Terry Pratchett. Zimistrz.
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Gdy przeczytałam już „Zimistrza” i sięgnęłam do Wiki, by poczytać, cóż o tej książce Pratchetta napisano, dowiedziałam się, że jest to trzeci utwór opowiadający o Tiffany Obolałej. Nieco mnie to zafrapowało (lubię czytać po kolei), ale nie wpłynęło to jakoś specjalnie na moje – do tej książki – upodobanie.
Tiffany ma 13 lat i jest czarownicą. Uczy się u Pani Spisek i choć starsza czarownica (stutrzynastoletnia) o wielu rzeczach dziewczynie komunikuje, jeszcze więcej jest tych, wiedzę o których Tiffany zdobywa sama, czasami w dość nieprzewidywalny sposób.
Taniec morris jakiego czarownice są świadkami jest powitaniem Zimy. Tiffany daje ponieść się stopom i nagle znajduje się w miejscu w jakim z pewnością znajdować się nie powinna – w kręgu Zimy tańczącego z Latem. Przez swoje wtargnięcie dziewczyna zaburza Opowieść, czy jakbyśmy mogli określić – Legendę. Aby uchronić ziemię przed zmarzliną i wieczną zimą młoda czarownica musi znaleźć sposób na przywrócenie Opowieści jej toku. Co nie jest łatwe, tym bardziej, że atencja jaką Zimistrz okazuje dziewczynie bardzo jej się podoba.
Książki Terry’ego Pratchett’a sa dla mnie kopalnią wątków, odniesień, mitów, a jednocześnie doskonałym komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości. Trafiłam na pisanie Pratchetta bardzo późno i choć mogłabym się okopać w domu z większością jego utworów, by przeczytać je, jak należy, we właściwej kolejności i od razu, nie robię tego z jednego powodu – lubię dawkować sobie przyjemność spotykania się z tym autorem, by owych spotkań nie zabrakło mi zbyt wcześnie.
Już na Nowy Rok
Zaniosło nas dziś do bibliotek. Jedna z nich ma księgozbiór dość specyficzny i raczej naukowy, a jej atutem - oprócz książek - jest pomieszczenie z katalogiem. Uwielbiam przeglądać karty w szufladkach; to zupełnie inne poznawanie księgozbioru niż w katalogu komputerowym. Druga odwiedzona biblioteka ma dobrze zaopatrzoną półkę z nowościami, z czego rzecz jasna postanowiliśmy skorzystać.
Zaopatrzeni bogato w książki możemy wkraczać w Nowy Rok (podsumowanie zamieszczę koło północy).
Święta i po świętach...
Gdy tylko Lulu poczuła się lepiej Nusia zaraziła ją entuzjazmem i zdołały się zakolegować. Uprawiały wieczorne galopady, zapasy i nawet Nusia wypucowała Lulu pilnikowatym jęzorkiem.
Sisi i Gusia wyłaniały się z sypialni, ale w różnym celu. Sisi zasiadała pod choinką, ostrzyła sobie o nią pazurki, zaglądała do Lulusiowej kuwety i pokoju dziecka. Gusia wizytowała kuchnię i pokój z choinką, ale poza tym raczej chodziła innymi niż Sisi ścieżkami; bywało, że wyglądała przez okno, a bywało i tak, że znienacka wskakiwała na kolana rodzicom lub Izie, a oni oszołomieni zaufaniem gniewnej pantery głaskali ją bojąc się jednocześnie głośniej odetchnąć, by kota nie spłoszyć.
Stosunki między Helenką a Kociastymi ustaliły się szybko i wyraźnie. Nusia pozwalała się głaskać, ale ciągana za ogon zgłaszała głośny protest poparty pacnięciem, Sisi nie pozwalała się dotykać i każdą próbę kwitowała wściekłym sykiem, a Gusia na pojawianie się Helenki w pobliżu swojego miejsca do spania lub odpoczynku witała groźnym warczeniem (jeśli to nie pomogło, Helena dostawała lanie). Niestety Lulu na pociągnięcie za ogon reaguje odmiennie niż nasze Ko-córki – zamiera, a to nie jest najlepiej dla niej. Ciri wytargana za ucho obszczekała niesforne Dziecko i odepchnęła je od siebie. Helenka widząc wyraźny sprzeciw zwierząt zaczęła podchodzić do Kociastych i Pieski z większym, niż dotychczas, szacunkiem.
W międzyczasie Nusia poczuła się Kocicą. Gruchała miłośnie do nas wszystkich, zaplątywała się w supełki, układała i… zasypiała zmęczona targającymi ją namiętnościami. Na szczęście Helenka i centymetr krawiecki oraz suszone jabłko i orzechy włoskie zajmowały Kocinkę na tyle, że pochłonięta zabawą zdawała się zapominać o Naturze.
Wczoraj, około 19, wyjechaliśmy w drogę powrotną do domu. Nusia wtuliła się w Sisuleńkę, Gusia położyła się obok koszyczka i tak spokojnie, prawie bez jednego miauku dojechaliśmy do siebie. Nusia natychmiast sprawdzała, czy w kwiatku jest jeszcze ziemia do wykopania, Sisi zasiadła na półce pod lusterkiem czekając na całusy i głaski, Gusia pobiegła zająć miejscówkę na kartonie koło kaloryfera.
Dziś Nusia pomagała nam skręcać regał na książki, Gusia sprawdzała nośność półek, a Sisi kontrolowała przydatność regału dla spraw kocich (opinię wydała pozytywną – gdy się siedzi wysoko na regale można bawić się tablicą korkową wiszącą obok, na ścianie).
Teraz Koty śpią. W swoich kątach, na swoim ulubionym kocu i tuż obok źródła ciepła.
Święta i po świętach...
Gdy tylko Lulu poczuła się lepiej Nusia zaraziła ją entuzjazmem i zdołały się zakolegować. Uprawiały wieczorne galopady, zapasy i nawet Nusia wypucowała Lulu pilnikowatym jęzorkiem.
Sisi i Gusia wyłaniały się z sypialni, ale w różnym celu. Sisi zasiadała pod choinką, ostrzyła sobie o nią pazurki, zaglądała do Lulusiowej kuwety i pokoju dziecka. Gusia wizytowała kuchnię i pokój z choinką, ale poza tym raczej chodziła innymi niż Sisi ścieżkami; bywało, że wyglądała przez okno, a bywało i tak, że znienacka wskakiwała na kolana rodzicom lub Izie, a oni oszołomieni zaufaniem gniewnej pantery głaskali ją bojąc się jednocześnie głośniej odetchnąć, by kota nie spłoszyć.
Stosunki między Helenką a Kociastymi ustaliły się szybko i wyraźnie. Nusia pozwalała się głaskać, ale ciągana za ogon zgłaszała głośny protest poparty pacnięciem, Sisi nie pozwalała się dotykać i każdą próbę kwitowała wściekłym sykiem, a Gusia na pojawianie się Helenki w pobliżu swojego miejsca do spania lub odpoczynku witała groźnym warczeniem (jeśli to nie pomogło, Helena dostawała lanie). Niestety Lulu na pociągnięcie za ogon reaguje odmiennie niż nasze Ko-córki – zamiera, a to nie jest najlepiej dla niej. Ciri wytargana za ucho obszczekała niesforne Dziecko i odepchnęła je od siebie. Helenka widząc wyraźny sprzeciw zwierząt zaczęła podchodzić do Kociastych i Pieski z większym, niż dotychczas, szacunkiem.
W międzyczasie Nusia poczuła się Kocicą. Gruchała miłośnie do nas wszystkich, zaplątywała się w supełki, układała i… zasypiała zmęczona targającymi ją namiętnościami. Na szczęście Helenka i centymetr krawiecki oraz suszone jabłko i orzechy włoskie zajmowały Kocinkę na tyle, że pochłonięta zabawą zdawała się zapominać o Naturze.
Wczoraj, około 19, wyjechaliśmy w drogę powrotną do domu. Nusia wtuliła się w Sisuleńkę, Gusia położyła się obok koszyczka i tak spokojnie, prawie bez jednego miauku dojechaliśmy do siebie. Nusia natychmiast sprawdzała, czy w kwiatku jest jeszcze ziemia do wykopania, Sisi zasiadła na półce pod lusterkiem czekając na całusy i głaski, Gusia pobiegła zająć miejscówkę na kartonie koło kaloryfera.
Dziś Nusia pomagała nam skręcać regał na książki, Gusia sprawdzała nośność półek, a Sisi kontrolowała przydatność regału dla spraw kocich (opinię wydała pozytywną – gdy się siedzi wysoko na regale można bawić się tablicą korkową wiszącą obok, na ścianie).
Teraz Koty śpią. W swoich kątach, na swoim ulubionym kocu i tuż obok źródła ciepła.
Regał
Tuż przed naszym świątecznym wyjazdem dostarczono nam regał. Pozostał na święta w domu sam w postaci płaskiej paczki. Dziś nadszedł jego wielki dzień. W skręcaniu bardzo aktywnie pomagała nam Nusia. Gdy tylko stanął, zasiedliła go Gusia. Sisi postanowiła zbadać, czy wygodnie się leży na jego górnej półce i czy bezpieczne jest zeskakiwanie z tejże. Nowe półki, obwąchane już przez koty, szybko zapełniły się książkami. Tak szybko, że wkrótce chyba będziemy wysupływać z kieszeni kwotę niezbędną do nabycia kolejnego regału. Książki pedagogiczne i młodzieżowe znalazły swoje miejsce na innych półkach. Myślę, że tam im też dobrze:)
Piszę o prozaicznym regale, bo bardzo się z niego ucieszyłam i chcę się z Wami swoją radością podzielić:)
Małgorzata Kalicińska. Miłość nad rozlewiskiem.
Z czytaniem Kalicińskiej jest u mnie dziwacznie, gdyż nie udało mi się jeszcze przeczytać książki odwierającej cykl.
"Miłość nad rozlewiskiem" to kontunuacja historii ludzi, którzy z własnego wyboru porzucili wielkie miasta i zamieszkali gdzieś na Mazurach, w małej miejscowości i którzy z tego wyboru uczynili swój atut.
W trzeciej części cyklu widać nadmierne podkreślanie wyższości życia wiejskiego (takiego, jakie prowadzi Gosia, Paulina, Janusz... itp) nad życiem w Warszawie. Owa niechęć do stolicy powiewa niczym sztandar nad każdym rozdziałem powieści i może powodować irytację.
Nieco nieprawdziwie skonstruowana jest postać Pauliny, dla której niespodziewana ciąża, po chwili oszołomienia, staje się czasem błogosławionym, a poród i pojawienie się na świecie dziecka - czasem euforycznej miłości i poczucia samorealizacji.
Gdyby jednak pominąć to, na co narzekam, okaże się, że książka jest sprawnie napisanym czytadłem, opowieścią - sagą dla tych z nas, których korzenie zostały gdzieś na podlaskich, mazurskich, wielkopolskich wsiach, a którzy już nie mogą pojechać do domu w jakim spędzali wakacje w dzieciństwie, bo dom i atmosfera owych beztroskich wakacji już nie istnieją.
Andrzej Pipiliuk. Oko jelenia. Drewniana twierdza.
"Drewniania twierdza" to kontynuacja przygód Marka, Staszka i Heli (no, może Staszka trochę mniej).
Bohaterowie odkrywają, że oprócz nich - przybyszy z przyszłości - Bergen i okolice wizytują również inni wędrowcy w czasie. Ci drudzy nadlatują helikopterem (śmiała teoria, prawda?), czerpią prąd z baterii słonecznych, dysponują kałasznikowami i radioodbiornikiem (przypominam - akcja powieści toczy się w XVI wieku), a co gorsza - są Chińczykami i przybywają z 2047 roku.
Bardzo podoba mi się nowy bohater, Kozak z ukraińskich stepów:)
Joanna Chmielewska. Autobiografia tom 7. Okropności.
Małgorzata Musierowicz.Sprężyna.
"Sprężyna" była na mojej liście marzeń. Marzenia, jak to marzenia - spełniają się, choć czasem w sposób nieoczekiwany. Najnowszą książkę dostała od przyjaciółki moja siostra i jako dobra siostra zabrała ja ze sobą na Święta wiedząc, że zechcę przeczytać:)
W Jeżycyjadzie najbardziej cenię książki opowiadające bezpośrednio o rodzinie Borejków. Co prawda podobała mi się Aniela dzielnie zmagająca się z miłością, nauką i Poznaniem w "Kłamczusze" oraz Bobcio i Żaczek w "Szóstej klepce", ale ESD założone przez Gabrysię i jej przyjaciół, Natalia uciekająca autostopem z dziewczynkami cierpiącymi na zakaźna chorobę przed Nerwusem, Patrycja zakochana we Florku, szczególnie mogno zapadły mi w serce i pamięć.
Ukontentowana byłam zatem ogromnie sięgając po "Sprężynę". Spokojna Łusia, córka rozgadanej Idy, chcąca być spiritus movens wydarzeń rodzinnych, zastanawia swą dojrzałością i powoduje uczucie ciepła emocjonalnego. Laura motająca się między własnymi humorami, zauroczeniem i sprawami rodzinnymi jest osobą. która należy traktować poważnie. Gabrysia - będąca ostoją dla rodziny i przyjaciół staje się Centrum, którego utrata spowodowałaby nieodwracalny chaos.
Miło było zanurzyć się w świat poznańskich Jeżyc wykreowany przez Małgorzatę Musierowicz. Zanurzuć się i odkryć nowe znaczenia, wartości i zostać zaszczepionym ideami z powieści.
Manuela Gretkowska. Obywatelka.
Przeczytałam "Obywatelkę", bo przeczytałam "Polkę" i "Europejkę". I o ile dwie poprzednie książki nazwać mogę autobiografiami Pani Manueli i jej rodziny, to "Obywatelka" zasługuje na miano autobiografii Partii Kobiet. I, choć zdaję sobie sprawę, że pisząc to, co za chwile napiszę, mieszę się świetnie w kategorii kobiet o jakiej wspomniano w książce, czyli wśród kobiet, które same nie walczą o swoje prawa, innych - walczących - nie wspierają, i jeszcze sprzeciwiają się owej walce, nie jestem przekonana, że to dobra książka i dobra partia.
Niektóre z wypowiedzi autorki do mnie przemawiają (różne, nie tylko te o kobietach), ale wciąż jest więcej tych, które przemówić nie zdołały. Aczkolwiek - lektura pouczająca.