Terry Pratchett. Pasterska korona.

Terry Pratchett. Pasterska korona.


"Pasterska korona" leżała na pustej półce, a ja - natykając na nią wzrokiem - walczyłam sama ze sobą. Czułam gwałtowną potrzebę przeczytania kolejnej powieści pióra Pratchetta, a jednocześnie przed jej czytaniem powstrzymywała mnie świadomość, że gdy już zacznę, to nie będę umiała się zatrzymać, że słowo po słowie, zdanie po zdaniu, przeczytam całą OSTATNIĄ książkę napisaną przez sir Terry'ego. I co potem?

Zaczęłam. Czytałam zdanie po zdaniu, wzruszałam się, uśmiechałam, zastanawiałam nad pokrętnymi losami bohaterów i przedziwnymi zbiegami okoliczności w jakie Autor kazał nam uwierzyć, czytałam, czytałam i doszłam do kończącej książkę kropki. Nie, nie zaczęłam od nowa, mimo, że jedna z recenzji okładkowych zaleca ten sposób. Ale wiecie - przeczytam tę powieść jeszcze raz i to dość szybko. Przecież nie mogę zbyt długo układać w sobie tego, co świeże po lekturze - muszę zweryfikować z emocjami obudzonymi przez lekturę ponowną.

W "Pasterskiej koronie" jest mnóstwo mądrości,  szacunek oraz to, co w książkach Pratchetta nieodzowne - humor. Wiele wątków uległo dopełnieniu, pojawiły się nowe postaci, ale i ich obecność jest niczym kolejny element puzzlowej układanki - idealnie pasują tam, gdzie ich miejsce. Niektórzy już znani pokazują drugie oblicze, a inni - wszak też znani - kontynuują umacnianie swojego ja.

Chyba po raz pierwszy czytając Terry'ego Pratchetta poczułam coś, co zaskoczyło mnie samą. Mimo niepochlebnych opinii jakie "Pasterska korona" zbiera w Internecie, dla mnie to książka, która skłoniła mnie do refleksji nad oczekiwaniami, marzeniami, a tym, co zrobiłabym ze swoim życiem, gdybym nagle nie musiała się martwić o nic - a jedynie poukładać to jak żyję, według pragnień. Czy to o czym marzę jest zgodne z tym, co zrobiłabym, gdybym mogła spełnić swoje marzenia?

Chciałabym kiedyś odwiedzić Kredę i terminować u Tiffany. Ale to przecież zupełnie nierealistyczna zachciewajka...
Mojej Mamie i innym matkom

Mojej Mamie i innym matkom

Dopóki żyją nasze matki

Dopóki żyją nasze matki, ciągle jesteśmy dziewczynkami.(...)

Dopóki żyją nasze matki, żyją także nasze dziecięce marzenia.

Wsiadamy na brzęczące jak ważki rowery:

czerwone, niebieskie, pomarańczowe,

a czas rozpięty na srebrnych szprychach

niby mija kolejne ulice, ale sam siebie nie mija.(...)

Możemy robić to wszystko, dopóki żyją nasze matki.

Nieważne, że ciężko im wejść po schodach,

łzawią im oczy i zawstydzone oddają nam

nieprzeczytane książki. To wszystko nas nie dotyczy.

Kupujemy im okulary, bawimy się barwą oprawek

i kształtem szkieł. Wozimy je do lekarza i czujemy strach

i urazę, że lekarstwa przestają pomagać.

Dlaczego je boli, dlaczego tak bardzo siebie bolą,

swoją starość, swoją niesprawność, swój lęk?

Usypiamy spokojnie i budzimy się ufne,

dopóki żyją nasze matki.

2 kwietnia 2008

Anna Piwkowska. Farbiarka.


P.S. Cytowałam już kiedyś ten wiersz, ale uznałam, że warto go przypomnieć.
Eve Ainsworth. Zadurzenie. 7 dni.

Eve Ainsworth. Zadurzenie. 7 dni.

Powieści Eve Ainsworth są zaskakujące. Autorka opowiada o młodych ludziach, takich jak tysiące na naszych osiedlach, na ulicach, w szkołach. Opowiada o nich - takich pozornie zwyczajnych - pokazując to, co może się kryć w nich mrocznego. Na szczęście, uświadamia czytelnikom także to, skąd owo mroczne w młodych ludziach może się brać. I nie, Mili odwiedzający bloga, nie jest to zło wrodzone...


Anna i Will pochodzą z niepełnych rodzin. Widują się z daleka, bo on jest dla niej chłopakiem nieosiągalnym, przystojniakiem, za którym oglądają się wszystkie dziewczyny. Gdy pewnego dnia Will zaczyna z nią rozmowę i okazuje jej coraz intensywniej swoje zainteresowanie, problemy domowe dziewczyny stają się mniej ważne, rozmowy z pedagogiem szkolnym irytująco wścibskie, a najlepsza przyjaciółka zazdrośnicą, która nie pojmuje tego, że gdy się kogoś kocha, chce się z nim spędzać jak najwięcej czasu. Anna powoli odsuwa się od wszystkiego i wszystkich, a Will otacza ją coraz większą... Troską? Kontrolą? 

Zdumiewające, jak bardzo problematyka powieści Eve Ainsworth, adresowanej do młodzieży i opisującej nastoletnie zauroczenie, może okazać się aktualna wśród dorosłych czytelników. Znacie kobiety, które po kilku latach związku dochodzą do wniosku, że wokół nich zapanowała towarzyska pustynia, a ich ukochany coraz częściej wyraża niezadowolenie ze wszystkiego co robią? Jeśli tak, to doskonale zrozumiecie Annę. Autorce należą się brawa za doskonałe sportretowanie procesu prowadzącego do takich sytuacji.

Podobnie przejmująca jest fabuła powieści wydanej w Polsce jesienią ubiegłego roku. Tu owo mroczne wspomniane na początku przybiera postać młodej dziewczyny z przemocowej rodziny, która prześladuje szkolną koleżankę. Historia opisana przez Ainsworth wydarza się podczas siedmiu kolejno następujących po sobie dni, a każda minuta, każdego z nich, staje się dla Jess źródłem bólu, myślenia o sobie w najgorszy sposób. Gdyby jednak zapomniała o tym, że jej życie jest nic nie warte, usłużnie przypomną jej o tym Kez i kibicujące procesowi gnębienia ofiary koleżanki.

Obydwie powieści angielskiej Autorki w celny sposób trafiają w emocje czytelnika. Zmuszają do tego, by zadać sobie pytanie kim jestem, jakim człowiekiem jestem dla innych, co czują inni obcując ze mną. Jednocześni każą się zastanowić nad tym, kto stoi u naszego boku, popatrzeć krytycznie na nasze przyjaźnie i nieprzyjaźnie, na związki i to, jak ufamy, lub nie, ludziom. Ainsworth zachęca do takiej pracy wszystkich swoich czytelników, bez względu na to, ile mają lat.

I oczywiście wyjaśnia źródło owych mrocznych miejsc w młodych ludziach.

Czytajcie. Podsuwajcie nastolatkom. Nauczycielom. Rodzicom. Jeśli dzięki tym książkom choć jedna młoda osoba z Waszego otoczenia przestanie myśleć, że jest niczym i na nic dobrego nie zasługuje, to będzie to wielki sukces. Wasz i Autorki, ale przede wszystkim tego młodego człowieka, który u progu dorosłego życia poczuje, że przed nim całe, ciekawe, choć może niełatwe, życie.
Agnieszka Tyszka. Zosia z ulicy Kociej w podróży.

Agnieszka Tyszka. Zosia z ulicy Kociej w podróży.


Najnowsza książka Agnieszki Tyszki o Zosi i jej rezolutnej młodszej siostrze Mani, to już kolejne spotkanie z bohaterkami podczas wakacji. Tym samym cykl powieściowy zatoczył koło, osiągnął pułap pewnego nasycenia, a Autorka łagodnie doprowadziła nas do rozstania z tytułową, coraz starszą i coraz bardziej skrytą, dziewczynką.

Ale zanim przejdziemy do ostatnich kartek powieści warto przyjrzeć się nietypowym, ale miłych wakacjom Zosi i jej bliskich. Otóż jedna z babć proponuje, że zabierze dziewczynki i chłopców do swojej przyjaciółki, na Santorini. Dla pełniejszej opieki, a także po to, by dzieciaki nie zamęczyły babci, do wyprawy dołącza druga. I tak oto, czworo dzieci i dwie babci, odprowadzane trwożnymi myślami NIH (czyli matki Zosi i Mani) wywędrowują na wakacyjne przygody ku greckim wyspom.

Zosia z ulicy Kociej w podróży to rzecz jasna książka pełna dziwacznych, acz trafnych powiedzonek młodszej siostry, maksym przemądrzałego kuzyna i tego wszystkiego do czego przywykliśmy w poprzednich tomach i co stwarzało ów oczekiwany, bo doskonale znany, klimat powieści. Nowością, która wręcz zmusza do tego, by się nad nią zastanowić, są zmiany zachodzące w Zosi. Dziewczynka myśli o wolontariacie, mniej nerwowo traktuje rodzeństwo, notatki w pamiętniku są tylko jej notatkami, a pewien kolega z psem spotkany przypadkowo podczas spaceru, powoduje lawinę nieprzyjemnych myśli o równie przypadkowo spotkanej koleżance.

Niby drobiazgi, a jednak to z nich udało się Agnieszce Tyszce stworzyć bardzo realny portret dziewczynki u progu dorastania, dziewczynki, która wkrótce stanie się nastolatką i przestanie pisać pamiętnik do wyimaginowanych odbiorów o kuweciarzach, topieniu marzanny, czy sąsiadkach zza płotu.

Agnieszce Tyszce dziękuję serdecznie za cykl książek o Zosi. A Wam - bez względu na to, czy jesteście na początku swojej znajomości z powieściową bohaterką, czy finiszujecie jak ja - życzę przyjemnych literackich spotkań z postaciami z książek o Zosi i równie rozszalałych, jak u Mani, zdolności słowotwórczych:)
Nino Haratischwili. Ósme życie (dla Brilki). Tom 1.

Nino Haratischwili. Ósme życie (dla Brilki). Tom 1.


Ty jesteś nitką, ja jestem nitką, razem stanowimy mały ozdobnik, a z wieloma innymi nitkami tworzymy wzór. Każda nitka jest inna, innej grubości i innego koloru. Trudno objąć wzrokiem cały wzór, ale kiedy się patrzy jednocześnie na wszystkie nici, wtedy ukazują się fantastyczne rzeczy. (...) Jestem pewna, że my też tam jesteśmy wplecione, nawet jeśli nigdy nie przyszło nam to do głowy. [s. 31]
Owe słowa wypowiedziała babcia Stazja do wnuczki o imieniu Nica. Stazja, której pełne imię brzmiało Anastazja, przyszła na świat wraz z rozpoczynającym się XX wiekiem. Nica - w 1973 roku. Dzieliła je historia i to nie tylko ta rodzinna, czyjeś narodziny i zgony, małżeństwa wierne sobie i te, które wiernością pochwalić się nie mogły, nie tylko historie uwieczniane na rodzinnych fotografiach i w opowieściach snutych przy suto zastawionych, wszak gruzińskich, stołach. O nie - je dzieliła także Historia przez wielkie "H", ta, która wpływała na losy jednostek i państw, która za nic miała ludzkie pragnienia, miłości i lęki, bo działa się w imię wyższego dobra.

Losy rodziny Jaszi oraz przyjaciół i ich bliskich, Nino Haratischwili ukazała na tle wydarzeń pokojowych, wojennych, powojennych. Pokazała w jak znacznym stopniu decyzje zapadające w Tibilisi, Moskwie, czy Berlinie mogą mieć wpływ na zwykłych ludzi - fabrykanta czekolady, piosenkarkę, robotnika, studentkę. Każda kolejna postać w powieści ma w sobie posmak tragedii, każde z nich musi wybierać między tym, czego pragnie, a tym, co jest najlepsze. I mimo, że w "Ósmym życiu" to kobiety zdają się dominować, na nich spoczywa rola pielęgnowania przeszłości i walki o przyszłość, to i mężczyźni nie są wolni od owych wahań związanych z tym co prawe, a tym, co słuszne i podyktowane inną, niż niejednokrotnie moralna, konieczność.

Dałam się porwać opowieści o gruzińskiej rodzinie. Słowom, które splatały losy babek, matek, ciotek i córek, ojców, dziadków i synów z losami Świata. Słowom, które ukazywały potęgę Historii i nieznaczność historii, szczególnie wobec Generalissimusa mówiącego, iż Śmierć jednego człowieka jest tragedią, śmierć milionów już tylko statystyką.

W oryginale powieść liczy około 1300 stron. Polski czytelnik otrzymuje ją podzieloną na dwa tomy. Po przeczytaniu pierwszego pozostaję w stanie czytelniczego nienasycenia i zaczynam czekać na - zapowiadany na jesień - tom drugi. 
Książki o zwierzętach, przyrodzie i tematach pokrewnych

Książki o zwierzętach, przyrodzie i tematach pokrewnych

Pierwszy był niewątpliwie "Pies, który jeździł koleją". Z podobnie mokrymi oczyma śledziłam losy psa przedstawione w filmie na podstawie książki "Biały Bim, czarne ucho". Nie pamiętam Londona i Curwooda z dzieciństwa, a Kipling kojarzył mi się z chłopcem wychowanym w dżungli, a nie ze zwierzętami towarzyszącymi temu chłopcu. Był oczywiście Pankracy, wąsiasty Michał Sumiński fascynująco opowiadający o zwierzętach, jakiś literackie antropomorfizacje zwierząt. I nagle stało się tak, jak widać:


Tropię to, co ukazuje się o zwierzętach. Zarówno to, co adresowane do młodszego czytelnika (90% zbiorów zasila regały Siostrzenicy), to co powieściowe dla dorosłych lub z etykietką "familijne". Przyglądam się bacznie publikacjom popularnonaukowym, poradnikowym, czy wreszcie stricte naukowym. Na moich półkach stoją książki rozmaite: od Jogi dla kotów, zabawnej ilustrowanej książeczki, poprzez świetne literacko opowieści, po rozważana dotyczące statusu moralnego zwierząt, czy podręczniki fizjologii tychże. 

Dla mnie tematyka zwierząt wiąże się ściśle z jedzeniem, jakkolwiek kuriozalnie to brzmi w pierwszej chwili. Nie jem mięsa od ponad dwudziestu kilku lat, a dwa lata temu zrezygnowałam z wszelkich produktów pochodzenia zwierzęcego. Stąd też obecność na regałach książek o tematyce związanej z jedzeniem lub nie zwierząt.

Wśród książek dziecięcych nie znajdziecie tu doskonałych historii jakie Joanna Chmielewska napisała dla wnuczki, czyli Pafnucego i Lasu Pafnucego. Są u mojej Mamy, bo tam - podczas wakacji - rozczytywała się w nich Helena. Podobnie jest z książkami o Elfie; u mnie stoją tylko trzy. Również książki o malamucie alaskańskim - Winterze. Jeśli dobrze pamiętam, powieści o dziewczynce odwiedzającą babcię w afrykańskim rezerwacie zwierząt, też są lekturą wakacyjną.

Na niektórych książkach wciąż widać biblioteczne sygnatury, bo to książki upolowane na kiermaszach, półkach za kilka złotych lub nawet złotówkę wyprzedawane z likwidowanych zbiorów. Panuje w nich rozgardiasz tematyczny i przyznam, że sama nie jestem stuprocentowo pewna, czy każda z nich powinna stać tu, gdzie stoi, ale sądząc po tytułach...

Z książek Biosfery brakuje mi jednej, którą chciałam mieć. Co więcej - miałam ją, historię Shauna Ellisa i jego życia, ale ktoś pożyczył i już nie oddał. Smutne. Kolejne wydawane w tej serii już mnie nie porwały. Uwodzi mnie za to seria Eko (Wydawnictwo Marginesy) i Menażeria (Wydawnictwo Czarne). Gdy utworzyłam album Na półkę marzeń odezwała się do mnie Czytelniczka bloga, która postanowiła zrobić mi prezent. Wyobrażacie sobie moje zaskoczenie i radość?! Kilka dni później przyszła do mnie paczka, w której znalazłam Sagę Puszczy Białowieskiej, Dwanaście srok za ogon i książkę Dobra świnka, dobra. Anonimowej Darczyni dziękuję z całego serca!

O większości z książek widocznych na zdjęciach poniżej mogłabym Wam długo opowiadać. Wyodrębniłam niektóre z nich, choć przyznam, że wybór jest szalenie subiektywny i szalenie dzisiejszy. Być może jutro byłby inny ;-) Zanim pokażę Wam swoje półki pragnę przypomnieć, że pod obrazkiem stanowiącym tytuł bloga są zakładki, a wśród nich jedna nosząca tytuł Książki o zwierzętach. Znajdziecie tam większość opisanych na blogu książek, w których pisano o zwierzętach. Postaram się wkrótce uzupełnić ten spis.

A teraz - chyba - najprzyjemniejsze :-)

   





























Rascal, Mandana Sadat. Przed twoim urodzeniem.

Rascal, Mandana Sadat. Przed twoim urodzeniem.


Prosta w formie, ale zachwycająco trafna i wzruszająca opowieść o tęsknocie i miłości za dzieckiem. Co więcej - o tęsknocie mężczyzny za byciem ojcem, a to przyznacie nie jest częste w literaturze.



Opowieść ojca o tym jak próbował z różnych materiałów stworzyć ludzika, a inni ludzie, przyroda i rozmaite przypadki niweczyły jego pracę, pokazuje ową tęsknotę, potrzebę powołania do życia kogoś bliskiego.



Finał opowieści z pewnością ucieszy każde dziecko - po długim procesie tworzenia z nietrwałego, mężczyzna spotyka kobietę i tworzą, razem, z miłości. Efektem owego współtworzenia jest dziecko, to, któremu czytamy historię opowiedzianą przez Rascala i przepięknie zilustrowaną przez Mandanę Sadat.

Jeśli w Waszym domu pojawi się lub pojawiło się dziecko, to rozważcie sprezentowanie jego rodzicom Przed twoim urodzeniem. Historie o miłości rodzinnej warto upowszechniać:)
Zwierzołki*

Zwierzołki*

Od kilku dni w Kociokwiku na półkoloniach przebywa w Tymon. Obchodził z nami również swoje pierwsze urodziny. Zobaczcie na jakiego pięknego chłopaka wyrósł.






Tymon noce spędza w swoim mieszkaniu, gdyż jest kotem o zdecydowanym zamiłowaniu do nocnego życia i przeszkadza kotkom, a głównie Gusi, spokojnie spać. Rano przynoszę do go nas i po krótkim przypomnieniu najmłodszemu gdzie jest jego miejsce, zapada optymalny poziom porozumienia między zwierzęcego i zwierzaki zostają same. Karcącymi są szczególnie Nusia i Sisi, Gusia się wycofuje i nie chce mieć z Tymonem nic wspólnego. A Sara, jak to Sara - kocha wszystkich.

Zbieramy same pochwały za wygląd psicy, za wygląd w nowych szelkach (za które serdecznie dziękuję). Zdarzyło się co prawda usłyszeć sugestię, że Sara przybrała na wadze, ale po pierwsze nie sądzę, aby to była prawda, po drugie - wraz z tym, że słońce wcześniej wstaje i mamy o poranku więcej energii, zaczniemy intensywniej spacerować i ewentualna nadwaga zniknie czym prędzej. Zresztą - sprawdźcie, czy tu naprawdę widać jakieś nadwyżki?




Z dalekiej północy dochodzą wieści o coraz lepiej radzącym sobie Wojtku. Z Kavką przy boku spaceruje w pobliżu domu, ale gdy ona wyrusza na odleglejsze wyprawy, on wraca na próg domu, gdzie czuje się bezpiecznie. Czasami pojawia się koło Mamy korzystającej z ogrodowej ławki, ale niewątpliwie cieszy się z tego, że drzwi na ganek są uchylone i można z ich uchylenia skorzystać. Kavka, choć już uznała, że wynalezione przez Wojtka legowisko w wersalce powinno należeć do niej, z sympatią i zaciekawieniem przyjęła młodszego kompana zabaw.

Sisi, Gusia i Nusia przejęły we władanie dom. Nie obraziły się zbytnio, że wyjechałam na dwa dni - zaaprobowały opiekę Cioci A., ale nie do tego stopnia, żeby z nią spać. Cieszę się, że jest już na tyle ciepło, by mogły wychodzić na dłużej na balkon, mimo, że one jeszcze nie do końca są przekonane do tego pomysłu. Przed nami niewielki remont i przestawianie; ciekawa jestem jak koty na nie zareagują.

Miło jest wracać do domu, w którym są zwierzęta. Prawda?

*Zwierzołki - to określenie używane przez Mikołaja Golachowskiego. Panie Mikołaju, użyczam, bo ładne:)
Jo Walton. Podwójne życie Pat.

Jo Walton. Podwójne życie Pat.



Życie Patrici Cowan dobiega końca. Osiemdziesięciodziewięcioletnia kobieta wczytuje się w swoją kartę pacjenta i widzi na niej zapis "bardzo zdezorientowana". Zaczyna się zastanawiać nad swoim życiem i nie umie sobie przypomnieć jego szczegółów. Ile dzieci urodziła? Z kim dzieliła codzienność? Jak wyglądały jej obowiązki zawodowe? Przed oczyma bohaterki powieści pojawiają się dwa scenariusze, a ona wciąż nie wie, który z nich jest tym jej, tym, który doprowadził ją na szpitalne łóżko z opisem poziomu dezorientacji.

Scena z oszołomioną wspomnieniami Patricią staje się punktem wyjścia historii, która w pewnym momencie rozdziela się na dwie, dwie z pozoru równie realne. Odpowiedź na pytanie o zamążpójście determinuje resztę życia dziewczyny. Kluczowe pytanie i niemniej kluczowa odpowiedź wyznaczają przyszłość młodej kobiety - może albo zostać żoną człowieka o zawiedzionych ambicjach, albo pozostać wolną i dbać o własny rozwój.

Podoba mi się główna bohaterka powieści Jo Walton. I to bez względu na to, jaki ze scenariuszy realizuje. Podoba mi się jej determinacja, siła, upór w dążeniu do osiągnięcia celu. 

Obserwowanie podwójnego życiorysu Patrici skłania do tego, by i samemu zamyślić się nad własnymi decyzjami. Nad wszelkimi tak i nie, które wypowiadaliśmy w minionych latach i nad tymi, które dopiero wypowiadać będziemy.

Interesująco napisana, dobra historia. Polecam.
Sally Nicholls. Nasza własna wyspa.

Sally Nicholls. Nasza własna wyspa.


(...) myślałam o tym, jak wielki i ekscytujący jest świat, ile w nim można przeżyć przygód, ile jest tajemnic i piękna, i jakie mam szczęście, że żyję. Jestem szczęściarą, pomyślałam. I zasnęłam w rytm stuk-stuk, stuk-stuk wagonów (...). "Życie jest przygodą", wydawał się mówić pociąg. "Życie jest przygodą, przygodą, przygodą". "A ja mam duszę łowcy przygód" - pomyślałam. [s.246]
Jak często zdarza się Wam poczuć nagle niesamowitą jedność z bohaterem książki, którą czytacie? Lub pomyśleć z wdzięcznością o autorze, który czyniąc powieściową postać taką jaką uczynił, poruszył w Was dawno uśpione myśli? Słowa Holly Abigail Kennet, trzynastoletniej narratorki czytanej przeze mnie historii, uświadomiły mi, że zdarza mi się zapominać o tym, iż życie jest przygodą.

Holly nie ma rodziców. Ma za to dwóch braci - Jonathana, dwudziestolatka pełniącego rolę opiekuna zastępczego dla rodzeństwa, i Davy'ego, siedmiolatka, za którego to ona głównie czuje się odpowiedzialna. W domu bywa nieporządnie, jest biednie, bo pensja Jonathana i zasiłek socjalny nie wystarczają na wiele, ale dla rodzeństwa najistotniejszy jest fakt, że mogą być razem. Gdy jednak dowiadują się, że niedawno zmarła ciotka zapisała im w spadku biżuterię, którą gdzieś ukryła, nawet najstarszy Kennet daje się porwać entuzjazmowi młodszej siostry i uruchamiają machinę poszukiwawczą.

Nasza własna wyspa to powieść o rodzinie, która choć zdaje się być niepełna jest najpełniejsza jak tylko umie. O rodzinie, która poddawana surowym osądom tego, co wypada, jak należy, co się powinno, może nie okazać się idealna, ale jest najlepszą z rodzin dla tych, którzy ja tworzą. To historia o tym, że na bliskich zawsze możemy liczyć i to opowiedziana w taki sposób, by się uśmiechnąć, wzruszyć i zezłościć. Niby dla młodzieży, ale wiecie... Czasami warto sięgnąć po coś, co pozwoli nam odkryć coś w sobie na nowo.
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger