Mróz, czyli czemu skończyłam słuchać zanim na dobre zaczęłam.


Fabuła książki "Mróz" Marcina Ciszewskeigo wydawała mi się interesująca. Włączyłam pierwszy fragment wczoraj i w 45 sekundzie usłyszałam coś, co zniechęciło mnie do dalszego słuchania.
Tego sympatycznego kundelka o imieniu Szrek pół godziny wcześniej wziął ze schroniska. Po rekonesansie otruł go za pomocą cyjanku zawiniętego w plaster szynki, po czym zakopał daleko od celu. [Czas: 0’45” – 0’58”]
Może jestem naiwna ze swoją wiara w potęgę słowa pisanego/czytanego, ale uważam, że przechodzenie do porządku nad tego typu sytuacjami opisanymi w literaturze, stwarza przyzwolenie, by zachowywać się tak jak Wojciech L. lub właściciel tego psa. A ja się na takie coś nie godzę. 
Tuwimowo.

Tuwimowo.


Wydane przez
Wydawnictwo Literatura

"Tuwimowo" to zbiór wierszy różnych twórców osnuty na idei "Lokomotywy" Juliana* Tuwima i stacji, które pociąg ciągnięty przez tę lokomotywę, odwiedza.

Stacji w Tuwimowie jest sześć, a na każdej z nich młodzi czytelnicy zapoznają się z wierszem lub wierszami wchodzącymi w dialog z twórczością Tuwima. Przedsięwzięcie tylko z pozoru wydaje sie karkołomne, bo Wanda Chotomska, Joanna papuzińska, Natalia Usenko, Agnieszka Frączek, Paweł Wakuła, Michał Rusinek i inni gwarantują wysoką jakość, wyśmienitą zabawę konwencją i przyjemność lektury.

Grubas, co jadł tłuste kiełbasy, już schudł, Tuwimowi propoznuje się do Tomaszowa podróżować na rowerze, lokomotywę osadza się na pięciolinii, w lesie stawia się budkę telefoniczną obsługiwaną przez głuszca, a Słowikowa czekając na męża przypala kolację.

Wiersze uwspółcześnione wciąż pozostają nasycone smakiem Tuwimowych fraz. A tym, których brak słońca zaraża depresją proponuję suplement Diety Tuwima:
Para metafor w naparze,

pod język - pigułka mowy,
onomatopej masaże
i syrop skamandrytowy.
[s. 53]

* Popełniłam błąd w imieniu, za zwrócenie uwagi dziękuję Karolinie.
Gwiazdy promocji, smakołyki, bałagan i spacer

Gwiazdy promocji, smakołyki, bałagan i spacer

Czas jakiś temu znalazłam ogłoszenie o tym, że ktoś szuka kocich modeli do zdjęć promocyjnych. Dopytałam o co chodzi, a gdy okazało się, że blisko nas produkowane są nowe, dizajnerskie, modele drapaków, a producent poszukuje kotów, które wdzięcząc się na poszczególnych typach będą mogły reklamować nowinki. Przemyślawszy sprawę zdecydowaliśmy, że najlepiej w roli modelek sprawdzą się Sisi i Gusia, ustaliłam termin sesji zdjęciowej i wyruszyłam. Studio było przygotowane bardzo dobrze. Co prawda Gusia niemal natychmiast znalazła szczelinę, przez którą powędrowała zwiedzać drugie pomieszczenie, ale do dyspozycji było kilka typów drapaków, kocimiętka, którą fotograf obficie znaczył drapaki, ciepło i coś nowego co, koty z racji swojej ciekawości, postanowiły wypróbować.

Po sesji czekałam na przesłanie obiecanych zdjęć, ale ponieważ nadal ich nie otrzymałam, pokazuję Wam nasze, nieprofesjonalne. Drapak, otrzymany jako zapłatę za pozowanie, stoi u nas od 13 stycznia, więc już wszystkie koty zdążyły go polubić i korzystają z niego chętnie. Piękny, prawda?







Podczas wystawy, której poświęciłam ostatni wpis, spotkałam się z dziewczynami Fundacji Skrzydlaty Pies. Sara i kociaste dostały od nich prezenty: Sara piłkę i przegryzki, koty - piłeczki. Radość jest wielka. A Cioci Kachul specjalnie mocno dziękujemy za własnoręcznie pieczone psie ciasteczka - były, jak mówi Sara, przepyszne.


Niczym w pociągu - prawda? Tak oto kotki czekają na tę magiczną chwilę, w której Z. zabiera Sarę na wieczorny spacer, a ja daję kolację. 


A to zdjęcie pokazujące, oprócz bałaganu* w sypialni, ulubione miejsca do spania naszych zwierzaków. Nocą sytuacja zmienia się o tyle, że pod Nusią i obok Gusi leżymy jeszcze my:-)


Dziś, w towarzystwie Cioci Zuzanny, powędrowałyśmy z Sarą na zbiorczy psi spacer organizowany przez DogMasters Trekking. Zdjęcie ze spaceru udostępniła nam G. Glajcar - dziękujemy.



* Uważam, że jedyne, co mnie ratuje, to te stosy książek na szafce nocnej.

Katarzyna Bajerowicz, Marcin Brykczyński. Opowiem ci mamo, co robią mrówki.

Wydane przez
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Bardzo lubię ilustracje Katarzyny Bajerowicz. Od dłuższego już czasu czytuję jej bloga, podziwiam dokonania w kolejnych książkach. Podobnie - lubię Marcina Brykczyńskiego, którego wiersze w pełni zasługują na określenie "wiersze - połamańce" każą bowiem wspinać się na wyżyny dykcji. Gdy pojawiła się książka stworzona przez Panią Katarzynę i Pana Marcina, musiałam się jej przyjrzeć.

Świat mrówek i innych żyjątek podobnych do mrówek rozmiarów, nie jest czymś, czemu my dorośli (z niewielkimi wyjatkami) poświęcamy uwagę. Przypomnijcie sobie jednak dzieciństwo - wówczas wszelkie owady budziły zaciekawienie, a pasikonik sporych rozmiarów budził lęk.

W "Opowiem ci mamo, co robia mrówki" zaglądamy do podziemnych korytarzy tych zapracowanych stworzeń. I choć Bajerowicz nieco mrówki uczłowieczyła, to owo zaglądanie pokazuje nam mrówczą rzeczywistość - wielkie trawy, dżdżownice, pająki i wszystko to, co otacza mrówki i z czym muszą sobie codziennie radzić.

Wielość szczegółów sprawia, że książką nie sposób się znudzić. Zapewne każdy z czytelników będzie miał w tej książce ulubionego bohatera, scenę, czy stronę. Mnie za serce chwyciła ta ilustracja, na której jedne mrówki zjeżdżają na suchych liściach z górki po śniegu, a inne - w podziemnych korytarzach piją z wygodnych kubków gorącą herbatę.

Ech, mogłabym pisać o tej książce jeszcze długo. Lepiej jednak będzie jeśli po prostu zajmiecie się tym, co robią mrówki :-) Polecam!

Julian Tuwim. Wiersze na wagarach.


Wydane przez
Wydawnictwo Egmont

Wydanie mocno kieszonkowe i aż kusi, by zabrać Tuwima na spacer. 

W parkowej alei, mimo śniegu i mrozu, przeczytać głośno wiersz o trawie do kolan, czy o jesieni, która złotawa i krucha zaczyna się mimozami. Lub powędrować z Tuwimem w podróż, by poobserwować ptaka siadającego na gałęzi, by przewiały nas dwa wiatry - ten z pola i ten z sadu, wędrować, by poczuć, że trzeba wrócić do domu, by poczuć, że teza o tym, iż ojczyzną jest świat bywa kłamstwem.

Niewielka książeczka z poezją Juliana Tuwima zabierze nas tam, gdzie pozwoli nasza wyobraźnia.

Wiesław Myśliwski. Ostatnie rozdanie.

Wydane przez
Wydawnictwo Znak

„Ostanie rozdanie” Wiesława Myśliwskiego zwane jest powieścią totalną. Czym zasłużyło na takie określenie?

Myśliwski pisze prozę wymagającą skupienia, obycia literackiego, chęci podążania za ideami przekazywanymi w powieści. W „Ostatnim rozdaniu” bohater zaprasza czytelników do towarzyszenia im w swoim porządkowaniu życia. Owych porządków dokonuje uzbrojony w szalenie istotny dla niego przedmiot, przedmiot z duszą – notes adresowy, który towarzyszy mu od młodych lat i który, niczym wierny kompan, zapamiętuje, wszelkie niezbędne na danym etapie życia bohatera, informacje. Czy łatwo jest po latach powiązać twarze z zapisanymi nazwiskami? Notes otwiera pamięć bohatera, skłania go do snucia rozważań, do wspomnień – szczególnie tych związanych z dobrymi dniami; takie wszak zapamiętujemy najchętniej.

Kiedy ostatnio porządkowałam poprzeprowadzkowy chaos u Rodziców trafiłam na swoje stare kalendarze. I choć nie było zbyt wiele czasu na to, by się nad nimi zatrzymać, przekartkowałam te z nich, które pamiętałam w jakiś specjalny sposób. Kiedy czytałam "Ostatnie rozdanie" pomyślałam o kalendarzach. Gromadzę je od czasów podstawówki, kilkadziesiąt już lat i pewnie, podobnie jak bohater Myśliwskiego, nie umiałabym powiązać wszystkich zapisanych nazwisk z twarzami. 

Myśliwski, każąc swojemu bohaterowi podsumowywać życie, zachęca nas do refleksji, do tego, by nie gonić za tym, co w przyszłości, ale potraktować z szacunkiem własną przeszłość. Rozliczając się z życiem powinniśmy umieć obejrzeć się wstecz bez wstydu.
David Williams. Babcia Rabuś.

David Williams. Babcia Rabuś.


Wydane przez
Dom Wydawniczy Mała Kurka

Idealna książka na dziś. Oczywiście, nie tylko na święto babć, ale - sami przyznacie - historia o wnuczku i jego babci doskonale wpisuje się w dzisiejsze świętowanie.

Jednenastoletni Ben co tydzień jest przez rodziców odwożony do babci. Chłopak nie znosi tych piatkowo-sobotnich spotkań - jego zdaniem babcia jest nudna, jej dom śmierdzi kapustą, a aparycja starszej pani także nie wzbudza zachwytów wnuka.

Pewnego dnia jednak Ben dowiaduje się czegoś niesamowitego - jego babcia jest rabusiem. W domu skrywa przepiękną, ukradzioną biżuterię i zajmująco opowiada o swoich dokonaniach. Nie udało jej się tylko jedno - nie ukradła Klejnotów Koronnych. Ben podchwytuje pomysł i we dwoje szykują śmiałą kradzież. Oczywiście, oddadzą Klejnoty, ale jaką frajdą będzie ich wyniesienie!

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki babcia w oczach Bena staje się bohaterką. Chłopiec jest nią zafascynowany i zaczyna lubić w niej wszystko to, co wcześniej go drażniło, czy nawet odstręczało.

"Babcia Rabuś" to książka do śmiechu i do płaczu. Równie łatwo przychodziło mi nad nią wzruszać się do łez, jak i do łez zaśmiewać. Mądra, acz pozbawiona natrętnych przekazów dydaktycznych, opowieść, w której charaktery bohaterów są mocno podkreślone, jest książką wielopokoleniową. Nie tylko dla babci i wnuka - to książka dla każdego, kto miał babcię.

P.S. Strona Autora.

Kinga Izdebska. Biuro kotów znalezionych.

Wydane przez
Wydawnictwo W.A.B.

Bardzo lubię serię Biosfera. Ucieszyłam się widząc w zapowiedziach książkę polską, współcześnie napisaną i o kotach. Ucieszyłam się jednak zbyt wcześnie.

Rozumiem naiwność prezentowaną przez Kingę na początku jej wolontariackiej drogi; niełatwo jest zrozumieć od razu, że dla niektórych zwierzę jest przedmiotem, że można się go pozbyć, uśmiercić, kiedy człowiekowi nagle się odechce zajmować kotem, kiedy zainteresuje go coś innego, urodzi się dziecko. Niełatwo jest również, od pierwszych chwil, dostrzec, że wszędzie tam, gdzie są ludzie, nawet teoretycznie zjednoczeni wspólnym celem, łatwo jest o spory, kłótnie, czy plotki.

Kinga jednak, do końca powieści, prezentuje naiwność, która z czasem staje się irytująca, podobnie jak irytujące staje się jej negowanie wielu spraw i brak jakiekokolwiek entuzjazmu do tego, czym się zajmuje - współpracy z fundacją prokocią i prowadzenia domu tymczasowego. Na dodatek w opowieści przewija się jej matka, z którą Kinga mieszka i która świadomie nie skrzywdziłaby kota, ale hołdując przesądom i stereotypom co chwila robi lub mówi coś, co z troską o koty niewiele ma wspólnego.

Podczas czytania "Biura kotów znalezionych" odnosiłam wrażenie, że narratorka jest zmęczona zobowiązaniem jakiego się podjęła, ale z przyczyn dla mnie niezrozumiałych, nie decyduje się z niego wycofać. Brak jej jednak energii, podchodzi negatywnie do wielu obowiązków i wydarzeń, a całość - napisana, niestety, niezbyt przekonującym językiem - powodowała moje zniechęcenie.

Być może, paradoksalnie, nie jestem targetem tej książki. Pierwszy tymczas trafił do naszego domu w 2008 roku. I choć teraz jesteśmy domem tymczasowym dla psa, kilka kotów mieliśmy przyjemność odchuchać i przekazać w dobre ręce. Stąd pewnie moje zdenerwowanie na książkę, która zamiast zachęcać do niesienia pomocy zwierzętom w potrzebie, przedstawia działalność prozwierzęcą jako coś, z czego trudno czerpać jakąkolwiek satysfakcję. A przecież o tymczasowaniu można pisać też tak:
Przystanek Dom Tymczasowy

Czasami trudno tak sobie być Przystankiem.

Spotyka się kota, zaprasza się go do siebie, poznaje, gada do niego, pozwala wspinać się na kolana i szepcze się czułe słowa prosto do kociego ucha (tak żeby inne koty nie słyszały i nie były zazdrosne). Napełnia się miseczki, bierze do weterynarza, pociesza, gdy jest smutno, irytuje się, gdy włazi pod nogi, siedzi się na podłodze, bawiąc się ze zwierzem i turla się kocie piłeczki. I prowadzi się rozmowy, które tylko między człowiekiem a kotem zaistnieć potrafią. 

I jest trochę tak jak z przelotnymi znajomościami - z kimś się przystaje, spotyka na szlaku - albo na wakacjach, albo po prostu. Chwile bywają magiczne, rozmowy nie z tej ziemi, i się nagle łapie na myśli, że chciałoby się chwilę zatrzymać. 

Bo kot jest wyjątkowy, bo ta kocia osobowość jest jedyna, bo to mruczenie niepowtarzalne, i chciałoby się, żeby moment trwał... Ale się nie da, ale nie wolno. 

Więc trzeba umieć się uśmiechnąć, machnąć ręką i cieszyć się z tych paru wspólnych chwil - tak, żeby można było wrócić myślami kiedyś do tego momentu, pośmiać się, "bo pamiętasz, jak Szprotka aportowała myszki? A jak pchała się do miski? A jak rozkładała się na kolanach? A jak wyciągała się na podłodze, tak że okazywało się, że kot ma dobry metr długości? A jakie miała słodkie cęteczki?". 

Bo się jest tylko Przystankiem w drodze dalej, i od początku tak ma być - i do końca. I tak jest po prostu dobrze. [źródło]
Jeśli chcecie poczytać o tym, jak wygląda życie fundacji prozwierzęcych poszukajcie książki:

A później porównajcie obydwie i napiszcie mi, proszę, co o nich myślicie.
III Zimowa Krajowa Wystawa Psów Rasowych

III Zimowa Krajowa Wystawa Psów Rasowych

Po raz kolejny przekonałam się, że dobre zdjęcie zwierzaka zależy w dużej mierze od zwierzaka, sprawności fizycznej, w tym sprawności stawów, robiącego zdjęcia i aparatu. Na wystawie było mnóstwo ludzi, mnóstwo psów i panował ogólny gwar, by nie rzecz hałas. Spotkałam dobre dusze ze Skrzydlatego Psa, widziałam namiot Fundacji Bono i sosnowieckiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt.

 Krawaty z psami:-)



 Pamietacie bajkę o foksterierce Daszeńce?

















Resztę zdjęć obejrzycie TUTAJ.

Magdalena Grzebałkowska. Beksińscy. Portret podwójny.

Wydane przez
Wydawnictwo Znak

Nie przeczytałabym książki o szwajcarskim, bułgarskim czy chińskim dziennikarzu muzycznym i tłumaczu filmów oraz o jego ojcu malarzu, gdybym nie znała tych ludzi, nawet wtedy, kiedy jeden z nich popełniłby samobójstwo, a drugi został zamordowany. Beksińskich jakoś tak jednak znałam, więc książkę przeczytałam. Widziałam obrazy Zdzisława Beksińskiego, słuchałam radiowych audycji Tomasza Beksińskiego, przy czym słuchałam ich nie w radiu, ale z magnetofonu i z komputera, z odtworzenia. Puszczali mi te audycje ludzie, którzy Tomasza lubili, nagrywali jego programy na kasety magnetofonowe. Najbardziej podoba mi się audycja, w której Tomasz prezentował płytę „Tales of Mystery and Imagination” zespołu „The Alan Parsons Project”. Tomasz Beksiński umiał robić radio, umiał oczarować słuchaczy. Ktoś opowiadał mi, że tej audycji z „Tales of Mystery and Imagination” słuchał tak, jak kazał jej (czy proponował) słuchać Beksiński, a Beksiński kazał (czy proponował) wyłączyć wszystkie elektryczne światła w chałupie i zapalić świece i w blasku tych świec wsłuchiwać się w muzykę i teksty inspirowane twórczością Edgara Allana Poe’go.

Nie przeczytałabym książki o szwajcarskim, bułgarskim czy chińskim dziennikarzu muzycznym i tłumaczy filmów oraz o jego ojcu malarzu, gdybym nie znała tych ludzi, nawet wtedy, kiedy jeden z nich popełniłby samobójstwo, a drugi został zamordowany. Książkę o Beksińskich przeczytałam. Przeczytałam, bo w jakiś sposób znałam Beksińskich. Bardzo, bardzo słabo, ale zawsze. Przeczytałam, bo to książka, poza wszystkim innym, o czasach, które w części pamiętam. To książka o moim kraju, o jego historii. To książka o sprawach i ludziach, którzy są ważni dla ludzi, którzy są ważni dla mnie. Wiecie jak to jest – kiedy ważny dla mnie człowiek ma na kasetach płyty „Moody Blues” prezentowane w radiu przez Tomasza Beksińskiego, to Beksiński siłą rzeczy staje się ważny i dla mnie.

Na koniec powiem tak: po przeczytaniu książki, mówiąc delikatnie, moja sympatia dla Beksińskich nie wzrosła. I jest to powiedziane bardzo delikatnie. Słyszałam kiedyś taką anegdotę, że do Witkacego, który prowadził „Firmę portretową”, przyszedł jakiś bardzo bogaty pan i powiedział, że chce, aby Witkacy namalował portret tego pana. Witkacy posadził pana na krześle, po czym przyglądał mu się (panu, nie krzesłu) jakiś kwadrans i na koniec powiedział: - „Nie widzę powodu”.

Właściwie to szczerze mogłabym stwierdzić, że nie widzę powodu, dla którego powstała książka o Beksińskich i to książka licząca sobie aż 425 stron nie licząc przypisków i indeksu. Szczerze mogłabym to stwierdzić, tyle tylko, że dobrze czytało mi się tę książkę. Bardzo dobrze. A ten tekst pisałam przy blasku świec, słuchając audycji Tomasza Beksińskiego, w której prezentował „Tales of Mystery and Imagination”.
Połowa stycznia za nami...

Połowa stycznia za nami...

Nowy Rok nastał, a ja nie mogłam zmusić się do tego, by podsumować minione 12 miesięcy. Gdy myślałam o tym, co było, skupiałam się przede wszystkim na śmierci ukochanych zwierząt. Taki rok nie mógł być zaliczony do udanych.

Jednak 1 dzień Nowego Roku okazał się być na tyle przyjemny, że warto o nim wspomnieć. W drodze z Dolnego Śląska w Bieszczady odwiedziła nas moja Siostra wraz z Saszką. Gapa ze mnie, bo nie zrobiłam żadnego zdjęcia psom. Pospacerowałyśmy około godziny obserwując relacje między Saszką i Sarą i podziwiając to, w jak płynny sposób Saszka poddała się przewodnictwu/starszeństwu Sary. Podczas spaceru spotkałyśmy znajomego chow-chowa, który każdorazowo wita się entuzjastycznie z Sarą (ona z nim nieco mniej, bo bywa natarczywy) i który tym razem oszalał na punkcie Saszki. Biegł za nami! Kto zna chow-chowy ten wie, że to dość nieoczekiwane zachowanie.

Fajerwerkom, jak co roku, z największym zainteresowaniem przyglądała się Gusia. Dołączyła do niej też, ku mojemu zdumieniu, Nusia i po chwili wahania - Wojtek. Domagały się nawet otwarcia okna na balkon, ale gdy usłyszały hałas wybuchów popatrzyły na mnie zdegustowane tak, że czym prędzej zamknięłam okno.

Wolne dni dzieliłam między spacery z psem, a leżenie z kotami. Przyznacie, że to idealny podział. Zwierzaki też wydawały się z niego zadowolone. Gusia została wygłaskana za wszystkie czasy, a mina kocio-psiego towarzystwa na dźwięk budzika dzwoniącego 2 stycznia mówiła, że powiątpiewają w sprawność mojego umysłu. Ja, nieco przed 6, również;-)

Kilka dni styczniowych spędziłam w towarzystwie, choć nie tak bardzo bezpośrednim jak domowe, ptaków. I choć nie wiem szczegółowo jakie cechy wpływają na ich wartość, także finansową, doceniam urodę gołębi pocztowych.

W domu pojawił się nowy, szalenie interesujący koty, mebel. Poniższe zdjęcie stanowi zapowiedź. Reszta - wkrótce...

Agata Christie. Moja podróż po Imperium.

Wydane przez
Wydawnictwo Dolnośląskie


Bardzo mnie ucieszyła ta książka. Wędrówka z Agathą Christie przez Imperium Brytyjskie zapewniła mi uroczo spędzony czas okołoświąteczny. Niecodziennym jest wszak czytanie tym, czego jedna z ulubionych powieściopisarek doświadczała podróżując po Afryce, Australii i Nowej Zelandii, USA i Kanadzie.

Pola ananasów, suszarnie moreli, sufrowanie, przyjęcia, rozmowy, podróże statkiem i pociągiem oraz mnóstwo innych wrażeń, którymi Autorka dzieli się z najbliższymi w listach, tworzy barwną mozaikę podróżniczą. Początek lat dwudziestych jawi się w korespondencji jako czas przyjazny, acz - dla niektórych - wymagający oszczędnego życia (jakież inne znaczenie miało wówczas określenie "oszczędne życie"!). Urodę miejsc odwiedzanych przez Agathę Christie i jej męża odzwierciedlają trafne opisy i zamieszczone tuż obok nich zdjęcia.

Nie umiem wyrazić jak wielka przyjemność sprawiła mi ta książka. Patrzenie na ówczesny świat oczyma Agathy i jednocześnie poznawanie jej życia poprzez obserwacje świata jakie czyniła, to wyjątkowa gratka. Odświeżające było i to, że wiele problemów, o jakich nigdy nie pomyślałabym myśląc o tamtych czasach (np. spalona od słońca, w wyniku szalonego korzystania z morkich fal, skóra na ciele), okazywało się być zwyczajnymi także wówczas.

Nad całością zebraną w tomie czuwał wnuk Agathy Chrstie (napisał też porywający wstęp), a tłumaczenia książki dokonała Marta Kisiel-Małecka.

P.S. Nabrałam chęci na ponowną lekturę "Autobiografii" :-)

Majgull Axelsson. Pępowina.


Wydane przez
Wydawnictwo W.A.B.

Pisanie Majgull Axelsson budzi w czytelniku pokłady emocji z jakich nie zdawał sobie sprawy. Przeglądając się w historiach opowiadanych przez Autorkę z zadziwiającą ostrością zaczyna spoglądać się na swoje życie, relacje z bliskimi, na problemy, które wydają się być ważkie. Wydają się, bo w zetknięciu z bohaterami prozy Axelsson okazują się takimi nie być.

„Pępowina” to książka o tym, co nas łączy z rodzicami zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym znaczeniu tego słowa. W jednym z zajazdów w szwedzkim miasteczku podczas burzy i sztormu gromadzą się osoby szorstkie, nieprzyjazne wobec innych, pokaleczone życiowo przez różne doświadczenia wywodzące się z ich relacji rodzinnych. Owe niewyjaśnione słowa, gesty, których było zbyt wiele lub których brakowało, rzutują na zachowanie dorosłych ludzi i w chwilach traumatycznych odzywają się głośniej niż kiedykolwiek wcześniej. 

Emocje bohaterów, dzięki kunsztowi pisarskiemu Axelsson, niemal niezauważalnie udzielają się czytelnikom, a kwestie, które zaprzątają postaci powieściowe stają się istotne dla samopoczucia i samoświadomości czytelnika.

Jeannette Walls. Szklany zamek.


Wydane przez
Wydarnictwo Remi Katarzyna Portnicka

„Szklany zamek” to opowieść specyficzna. Mająca zdecydowany charakter autobiograficzny historia snuta przez Jannette Walls dotyczy lat dziecięcych Autorki. 

Specyficzność opowieści wiąże się z tym, jakie relacje istniały między rodzicami i dziećmi. Neurotyczna matka, ojciec alkoholizujący się i znajdujący szczególne upodobanie w hazardzie oraz snuciu marzeń oraz dzieci, które błyskawicznie muszą nauczyć się wszystkiego, co ważne, bo to jedynie gwarantuje im przeżycie w kolejnych domach lub ich namiastkach, w kolejnych grupach rówieśniczych, miastach. Sytuacje opisywane w książce są niekiedy sytuacjami skrajnymi i współczesny czytelnik z pewnością niejednokrotnie oburzy się na zachowanie Wallsów. Oburzeniu temu narratorka przeciwstawić może zachwyt nad nocami spędzanymi na pustyni, znajomość wielu naturalnych sposobów przetrwania w świecie natury. 

Dorastając Jeannette Walls zaczęła wstydzić się rodziny, z której pochodzi, rodziców i rodzeństwa oraz bagażu doświadczeń jaki gromadziła od najmłodszych lat.

Trudno było mi polubić rodzinę Jeanette Walls, co więcej - nie udało mi się to do końca lektury.

Alice Munro. Przyjaciółka z młodości.


Wydane przez
Wydawnictwo Literackie

Gdyby, będąc powodowanym ciekawością, zapytać miłośników prozy Alice Munro, o czym pisze, odpowiedź mogłaby być jedna – „o życiu”. 

Głównym tematem książki „Przyjaciółka z młodości” jest życie, to zwyczajne, codzienne, pełne wzlotów i upadków, rozczarowań i radości, miłości i zdrad, które przefiltrowane jest przez kobiecy punkt widzenia, przez narrację, która kobiety stawia na pierwszym planie i daje im prawo żyć po swojemu, nawet jeśli to, ich „po swojemu” jest efektem rezygnacji z czegoś, czego pragnęły.

Bohaterki tylko z pozoru wydają się być delikatnymi. Flora, którą omija życie, bo ukochany wciąż trafia w ramiona innych, niż ona, kobiet. Hazel, odwiedzająca po śmierci męża, miejsca, w które jeździł zawsze bez niej i każdorazowo opowiadał o zaprzyjaźnionych, acz niewinnie, kobietach. Przyjaciółki z lat dziewczęcych, które – dziś już dorosłe – konfrontują własne marzenia i plany z tym, co je w życiu spotkało.

Spotkanie z prozą Munro to niespieszny czas na wnikliwe poznawanie ludzkich motywacji.

Ruta Sepetys. Szare śniegi Syberii.


Wydane przez
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Nastoletnia Lina, córka rektora Uniwersytetu Wileńskiego, pewnej nocy, wraz mamą i młodszym bratem, zostaje wyprowadzona z domu przez żołnierzy NKWD. Rodzina zostaje dołączona do innych więźniów i wywieziona w bydlęcych wagonach na Syberię. Próby odczłowieczenia tych, których środowisko społeczne postrzegało jako elitę, nie powiodły się, choć warunki i sposób traktowania Litwinów przez radzieckich żołnierzy daleki jest od czegokolwiek, co wiązać się może z etyką i moralnością.

Książka, choć teoretycznie kierowana do młodzieży, jest w stanie poruszyć serca i umysły czytelników w każdym wieku. Wszak każdy z nas zakochuje się, troszczy o najbliższych, szuka bliskości innych ludzi i chce żyć. Oczywiście, w sytuacji ekstremalnej w jakiej znalazła się Lina było to trudniejsze, ale nie niemożliwe.

Przepiękna opowieść Ruty Sepetys, oparta na historii jej rodziny, pokazuje mało znaną historię Litwy i to, jak wiele może znieść człowiek, jak bardzo wola życia może zdeterminować postrzeganie rzeczywistości.

P.S. Uświadomiłam sobie, że choć zamieściłam wywiad z Autorką, nie napisałam nic o książce; nadrabiam.

Brak tytułu

Właśnie, w katowickiej Katedrze pw. Chrystusa Króla, rozpoczyna się pożegnanie Wojciecha Kilara. Przepiękny to był człowiek, tworzący przepiękną muzykę. Miałam wielką przyjemność uczestniczyć dwa razu w koncertach Jego muzyki, w koncertach, na których i On był obecny.


Niech spoczywa w Pokoju!

P.S. Film z oficjalnej strony Wojciecha Kilara.

Rachel Joyce. Niezwykła wędrówka Harolda Fry.


Wydane przez
Wydawnictwo Znak

To powieść o impulsywnej wędrówce do umierającej kobiety. Ale jeszcze bardziej, jest to opowieść o tym, że czasami zbyt mało okazujemy miłości tym, których mamy przy sobie codziennie.

Działania impulsywne mają to do siebie, że dzieją się nagle i zaskakują nawet tego, kto je podejmuje. Harold Fry, mężczyzna w wieku mocno już dojrzałym, żyjący w sposób prosty i schematyczny, dostaje list od dawnej współpracownicy umierającej na raka. Harold idzie na pocztę, by wysłać odpowiedź i nagle postanawia pożegnać przyjaciólkę osobiście. Wędrówka Harolda jest niespodzianką dla niego i jego żony. On czuje misję, a ona, czując się nieswojo podczas jego nieobecności, ma wrażenie, że nie zna swojego męża. Harold idąc rozmawia z ludźmi i opowiada im historię swojego marszu, co jednych motywuje, innym wydaje się szansą na łatwe wypromowanie się w mediach. Najważniejszy jednak jest gest, ów impuls, który kazał mężczyźnie iść i to, co jego wędrówka zmieniła w nim samym i jego relacjach z ludźmi i rodziną.

Książka wydana w formacie czytadła do torebki zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Nieco nierzeczywista, przerysowana w pewnych aspektach, skupia się jednak na tym co ważne. 

Kate Morton. Strażnik tajemnic.


Wydane przez
Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz

Powieści Kate Morton zabierają czytelników w podróże w czasie i zapraszają do poznawania fascynujących ludzkich sekretów. 

Podobnie jest w „Strażniku tajemnic”, którego akcja rozgrywa się w trzech przestrzeniach czasowych – w latach ’40, ’60 i współcześnie. Laura, popularna aktorka, odwiedzając umierającą matkę powraca myślami od pewnego upalnego dnia sprzed czterdziestu laty, w którym to dniu była świadkiem niespodziewanego i niewyjaśnionego zdarzenia. Słowa, wypowiadane przez Dorothy w chwilach przytomności, pobudzają zainteresowanie jej córki, która wraz z najmłodszym bratem zaczyna szukać informacji o tym, jaka była ich matka w młodości i jak wyglądała jej codzienność w ogarniętym wojną Londynie. Choć fabuła powieści wydawać się może trudna do zrelacjonowania, jest to fascynująca lektura. 

„Strażnik tajemnic” to powieść o miłości uwikłanej w wojnę, o ludzkich osobliwościach, które wpływają na to jak postrzegamy świat, o pragnieniu cieszenia się szczęściem i dążenia do owego szczęścia.
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger