Czarna dziura
Pochłonęła mnie czarna dziura. Przeprowadzka, brak internetu w domu, praca. Komentarze i e-maile czytam raz dziennie (o ile biblioteka jest czynna, a w weekend nie jest). Kartony stoją nierozpakowane, bo nie ma gdzie ich rozpakować (trzeba nam regału na książki). W pracy przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego, plany, programy i powakacyjne porządki. Czyli tak jak mówię - czarna dziura.
Przepraszam za utrudnienia komunikacyjne. Panowie z firmy internetowej mieli być w tym tygodniu, zadzwonią w przyszłym. Trzymajcie kciuki, żeby szybko:)
Maria Bryła, Aneta Muszyńska. Przygody Języczka – Podróżniczka. Ćwiczenia logopedyczne dla dzieci od 1. roku życia.
Wydane przez
Oficynę Wydawniczą Impuls
Oficynę Wydawniczą Impuls
Autorki, logopedki pracujące od wielu lat z dziećmi, postanowiły nadać formę zabawy ćwiczeniom logopedycznym. Ćwiczenia skryły w bajkach, dodały do tego ilustracje, kolorowanki, zadania i całość stała się świetnym materiałem do pracy nad sprawnością języka dziecka, czy to w przedszkolu, szkole, czy – przede wszystkim – w domu.
Treść książki pogrupowano według grup wiekowych dzieci, do których są one kierowane. Pierwsze ćwiczenia to propozycja dla dzieci powyżej pierwszego roku życia, ostatnie kierowane są do uczniów zerówek i pierwszych klas. Przy każdej grupie zaznaczono jakie głoski ćwiczymy i ćwiczenia owe oparto o treść trzech (tylko w pierwszym rozdziale – pięciu) bajeczek, których bohaterem jest tytułowy Języczek – Podróżniczek, różowiutki, ubrany w niebieską czapeczkę w pomponem.
Dzieci odwiedzają wraz z bohaterem bajeczek między innymi supermarket, wiejskie podwórko, Wesołe Miasteczko, ZOO, las i spacerują nadmorskimi plażami. Dla najmłodszych autorki proponują cykl trzech opowieści pod wspólnym tytułem: „Przyjaciół poznaje się w biedzie”.
Opowiadania są skonstruowane w ten sposób, że gdy rodzic/nauczyciel je czyta, dziecko wykonuje zadania odpowiadające czytanemu fragmentowi tekstu:
W mieście mieszkały też zwierzęta. Biegały pieski (hau-hau) i kotki (miau-miau), fruwały gołębie (gru-gru), wróbelki (ćwir-ćwir).
Każdy rozdział zaczyna się zbiorczą listą ćwiczeń językowych, oddechowych i ćwiczeń warg, jakie zostaną zaprezentowane w tymże rozdziale. Na końcu każdej bajeczki znajdziemy zadania do wykonania: obrazek do pokolorowania, puzzle, labirynt, ilustracje do połączenia w pary, powiązane treściowo z czytanym opowiadaniem.
Książka jest inspirująca. Ja będę korzystać z niej w pracy, ale namawiam, aby skorzystać z ćwiczeń języka w niej przedstawionych podczas zabawy w domu z dziećmi.
Barbro Lindgren, Eva Eriksson. Miś Maksa.
Wydane przez
Wydawnictwo Zakamarki
Wydawnictwo Zakamarki
Kolejną zakamarkową serią książeczek dla dzieci jest seria, której bohaterem jest Maks. Jest to pozycja kierowana do dzieci w wieku 0+, zatem, choć adresatami są dzieci, to rodzice mają przyjemność wprowadzać swoje pociechy w świat przygód chłopca.
„Miś Maksa” opowiada o chłopcu, jego misiu i psie. W prostych zdaniach jest przedstawione to, co robi Maks, co się dzieje z misiem lub co robi pies Maksa. Na jednej stronicy jest tekst, na drugiej obrazek odpowiadający tekstowi, tak by dziecko mogło powiązać ilustrację ze słyszanymi słowami.
Niemal każde zdanie zawiera czasownik; na podstawie obrazków możemy oswoić dziecko z nazwami niektórych czynności, a także nauczyć identyfikowania postaci.
Książeczka wydana została w twardej oprawie, na bardzo dobrym papierze. Czcionka jest prosta, dość duża, a ilustracje przedstawiające chłopca w łóżeczku, misia i pieska są utrzymane w pastelowych barwach, rozrysowane tak, by unaocznić małemu czytelnikowi postacie, ale nie narzucać mu w pełni zorganizowanego świata w książce.
Maks, jak przystało na chłopca w bardzo dziecięcym wieku, ma również smoczek, nocnik, pieluszkę , wózek i także o tych atrybutach dzieciństwa możemy poczytać na naszą pociechą.
Książeczka wędruje do Helenki – mam nadzieję, że spodoba się i Helence, i jej Mamie:)
Giovannino Guareschi.Mały światek Don Camillo
Wydane przez
Instytut Wydawniczy PAX
Zbiór opowiadań autorstwa Giovanniniego Guareschi przedstawia nam życie na włoskiej prowincji i społeczność złożoną z księdza don Camillo, wójta Peppone oraz mieszkańców wsi.
Wój jest równocześnie przywódcą partii komunistycznej i antagonistą księdza. Co nie przeszkadza jego synkowi uczyć się wierszyka na Boże Narodzenie, a samemu wójtowi – poświęcić się malowaniu figurki Dzieciątka do szopki.
Wój jest równocześnie przywódcą partii komunistycznej i antagonistą księdza. Co nie przeszkadza jego synkowi uczyć się wierszyka na Boże Narodzenie, a samemu wójtowi – poświęcić się malowaniu figurki Dzieciątka do szopki.
Ksiądz aktywnie uczestniczący w wydarzeniach we wsi, interesuje się szczególnie działalnością partyjną Peppone i jego ludzi, a wszystko, co zaobserwuje i czym się zaniepokoi, relacjonuje Chrystusowi Ukrzyżowanemu.
Obydwaj panowie walczą o rząd dusz w swoim regionie, obydwaj walczą nie tylko w przenośni – w sytuacjach konfliktowych każdy z nich ma przy sobie karabin, a gdy zabraknie broni palnej posługują się, bardzo udanie, siłą własnych pięści.
Historię don Camilla czyta się niezwykle przyjemnie. Mnóstwo w niej mądrości – ten najprostszej, rzecz by można prowincjonalnej, ale i za razem tej najprawdziwszej. Znajdziemy tu potwierdzenie ludowego porzekadła „kto się czubi, ten się lubi” (wójt i ksiądz), odwołanie do szacunku wobec starszych, a także specyfikę małej społeczności, gdzie nawet przeciwnicy polityczni czy światopoglądowi dążą w niektórych sytuacjach do tego samego celu i dbają o to, by wzajemnie okazywać sobie poszanowanie. Oprócz tematów trudnych, ważnych słów, znajdziemy w książce także opowiadania wywołujące uśmiech i takie, które wzmagają tęsknotę za światem o wiele prostszym od nam współczesnego. Autor zachęca nas do chwili zastanowienia się nad sobą i własnym, często spędzanym pod dyktando czasu, życiem:
Za tysiąc lat ludzie będą mknęli z szybkością sześciu tysięcy kilometrów na godzinę w maszynach o napędzie superatomowym, i po co? Żeby, kiedy rok będzie dobiegał końca, stanąć z otwartymi ustami przed tym samym gipsowym Dzieciątkiem, które towarzysz Peppone jednego z ubiegłych wieczorów odmalował na świeżo cienkim pędzelkiem.
Polecam:)
Zgodnie z obietnicą
Kotki poznają kolejne mieszkanie (Sisi już szóste). Wiele do poznawania tu nie ma, bo metraż niewielki, ale radość z uczestnictwa w rozpakowywaniu i zwiedzanie nowych zakamarków była wyraźna.
Pozdróż minęła miło. Sisi tradycyjnie spała w koszyku, Nusia trochę w pudełeczku, a trochę na poduszkach, a Gusia po chwili leżenia na Z. ułożyła się w dobrym miejscu i zasnęła (pierwszy raz!). Jako, że po wejściu do mieszkania okazało się, że jest i Ciri – Kociaste nie posiadały się ze zdumienia;)))
Nusia zachwyciła się kocykiem wełnianym (tym sisulopodobnym). Przypomniała sobie niemowlęctwo i ciamka w nim, burczy i ugniata łapkami. Sisi też nieco pougniatała, ale noc spędziła w koszyczku. Gusia zasnęła w kartoniku, tym czerwonym, w którym za bardzo się nie mieści. Nusia poprzysięgła wierność kocykowi i wtulona słodko w niego, a przy okazji mój brzuch, śniła.
Dziś przewieziemy kolejne rzeczy (nowe kartony do zwiedzania) i spróbujemy tu żyć.
P.S. Na razie nie mamy Internetu i kontakt sieciowy ze światem zewnętrznym nawiązujemy tylko w bibliotecznych centrach multimedialnych:)
Erica Fischer. Aimée & Jaguar. Historia pewnej miłości, Berlin 1943.
Wydane przez
Wydawnictwo Czarne
Czasami mam tak, że im książka jest głośniejsza, im więcej zachwytów na jej temat wyczytam w sieci, tym trudniej mi się do niej zabrać. Podobnie było i tym razem – powieść – dokument stała na mojej półce już dawno, a ja wciąż szukałam pretekstu, żeby po nią nie sięgnąć. Ale zmobilizowałam się i oto moje wrażenia.
Erica Fischer napisała rzecz mocną. Zarówno w sensie moralnym – łamiąc tabu i opisując związek Niemki i Żydówki w ogarniętym nazizmem Berlinie, jak i w sensie parahistorycznym - zanotowała los tysięcy Niemców narodowości żydowskiej.
Niegdyś dość skrupulatnie, jak wówczas sądziłam, zapoznałam się z wydarzeniami, jakie poprzedziły p II wojnę światową w Europie. Z książki Eriki Fischer dowiedziałam się jednak mnóstwa nowych rzeczy. Nie wiedziałam, że w październiku 1938 roku Niemcy podjęli próbę deportacji Żydów polskiego pochodzenia do Polski. Nie wiedziałam, że władze polskie odmówimy przyjęcia wypędzonych, którzy koczowali przez wiele dni w strefie przygranicznej. Przerażająco jest czytać o tym, że Żydom wolno było jechać tramwajem tylko do pracy i z pracy; w innych – prywatnych przypadkach mieli poruszać się pieszo. Tysiące Żydów emigrowało, choć stawało się to coraz trudniejsze. Gdy w czterdziestym roku Francja i Niemcy podpisały akt zawieszenia broni, droga do Stanów przez Francję była zamknięta.
Mogłabym przytoczyć jeszcze mnóstwo faktów, które poznałam dzięki tej książce. Ale Erica Fischcer pisze przecież nie tylko o wojnie. Pisze także o miłości. Robi to w sposób przejmujący, oddaje słowami pełnię emocji jakie narodziły się między Lilly Wust a Felice Schragenheim.
P.S. Najbardziej rozbawił mnie ojciec Lilly, który portret Hitlera ułożył pod chodnikiem, zaraz przy wejściu do mieszkania, i miał wielką satysfakcję gdy jego nazistowski zięć, mąż Lilly, deptał po twarzy swojego Wodza.
Michał Daniel Mordarski. Ratuj nas, Supernianiu! Czyli maluch znów rządzi.

Wydane przez
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Nie dane mi było oglądać w tv „Superniani”, ale z przyjemnością poznałam pastisz tego programu ubrany w formę literacką.
Superniania, w towarzystwie kierowcy Wiesia i kamerzysty, przemierza Polskę wypełniając misję – pomaga rodzicom przeżyć ów trudny czas jakim jest czas wychowywania dzieci. Dzieci bywają agresywne, przejawiają mnóstwo inwencji w wymyślaniu metod zapanowania nad dorosłymi i uprzykrzenia im życia. Superniania, w odpowiednim stroju, z właściwymi narzędziami godnymi najznakomitszych bohaterów, rusza na odsiecz zawsze, gdy dostanie wiadomość od ciemiężonych rodzicieli.
Dużo jest w tej książeczce nawiązań do współczesności polityczno-społecznej. Znajdziemy tu i „małpę w czerwonym”, i „spadaj dziadu”, czy nawet „awanturę o Basię”. Teksty opisujące sposób w jaki bohaterka radzi sobie z szalejącymi dzieciątkami poprzeplatane są odpowiednio umoralniającymi w wymowie wierszami. Ot, choćby takim:
Dyscyplina! Dyscyplina!
Jaś niesforny kląć zaczyna,
Słychać: kulde, dziupla blada…
Oj, nieładnie, wstyd, przesada (…)
Na końcu książki umieszczono „Mały supernianiowy słownik superrodzica” . znajdziemy w nim rozmaite definicje, choć mnie najbardziej spodobała się ta wyjaśniająca co to jest dziecko: dar niebios, pozwalający ubarwić szare, wygodne życie i zacząć stopniowo wariować (…).
Zgodzicie się z tą definicją?
Superniania, w towarzystwie kierowcy Wiesia i kamerzysty, przemierza Polskę wypełniając misję – pomaga rodzicom przeżyć ów trudny czas jakim jest czas wychowywania dzieci. Dzieci bywają agresywne, przejawiają mnóstwo inwencji w wymyślaniu metod zapanowania nad dorosłymi i uprzykrzenia im życia. Superniania, w odpowiednim stroju, z właściwymi narzędziami godnymi najznakomitszych bohaterów, rusza na odsiecz zawsze, gdy dostanie wiadomość od ciemiężonych rodzicieli.
Dużo jest w tej książeczce nawiązań do współczesności polityczno-społecznej. Znajdziemy tu i „małpę w czerwonym”, i „spadaj dziadu”, czy nawet „awanturę o Basię”. Teksty opisujące sposób w jaki bohaterka radzi sobie z szalejącymi dzieciątkami poprzeplatane są odpowiednio umoralniającymi w wymowie wierszami. Ot, choćby takim:
Dyscyplina! Dyscyplina!
Jaś niesforny kląć zaczyna,
Słychać: kulde, dziupla blada…
Oj, nieładnie, wstyd, przesada (…)
Na końcu książki umieszczono „Mały supernianiowy słownik superrodzica” . znajdziemy w nim rozmaite definicje, choć mnie najbardziej spodobała się ta wyjaśniająca co to jest dziecko: dar niebios, pozwalający ubarwić szare, wygodne życie i zacząć stopniowo wariować (…).
Zgodzicie się z tą definicją?
Jodi Picoult. Bez mojej zgody.

Pewnego dnia córka Sary i Briana, Katie, okazała się być chorą. Na ostrą białaczkę promielicytową.
Pewnego dnia córka Sary i Briana, Anna, odwiedziła adwokata mówiąc mu, iż chce pozwać do sądu swoich rodziców. Chce mieć prawo do decydowania o własnym ciele.
Pewnego dnia Sara i Brain dostrzegają, że nie mają o czym ze sobą rozmawiać. A ich syn, żyjący w cieniu sióstr: chorej i życiodajnej, buntuje się przeciw byciu niewidzialnym.
Tak pokrótce można przedstawić fabułę książki. Ale powyższe zdania nie oddają bogactwa powieści i nastroju jaki udało się stworzyć autorce.
„Bez mojej zgody” to kolejna książka Jodi Picoult, którą czytam i jednocześnie kolejna, która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie. Bohaterowie powieści są przejmująco realni, a ich problemy - choć może jeszcze nie do końca z naszego świata, mogą stać się problemami każdego z nas, w każdej chwili. O tym, by wybiegać myślami w przyszłość i zastanawiać się nad tym, co nam da i co nam zabierze medycyna genetyczna, nie mam śmiałości.
Autorka proponuje nam rozważania nad moralnością, prawem do decydowania o własnym życiu, tym jak wiele możemy zrobić dla innych osób kosztem siebie. Porusza tematy aktualne, głośno dyskutowane w mediach i poza nimi. Czy rodzice mogą wymagać od dziecka, by to oddając swoje organy, ratowało rodzeństwo? Jak żyć ze świadomością, że jedna decyzja zabierze życie bliskiej osoby? Na ile bycie owładniętym przez chorobę narzuca konieczność odizolowania się od tych, których kochamy?
Zachęcam do zmierzenia się z pytaniami przedstawionymi przez autorkę.
Wieści ze zwierzyńca.








Sisulka czuje się w tym domu rewelacyjnie. Nabrała zwyczaju otwierania sobie szafki, w której mama trzyma pościel (aby to zrobić trzeba wskoczyć na komodę, na TV, na kredens i zbalansowawszy na dwóch łapkach sięgnąć po uchwyty szafki) i zaglądania do niej. Raz weszła, ale chyba jej się nie spodobało – wyskoczyła dość szybko. Jednak ulubionym miejscem Sisulkowym jest TV w naszym pokoju. Zalega tam w dzień i w nocy, dopasowując wręcz idealnie swoje puchate ciałko do kształtu telewizora. Równie miłym, choć już nie tak ulubionym, miejscem jest fotel. Najlepszy jest wieczorem – ja układam się pod kołdrą, Sisi nieopodal mnie na fotelu i jest cudownie. Na wszelkie smakołyki – gotowana wątróbka, serduszka czy inne tego rodzaju rarytasy Sisi spogląda z pogardą i brakiem zrozumienia. Niestety stała się, w moim mniemaniu, nadwrażliwa – jeśli uzna, że kuweta nie jest wystarczająco, według jej standardów, czysta załatwia się poza nią. Myślicie, że druga kuweta rozwiąże kłopot?
Gusia i tu znalazła miskę. Co ważne – dużo większą niż ta żółta w jakiej musiała się gnieść w poprzednim mieszkaniu. Oprócz miski dobrym miejscem do spoczynku jest szafka kuchenna, na której przeważnie leżą suche wafle do podjadania (Tata pewnego dnia nie podnosząc głowy sięgnął ręką po wafle. Wafle okazały się być miękkie, puchate, ciepłe i na dodatek zaburczały gniewnie. Tata przypomniał sobie, że ma w domu koty.) Wczoraj z marzeń sennych wbudziło mnie drepczące po mnie zwierzę. Byłam pewna, że to Sisi i chciałam tylko, aby owe dreptanie nie skumulowało się na moim brzuchu – musiałabym natychmiast wstać;) Moje chcenie zostało spełnione – zwierzę umieściło się na kości biodrowej i tam sobie radośnie się kręciło. Gdy otworzyłam oczy okazało się, że to Gusia polowała na zajączka jakiego bezwiednie puszczałam zajączkiem.
Nusia zdobywa nowe umiejętności. Jako, że jest nastolatką pełną gębą, ma dłuuugie nogi i cała jest taka jakaś długaśna oraz chuda. Tylko oczy ma wielkie i uszy. Nauczyła się już wskakiwać na szafę w dużym pokoju, uwielbia wykradać korek z umywalki w łazience, a gdy tylko wyjdę z brodzika wbiega tam, by za chwilę wynurzyć się stamtąd z mokrym brzuchem, łapami i ogonem. Już nie możemy na szafkach w kuchni postawić czegoś, co nie jest dla niej. Wykorzystując taborety wskakuje tak, gdzie nie zawsze powinna i toczy wokoło dumnym spojrzeniem. Dziś fukała gniewnie, bo jeszcze nie nabrała odwagi, by wskakiwać z lodówki na szafkę zajmowaną przez Gusię. Wczoraj upolowała pierwszą muchę; oczywiście ją zjadła;)
Cirulka została dziś pogryziona przez psa, sukę mówiąc dokładniej. Wyprowadzamy Ciri w kagańcu, bo ma tendencje do napastowania rowerzystów i osób o zachwianym poczuciu równowagi. Jak co rano wyszłyśmy z domu na przechadzkę – świeży chleb, długi spacer, kąpiel w rzece i do domu. Nie doszłyśmy zbyt daleko. Zaraz na końcu naszego bloku spotkałyśmy dwa psy: małego i znacznie większego, ot mieszańca wilkopodobnego. Ciri wymieniła z mniejszym psem sympatyczne machanie ogonem, a gdy podbiegła większy zaatakował. Z psami była starsza pani, która co prawda wołała, ale na nic się to nie zdało. Ciri pozbawiona możliwości obrony próbowała mimo to jakoś walczyć. Gdy psy się rozdzieliły, pani zgarnęła pieski i wbiegła do klatki. Zostawiłam Ciri i pobiegłam zapytać o szczepienia. Okazało się, że to pieska jakiegoś pana, który ma w zwyczaju wypuszczać ją samą i później tylko zerkać na nią z balkonu (!!!). Ciri ma pogryzioną lewą, przednią łapkę. Ma trzy miejsca z rozerwaną skórą. Do jednego sięga językiem, dwa inne obficie chlapiemy rivanolem. Znieśliśmy ją na dół w celach toaletowych, na IV piętro weszła sama. Nie chce pić i jeść. Obserwujemy i pilnujemy. wczoraj zrobiliśmy Ciri święto – zabraliśmy ją do auta i podróżowała z nami (tylko z nami, bez kotów) kilka godzin. Były przerwy w lesie, rzucanie patyczków, pojenie wodą mineralną i zwiedzanie nowego miasta. Sama radość:)))
Zwierzyniec między sobą żyje zgodnie. Nusia włazi do brodzika podczas, gdy Ciri domaga się chłodzenia zimna wodą, Gusia leży hipnotyzując pieskę wzrokiem, a dla Sisi obecność Ciri jest czymś tak oczywistym, że nie ma powodów, by się ekscytować (Sisi w ogóle stała się stoikiem).
P.S. Odezwiemy się już z nowego miejsca. Pewnie we wtorek.
Catrina Kruusval. Ela i Olek jeżdżą.

Wydane przez
Wydawnictwo Zakamarki
(www.zakamarki.pl)
Książeczka o Eli i Olku jest przeznaczona dla młodszych dzieci. Ma niewielki format, twarde, grube kartonowe kartki odporne na wyrzynające się ząbki i siłę dziecięcych rączek.
Ela i Ola przedstawiają małym czytelnikom różne pojazdy. Na jednej stronie przedstawiony jest omawiany pojazd, na przykład rowerek, na stronie obok – Ela i Olek, którzy na rzeczonym rowerku jadą. Pojazdy są proste, takie z jakimi dziećmi mogą zetknąć się codziennie – auta, rower, sanki, wózek.
Bardzo podoba mi się strona wizualna książeczki. Postacie Eli i Olka są sympatycznie uśmiechnięte, barwy nie są krzykliwe. Warto wspomnieć, że pojedynczo przedstawiany pojazd jest na tle białym, a dzieci używające owego pojazdu są osadzone w barwnym otoczeniu. Każda z ilustracji jest podpisana – bądź pojedynczym słowem, bądź krótkim, prostym i łatwym do zapamiętania zdaniem.
Oprócz opisywanego tomu przygód Eli i Olka obejrzeć i przeczytać możemy również tomy, w których dzieci się bawią, kąpią i jedzą. Myślę, że warto wprowadzać dziecko w świat literatury i życia właśnie z pomocą Eli i Olka.
Ela i Ola przedstawiają małym czytelnikom różne pojazdy. Na jednej stronie przedstawiony jest omawiany pojazd, na przykład rowerek, na stronie obok – Ela i Olek, którzy na rzeczonym rowerku jadą. Pojazdy są proste, takie z jakimi dziećmi mogą zetknąć się codziennie – auta, rower, sanki, wózek.
Bardzo podoba mi się strona wizualna książeczki. Postacie Eli i Olka są sympatycznie uśmiechnięte, barwy nie są krzykliwe. Warto wspomnieć, że pojedynczo przedstawiany pojazd jest na tle białym, a dzieci używające owego pojazdu są osadzone w barwnym otoczeniu. Każda z ilustracji jest podpisana – bądź pojedynczym słowem, bądź krótkim, prostym i łatwym do zapamiętania zdaniem.
Oprócz opisywanego tomu przygód Eli i Olka obejrzeć i przeczytać możemy również tomy, w których dzieci się bawią, kąpią i jedzą. Myślę, że warto wprowadzać dziecko w świat literatury i życia właśnie z pomocą Eli i Olka.
Anna Franczyk, Katarzyna Krajewska, Joanna Skorupa. Animaloterapia.

Wydane przez
Oficynę Wydawniczą Impuls
Autorki, przedszkolanki jednego z łódzkich przedszkoli, opracowały program funkcjonowania Klubu Animals „Cztery łapy”, opisały cele animaloterapii, zasady wprowadzania jej w środowisko pedagogiczne i przedstawiły czytelnikom propozycje konkretnych rozwiązań uławiających współpracę dzieci ze zwierzętami.
Oprócz informacji najzupełniej podstawowych, czyli historii animaloterapii, podziału terapii w zależności od zwierzęcia jakie pełni role terapeuty, w książce znajdziemy doskonale opisane metod, form i zasad jakie należy zastosować podczas realizacji programu zaproponowanego przez pedagożki. Autorki podpowiadają w jaki sposób zorganizować klub Animals, jak przygotować dzieci i ich rodziców do pracy ze zwierzętami.
Część książki zatytułowana „Treści programowe” z pewnością pomoże początkującym w pracy pedagogicznej nauczycielom. Autorki opisały dokładnie swoje propozycje grupując je w działy:
1. Dziecko poznaje siebie
2. Dziecko i świat zwierząt
3. Zabawy i ćwiczenia zmysłowe ze zwierzętami
4. Zabawy naśladowcze ze zwierzętami
5. Zabawy poznawcze z udziałem zwierząt
i zrobiły to tak zachęcająco, że już nie mogę się doczekać rozpoczęcia roku szkolnego i prób realizowania choć części programu.
Znajdziemy tu także tekst Światowej Deklaracji Praw Zwierząt i gotowe scenariusze zajęć z udziałem zwierząt.
Całość jest napisana naprawdę dobrym językiem, przedstawiona w ciekawy i zarazem prosty sposób. Pozostaje mi (i Sisi) zabrać się za zdobywanie uprawnień felinoterapeuty, bo inspirację, by się za to zabrać, i pomysł na to, jak to zrobić, znalazłam w tej książce.
Oprócz informacji najzupełniej podstawowych, czyli historii animaloterapii, podziału terapii w zależności od zwierzęcia jakie pełni role terapeuty, w książce znajdziemy doskonale opisane metod, form i zasad jakie należy zastosować podczas realizacji programu zaproponowanego przez pedagożki. Autorki podpowiadają w jaki sposób zorganizować klub Animals, jak przygotować dzieci i ich rodziców do pracy ze zwierzętami.
Część książki zatytułowana „Treści programowe” z pewnością pomoże początkującym w pracy pedagogicznej nauczycielom. Autorki opisały dokładnie swoje propozycje grupując je w działy:
1. Dziecko poznaje siebie
2. Dziecko i świat zwierząt
3. Zabawy i ćwiczenia zmysłowe ze zwierzętami
4. Zabawy naśladowcze ze zwierzętami
5. Zabawy poznawcze z udziałem zwierząt
i zrobiły to tak zachęcająco, że już nie mogę się doczekać rozpoczęcia roku szkolnego i prób realizowania choć części programu.
Znajdziemy tu także tekst Światowej Deklaracji Praw Zwierząt i gotowe scenariusze zajęć z udziałem zwierząt.
Całość jest napisana naprawdę dobrym językiem, przedstawiona w ciekawy i zarazem prosty sposób. Pozostaje mi (i Sisi) zabrać się za zdobywanie uprawnień felinoterapeuty, bo inspirację, by się za to zabrać, i pomysł na to, jak to zrobić, znalazłam w tej książce.
Łukasz Dębski. Café Szafé.

W niewielkiej rozmiarami, ale bogatej w treści i humor książeczce, Łukasz Dębski przedstawia czytelnikowi Kraków widziany z krawędzi stykających się ulic Małej i Felicjanek oraz opisuje blaski i cienie życia właściciela kawiarni. Cieniem niewątpliwie są małe zyski, choć, gdy pomyśli się o Krakowie trudno uwierzyć, że to miejsce, w którym trudno jest zarobić na prowadzeniu kawiarni. Blaski to przyjemne chwile spędzone z kawą parzoną w astorii, przyjaciele i znajomi właściciela i lokalu oraz wszystkie wydarzenia dziejące się w owym kawowym przybytku.
Kraków jest tu tłem. Może dzięki osadzeniu powieści w tym właśnie miejscu zyskała ona na nobliwości? A może tylko łatwiej nam czytać o czymś, co jak się wydaje, znamy i lubimy. Bo któż nie lubi krakowskiego rynku i jego okolic?
Obserwuję, jak łyse młodziaki z jedynej w okolicy miejskiej czynszówki wyprowadzają swoje pit bulle (kurwując do nich rzęsiście), jak pracownicy Ujotu wyprowadzają psy nierasowe, jak właściciele sklepów i małych biznesów wyprowadzają swoje dalmatyńczyki, pudle i (moje ulubione) jamniki. Oczywiście jest spora grupa ludzi, którzy niczego nie wyprowadzają, bo nie jest tak, że w tej dzielnicy, która nazywa się Zwierzyniec, każdy ma jakieś zwierzę.
Café Szafé odwiedzają interesujące osoby: Pan Dzielnicowy, którzy nie karze kobiet, Pan Astronom – szanowany pracownik naukowy UJ, Pan Wilk – miłośnik tarantuli, krokodyli, węży i żmij, Pani Halinka – emerytowana doktor historii sztuki. Ich opowieści snute nad filiżanką kawy i kuflem piwa stanowią o barwnej historii lokalu.
Czyta się to świetnie. Autor wyławia z rzeczywistości śmiesznostki, które uwypuklone przez jego pióro stają się tym śmieszniejsze, im bardziej są prawdziwe. Ale nie tylko żart przyciąga do tej książki; znajdziemy w niej też dyskusje nad tym, czy powinniśmy być wdzięczni naszym przodkom za ich starania w ulepszaniu życia dla przyszłych pokoleń, zajrzymy w XXII wiek, poznamy historię nawrócenia oraz najdroższej kawy świata.
Doris Lessing. Mężczyzna i dwie kobiety.

Wydane przez
Państwowy Instytut Wydawniczy
Kolejne spotkanie z Doris Lessing odkryło przede mną inne obszary jej twórczości. I choć opowiadania są narracyjnie szalenie podobne do „Piątego dziecka” czy „Podróży Bena” , wyłania się z nich inna, niż tam, postać kobiety.
Kobiety w opowiadaniach są neurotyczne, owładnięte wyższą koniecznością, poddające się życiu bezwładnie lub walczące w imię sobie wiadomych racji z rzeczywistością, stereotypami, pustką bądź depresją. Brakuje im happy endu, ale wciąż niosą wysoko uniesioną głowę, jakby bawiły się całym tym egzystencjalnym szumem i znajdowały w owej zabawie siłę.
Trudno wybrać mi z całego tomu opowiadania, które szczególnie poruszają. W każdym z nich jest coś, co przyciągnęło moją uwagę i zahaczyło myśli.
„Anglia przeciw Anglii” opowiada o różnicach kulturowych wywodzących się z różnic społecznych. Młody mężczyzna, na wykształcenie którego składa się cała rodzina, z upływem lat studiów czuje narastającą presję – zaczyna ona wpływać na jego zachowanie, pozbawia go możliwości snu, burzy jego związki z kobietami i przejmuje kontrolę nad jego osobowością. Szalenie interesujący obraz.
W pewien sposób podobna do opisanego powyżej Charliego jest Maureen z opowiadania zatytułowanego „Zapiski do historii choroby”. Nią też rządzi wyższa konieczność – stara się poprzez różne zabiegi znaleźć mężczyznę z wyższej niż swoja sfery, zmuszając się przy tym do różnych wyrzeczeń. Maureen ma wrażenie (nazwałabym to nawet złudzeniem) , że panuje nad swoim losem, że umie zarządzać własnym życiem. Kryzys przychodzi wówczas, gdy dziewczyna pozwala sobie na uczucia...
Opowiadanie tytułowe „ Mężczyzna i dwie kobiety” zaprasza do dyskusji o świadomości kobiety, o jej tożsamości, poczuciu własnego „ja”. Stawia pytania o trwałość małżeństwa i niepokojąco pobudza do rozważań nad wiernością, przeznaczeniem i rolą kobiety w rodzinie oraz w oderwaniu od okoliczności za jakie ową rodzinę możemy przyjąć.
Doris Lessing opowiedziała czytelnikom świetne historie. Historie, które niosą ze sobą olbrzymią dawkę wiedzy o nas samych. O ile tylko zgodzimy się uwierzyć pisarce – uwierzyć w to, że tacy jesteśmy.
Kobiety w opowiadaniach są neurotyczne, owładnięte wyższą koniecznością, poddające się życiu bezwładnie lub walczące w imię sobie wiadomych racji z rzeczywistością, stereotypami, pustką bądź depresją. Brakuje im happy endu, ale wciąż niosą wysoko uniesioną głowę, jakby bawiły się całym tym egzystencjalnym szumem i znajdowały w owej zabawie siłę.
Trudno wybrać mi z całego tomu opowiadania, które szczególnie poruszają. W każdym z nich jest coś, co przyciągnęło moją uwagę i zahaczyło myśli.
„Anglia przeciw Anglii” opowiada o różnicach kulturowych wywodzących się z różnic społecznych. Młody mężczyzna, na wykształcenie którego składa się cała rodzina, z upływem lat studiów czuje narastającą presję – zaczyna ona wpływać na jego zachowanie, pozbawia go możliwości snu, burzy jego związki z kobietami i przejmuje kontrolę nad jego osobowością. Szalenie interesujący obraz.
W pewien sposób podobna do opisanego powyżej Charliego jest Maureen z opowiadania zatytułowanego „Zapiski do historii choroby”. Nią też rządzi wyższa konieczność – stara się poprzez różne zabiegi znaleźć mężczyznę z wyższej niż swoja sfery, zmuszając się przy tym do różnych wyrzeczeń. Maureen ma wrażenie (nazwałabym to nawet złudzeniem) , że panuje nad swoim losem, że umie zarządzać własnym życiem. Kryzys przychodzi wówczas, gdy dziewczyna pozwala sobie na uczucia...
Opowiadanie tytułowe „ Mężczyzna i dwie kobiety” zaprasza do dyskusji o świadomości kobiety, o jej tożsamości, poczuciu własnego „ja”. Stawia pytania o trwałość małżeństwa i niepokojąco pobudza do rozważań nad wiernością, przeznaczeniem i rolą kobiety w rodzinie oraz w oderwaniu od okoliczności za jakie ową rodzinę możemy przyjąć.
Doris Lessing opowiedziała czytelnikom świetne historie. Historie, które niosą ze sobą olbrzymią dawkę wiedzy o nas samych. O ile tylko zgodzimy się uwierzyć pisarce – uwierzyć w to, że tacy jesteśmy.
Jacek Piekara. Przenajświętsza Rzeczpospolita.

Jako, że spodobały mi się Alicje Jacka Piekary z przyjemnością sięgnęłam po kolejną książkę tego autora. Na okładce wyczytałam dobrą rekomendację Macieja Maleńczuka, a to już ostatecznie zdecydowało o mojej chęci zapoznania się z wizją Polski jaką nakreślił pisarz.
Pierwszym co uderza to wulgaryzmy. Nie da się ich pominąć, udawać, że są tylko tłem, bo w dużej mierze bywają treścią, o treści decydują. Ale jeśli nabrać pewnego dystansu i zacząć dostrzegać inne, niż obsceniczne, rzeczy okazuje się, że „Przenajświętsza…” powinna przerażać.
Jacek Piekara wykonał fotografię. Przebogate, panoramiczne zdjęcie Polski. Po czym technikami sobie znanymi uwypuklił to, co w naszej rzeczywistości jest codzienne, a co w przyszłości może stać się wynaturzeniem. Podkreślił kościelną władzę, rządy człowieka, który kojarzy się w Dinseyem, pożądanie władzy i jeszcze większe pożądanie pieniędzy. W powieści ostro zarysowane są absurdy, może jeszcze powszechnie niedostrzegalne, ale przez to nie mniej groźne jeśli tylko pozwoli się im rozwijać.
Śląsk stał się miejscem reedukacji, czyli obozów pracy. Suwalszczyzna regionem obfitującym w ropę, aczkolwiek pewne siły nie zamierzają z tego korzystać, by móc utrzymać tam strefę naturalną. Warszawa podzielona jest na rejony lepsze, gorsze i te najgorsze. Ten kto ma pieniądze jest wszechpotężny. Ten kto nagle zdobywa pieniądze staje się podejrzany i musi wyjaśniać w odpowiednim urzędzie swoje wzbogacenie. Politycy głoszą, że są takimi samymi ludźmi jak wyborcy, że podatki będą mniejsze, a zarobki wyższe oraz zapowiadają ograniczenie przywilejów dla klasy rządzącej. Intelektualiści dyskutują nad tym, czy jest Bóg.
Podobne do tego, co znamy z mediów? Podobne. Jednak to jak głęboko sięgać będą podziały i władza polityków nad życiem ludzi zobaczyć można w powieści Piekary. Potraktujmy to jako ostrzeżenie.