Dla dzieciaków (42)

Dla dzieciaków (42)

Rafael Rosado, Jorge Aguirre, Strzeżcie się, olbrzymy!


Claudetta ma tatę, który walcząc ze smokami utracił ukochaną żonę, miecz, rękę i nogi, młodszego brata targanego wątpliwościami co do swojej przyszłości ( chce zostać kowalem i kucharzem) oraz przyjaciółkę, której życiowym celem jest zostanie księżniczką. Ma też miecz, silną potrzebę tego, by tata był z niej dumny i ochotę na to, by pozabijać złowrogie olbrzymy zagrażające miasteczku.

Dziewczynka sprytnie wykorzystuję starą ludzką grę - jak bazując na pragnieniach innych zaproponować im coś, co nie do końca jest prawdziwe, ale sprawi, że za nami pójdą - i w ten oto sposób, ona, Marie i Gaston wyruszają poza mur okalający miasto, by dotrzeć do krainy olbrzymów.

Podoba mi się wykorzystanie nowoczesności (mimo, iż komiks przedstawia czasy zgoła nie nam współczesne, to ową nowoczesność widać w myśleniu Claudette) i połączenie jej z legendami i stosowanym w nich schematem. Owszem - autorzy doskonale bawią się konwencją i choć tok opowieści nie jest tożsamy z tym, co usłyszmy w baśniach, to widać wyraźnie, że na nich bazowali i chcąc im dodać lekkości i nowatorsko potraktować, pozwolili Wściekłemu Królowi Rzeki podarować księżniczce pióro i papier, by mogła napisać list do przyjaciół, a olbrzymowi być... Ups, powiedziałabym za dużo.

Resztę doczytajcie, a jeśli polubicie w trakcie lektury Claudettę i jej współwędrowców sięgnijcie również po pozostałe części komiksu.

Elias Våhlund, Agnieszka Våhlund, Podręcznik dla superbohaterów (Część 1 i 2)



Lisa, po tym ja w wyniku pewnego splotu wydarzeń rodzinnych, zamieszkała z babcią, nie bardzo ma czas, by się cieszyć tym faktem. Nowa szkoła i nowy koledzy to zbyt wiele dla wrażliwe dziewczyny. Tym bardziej, że błyskawicznie staje się obiektem drwi i prześladowań; trzej chłopcy biorą na cel wyśmiewanie jej uszu, intelektu, wyglądu. Z dnia na dzień jest coraz gorzej, dziewczynka czuje się osamotniona, boi się reagować i z coraz większym trudem przychodzi jej opuszczanie domu.

A jednak - pewnego dnia, podczas ucieczki przed prześladowcami, która kończy się w bibliotece, znajduje na półce niezwykłą książkę - Podręcznik dla superbohaterów. Czyta, wybiera umiejętności, które chce posiąść i zaczyna ćwiczyć.

Książki mają świetne przesłanie - patronuje im zresztą Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę. Namawiają do reagowania kiedy jesteśmy prześladowani, na rozmawianie o tym z dorosłymi, na sprzeciwianie się, gdy widzimy, że ktoś inny staje się atakiem agresji. To, że do mnie osobiście nie do końca przemawia strona graficzna, jest sprawą drugorzędną, bo - nie oszukujmy się - nie ja jestem odbiorcą, któremu książka ma pomóc.

Ukazała się już kolejna część i wkrótce będzie czwarta. Pozwólcie dzieciakom poznać Lisę, może dzięki tej znajomości otworzą się na mówienie o ewentualnie doświadczanej lub obserwowanej przemocy.


Anne-Cath. Vestly, 2+ 8 i ciężarówka


Pamiętacie grudniowy wpis o świątecznej książce Anne-Cath. Vestly? W tym tomie opowieści jesteśmy wciąż w miasteczku, w którym mama, tata i ich ośmioro dzieci zajmują niewielkie mieszkanko (pokój z kuchnią) w jednej z kamienic. Tata ma ciężarówkę umożliwiającą mu zarabianie pieniędzy na potrzeby rodziny, ale jeszcze nie współpracuje z nim Henryk, a do rodziny nie należy Rurek. 

Ciepło bijące z historii dziesięcioosobowej rodziny zauroczyło mnie ponownie. Prostota, a zarazem szczęście jakie widać w rodzinie, są apoteozą zwykłego życia i wzbudzają tęsknotę za ludźmi, dla których najważniejsze jest być ze sobą. I takich, którzy gdy się zezłoszczą na innych lub zmęczy ich stała obecność bliskich, nie krzyczą, tylko biegają wokół osiedla, by wybiegać negatywne emocje ;)

P.S. Rozdział o babci i mikserze wyciska łzy, ostrzegam.
Hanna Bogoryja-Zakrzewska, Katarzyna Błaszczyk. Zdarzyło się naprawdę

Hanna Bogoryja-Zakrzewska, Katarzyna Błaszczyk. Zdarzyło się naprawdę


Spotkanie z uznanymi reportażystami radiowymi to wyjątkowa gratka. Zobaczenie kogoś, kogo zna się jedynie z głosu, możliwość rozmowy z nim, co więcej, moderowanie spotkania z czytelnikami, to zaszczyt, którego miałam okazję doświadczyć.

Hanna Bogoryja-Zakrzewska i Katarzyna Błaszczyk postanowiły wrócić do reportaży, które w radiowym wcieleniu były dla nich szczególnie ważne. Wrócić, dowiedzieć się o dalsze losy bohaterów, a to wszystko zawrzeć w książce. Zadanie karkołomne, bo - jak opowiadały autorki - najtrudniej było przełożyć dźwięk na słowo pisane w taki sposób, który nie zgubi emocji słyszanych w radiowej odsłonie.

Oprócz realizacji reportaży, o których podczas spotkania zajmująco opowiadały dziennikarki, obydwie zajmują się również propagowaniem wiedzy o pracy reportera radiowego, o nagrywaniu, inspiracjach, rozmowach i tym wszystkim, co ważne, by stać się dobrym i coraz doskonalszym reportażystą. Stworzyły miejsce w Internecie, gdzie służą radami, a to miejsce nazwały Torbą reportera (KLIK); zajrzyjcie, bo warto:)

Książka wzrusza, a i w czasie spotkania popłynęło kilka łez. Jeśli chcecie porównać reportaż radiowy z pisanym, poszukajcie przed lekturą Zdarzyło się naprawdę na stronie radia reportaży i zasłuchajcie się, by później się zaczytać.
Starsi panowie dwaj i trzeci znacznie młodszy

Starsi panowie dwaj i trzeci znacznie młodszy

Czasami jest tak, że oprócz zwierzyńca z Kociokwika przejmuję opiekę także nad innymi zwierzętami. Bywa, że jako tymczasy trafiają do Kociokwika, ale bywa i tak - że pozostają we własnych domach, a ja jestem personelem dochodzącym, dbającym o to, co każdy kot zapewnione mieć powinien.

Tak się wydarzyło w niedawnej przeszłości. Poranki (bardzo krótkie, bo przed pracą) i popołudnia, znacznie dłuższe, spędzałam w towarzystwie dwóch kocurów. Jeden z nich to Lord, mój niegdysiejszy tymczas:)

Nie będę bawiła się w antropomorfizowanie i upierała się, że mnie poznał, bo pewnie nie poznał. Ale witał przy drzwiach, domagał się głasków, pełnej miski i jeszcze więcej głasków. Jego towarzysz - choć nie wiem, jak to możliwe, głasków oczekiwał jeszcze więcej, jedzenia znacznie mniej, a w ofercie barterowej zostawiał sierść. Białą i długą, całe mnóstwo.

Zdjęć im nie robiłam, więc nie zaprezentuję Wam owych dwóch dostojnych panów, aczkolwiek dodam, że spotykanie się z nimi, obserwowanie jak oswajają sobie nieznanego człowieka i porównywanie z tym, jak Kociokwiki traktują ludzkie kolana, plecy, całe ciało, właściwie, było interesującym doświadczeniem.

*   *   *

Mogę Wam jednak pokazać innego dostojnego pana. Dopiero oglądając niedawno zrobione zdjęcia dostrzegłam jak bardzo Kajtek zmężniał i to, że stał się kocurem. Oczywiście, dla mnie na zawsze zostanie Kajtulkiem, ale czas robi swoje...




:)
Monika Sznajderman. Pusty las.

Monika Sznajderman. Pusty las.


Pochodzę zewsząd i znikąd. Trudno mi powiedzieć, który kawałek Polski jest mój, z którym czuję się związana tak bardzo, że tylko tam oddycham całą sobą, tylko tam śnię same przyjemne sny i z którego nigdy, przenigdy nie chciałabym wyjechać. Mieszkam tu i tam, prześlizgując się po przeszłości miejsc zamieszkanych, oswajając je powierzchownie, bez zgłębiania tego, co było i myślenia o tym, co będzie. Wciąż czekam na to miejsce, w którym będę w sobie i u siebie.  

Monika Sznajderman już takie miejsce znalazła. Oswaja je, zakorzenia się, z fascynacją bada jego przeszłość. Co więcej - przyglądając się losom wcześniejszych mieszkańców swojego miejsca na ziemi, towarzyszy im, snuje gawędę o ich nadziejach, lękach, szczęściach i smutkach.

Czyta się tę opowieść całym sobą. Wędruje przez ocean, szuka przestrzeni dla własnego ja wśród dróg i bezdroży, na obczyźnie. Z podziwem patrzy się na rozkwitające miasto, dla którego to, co stało za jego rozwojem, przyczyniło się także do jego klęski. Słucha się wiatru niosącego historię i gdzieś tam w głębi serca kiełkuje potrzeba. Potrzeba tego, by znaleźć miejsce, w którym tak bardzo - jak Monika Sznajderman w Beskidzie Niskim - będzie się chciało poczuć w krwiobiegu.

Pusty las jest hołdem. I zaproszeniem. Tak czuję.

P.S. Z Moniką Sznajderman spotkacie się 13 marca, o 17.00 w Filii nr 3 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach, zapraszam:)
Retro pisma (2)

Retro pisma (2)

  

Już z zapowiedzi na okładce, tej traktującej o rocznicy bitwy pod Małogoszczą, wnioskować można czemu zostanie poświęcony numer 20 Płomyka. I faktycznie - zaczyna się bowiem czasopismo artykułem o tym, jak było dawniej, by płynnie przejść do wspomnień p. Józefy Łabędzkiej, która będąc dzieckiem obserwowała zachowania Moskali szukających w domu szlachty powstańców. opowiada również o fortelu zaproponowanym przez matkę, który uratował życie jednemu z poruczników polskich. W numerze zamieszczono sześć rycin Artura Grottgera i krótki biogram malarza. Wspomniany został również Romuald Traugutt. Cześć numeru poświęcona jest Polakom na Syberii, czy też wspomnieniom stamtąd. Między Dybowskim, a Piłsudskim przywołany został Wacław Sieroszewski, pełniący ówcześnie funkcję Prezesa Polskiej Akademii Literatury, a w 1879 wysłany przez sąd wojenny na Syberię.

Płomyczki maja o wiele weselszy klimat. Są wiersze o padającym śniegu, o raku, który chodzi wspak (M.A. Kasprzyckiej), opowiadanie o dzieciach, dla których słup ogłoszeniowy, z barwnymi afiszami cyrkowymi i teatralnymi jest doskonałą rozrywką. Maria Kruger napisała artykuł zatytułowany O wychowaniu i odżywaniu waszych piesków, w którym radzi między innymi, aby nie prowadzać psa w obroży, a na szelkach i przypomina, że namordnik powinien być obszerny i niemęczący. Pamiętacie piosenkę o Marynie, której Maciek kazał gotować pierogi? Gdyby ktoś życzył sobie pograć w trakcie śpiewania, to znajdzie w Płomyczku z 18 stycznia 1933 r. nuty. Przywołano również legendę kaszubską o świętej Pani, która rybakom pomogła, R. Turońska napisała opowiadanie o nowej zabawie zaproponowanej dzieciom przez koleżankę Stefcię przybyłą niedawno do szkoły, a Hanna Ożogowska napisała wiersz o Wojtusiowej izbie i ławie, przy której odbywa się najlepsza zabawa. Na końcu pisma redakcja zamieszcza rebusy, zagadki, uzupełnianki, także te od młodych czytelników. Na przykład takie:
Ma skrzydła a nie lata
Jak wiatr, to woła" ta-ta-ta...
Coś w nim stuka i miele,
da pewnie mąki wiele.
Dla dzieciaków (41)

Dla dzieciaków (41)

Tracy Packiam Alloway, Tajemnica króliczej karmy, 
Sam na placu zabaw, Doskonały projekt, Przygoda z mapą


Cztery książeczki dr Tracy Packiam Alloway mają przygotować czytelników w wieku 4+, oraz ich rodziców, do akceptowania innych niż standardowe zachowania. Napisawszy słowo standardowe zastanowiłam się czy takie w ogóle istnieją. Ale pewnie tak, skoro pewne reakcje na bodźce okazują się być specyficzne... Wracając do książek - mowa w nich o autyzmie, dysleksji, stanach lękowych i ADHD. Grafiki i język są dostosowane do percepcji cztero- i pięciolatków, dzieciaki występujące w książeczkach robią to, co ich czytelnicy - bawią się na placu zabaw, chodzą na wycieczki, przygotowują w szkole wspólne zadania, czy też po prostu, chodzą do szkoły opiekując się mieszkającymi w klasie zwierzakami. 

Podoba mi się wymowa tych historii - w bardzo wyraźny sposób jest podkreślone to, co dziecko (autystyczne, dyslektyczne, nadpobudliwe czy lękowe) ma dobrego i wyjątkowego (świetna pamięć, orientacja w terenie, skupienie na zadaniu, otwartość na innych) w związku ze swoją innością. Zamieszczony na końcu każdej z książek serii Specjalne moce krótki poradnik dla rodziców i nauczycieli, daje jasne i łatwe do realizacji podpowiedzi tego, jak z dzieckiem pracować, by wzmacniać jego dobre strony, podpowiada też cechy, które dziecko może wykazywać. Jest tam również zachęta i klucz do interpretacji treści historii bohaterów wraz dziećmi.

Shannon Hale i LeUyen Pham, Prawdziwe przyjaciółki


Lektura tego komiksu utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie chciałabym być ponownie dzieckiem i wrócić do szkoły. A już z pewnością nie do podstawówki.

Towarzyszymy Sarze od jej pierwszych dni w szkole podstawowej. Nieśmiała, nieco zahukana nie dowierza, że będzie to miejsce miłe, przyjazne i takie, które odwiedzać będzie z przyjemnością. Gdy jednak poznaje Adriannę i zostają przyjaciółkami - świat się zmienia. Na lepsze. Jednak wraz upływem dni, dziewczynki przechodzą do wyższych klas i tu zaczyna się rodzić problem. Tworzą się grupy, jest liderka i koleżanki, które jej potakują i ostro odseparowują tych, którzy dostąpić zaszczytu należenia do grupy nie powinni. Znacie to z własnych doświadczeń?

Autorka bardzo celnie przedstawiła uczucia dziecka odrzucanego przez grupę rówieśniczą, dziecka zabiegającego o akceptację i ostatecznie dziecka - które zaczyna budować swoją wartość nie tylko o oparciu o to, co powiedzą lub co przemilczą koleżanki.

Bardzo ważna publikacja; podsuńcie ją młodszym dziewczynom z Waszego otoczenia.

P.S. Kilka dni temu ukazał się drugi tom.


 Adam Michejda, Skarb getta


Adam Michejda, wieloletni dziennikarz opublikował książkę dla młodszej młodzieży, w której na warsztat bierze historię. David Kantorowitz otrzymuje w spadku po przodku jego pamiętnik. Gdy wreszcie decyduje się otworzyć i zaczyna czytać okazuje się, że Dawid był jednym z dzieci Janusza Korczaka i ocalał, gdy doktor z innymi podopiecznymi wyruszyli do obozu. Chłopiec spotkał pomocnych ludzi, a los pozwolił mu na wyjazd do Ameryki. W swoich zapiskach z dziecięcych lat wspomniał o okropnościach wojny i o tym, jak bardzo dorośli z Domu Sierot próbowali stworzyć żydowskim dzieciom namiastkę normalnego świata.

Kiedy o  pamiętniku Dawida Kantorowitza dowiadują się przyjaciel Davida, Max, i jego tata, składają chłopcu i jego rodzicom niecodzienną propozycję - Rafał Pilny chce zabrać obydwu chłopców na wakacje do Warszawy, do swoich rodziców i urządzić im przy okazji lekcję historii naocznej. Wyruszają, a na miejscu - podczas poszukiwań skarbu dziadka Kantorowitza - czekają na nich różne nieprzewidziane i niekoniecznie miłe, wydarzenia.

Pomysł świetny, wzorzec, który stanowił - jak sądzę - dla Adama Michejdy Zbigniew Nienacki ze swoim Panem Samochodzikiem, zrealizowany idealnie i właściwie wszystko można by opisać w superlatywach, gdyby nie to, że w pewnym momencie poczułam się przytłoczona wielością doświadczeń starszego z panów Kantorowitz i podążających jego tropem współczesnych poszukiwaczy przygód.

Niemniej jednak - polecam, bo to atrakcyjnie podany fragment polskiej historii. 

Zapraszam na spotkanie z autorem - odwiedzi bibliotekę (Filię nr 3) 9 marca, o godz. 12.00. 
Marta Sapała. Na marne / Miesięcznik znak nr 776

Marta Sapała. Na marne / Miesięcznik znak nr 776


Marta Sapała jesienią odwiedziła bibliotekę, a ja - przyznaję ze wstydem - po jej książkę sięgnęłam dopiero teraz. Zgodnie jednak z moją teorią głoszącą, że książki czytamy w korelacji z potrzebami - czas na lekturę jest idealny. Najwyraźniej właśnie teraz miałam czytać o tym jak wielka jest skala tego, co marnujemy. A marnujemy głównie jedzenie.

Na marne obudziło we mnie sporo emocji. To książka, z której nie tyle poznałam liczby i dane statystyczne, ale w której skonfrontowałam się z własnymi zakupami i tym, co wyrzucam do śmietnika. Zrobiłam też przy okazji rachunek sumienia dotyczący tego, jak gospodaruję, jaki mam styl tzw. prowadzenia kuchni, w jaki sposób zarządzam dobrami w domu. I choć nie jestem przekonana, czy chciałabym robić sobie chipsy z obierek po marchewce i ziemniakach, to wiem, że w moim domu naprawdę niewiele się marnuje. 


Miesięcznik Znak, który tu przywołuję, jest w pewnym zakresie komplementarny z tym o czym pisze Marta Sapała. Co więcej, w nr 766 poświęconym przyszłości jedzenia, zamieszczono tekst autorki tytułując go Czułość dla jedzenia. A pisze w nim Sapała o rzeczach trudnych do przyjęcia, choć przecież łatwych do zrozumienia. Przywołuje między innymi raport EAT-Lancet (KLIK), w którym wyliczono, iż dzienny koszt jadłospisu ułożonego wg zaleceń prozdrowotnych i proekologicznych równa się kwocie 2,84 $ (około 11 zł dziennie). I zaraz potem dodaje, że 1,9 mln Polaków nie może sobie pozwolić na taki wydatek. Bardzo ciekawie o nieuniknionej zmianie naszych preferencji kulinarnych mówią również Zbigniew M. Karaczun i Ewa Kopczyńska. 

Jednak poza artykułami związanymi z jedzeniem mamy w Miesięczniku bogactwo innych tematów. Dominika Szkatuła, świecka misjonarka w Peru opowiada Karolowi Wilczyńskiemu o roli kobiet w Kościele na misjach i debatach Synodu Panamazońskiego. Wiele do myślenia dały mi wywiad i artykuł dotyczący antynatalizmu, przypisującemu negatywną wartość narodzinom. David Benatar, antynatalistyczny filozof w bardzo prosty i racjonalny sposób przekonuje, że głoszona przez niego filozofia jest czymś co warto wziąć pod uwagę. Jeśli dołożymy do tego głosy o zaprzestaniu rodzenia dzieci ze względu na zagrożenia związane ze zmianami klimatycznymi, robi się nam z tego całkiem bogaty pakiet idei skłaniających do przemyśleń.

Dla mnie dwoma wiodącymi tematami tego numeru są jedzenie i antynatalizm. Wy zapewne też, znajdziecie w numerze coś swojego, bliższego Waszym zainteresowaniom. 

Polecam - i książkę, i czasopismo.
Pora na przegląd

Pora na przegląd


Pierwotnie do PanDoktora miała pojechać Nusia, na kolejne zastrzyki - antybiotyk i przeciwzapalny. Okazało się jednak - po wnikliwym wczytaniu się w książeczki - że Miya powinna być zaszczepiona. Kilka dni wcześniej do Amber przyplątało się zapalenie spojówek, a Ronda kilka razy zwymiotowała w sposób mocno nieładny.

I tak oto w czwartek pojawiliśmy się w gabinecie razem - trzy koty, pies i personel ludzki. 

Jako że już poprzednia dawka antybiotyku o przedłużonym działaniu kompletnie nie zrobiła wrażenia na zmianie jaką Nusia od przeszło roku ma na języku, zaniechaliśmy zastrzyku decydując się jedynie na coś, co uśmierzy ból. Nuś najwyraźniej jednak czuje się ciut lepiej, bo waga wskazała więcej niż w poprzednio, a i syczenie na PanDoktora było wyjątkowo udane.

Amber broniła się przed wejściem do gabinetu, potem dość niechętnie dała sobie zajrzeć w oko, ale skoro wizyta polegała tylko na oglądaniu, przebolała. Nieco się pokręciła, przycupnęła na wagę (nie tylko w sposób widoczny na zdjęciu), by w końcu - znudzona kompletnie - ułożyła się na wadze i zapadła w drzemkę.

Miya wyrażała dość nieśmiało swoje zniecierpliwienie tym, że musi siedzieć w klatce. Wyjęta i postawiona na stole próbowała się wyśliznąć i iść zwiedzać. Nowe miejsce, nowe zapachy, tyle zakamarków to rozkosz dla ciekawskiego kota. Bez towarzyszącego u boku Kajtka była nieco mniej odważna, niż zwykle, ale chęć eksplorowania świata była silniejsza od strachów. Gdy już nieco poznała gabinet, została zważona i zaszczepiona, po czym wróciła do transportera.

Ronda najtrudniej zniosła podróż i wizytę. Jest kotem wycofanym, przychodzi się głaskać głównie w nocy i zatrzymuje się w takiej odległości od mojej ręki, abym sięgała do niej zaledwie czubkami palców. Na posiłki przychodzi wtedy, gdy ma chęć, a nie wtedy, gdy są podawane, a obecność psa przywitała systematycznym sikaniem na psie legowisko (które od tamtej pory jeździ w bagażniku). Płakała po drodze, płakała w gabinecie, a badana przed PanDoktora zniecierpliwiła się. Gdy ów sięgnął po maszynkę, by wygolić sierść i wbił igłę w żyłę, postanowiła się bronić, podjęła próbę ugryzienia i zestresowała się w tym tak bardzo, że krwi - jak dzień później zgłosiło laboratorium - oddała do badań za mało. Czeka ją (nas) powtórka.

Zastanawiałam się co myśli Kajtek zostawiony jako jedyny z Kociokwików w domu. Tego chyba jednak nie będzie mi dane się dowiedzieć...  
Roz Chast. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym

Roz Chast. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym


Roz Chast jest rysowniczką w New Yorkerze, gdzie opublikowała mnóstwo ilustracji. Jest również autorką kilku książek, a ja chcę zwrócić Waszą uwagę na jedną z nich. Choćby z powodu tego, że jest to idealna książka dla nas - dorosłych dzieci starszych rodziców. Drugim powodem - dla niektórych być może ważniejszym - jest to, że historie zamieszczone w Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym są realne i stanowią doświadczenie rodzinne Roz Chast.

Autorka opisuje relacje z rodzicami i ich oraz swoje podejście do coraz mniejszej sprawności fizycznej i intelektualnej mamy i taty. Ma męża, dwoje dzieci, mieszka dość daleko od rodziców i pamiętając o różnych niezbyt dobrych doświadczeniach z dzieciństwa unika pojawiania się w domu rodzinnym. Gdy wreszcie tam trafia odkrywa z przerażeniem, że jej rodzice się zestarzeli, a to, co drażniło ją w ich zachowaniu wyostrzyło się i stało się wyraźniejsze. Jednocześnie odczuwa złość na zachowanie rodziców, na pewne usztywnienie w podejściu do rzeczywistości, skostnienie mentalne, a drugiej ma wyrzuty sumienia z powodu tego, że nie chce i nie może spędzam z nimi tyle czasu, na ile być może powinna móc sobie pozwolić. Szuka złotego środka miedzy czasem poświęcanym rodzinie i czasem poświęcanym rodzicom i zawsze jest ktoś, wobec kogo czuje się winna.

Dzięki wnikliwej i szczerej narracji uczestniczymy w tej mniej ładnej stronie ludzkiego życia. Tej, której nie widać w reklamach produktów dla seniorów. Mamy szansę zajrzeć do czyjegoś życia i skonfrontować je z własnymi doświadczeniami.

Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym to bardzo ważna książka. Jeśli obawiacie się komiksów, to jest t najlepszy moment, by odrzucić obawy. 

Polecam z całego serca.
Retro pisma

Retro pisma

  


Nie pamiętam już jak trafiły w moje ręce. Są podniszczone, oprawione w brzydką okładkę, niektóre kartki mają naderwane, z obrazki, rebusy ktoś kolorował, rozwiązywał, a to ołówkiem, a to kredkami. Bez względu jedna na to w jakim są stanie sprawiają jedno - że ze zdumieniem wracam do lat trzydziestych XX wieku, czytam teksty dla dzieci pisane w międzywojniu i cieszę się, że przetrwały.

By otrzymywać przez rok, w prenumeracie Płomyczek należało zapłacić 11 zł i 30 gr, Płomyk był droższy - kosztował 14 zł i 40 gr. Tym, którzy mieli w domu dzieci i młodsze, i ciut starsze wydawca zaproponował wspólną cenę obydwu pism - 21 zł 60 gr.

Redaktorką Płomyczka była Janina Porazińska, wydawcą, w imieniu Związku Nauczycielstwa Polskiego, Józef Włodarski. Trzecią ważną osobą wymienioną w stopce jest Michał Bylina, kierownik artystyczny. W Płomyku role te spełniali kolejno M. Kotarbiński i St. Machowski (ten drugi był też wydawcą) oraz K. Pieniążek.

Wiersze, mnóstwo poezji, króciutkie opowiadania, historie w odcinkach, rebusy, zagadki, instruktaż wykonania zabawek, barwne grafiki to wszystko składa się na pismo dla młodszych dzieci. Dla starszych dzieci przygotowano nieco poważniejsze teksty. W numerze 19, z 14 stycznia 1953 roku, jest spory (15 stron!) artykuł o Wołyniu, który poprzedza wiersz Janiny Lisowskiej-Telatyckiej.
Rozległych broniąc rubieży
od wrogiej nawałnicy,
na wschodniej kędyś granicy
kraina leży
Ma na południu czarnoziem
dalej piaszczyste ugory,
Od wieków szumiące bory
wysmukłych sosen.
Szarej Prypecidopływy
przez jej obszary się toczą: Stochód, Styr, Horyś ze Słuczą
zraszają nowy.
Nad srebrną Ikwą - Krzemieniec,
wielkiego wieszcza kolebka,
co zmarł od kraju zdaleka,
a słów wił wieniec.
I cały urok Wołynia
w pieść zaklął co skrzydła ma złote
ból swój i miłość, cierpienie,
całą tęsknotę...

O ile w Płomyczku podpowiadano jak zrobić pajacyka z papieru, tak w Płomyku jest instrukcja sporządzania nart, z adnotacją, iż nie jest to rzecz trudna.

Podoba mi się Radioprogram, w którym opisane zostały audycje od poniedziałku do niedzieli, na które warto zwrócić uwagę i których warto posłuchać. Równie miło czyta się Listy od redakcji do np. klasy IV w Łodzi Poznańskiej o fotografii pod remontowanym kościółkiem, Jerzego Mouldauera we Lwowie z podziękowaniami za kartkę z widokiem, a Stefy Pohoskiej w Janowie Podlaskim o tym, gdzie i za ile można kupić celofan, gdyż użycie go - zamiast bibuły - da ładniejszy efekt w lampionach.
Dla dzieciaków (40)

Dla dzieciaków (40)

Reeli Reinaus, Żona dla taty!



Kaisę wychowuje tata, bo jej mama zmarła dawno temu. Jest im we dwoje dobrze, poukładali sobie świat, gdy nagle tata pyta, czy córka nie miałaby nic przeciwko, gdyby on się ożenił. Kaisa już, oczyma wyobraźni, widzi przyjęcie ślubne, ale zostaje sprowadzona na ziemię - tata jeszcze nie ma wybranki, rozważą dopiero rozpoczęcie poszukiwań. Córka postanawia go w tym wspierać i - dzięki przyjaciółce, której mama wciąż szuka tego właściwego mężczyzny - doradza mu jak poznawać kobiety, jak rozmawiać na randkach i która z kandydatek będzie idealną żoną dla niego oraz idealną macochą dla niej.

Świetna, ucząca otwartości i szczerości książka. Piękny przykład zdrowych relacji ojca i córki, jeszcze piękniejszy przegląd typów kobiecych. Polecam serdecznie.

[3 lutego Wydawnictwo Widnokrąg odwiedzi Bibliotekę (wraz z Wydawnictwem Dwie Siostry) - zapraszam na spotkanie - KLIK]

Gordon Korman, Nienauczalni

Kiana na czas jakiś przeprowadza się do taty i jego żony. Ta odwozi ją do szkoły z solennym zamiarem zapisania dziewczynki, ale gdy przyrodni brak Kiany zaczyna chorować, Macoszczydło porzuca przyszłą uczennicę i znika w oddali. Nastolatka dochodzi do wniosku, że spróbuje sama zgłosić się do szkoły. I tak oto, za wskazówkami sekretarki, trafia do mieszczącej się na samym końcu budynku klasy nr 117. W gronie uczniów zwanych nienauczalnymi i w obecności nauczyciela zesłanego za karę do dzieciaków, które skazano na przeczekiwanie, Kiana odkrywa coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła.

Nienauczalni to bardzo filmowa opowieść. Czytając wciąż miałam przed oczyma kolejne sceny z filmu (o ile rzecz jasna by taki powstał). Wydawać by się mogło, że ograny w pewien sposób temat nie przyniesienie niczego świeżego i nie wzbudzi zainteresowania, a jednak - miło było czytać o ludziach, którzy odkrywają lepszych siebie, którzy postanawiają zrobić coś dla kogoś i których życie odmienia się, gdy tylko dostrzegą własny potencjał.

[Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Literackie nie zdecydowało się na okładkę oryginalną (KLIK), a zamówiło polską wersję u Daniela De Latour]

Katarzyna Ryrych, Bachor


Nastoletni Arek, tresowany - bo nie wychowywany - przez ojczyma, przy cichej zgodzie matki, wyrusza w podróż, która ma mu pozwolić odnaleźć biologicznego ojca. Trafia do dwóch, bardzo różniących się od siebie, mężczyzn, a wizyty te pozwalają mu wiele dowiedzieć się nie tylko o nich, potencjalnych ojcach, ale i o swojej matce, Lilce. Są to również dni, w których chłopak wiele dowiaduje się od sobie i mnóstwa rzeczy się uczy. Bystry, inteligentny, otwarty na kontakt z kimś kto nie będzie jego gnębicielem, a stanie się mentorem, jest bacznym obserwatorem, błyskawicznie wyciąga wnioski. To, jaka naukę z nich wyciągnie, doczytacie w książce. Bachor to ciekawa opowieść, polecam.

Maria Terlikowska, Drzewo do samego nieba

 

Och, jak ja marzyłam o takim drzewie. Nie to, żebym się nie bała na nie wchodzić, bo pewnie bym się bała, ale ekscytowała mnie świadomość, że drzewo by było, że można było spróbować na nie wejść, a z niego widzieć cały świat z zupełnie innej perspektywy niż ta codzienna, z pozycji chodnika. Myślę, że nie tylko ja marzyłam o drzewie...

Gdy czytam historię napisaną przez Marię Terlikowską w 1975 roku dostrzegam w niej o wiele więcej niż podczas dziecięcych lektur. Zauważam te wszystkie odniesienia do drzewa jako symbolu przyrody, natury, za którą tęsknimy, w której szukamy odpoczynku, która jest nam niezbędna. Ciekawe jest też zerknięcie na społeczność żyjącą wokół drzewa, na ludzi wciąż poranionych przez wojnę, którzy próbują się zjednoczyć i drzewo postrzegają jako element spajający i dający nadzieję.

Cieszę się z powrotu do tej opowieści. Dostrzegam w niej potencjał historii na nasze czasy. O przyrodzie, która jest dla nas domem i uczy nas wiele, o ile tylko zechcemy z tej nauki korzystać.

P.S. Dwie okładki oznaczają dwa różne wydania. To po prawej jest wydaniem z tzw. opracowaniem. Czy dorośli (rodzice, nauczyciele) takie lubią? Dzieciom są one pewnie wygodniejsze.
Patron roku

Patron roku

Senat Rzeczypospolitej Polskiej ustanawia rok 2020 Rokiem Ojca Józefa Marii Bocheńskiego, by w 25. rocznicę śmierci oddać hołd temu wybitnemu naukowcowi, kapłanowi i patriocie. (KLIK i nieco poważniej KLIK).

Co roku Sejm i Senat wskazują osoby i wydarzenia, które patronować będą kolejnemu rokowi. Latem 2019 r. wybór Senatu padł na o. Józefa Marię Bocheńskiego, filozofa, logika, dominikanina.

Żył długo, wiele pisał, wiódł ciekawe życie. Wśród jego publikacji znajdziecie te poświęcone marksizmowi i leninizmowi, sensowi życia, logice, patriotyzmowi i nacjonalizmowi. Ja chciałabym przybliżyć Wam dwie, które szczególnie mocno złapały mnie za serce. Mówię tu o Stu zabobonach i Podręczniku mądrości tego świata


Trent Dalton. Chłopiec pochłania wszechświat.

Trent Dalton. Chłopiec pochłania wszechświat.


Długo zastanawiałam się, czy książka Trenta Daltona powinna trafić na piątkową listę lektur dla młodych czytelników. Uznałam jednak, że niekoniecznie; istotniejsze jest, by - zanim trafi do młodych ludzi - trafiła w ręce dorosłych.

Eli Bell mieszka wraz bratem, mamą i jej partnerem na przedmieściach Brisbane. Jest początek lat osiemdziesiątych. Starszy brat chłopca, geniusz, posługuje się z otoczeniem gestami i pisząc w powietrzu. August i Eli są zżyci tak bardzo, jak tylko bracia potrafią i choć czasami - także jak to między braćmi - mają inne poglądy czy zainteresowania, są dla siebie wzajemnie ostoją. Taką ostoją jest dla nich, a szczególnie młodszego z nich, Lyle, partner matki, który najpierw wciągną ją w świat narkotyków, a później ją z niego wyciągnął. Teraz, oboje już czyści (aczkolwiek obecni na rynku handlowym) starają się stworzyć chłopcom normalny dom. Lyle, potomek migrantów z Polski, pragnie dać swoim bliskim spokojne, dostatnie życie. Eli Bell ma jeszcze jednego człowieka, któremu bezgranicznie ufa i którego kocha - jest nim Arthur "Slim" Halliday, zwany Houdinim z Boggo Road, jednego z najpilniej strzeżonych więzień w Australii.

Opowieść Trenta Daltona snuje się, meandruje, pozostawiając zawsze w centrum uwagi czytelnika Eliego i jego doświadczenia. Nie zawsze są one dobre, co więcej - wiele z nich kwalifikuje się jako te, które kogoś słabszego psychicznie mogłyby załamać, ale chłopak otoczony miłością brata i przyjaźnią Arthura, uczy się wychodzić z każdej przeciwności silniejszy.

Opowieść zatacza koło, źli zostają ukarani, a dobrzy - po zapłaceniu odpowiedniej ceny w walce o dobro - docierają tam, gdzie chcieli i osiągają to, ku czemu dążyli.

Na koniec piękny i jakże mądry cytat. Arthur Halliday, recydywista, powtarzał często swojemu młodemu przyjacielowi: Zabij czas, zanim on zabije ciebie.

Polecam.
Tęsknię

Tęsknię


Gdy dzwoni budzik, a ja nie czuję jej ciężaru na sobie. Gdy podnoszę głowę z poduszki i nie widzę jej obok. Gdy w drodze z łóżka do łazienki zatrzymuję się przy każdym Kociokwiku, głaszczę i witam się z nimi, a jej nie ma i nie mogę z nią rozpocząć dnia.


Gdy nie drapie w drzwi łazienki, by oznajmić, że ona chce patrzeć jak myję zęby, więc czemu odgradzam się drzwiami? Gdy sięgam po miski i rozstawiam tylko 5, a ręka chce postawić obok jeszcze 6. Gdy wieczorem, opatulona w koc, zerkam w tę część pokoju, w którym stoi jej ulubione legowisko i poza poduszką nic go nie wypełnia. Gdy w nocy nie śpię i nasłuchuję oddechów - brakuje mi jej posapywania tuż koło mojego ucha.


Tęsknię. I wtedy tłumaczę sobie, że to idealny przykład sytuacji, w której hipotetycznie chcielibyśmy się znaleźć mówiąc komuś - gdybym tylko mógł, zabrałbym twój ból. Nie pozwoliłam jej cierpieć...
Anna Cieślar. Berdo.

Anna Cieślar. Berdo.

O debiutanckiej powieści Anny Cieślar wspomina się jako o historii miłości rodzicielskiej. Ja tej miłości jednak nie dostrzegam. A jeśli już - jakąkolwiek - to w zupełnie innym miejscu.

Bo też miłością i przywiązaniem darzy sześciolatka Millionen Jahren, mieszkający niedaleko Berda i jego syna, starszy wiekiem i doświadczeniem artysta piszący ikony. Miłość i wiele szacunku to coś, co zwierzętom spotykanym w bieszczadzkich lasach, ofiarowuje Radek, syn kłusownika. Miłość to także coś, co czuł Mędrzec Świata, gdy jeszcze był Jerzym Pełką, do swojej klaczy - Lulu.  I wreszcie - miłość okazują zwierzęta: wilki Zev i Wida, sobie wzajemnie i swojemu potomstwu oraz psy Kanczi i Aron, swoim ludziom. Radek, co w pewien sposób jest wpisane w naturę dziecka, kocha tych, których ma przy sobie; z tym, że Millionen Jahren to dla niego bezpieczna miłość, a miłość do ojca jest podszyta strachem. Miłości ojca do syna nie widzę w tej opowieści. Jest za to mnóstwo zniecierpliwienia, niechęci, braku szacunku, złości i gniewu na to wszystko, co z Radkiem związane.

Autorka stawia swojego bohatera dwukrotnie w sytuacji próby. Michał Mosler zmuszony jest podjąć decyzję: uciekam lub przyjmuję odpowiedzialność. Z każdej z tych prób wychodzi inaczej, a każda - jak się domyślacie - niesie za sobą konsekwencje. Na plus trzeba przyjąć, że Anna Cieślar spójnie prowadzi losy Berdo, krok po kroku każąc mu doświadczać ceny swoich wyborów. To, że ową cenę płaci też syn mężczyzny, jest jednym z następstw wybranej drogi.

Zastanawia mnie to, dlaczego autorka uczyniła Michała Moslera Cyganem. Czy to, do jakiej grupy narodowej czy też etnicznej należy, ma coś wyjaśniać czytelnikowi? Czy jego pochodzenie ma determinujący wpływ na życie? Czy to kim jest narzuca mu wewnętrznie system dokonanywanych wyborów życiowych, czy też żyje tak jak żyje, bo - będąc Romem - nie miał innej możliwości? Brakuje mi dopełnienia tej informacji; pochodzenie Berdo jest jak strzelba wisząca na ścianie podczas sztuki teatralnej, strzelba, która ostatecznie nie wypala.

Berdo to dobra książka. Surowa, twarda, bolesna. Książka, która daje podstawy do dyskusji nad motywami bohatera, nad konstrukcją fabuły, nad realizmem postaci i zdarzeń. To książka, która nie głaszcze i nie obiecuje dobrych, łatwych rozwiązań. 
Dla dzieciaków (39)

Dla dzieciaków (39)

Lucy Branam, Rogerio Coelho, Ośmiornica na dachu


Przecudna graficznie, nieco abstrakcyjna opowieść o tym, ze w pewnym mieście, na pewnym domu pojawiła się ośmiornica. Zaniepokojeni mieszkańcy zastanawiali się co z nią począć, a gdy postanowili poczekać na rozwój sytuacji okazało się, że niespodziewana lokatorka jest bardzo dobrze wychowana i bardzo pomocna. Ładne, tak po prostu.

 Lauren Wolk, Rok, w którym nauczyłam się kłamać


Pensylwania, rok 1943. W spokojnym, acz z docierającymi informacjami o II wojnie światowej, miasteczku, wśród zwyczajnych ludzi mieszka jeden, którego zwyczajnym nazwać nie sposób. To Toby - pojawił się znikąd, a wieści o nim, że jest dziwakiem, który stał się taki po tym, jak brał udział w wojnie, tworzą atmosferę niepewności wokół niego. Ale owa atmosfera, podobnie jak miasteczko pozostaje uśpiona. Do czasu w którym pojawia się Betty, przysłana za niesubordynację wnuczka jednych z szanowanych mieszkańców. Tyle tylko, że jej zachowanie nie zasługuje na jakikolwiek szacunek.

Tobiego, Betty i wszelkie wydarzenia przedstawione w powieści obserwujemy oczyma dwunastoletniej Annabel. To ona jest zastraszana, na niej skupia się złość, czy nawet nienawiść. A jednak dziewczynka mocno broni tego w co wierzy.

Rok, w którym nauczyłam się kłamać, to powieść nagradzana, pozytywnie recenzowana i pewnie dlatego miałam wobec niej wysokie oczekiwania. Nie do końca czuję się usatysfakcjonowana, ale ostatecznie wymowa fabuły mnie ujęła. 

Książką opowiada o złu i o tym, jak czasami przegrywają w starciu z nim niewinni, zdecydowanie niesie przesłanie, że ze złem warto walczyć, że warto ująć się za prawdą i nie rejterować w chwilach, gdy inni okazują słabość.

Katarzyna Ryrych, Mała Jerzego



Katarzyn Ryrych pisze o rzeczach nieoczywistych - jak wspólnie podsumowałyśmy z koleżanką lekturę jednej z ostatnio wydanych książek krakowskiej pisarki. W Małej Jerzego pisze o rodzinie, w której zachwiane zostały proporcje między dzieckiem a dorosłymi.

Córka, tytułowa Mała Jerzego, dorasta zapatrzona w ojca, jego lekkość bycia, spokój, tajemniczość. Gdy jej matka - w opinii córki - kostyczna, wybuchowa, niezdolna do miłości kogokolwiek, robi mężowi wymówki, czy awantury o kolejne kobiety w jego życiu, dziewczynka, nie do końca pojmując relacje między rodzicami, staje po stronie ojca. Jest przy nim także, poznając jego kochankę, Krystynę. Ta uczy dziewczynkę wielu rzeczy, także tego, że jej matka nie jest bezdusznym potworem ograniczającym ojca, jest jedynie kobietą kochającą, którą on unieszczęśliwił. Do takiego jednak patrzenia na rzeczywistość rodzinną mała Jerzego musi dojrzeć. I nie będzie to łatwe.

Świetnie pokazany proces dojrzewania mentalnego i emocjonalnego dziewczyny, której rodzice połączyli się jedynie dzięki niej. Wyjątkowo odczytane i opisane relacje z dorosłymi i między dorosłymi. Towarzysząc dorastaniu i zmianom w postrzeganiu zdarzeń głównej bohaterki mamy szansę na to, by dowiedzieć się też czegoś o własnych relacjach rodzinnych.

Książka wydana została w serii Plus/Minus 16. Podsuńcie ją Waszej młodzieży, a później porozmawiajcie o tym, co z niej wyczytali.
Anthony McCarten. Dwóch papieży.

Anthony McCarten. Dwóch papieży.



Jakie to szczęście, że najpierw obejrzałam film, a potem wyczytałam się w książkę. Gdybym zrobiła odwrotnie - czułabym się rozczarowana, a tak miałam doskonałą okazję, by pogłębić wiedzę, poszerzyć znajomość postaci obydwu papieży i ich wpływu na Kościół.


Opowieść filmowa, choć poważna, pokazująca trudne momenty w życiu obydwu kardynałów, niesie ze sobą również przesłanie o przyjaźni, o wspólnocie (nie myśli, czy sposobu bycia) doświadczenia odpowiedzialności bycia papieżem. Ojcem Kościoła, tym, którego słowa i decyzje mają wpływ na życie wielu milionów ludzi. To piękny pokaz tego, w jakim momencie należy powiedzieć koniec, ale też pokaz samoświadomości. Mocno zarysowany został także konflikt w sposobie pojmowania posługi wiernym, zarówno tej kapłańskiej, kardynalskiej, jak i papieskiej. 

A jednak bez lektury książki Anthonego McCartena czułabym się uboższa. Uboższa o wiedzę o obydwu mężczyznach, którzy są papieżami.

Już na samym początku książki autor zadaje kluczowe pytanie - co z dogmatem o nieomylności papieża, jeśli papieży mamy dwóch i wiadomo, że różnią się oni w poglądach na wiele istotnych dla Kościoła spraw? Co takiego cechuje kardynała, który nie ma doświadczenia duszpasterskiego, by chcieć mu powierzyć rządzenie katolicką częścią świata? Jak dużą trzeba mieć siłę, by pogodzić się z tym, że każde z oficjalnie opublikowanych słów, każda decyzja, ma niebywale wielki wpływ na życie innych. Gdzie znaleźć pokorę, która pozwoli zatrzymać wielowiekową tradycję epatowania bogactwem papieskim? A w końcu - jak stanąć w prawdzie o sobie, swoich słabych stronach, prawdzie, która nie będzie ucieczką?

Żyję nieco poza nurtem wiadomości i doniesień medialnych. Pewne rzeczy jednak do mnie docierały. Jak się okazuje, po lekturze książki Dwóch papieży, nie dość dokładnie. O niefortunnych wypowiedziach burzących kruche, pozytywne relacje z muzułmanami, o działaniach, które odczytać można jako działanie przeciwko żydom i wreszcie o skali tego co ukrywane było przez lata i nadal jest, czyli molestowania seksualnego, dogłębnie dowiedziałam się z książki.

Książka wymaga. Zmusza do myślenia. Stawia pytania. To doskonała lektura - taka, w której osoby wierzące mogą sprawdzić swoje podejście do własnej wiary i Kościoła.

Polecam.
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger