prawo, wypełniające kolejne półki tomami i dziwiąc się jak mam ich wiele. Oraz o ilu z nich zdążyłam zapomnieć ;) Pod koniec pracy nieco mniej uradowana, a bardziej zmęczona byłam tym, jak dużo ich jest. Niemniej jednak - z układaniem i kolorowaniem przestrzeni wokół siebie uporałam się w jeden dzień. Pracowałam, w mieszkaniu rozchodził się zapach poziomek, a Leszek Filipowicz czytał mi powieści Mariusza Czubaja. Idealna niedziela, prawda?


Kilka miesięcy temu myśl o tym, by ułożyć książki kolorami, wzbudzała we mnie śmiech. Wydawało mi się to niedorzecznym pomysłem. Byłam przekonana, że książki mają stać w porządku autorskim, tematycznym, według upodobania do ich treści, czy według wieku odbiorcy. I nagle, po tym jak musiałam szybko zdjąć książki z regałów, a później szybko, szybko je wstawić i nie przejmować się ich ułożeniem, odkryłam, że ów bałagan sprzyja myśleniu:)


Odkryłam tytuły zapomniane. Książki, które zapełniały moje półki, a ich drugie egzemplarze, biblioteczne, czekały na lekturę. Książki, o których czytaniu marzyłam, a które tuż po tym, gdy trafiły na półkę zostały wchłonięte przez stojące obok i ukryte w przedziwny sposób.


Zaczęłam się zastanawiać. Może to okazja do stymulacji mózgu jesienią? Do ucieczki przed skupianiem się jedynie na ciepłym kocu? Może barwne pasy wokół mnie dodadzą mi energii (a pokojowi nadadzą nietypowy wygląd)?


Na koniec pracy zapaliłam kilka świec, kołdrę przystroiłam na zielono-błękitno, otworzyłam pyszne portugalskie wino urodzinowe od koleżanek z siłowni i pełna zadowolenia, spokoju cieszyłam się tym, jak mam ładnie... I tak oto wkroczyłam w listopad.


Listopad zazwyczaj kojarzył mi się z dniami szarymi, ponurymi, dłużącymi się i nudnymi. W tym roku mój będzie zdecydowanie inny:) Ale o tym przeczytacie za kilka dni.

Życzę Wam przyjemnego tygodnia. 
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger