Anna Rybkowska. Uśmiech zimy.

Anna Rybkowska. Uśmiech zimy.


Anna Rybkowska zaistniała w mojej świadomości wraz ze swoją debiutancką powieścią Nell w 2009 roku. Niestety - nie uznałam spotkania za udane i to na długo. Zwabiona informacją, że powieść autorki dotyka tematyki zimy i Bożego Narodzenia zdecydowałam się na powrót do twórczości Rybkowskiej. Czy jest lepiej niż było?

Berenika Popielawska, bohaterka powieści Uśmiech zimy, ma dorosłe dzieci, jest po rozwodzie i mieszka z rodzicami, którzy wymagają stałej opieki. Pracuje dorywczo, w najróżniejszych miejscach, bo z nieokreślonych przyczyn nie może znaleźć stałego zatrudnienia. Pewnego dnia dostaje list z kancelarii prawnej, gdzie dowiaduje się o odziedziczonym w spadku domu wraz z rozległym terenem na Podlasiu, Warunkiem przyjęcia spadku jest to, że Berenika przemieszka w podarowanym domu przez rok. Mogłaby zrezygnować, ale dzieci - już dorosłe - namawiają ją argumentując utratą taaakich pieniędzy jakie może otrzymać po sprzedaży domu i ziemi za rok. Kobieta jedzie wraz z parterem i prawnikiem na Podlasie, zostaje tam i tu zaczyna się kalejdoskop zdarzeń nieprawdopodobnych, czy wręcz przerysowanych z kompletnym pominięciem jakiejkolwiek logiki. Zaczyna się od tego, że każdy z mężczyzn spotkanych przez Berenikę zaczyna czynić starania, by spędzić z nią czas intymnie. Co więcej - udaje się to nie tylko jednemu. Kobieta, żyjąca w domu rodziców raczej w cieniu, po zamieszkaniu na "swoim" czuje się swobodnie, a owa swoboda przejawia się głównie z litrach alkoholu towarzyszącego jej bardzo często. To, że autorka postanowiła w otoczeniu bohaterki osadzić ludzi mówiących łamaną polszczyzną, z wtrętami białoruskimi, że Berenikę odwiedza bardzo ją lubiący nastoletni syn jej partnera, a robi to najczęściej w ramach wagarowania i to, że mieszka i uczy się w Poznaniu zdaje się nie mieć znaczenia), że po kilku miesiącach mieszkania w nowym domu nadal nie odwiedziła strychu i tak naprawdę nie wie, co odziedziczyła, to zaledwie drobiazgi.

Uczciwie przeczytałam powieść Anny Rybkowskiej do końca. Przeczytałam mimo, że autorka nie dostarczała mi argumentów do tego, by to zrobić. 

Natasza Socha. Godzina zagubionych słów.

Natasza Socha. Godzina zagubionych słów.

 

Natasza Socha w Godzinie zagubionych słów pozwala nam zajrzeć w czyjeś życie. Tworzy obrazek zabieganej codzienności toczącej się wśród uliczek, kawiarni, miejsc tworzonych z pasją i przez ludzi, którzy kochają to co robią. Okazuje się jednak, że są sprawy, których nie należy odkładać - nawet jeśli wydaje się nam, że coś jest pilniejsze. Te sprawy to rozmowy z bliskimi, słowa na wypowiedzenie których czekamy, nie wiadomo z jakiego powodu, gesty, które cofamy w ostatniej chwili z obawy przed ośmieszeniem, czy racja jakiej nie przyznajmy z niemalże dziecięcego uporu.

Każdy z bohaterów powieści Nataszy Sochy traci kogoś bliskiego. I czy jest to matka, czy przyjaciel, z którym poróżniła Aleksa kobieta, mąż mający romans z kobietą nijaką, każde z nich dostaje szansę na rozmowę. Godzinę, podczas której mogą porozmawiać tak jak nigdy wcześniej im się nie zdarzało, szczerze i bez lęku.

Lubię pisanie Nataszy Sochy i choć nie wszystkie jej książki są mi bliskie, ta się taka stała. Najmocniejsze wrażenie zrobiła na mnie relacja Katarzyny i jej matki, to jak wiele obydwie zrozumiały i do jak głębokich emocji przyznały się podczas rozmowy.

Godzina zagubionych słów ma szanse stać się furtką do Waszych wspomnień o osobach, których dziś już z Wami nie ma. Co chcielibyście im powiedzieć? Co od nich usłyszeć? Zapiszcie to sobie, niech przyjmie to papier.

Polecam.

Zbigniew Rokita. Kajś.

Zbigniew Rokita. Kajś.

 


Na Śląsku zamieszkałam 10 lat temu. I co o nim wiem? Niewiele, choć przecież wciąż coś gdzieś słyszę, czytam, dowiaduję się z opowieści. Wciąż jednak moją wiedzę można nazwać jedynie fragmentaryczną. I choć bardzo chciałabym się czuć Ślązaczką, to nie czuję, bym miała prawo tak o sobie mówić.

A jak w splątanej śląskiej rzeczywistości sytuuje się Zbigniew Rokita? Którędy zawiedzie nas, by pokazać Śląsk jaki odkrywał dla siebie. Kajś... Tak po prostu. Pomiędzy opinie ważne i ważniejsze, racje władców i zwykłych ludzi, dążenia i tęsknoty, marzenia i pragnienia, pomiędzy wspomnienia przywoływane i te nadal przemilczane.

Lektura Kajś Zbigniewa Rokity do podróż w czasie, ale i w tożsamość. Wędrówka świetnie znanymi ścieżkami, które nagle odkrywają swoje inne, przeszłe, ja. Wędrówka do wyobrażonego i tego z przyszłości podszyta nadziejami i obawami. Wędrówka, w której przewodnicy przybierają nowe miana, bo tego od nich wymaga historia.
Dopiero podczas pisania tej książki zdałem sobie sprawę, że to właśnie moje drzewo genealogiczne najlepiej opowiada historię tego miejsca.
Moja babka ojczysta z lwowskiego ojca i góralskiej matki.
Mój dziadek ojczysty z podczęstochowskiej wsi.
Moja babka macierzysta z Górnego Śląska.
Mój dziadek macierzysty z podkarpackiej wsi.
To przepis na dzisiejszego Ślązaka.

A jak wygląda Wasze drzewo genealogiczne?

Zachęcam do lektury i zapraszam na spotkanie ze Zbigniewem Rokitą, człowiekiem o olbrzymiej wiedzy i równie dużej ciekawości świata, w którym żyje. Filię nr 25 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach autor odwiedzi 23 listopada. Na spotkanie obowiązują miejscówki, a miejsc jest tylko 9.

Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger