Karen Joy Fowler. Nie posiadamy się ze szczęścia.

Karen Joy Fowler. Nie posiadamy się ze szczęścia.



- To niekończące się, niepojęte cierpienie jest paliwem, napędzającym cały świat - mówił Lowell. - Ludzie wiedzą o tym, ale tolerują to, na co nie muszą patrzeć. Wystarczy sprawić, żeby popatrzyli, zaczyna im to przeszkadzać - ale nienawidzą ciebie, osoby, która zmusiła ich, by zobaczyli.[s. 261]
Bohaterka i narratorka powieści Karen Joy Fowler przyznaje, że swoją opowieść zaczyna od środka. Opowiada, a jaj historia rozwija się ukazując kolejne elementy będące podstawą do tego jak obecnie żyje Rosemary Cook. Niektóre elementy dane jest nam poznać wcześniej, by dowiedzieć się o innych musimy wędrować nieco dłużej przez meandrującą pamięć dziewczyny. A im więcej wiemy, tym trudniej dzielić wspomnienia.

Nie bardzo wiem, jak pisać o tej książce nie zdradzając Wam z niej zbyt wiele. Ale z drugiej strony, pewnie - odmiennie niż ja - czytacie uważnie wywiady z Autorką, blurby na okładkach, zapowiedzi i recenzje i wiecie już mniej więcej o czym traktuje powieść. Zatem...

Dla mnie ta powieść to historia tego jacy jesteśmy bezwzględni. My, zwierzęta ludzkie. Osnute w zwierzenia młodej kobiety świadectwo krzywdy czynionej innym. W tym konkretnym przypadku szympansom (choć jest mowa także o innych zwierzętach). W 2011 roku amerykański Narodowy Instytut Zdrowia wstrzymał dotacje na badania z zakresu studiów biomedycznych i behawioralnych prowadzone na szympansach. W przyszłości eksperymenty na szympansach otrzymają dofinansowanie NIH jedynie, jeśli będą kluczowe dla ludzkiego zdrowia i niemożliwe do przeprowadzenia w inny sposób.[ss. 334-335] Rozumiecie - dopiero w 2011...

Powieść Fowler to także historia socjologicznego eksperymentu. Na ludziach. Bohaterka zauważa w pewnym momencie, że choć naukowcy skupiają się podczas badania interakcji między szympansami a ludźmi na tym, jak mocno zwierzęta angażują się w komunikowanie z ludźmi, nikt nie zwraca uwagi na ową silną komunikacyjną więź jaka tworzy się w ludziach w stosunku do szympansów. A owa więź powstaje i zerwana nagle, powoduje trudny do przeżycia uraz psychiczny.

Istnieją takie książki, które są dla mnie bardziej. Owo słowo-klucz oznacza te z literackich pereł, które zahaczają się mocno w moim sercu, zostają na długo w pamięci, stają się ważne na tyle, by wracać do nich - czy to myślami, czy poprzez kolejne spotkanie w czytaniu, poprzez opowiadanie o nich znajomym i nakłanianie ich do lektury. Do książek bardziej zdecydowanie zaliczam Nie posiadamy się ze szczęścia Karen Joy Fowler.
Anna Łacina. Niebo nad pustynią.

Anna Łacina. Niebo nad pustynią.

Powieść Anny  Łaciny potwierdza tezę, że nie jest ważne gdzie jesteśmy, bo wszędzie zabieramy siebie i swój bagaż doświadczeń. Egipski kurort i otaczająca go pustynia stanowią jedynie katalizator dla wydarzeń wynikających z psychiki bohaterów powieści.

Anastazji spodobał się Damian, kolega z klasy. Gdy usłyszała, że chłopak zamierza spędzić ferie zimowe w Egipcie, tak pokierowała rozmową z rodzicami, by trafić w to samo miejsce. W hotelu spotykają Klarę towarzyszącą w wypoczynku babci i Alberta, który z upływem czasu wydaje się być nierealistycznie idealny.

Kolejne spędzane ze sobą dni odsłaniają w każdym z młodych ludzi cechy, których nie widać w starannie skrywanych na co dzień pozach. Każde z nich nosi w sobie lęki, obawy, stereotypy na temat tego, jak postrzegają ich inni. Ograniczona przestrzeń i to, że w zasadzie są na siebie skazani, sprzyja otwartości i temu, by odsłaniać tajemnice, by uczyć się czegoś nowego o sobie.

Podziwiam Annę Łacinę za to, że pisze jakby wciąż była nastolatką i wiedziała, co dla młodych ludzi może być problematyczne, co urasta do rangi największego zmartwienia, a co - nam dorosłym raczej obojętne - staje się wyznacznikiem do postrzegania samych siebie.

"Niebo nad pustynią" dołącza na półkę ważnych książek młodzieżowych w moim domu.
Przedsennie z Kociokwika

Przedsennie z Kociokwika

Sara pochrapuje na dywanie, tuż obok łóżka. Dzięki Waszej hojności i przygarnięciu książek, na spacerach widać psicę z daleka. Wszyscy znajomi chwalą zakupy, a i ona sama wędruje jakby raźniej, dumnie zadzierając ogon do góry. Ot, magiczne właściwości czerwieni :)


Ostatnio spacerujemy tylko powiązane smyczą. Niemalże przy samych torach tramwajowych można spotkać sarny czy zające, więc profilaktycznie nie daje Sarze wolności podczas spacerów, skazując ją na dreptanie tam, gdzie 320 cm smyczy pozwoli. 


Nusia śpi pod moim lewym łokciem. Jeszcze chwil kilka temu myła się, szczególnie uwzględniając w owym pucowaniu nogę, którą głaskałam, ale teraz leży pogrążona we śnie i cichutko, acz miarowo, oddycha.


O dziwo wolne pozostaje miejsce przy kaloryferze. Gusia wyprowadziła się kilka dni temu do koszyka na koty ustawionego na szafce bieliźnianej (niegdysiejszy katalog biblioteczny) i tylko nocą przywędrowuje, by ułożyć się między moimi łopatkami i gniewnym powarkiwaniem witać każdą zmianę sennej pozycji.

Ostatnio nieco schudła, ale zatargana do PanDoktora warczała na niego tak jak zwykle, a PanDoktor pocieszył, że pół kilo mniej tylko się przysłuży jej kondycji. Więc upchnęłam niepokój gdzieś głęboko, co ja mówię - upchnęłam... Próbuję upchnąć, bo on i tak co i rusz wyłazi... Ale do kogoś trzeba mieć zaufanie, a ja do PanDoktora mam.


Sisuleńka okupuje łazienkowy kosz. Kaloryfery wciąż grzeją, więc tam jest najprzyjemniej. Nad ranem sprawdza jak głęboko śpię i pomiaukuje przy lustrze dopominając się o jedzenie, które jest w misce. Gdy wstaję i przynoszę ją do łóżka, przytulam i zasypiam z wtulonym w nią nosem, okazuje się, ze nie tyle o jedzenie, a o uwagę szło.


Wojtek, pod czujnym i opiekuńczym okiem Kavki, eksploruje nowy dla siebie świat. Najchętniej siedzi w progu i spogląda ze zdumieniem na to, co takie wielkie. A nocą zasypia schowany pod kołdrę tuż obok Mamy, choć tylko wówczas, gdy osiągnie consensus z Kavką. Bywają noce, że obydwoje wizytują Domowniczkę, bywają także takie, że tylko jedno z nich. Na jakich zasadach ustala się kto ma dziś prawo spać z Panią, nie wiemy, ale efekt jest zawsze przyjemny.


Uświadomiłam sobie właśnie, że nigdy nie pokazałam Wam królika, który również zamieszkuje ową Arkadię, do której przeprowadził się Wojtek. Królica Łatka, której klatka stoi na właściwym podwyższeniu i tuż obok pieca oraz kociego drapaka, postanowiła zaanektować drapak dla siebie. Wyskakuje z klatki, rozsiada się na drapaku i fuczy na koty, które próbują nieśmiało odzyskać swoje terytorium. Zrobię jej zdjęcie przy najbliższej okazji:)

Zwierzyniec już śpi. Pora chyba i na mnie - jutrzejsza pobudka będzie tym milsza, im szybciej zgaszę dziś światło.

Spokojnych dni z Waszymi ulubieńcami.
Anna Czerwińska-Rydel. Piórem czy mieczem.

Anna Czerwińska-Rydel. Piórem czy mieczem.


Czy o Sienkiewiczu można opowiedzieć zajmująco? Po lekturze najnowszej książki Anny Czerwińskiej-Rydel z pewnością odpowiecie twierdząco. Autorce udało się pokazać Henryka Sienkiewicza odbrązowionego, a na dodatek we mnie obudzić chęć sięgnięcia po jedną z jego książek. Ale o tym, po jaką, na koniec.

Grupa dzieci, wraz z nauczycielką, odwiedza Muzeum Literackie Henryka Sienkiewicza w Poznaniu i podczas zwiedzania obserwuje przedziwną kłótnię. Sprzeczka dotyczy obrazu, a walczącymi o niego są kustosz i założyciel Muzeum, Ignacy Moś i właściciel portretu Zagłoby, namalowanego przez Piotra Stachiewicza, który nie zgadza się na włączenie obrazu w muzealne zbiory.

Jedna z dziewczynek, Basia, zostaje zaproszona przez Pana Ignacego do odwiedzania Muzeum, jeśli tylko będzie miała ochotę, a gdy pewnego dnia odwiedza starszego pana ten snuje opowieść o swoim ulubionym literacie w sposób prosty, dopasowany do percepcji dziecka, ale jednocześnie w tak emocjonujący, że aż chciałoby się podejrzeć życie małego Henryczka, Henryka - korepetytora, podróżnika, czy wreszcie - pisarza.

Fascynujące jest to, jak sprawnie snuje się historia twórcy, który pisał "ku pokrzepieniu serc", jak interesujące okazuje się być jego życie wyjęte z podręcznikowych ram. Mam nadzieję, że młodzi czytelnicy zauroczą się postacią Henryka Sienkiewicza i najdzie ich ochota, by sięgnąć po jego powieści.

A na co ja nabrałam chęci? Na "Listy do podróży do Ameryki", których - nie wiem jak to się stało - nigdy nie czytałam. I, oczywiście, przypomnę sobie także "Quo vadis", wszak będziemy czytać tę powieść 3 września w całej Polsce.
Liliana Fabisińska. Sanatorium pod Zegarem.

Liliana Fabisińska. Sanatorium pod Zegarem.


Niedziela przywitała mnie słońcem. Po spacerze z psem, z herbatą i książką usiadłam na balkonie i powędrowałam wraz z bohaterkami książki (na szczęście bezpieczniej niż one; nie spadłam z żadnej drabiny) do Ciechocinka. Zaczytałam się tak, że powodowana resztkami zdrowego rozsądku, ustawiłam budzik, który miał mi uświadomić, że powinnam oderwać się od książki, by zdążyć na umówione spotkanie.

Nina i Natalia. Ta pierwsza młodsza, szefująca rodzinnej firmie, wciąż - mimo pobytu w domu uzdrowiskowym - mentalnie przywiązana do komputera, spraw zawodowych i telefonu. Natalia, w wieku 70+, z energią i spokojem osoby, która wiele już doświadczyła, bacznie obserwuje świat wokół i z entuzjazmem oraz życzliwością kroczy przez życie. Kobiety trafiają do wspólnego pokoju i pomimo początkowych - nazwijmy to eufemistycznie - nieporozumień, zaprzyjaźniają się.

A co je do tego skłania? Uzdrowiskowy kod siadania na ławeczkach parkowych. Pies - przybłęda, który stał się psem domowym. Maluch z podrasowanym silnikiem. Basen z topielcem. Bardzo przystojny policjant o rybim nazwisku. Rośliny z Ołtarza Wita Stwosza. I jeszcze wiele innych, być może mniej spektakularnych, wydarzeń, które Nina i Natalia przeżyły wspólnie.

Gdy w niedzielę wieczorem wróciłam do domu, sięgnęłam po książkę. Już nie musiałam nastawiać budzika, mogłam dać się porwać historii i powiem Wam, że było to doskonałe dopełnienie weekendu. 

Sprawdźcie na sobie, polecam:)
Anna Dziewit-Meller. Góra Tajget.

Anna Dziewit-Meller. Góra Tajget.


Bałam się czytania tej książki. Historia w niej opowiedziana, zwielokrotniona przez medialne recenzje, napawała mnie strachem. Stanęłam jednak wobec swoich obaw, bo chciałam przed spotkaniem wiedzieć o czym mowa.

Opowieść o aptekarzu, który pewnego dnia dowiaduje się, iż w starym szpitalu, remontowanym na potrzeby komfortowego ośrodka SPA, zostały w imię nauki zamordowane dzieci, ściska za serce. Rozmowa młodego człowieka z kobietą odpowiedzialną za śmierć tych dzieci, z lekarką prowadzącą doświadczenia, odbiera oddech. Historia młodej kobiety, której - jak wiele kobiet śląskich - żołnierze Armii Czerwonej zniszczyli cześć życia i osobowości, przeraża.

I nie umiem Wam pisać o tej książce. Musicie przeczytać ją sami i sami zmierzyć się ze swoim strachem. A później nie zapomnieć o tym, co przeczytaliście.

Tomasz Duszyński. Staszek i smocza przygoda.

Tomasz Duszyński. Staszek i smocza przygoda.


Po lekturze książki "Staszek i straszliwie pomocna szafa" wyraziłam nadzieję, że Tomasz Duszyński jest już na finiszu pisania kolejnej książki o przygodach chłopca i jego przyjaciół. Chyba jednak nie był, bo kolejny tom, fascynujących przygód młodych ludzi, otrzymujemy dopiero teraz. Przyznam jednak, że warto było czekać:)

Kufer stojący na poddaszu domu rodziny Staszka ma magiczne właściwości - przenosi chłopca, wraz z kolegą, w czasie i przestrzeni. Wolski i Majcher trafiają do Chin lat siedemdziesiątych XX wieku. Wydaje się, że bez znajomości języka, otoczeni tłumami ludzi nie będą umieli sobie poradzić, a jednak pewne imię wypowiedziane głośno, elektryzuje stojących nieopodal lokalnych nastolatków, którzy zabierają przybyszy z przyszłości za sobą. Później okazuje się, że Chiny to nie przypadek, a zły mag - któremu muszą przeciwstawić się przyjaciele - próbuje zdobyć władzę nad światem.

Niewątpliwą zaletą książek Tomasza Duszyńskiego jest położenie nacisku na współdziałanie, które jako jedyna droga prowadzi do osiągnięcia pozytywnych efektów tego, co robią bohaterowie powieści. Każde wyzwanie stawiane przed nimi staje się łatwiejsze w chwili, w której współpracują, a brak współpracy grozi niepowodzeniem.

"Staszek i smocza przygoda" to książka, która uczy czym jest przyjaźń i pokazuje jak wiele możemy w życiu osiągnąć mając wokół siebie przyjaciół. A poza tym - gwarantuje wypieki na twarzy, kciuki zaciśnięte za rywalizującą drużyną Staszka i wiele, wiele różnych emocji. 
Książki (na sprzedaż) = szelki (dla Sary)

Książki (na sprzedaż) = szelki (dla Sary)

Sara w tym roku obchodzi 12 urodziny. Z tej okazji chciałabym sprezentować jej nowe szelki i smycz. 

Poprzednie miała z firmy sali.pl i, będąc pewna jakości i rozmiaru, ponownie zamierzam skorzystać z ich sklepu. Dotychczas Sara nosiła na sobie zieleń, tym razem mam ochotę ozdobić ja na czerwono.

Szelki, jakie się mi marzą, wyglądają tak:


Kosztują 41 zł. Do tego smycz, regulowana, o długości 320 cm, w cenie 32 zł. W sumie - 73 zł. Na poczet zakupu szelek Sarze jestem gotowa rozstać się z niektórymi książkami :) Oto one:


Audrey - 23 [nowa]
Tajemna historia - 25  [nowa]
Lekcje z pingwinem - 18  [nowa]
Ptasie ulice - 5
Miasteczko Ostatnich Westchnień - 10
Równoumagicznienie - 5
Panowie i Damy - 10
Barwa ciszy - 12

Mam nadzieję, że zainteresują Was książki, a ja wkrótce będę mogła zaprezentować na blogu zdjęcie Sary w nowych, czerwonych szelkach:) Zapraszam!

P.S. Koszty przesyłki (pocztą/paczkomatem) pokrywa kupujący.


Edycja:

Audrey - 23 [nowa] - rezerwacja
Tajemna historia - 25  [nowa] - sprzedana
Lekcje z pingwinem - 18  [nowa] - sprzedana
Ptasie ulice - 5 - sprzedana
Miasteczko Ostatnich Westchnień - 10 - sprzedana
Równoumagicznienie - 5
Panowie i Damy - 10 - sprzedana
Barwa ciszy - 12 - sprzedana

Dziękuję:)
Tom Michell. Lekcje z pingwinem.

Tom Michell. Lekcje z pingwinem.


Przyznaję, nie zdarzyło mi się nigdy spotkać, gdzieś przy drodze, czy na bezdrożu, zwierzęcia, któremu moja pomoc mogła uratować życie, a jej brak zwiększyć ryzyko śmierci. Być może zbyt mało uważnie patrzę na świat.

Tom Michell rozglądał się o wiele baczniej niż ja - wśród wielu martwych zwierząt wypatrzył jedno wciąż walczące z oblepiającą je ropą i smołą, pełne woli życia. Przygarnął pingwina i - choć wydaje się to mało realne - uczynił go swoim zwierzęciem towarzyszącym.

Od razu zastrzegę - Autor podjął próbę przekazania Juana (bo takie imię nadał pingwinowi) do lokalnego ogrodu zoologicznego. Zobaczywszy jednak warunki, w jakich w ogrodzie żyją pingwiny, porzucił ten pomysł; on stwarzał Juanowi o wiele przyjemniejszy świat.

Pingwinia kontrabanda, pingwin jako zwierzęcy terapeuta pomagający przezwyciężyć zahamowania społeczne wśród nastolatków, pingwin - przyjaciel, pingwin - powiernik... Długo można by wymieniać role w jakich odnajdował się Juan. I choć, oczywistym jest, że najlepszym życiem dla dzikich zwierząt, jest życie zgodne z ich naturą, przekonana jestem, iż Tom Michell uczynił wszystko, co się dało, by zadbać o dobrostan Juana.
Kilka słów o kilku książkach

Kilka słów o kilku książkach

Coraz częściej łapię się na myśli o tym, że pewne książki są już nie dla mnie. I nie mówię tu o powieściach dla dzieci czy młodzieży;-) Są książki, których formuła, przypomina losowy zlepek wydarzeń, który twórca próbował z różnym skutkiem okiełznać. Są takie, w których nie umiem znaleźć nic dla siebie, a ich czytanie budzi irytację prowadzącą do przerwania lektury. Nauczyłam się już bowiem tego, że mój czas na czytanie jest zbyt cenny, by go marnować na coś, co nie tylko nie sprawia mi przyjemności, ale też nic mi nie daje. W poniższych refleksjach na temat książek znajdziecie te z przeczytanych w lutym i marcu, które mnie w jakiś sposób za sobą porwały, ale i te które niespecjalnie uważam za warte czytania.

Natalia Socha, Magdalena Witkiewicz. Awaria małżeńska.



Teoretycznie - lekko i przyjemnie. Choć początek wydawać się może z lekka dramatyczny, całość opowiedziana sprawnie i z morałem. Dwie obce sobie kobiety trafiają na tę samą salę szpitalną w wyniku jednego wypadku. Ich mężowie zostają z dziećmi i tzw. życiem domowym do ogarnięcia. Wiecie - historie typu - tata na wywiadówce w klasie innej niż uczy się dziecko, skarpetki antypoślizgowe, których idei nie pojmuje ojciec, czy przygodna niańka do dzieci, która z pierwszego zawodu jest luksusową panią do towarzystwa. Bywa zabawnie, śmiesznie, ale w tle pobrzmiewa gorzkie zawołanie - same sobie żeście to uczyniły! I tu warto przywołać Joannę Chmielewską, która niejednokrotnie pisała o tym, że kobiety zgłupiały w zapędach emancypacyjnych biorąc na swoje barki pracę zawodową, dzieci, dom i niejednokrotnie jeszcze chłopa.

Katarzyna Berenika Miszczuk. Szeptucha.



Wyjątkowe nieszczęście ma ów tytuł książki w polskiej literaturze. Poprzednia powieść o szeptusze sprawiała, podobnie jak ta, interesujące pierwsze wrażenie, ale ostatecznie obydwie powędrowały fabularnie gdzieś, gdzie czytanie przestawało sprawiać frajdę.

Katarzyna W. Miszczuk wymyśliła świat współczesny, ale bez chrześcijańskiego ducha unoszącego się od ponad tysiąca lat nad naszą cywilizacją. Nie było chrztu, a gdy kończy się studia medyczne można trafić do szeptuchy na praktykę zawodową. Świat jest pełen boginek i bogów, przesilenie letnie okazją do eksplozji magii, a kwiat paproci skarbem, dla którego warto zabić.

Przeczytałam. I wciąż czekam na dobrą powieść o szeptuchach.

Ian McEwan. W imię dziecka.


Tu zaskoczenie. Co więcej zaskoczenie, które dzielę z osobą piszącą tekst o tej powieści w bodajże "Nowych Książkach". Ian McEwan przyzwyczaił mnie do tego, że każda jego książka nicowała mnie emocjonalnie, wyczerpywała, wymagając ode mnie wysokiego poziomu empatii i jednocześnie nie dając żadnej ochrony przed tym, co dziać się będzie z bohaterami. 

Sędzina, której życie osobiste ulega nagłemu rozpadowi, ma w tym samym niemalże czasie zadecydować o transfuzji krwi - a tym samym zwiększeniu szans na uratowanie życia - nastoletniego chłopca ze społeczności Świadków Jehowy. Śledzimy zatem proces decyzyjny i skutki ogłoszonego wyroku przefiltrowane przez jej myśli i emocje związane z mężem i małżeństwem.

"W imię dziecka" to powieść, która pozostawia ślad, zmusza do myślenia o sobie, skłania do refleksji nad własnym życiem, nad zawierzeniem i nad tym, co dla każdego z nas oznacza wzrastanie w określonej grupie społecznej.

Olga Rudnicka. Były sobie świnki trzy.



Kocham Natalie. Ich perypetie rozpędziły niejeden smutek w nieco gorszych dniach. Jednak pokochać bohaterek najnowszej powieści Olgi Rudnickiej nie umiem i co więcej - nie wydaje mi się, aby były tego warte.

Trzy kobiety. Mają prawie po 40 lat i zamożnych mężów. Mają również dość swoich mężów i chętnie by się z nimi rozstały, ale decydując się na wstąpienie w związki małżeńskie podpisały intercyzy. A przyzwyczajone do życia na tak zwanej wysokiej stopie nie zamierzają obniżać lotów i życzą sobie pozostać w równie dobrej kondycji finansowej jako bezmężne, jak w chwili, w której są żonami.

Postanawiają swoich mężów pozbyć się raz na zawsze. Radykalnie i bez świadków.

Być może powinnam, z racji współpokoleniowości, w jakikolwiek sposób identyfikować się z bohaterkami. Wolałabym jednak nie;-) Irytowały mnie, nużyły, a do ostatniej strony książki dobrnęłam tylko dzięki wierze w to, że Olga Rudnicka pisze zabawne, odprężające książki. Niestety, tym razem nie było dane mi tego doświadczyć.

Thomas Montasser. Wyjątkowy rok.


Tajemnicza księgarnia, prozaiczna Valerie, która zmienia się pod wpływem księgarni i klimat niedopowiedzeń tworzą niewielką, acz przyjemną lekturę. Choć zdecydowanie bliżej mi do powieści z bardziej zarysowanym finałem niż w tym przypadku, odprężyłam się i zrelaksowałam podczas lektury.

Zauroczyła mnie - i widzę po innych recenzjach, że nie tylko mnie - korespondencja jaką zaginiona ciotka Valerie prowadziła ze swoimi klientami-przyjaciółmi. Ów cudowny efekt przyjaźni jaki daje bliskość myśli okołoliterackich, to coś co łączy ludzi, którzy czytają, rozmawiają o czytanych przez siebie książkach i czerpią z tego radość, jest czymś co trudno zastąpić. Owszem pasje łączą ludzi, ale mam wrażenie, że pasja czytania łączy najsilniej.

Zwrócenie uwagi na ten aspekt literackich perygrynacji jest najsilniejszą stroną "Wyjątkowego roku" Thomasa Montassera.

Rosamund Lupton. Barwa ciszy.



Jeśli macie ochotę na książkę, która przykuje Was do siebie, która sprawi, że podczas lektury będziecie wciąż odczuwać niepokój dzieląc go z bohaterami wykreowanego świata, bez wahania sięgajcie po powieści Rosamund Lupton.

"Barwa ciszy" to historia rodziny na skraju rozpadu. Yasmin podejrzewa, że mąż ją zdradza i by się z nim rozmówić przyjeżdża wraz z córką do niego na Alaskę, gdzie Matt realizuje filmy przyrodnicze. Gdy Ruby i jej mama lądują okazuje się, że wioska, w której mieszkał Matt uległa zniszczeniu i wszyscy jej mieszkańcy nie żyją. Yasmin powodowana przekonaniem o ocaleniu męża staje na przeciw przyrody, braku doświadczenia związanego z pobytem w tak mało gościnnym miejscu, jakim jest alaskańskie pustkowie.

Owszem - można zarzucić "Barwie ciszy" pewne dość nieprawdopodobne rozwiązana fabularne. Ale mnie przekonała determinacja głównej bohaterki, a jazda ciężarówką przez zamarznięte drogi Alaski oczarowały tak, że nie mogę dodać nic ponad to, byście sami sięgnęli po najnowszą powieść Lupton i sprawdzili i czy i Wam się spodoba.

Maureen Johnson. 13 małych błękitnych kopert.



Chciałabym być tak kreatywną ciocią dla Heleny, jak Peg była dla Ginny. Owszem, może nie zawsze miały ze sobą kontakt, ale Peg zapewniała dziewczynie niecodzienne doświadczenia. Także już po swojej śmierci.

Gdy Ginny dostała 13 małych kopert, a wraz z nimi instrukcję postępowania, bez wahania zawierzyła ciotce. Wędrując jej śladami nastolatka odwiedziła Londyn, Paryż, Kopenhagę i inne miejsca. Artystyczne usposobienie Peg zjednywało jej ludzi, a wysyłając dziewczynę tropem swoich wcześniejszych podróży, wyposażała ją nie tylko o pocztówkowy obraz odwiedzanych miejsc, a skłaniała do poznawania siebie stojącej wobec różnorodnych wyzwań.

Fascynująca opowieść nastoletniego nurtu literatury. Do przeczytania w każdym wieku:)

*   *   *   

Ostatnio czytam mało. Słucham książek Lucy Maud Montgomery, żyję intensywnie, w ciągłym ruchu i na książkę mam czas jedynie przed snem. Sił wystarcza mi na jakieś 10-15 stron. Wiosna wygania mnie z domu, ale wiem, że gdy się już nią nasycę wrócę do intensywniejszego czytania.
Jan Karon. Blisko i bezpiecznie.

Jan Karon. Blisko i bezpiecznie.


Jan Karon zauroczyła mnie cyklem o pastorze z Mitford czas już jakiś temu. Po przeczytaniu pierwszej książki, zaczęłam szukać kolejnych i pełna uporu doprowadziłam do tego, że na mojej półce stoją wszystkie wydane dotychczas w Polsce jej powieści. Stoi również ta najnowsza, a jedną mam dla Was, o czym poniżej.

Zastanawiałam się nad fenomenem tych powieści. Jan Karon stworzyła postać starszego już przecież mężczyzny, który z racji swojego powołania niewiele oczekuje od życia, a który bardziej poddaje się w tym, co go spotka woli bożej. I nagle dom samotnego pastora zapełnia się dziećmi, a jeego samego uderza Miłość do kobiety nietypowej o - jak się wydaje - niespożytej energii i optymizmie, artystki, która pisze i ilustruje książki dla dzieci.

Nie są to jednak powieści cukierkowe. Bohaterowie mierzą się z nieszczęściami, chorobami, śmiercią, ale ich równowaga duchowa, ów trudne do pojęcia w dzisiejszym, pełnym jednorazowych doznań, rzeczy, emocji, świecie zaufanie do Boga, nadaje historiom tworzonym przez Karon wyjątkowy smak. Kto jednak wahałby się przed lekturą w obawie, że pisarka uprawia natrętny dydaktyzm moralny, niech porzuci obawy; nie znajdziecie tam czegoś takiego.

W "Blisko i bezpiecznie" Pastor Tom z żoną wracają do Mitford po pobycie w Irlandii. Muszą na nowo odnaleźć się w domu, miasteczku i wśród bliskich. Co ciekawe - Autorka zadaje na łamach powieściowej gazety pytanie o to, czy Mitrord dba o swoich. Wyobrażacie sobie takie pytanie w mediach małego, prowincjonalnego, polskiego miasteczka? Oraz odpowiedzi na takie pytanie? Mieszkańców stworzonej w książkach okolicy faktycznie łączy coś więcej niż tylko lokalizacja geograficzna. Czują się odpowiedzialni za siebie wzajemnie i może to jest sukces owego klimatu powieściowego tak umiejętnie przedstawionego przez Jan Karon?

Nieustająco polecam serię o Mitford - jest tak bogata w wątki i idee, że z pewnością znajdziecie w niej nie tylko miłą lekturę, ale również kilka interesujących tematów skłaniających do refleksji.

*   *   *

Wydawnictwo Zysk i S-ka zwróciło się do mnie z propozycją wykorzystania fragmentu mojego poprzednio pisanego tekstu o Mitford na skrzydełku okładki. Zgodziłam się i dzięki temu mam dla Was jeden egzemplarz książki. 

Napiszcie proszę, co dla Was oznacza "blisko i bezpiecznie". Jakie to miejsce, a może czas? Może ludzie, przestrzeń?

Na odpowiedzi czekam w komentarzach (z adresem mailowym) lub pod mailem: prowincjonalna.nauczycielka@gmail.com od dziś tj. 3 kwietnia do północy w środę tj. 6 kwietnia. Najpóźniej w piątek (8.04) wskażę osobę, do której powędruje książka. Wyboru dokonam wraz z moją Siostrą, Panną Pollyanną, która podziela mojego fioła na punkcie Mitford;)

Zapraszam:)

*   *   *

Nie chcemy trzymać Was w niepewności i ogłaszamy, że książka "Blisko i bezpiecznie" wędruje do Eireann. Gratulujemy i życzymy miłej lektury:)
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger