Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2015

Książki roku i kalendarz dla Was

Rzadko robię podsumowania, ale w tym roku czuję taką potrzebę. Korzystając z podpowiedzi facebookowych albumów , do których co miesiąc wrzucam zdjęcia tego co przeczytałam, wysłuchałam lub co obejrzałam, wybrałam tytuły dla mnie ważne w kończącym się roku. Ważne w tym kontekście ma dość pojemne znaczenie, ale o tym poniżej. Mniej to książka, o której było głośno. Bardzo głośno. Bo jakże pokazać obcym swój portfel, przyznać się do marnotrawienie pieniędzy, do wydawania ich nierozsądnie i ponad miarę lub pokazać światu swoją biedę wynikającą albo z nieumiejętności gospodarowania tym, co mamy, albo z niewystarczających środków na życie? Jak przeprowadzić publiczną wiwisekcję wydatków, gdy gdzieś w najgłębszych zakamarkach umysłu przechowujemy świadomość, że zakupy są nagrodą/pocieszeniem/nałogiem? Marcie Sapale udało się znaleźć rozmówców chętnych do udziału w projekcie, a efekt wielu osobom - sądząc po recenzjach - dał do myślenia. Tetrus to powieść. Jednak postacie w nie

Na Boże Narodzenie

Brak mi w tym roku klimatycznego oczekiwania na Boże Narodzenie. Omijam centra handlowe, nie słucham radia, nie oglądam TV, więc reklamy nie przekonują mnie, że powinnam natychmiast kupić to i tamto, bo święta bez tego i tamtego będą nieudane. Inwazji promocji i reklam nie żałuję, żałuję jednak tego, że w tym roku nie zaangażowałam się - jak robiłam to w latach ubiegłych - w wyzwanie Znalezione pod choinką . Niestety, nie ja jedna, sądząc po pustce na wyzwaniowym blogu, mam z zaangażowaniem w tym roku kłopot. Nie sądzę, aby wyczerpała się formuła wyzwania - wciąż przybywa nowych blogerów piszących o książkach i ich wędrówki po okołoświatecznych lekturach czy filmach mogłyby wnieść sporo powiewu świeżości. Cóż, trzeba o tym pomyśleć u progu kolejnego Adwentu... A tymczasem... Minęła ostatnia niedziela Adwentu. Za dwa dni Wigilia Bożego Narodzenia. Dom pachnie piernikiem i sosem greckim do ryby (którą w tym roku udanie naśladują kotlety sojowe), o regał z książkami opierają się przy

Kalendarze

Dziś 7 grudnia. Niby do końca roku zostało jeszcze trochę czasu, ale ja już rozmyślam o tym, jaki kalendarz będzie mi towarzyszył przez kolejne 12 miesięcy. Kalendarze towarzyszą mi od zawsze. Pierwsze, te rodzinne, zdzieraki, powieszone w kuchni na metalowej podkładce. Później, w okresie nastoletnim, zapragnęłam mieć własny, rozmiarami odpowiedni do tego, by notować w nim istotne rzeczy, ale i taki, który bez problemu zmieści się w szkolnym plecaku, między zeszytami i książkami. Im więcej jeździłam, tym mniejsze stawały się kalendarze - przez kilka lat towarzyszyły mi niewielkie, treściwe, kalendarzyki werbistów . Jednak z czasem przybywało mi obowiązków i rzeczy, które chciałam zapisać, a to wymuszało na mnie szukania obfitszych rozwiązań;-) W rok 2015 wchodziłam z kalendarzem, na który zdecydowałam się kolejny raz i który - także kolejny raz - się nie sprawdził. Za duży i z założenia służący bardziej temu, by traktować go jak księgę domu niż jako podręczny notes na milion n

Astrid Lindgren. Ronja, córka zbójnika.

Wstyd się przyznać, ale nie pamiętam już ile lat minęło od mojego ostatniego spotkania z Ronją. Jednak bez względu na to, jak duży dystans czasowy dzieli mnie od tego dnia, w historię córki zbójnika wkroczyłam zdumiewająco łatwo. Choć może nie powinnam się temu dziwić? Wszak powieści Astrid Lindgren mają ową magiczną właściwość, że porywają serca bez względu na ich, owych serc, wiek. W Zamku Mattisa, w pewien wietrzny dzień, przychodzi na świat córka herszta. Wychowywana między zbójeckimi kamratami pierwotnie uważa, że kamienna sala jest cały światem. Gdy stała się nieco starsza i przyszedł czas, by wyruszyła poznawać samodzielnie świat poza Zamkiem usłyszała od ojca bodajże najpiękniejsze rady, jakie ojciec może dać swojemu dziecku: - Uważaj na Wietrzydła, Szaruchy i zbójców Borki. - A jak poznam, że to są Wietrzydła, Szaruchy i zbójcy Borki? - zapytała Ronja. - Zauważysz - odparł Mattis. - Aha - powiedziała Rojna. - I uważaj, żeby nie zablądzić w lesie - ciągną Mattis. -

Jan Antoni Homa. Kręgi albo kolejność zdarzeń.

Rzadko przywołuję tu książki raz już opisane. Na prośbę czytelniczki bloga sięgnęłam ponownie do powieści Jana A. Homy i nie czuję, aby ponowna lektura "Kręgów", stanowiła czas zmarnowany. Wręcz przeciwnie. Kiedyś, kiedy będzie dorosły i silny, sprawi, aby na jeden dzień ściany wszystkich zakładów, w których mordowano zwierzęta, stały się przeźroczyste. Ludzie muszą zrozumieć, czego są współsprawcami, w czym tak naprawdę biorą udział. Zrozumieć i poczuć odrazę. [s.221]   To takie proste; każde zabicie jest aktem nieposzanowania wobec życia. Pogardy, której ulegamy, którą się zarażamy, którą nasiąkamy bez udziału woli i świadomości, której pełni jesteśmy dla innych niż my sami. Która nie pozostaje obojętna dla kształtu i funkcjonowania naszego codziennego świata. [s.286]   Po chwili defilada ponad stu ocalałych z wypadku, szorujących brzuchem po ziemi ptasich karykatur, karykatur zdeformowanych przez człowieka i dla człowieka, ruszyła za ludzkimi przewodnikami w

Szanowni Państwo z Działów Promocji - chylę czoła...

Ów świetny wpis zobaczyłam u Agnes z Dowolnika w sobotę rano. Ale jak wiecie, po lekturze poprzedniego postu, weekend miałam pracowity, a w sobotni wieczór nie dość, że nie pomyślałam o pisaniu czegokolwiek, to w dodatku, zasnęłam zanim zdążyłam otworzyć książkę, by przeczytać choć stronę, na dobry sen. Ale dziś, już wypoczęta przystępuję do - jakże miłej - pracy. W listopadzie mija 8 blogolat. Mnóstwo czasu, mnóstwo książek i mnóstwo ludzi, których dzięki książkom poznałam, nawet jeśli poznałam tylko wirtualnie. W tym oczywiście ci, którym poświęcony jest dzisiejszy wpis, czyli pracownicy działów promocji wydawnictw. Wspominałam ostatnio, że tak długi czas jest doskonałą okazją do obserwowania migracji wydawniczych i pozabranżowych, ślubów, rozwodów, pojawiających się na świecie dzieci, dzieci rozpoczynających edukację, czy wręcz edukację kończących. Tak, wciąż mówię o ludziach z działów promocji i ich historiach :-) Osiem lat, to czas w którym można się naprawdę dobrze poznać.

Wpis reklamująco-zapraszający

Najbliższy weekend obfitował będzie w najróżniejsze wydarzenia okołoliterackie. I choć zazwyczaj tego nie robię, dziś chcę zaprosić Was na to, co robimy. My, czyli  Miejska Biblioteka Publiczna w Katowicach . W piątek, o 10:00 ruszają Śląskie Targi Książki. Odwiedzając stoisko nr 18 będziecie mieli możliwość wzbogacenia Waszych księgozbiorów za niewielkie pieniądze. Każda książka za jedyne 2 zł, czyli w cenie drożdżówki. A nie idzie w biodra;-) O 14:00 w Filii nr 11, na ul. Grażyńskiego 47, rozpoczyna się - po raz pierwszy w Katowicach - Żywa Biblioteka. O tym, czym jest Żywa Biblioteka i z kim możecie, podczas niej, porozmawiać dowiecie się z facebookowej strony . Także w piątek, ale w Filii nr 14, na ulicy Piastów 20, na Tysiącleciu, możecie spotkać się z Ziemowitem Szczerkiem. Zapraszamy go również w sobotę na Targi, ale tam będziemy musieli trzymać się wytyczonych przez organizatorów Targów czasów; spotkanie w bibliotece daje większą swobodę. I, gdyby dyskusje przeci

A w Kociokwiku...

Książki, książki, ale przecież też zwierzęta... 24 października przyjechała do Kociokwiku Kavka ze swoją Panią. Zdarza się jej być mało cierpliwą wobec innych kotów na swoim terytorium, więc, dla bezpieczeństwa Maleńtasów, Tola i Borek przeprowadzili się do Tymczasowego Domu Tymczasowego. Są tam rozpieszczane, rosną jak na drożdżach i energii mają aż je roznosi. Tola na przykład koniecznie chciała wczoraj pomóc cioci T. umalować sobie oczy. Bardzo, bardzo;-) Maluchy odwiedziła wczoraj Pani, do której mają docelowo trafić; potrzebne są jednak szczepienia, zatem kocie dzieci pomieszkają jeszcze trochę w owym TDT. Pamiętacie Synów Anarchii? Zamieszkali w cudnym, troszczącym się o nich domu. Mają do dyspozycji trzech ludzi, spore mieszkanie i ogród.  Sawa za to zamieszkała z kotem nieco od siebie starszym, z którym zaprzyjaźnia się powoli, ale od którego uczy się łobuzować. Choć znając Sawę i sławę czarnych kotów, zastanawiam się kto kogo uczy szaleństw;-)

Patryk Vega. Złe psy. Po ciemnej stronie mocy.

Ostatnią noc października spędziłam w towarzystwie Patryka Vegi i jego rozmówców. Nie była to lektura łatwa i przyjemna, bo i tematyka poruszana w książce do uroczych nie należała. Praca w policji zmienia. Nie pozostawia obojętnym człowieka, który ze zwykłego przechodnia staje się kimś mogącym decydować o czyimś życiu i śmierci. Nie jest czymś, co bez problemu można zostawić przy biurku w komendzie czy komisariacie. Jest brudna i brudzi, a tylko od siły charakteru i determinacji policjanta zależy jak bardzo służba policyjna i to, co ze sobą niesie, nie stanie się częścią jego osobowości. Owszem, są tacy, którzy wykorzystują mundur. Są tacy, którzy chcąc ułatwić sobie życie sięgają po to, co moralnie lub społecznie jest przeciwieństwem etosu pracy policjanta. Na szczęścia są wciąż i tacy, dla których bycie policjantem to służba. Przemianom jednak ulegają wszyscy; przechodzący na stronę zła i ci zderzający się z okropieństwami jakie człowiek może uczynić człowiekowi i próbują

Pamiętam

[ źródło ] [ źródło ] [ źródło ]

Szczepan Twardoch. Wieloryby i ćmy.

Przykład prozy Szczepana Twardocha udowadnia mi tezę o tym, że do wszystkiego trzeba dojrzeć. Kiedyś próbowałam sięgnąć po jego książki, ale nie mogłam ich czytać, dziś - po lekturze dzienników Autora - jestem zauroczona jego sposobem pisania. "Wieloryby i ćmy" obejmują zapiski z lat 2007 - 2015. Tych wcześniejszych jest nieco mniej, ale w moim odczuciu są pełniejsze, skupione intensywniej na ponadczasowej urodzie życia. To, wśród nich, znaleźć można zdania: Szedłem z synem do domu. Po całym dniu słoty popołudniem niebo się przetarło, zaświeciło nawet słońce, tym ciepłym w kolorze światłem, który świeci letnimi, późnymi wieczorami. Więc szliśmy oglądając błękit w kałużach, lecz za plecami mieliśmy zmierzch i sunący wał czarnych chmur i kiedy odwracałem głowę, widziałem, jak urywają się spod nich przejrzyste kurtyny deszczu. [s.29] Twardoch posiada umiejętność czarowania słowami. Zwykłe zjawiska, codzienność przemykająca niezauważalnie i bez budzenia zachwytów, w j

Marta Szarejko. Zaduch.

Zastanawiam się, czy reportaże o obcości Marty Szarejko są reportażami o nas wszystkich przybyłych do większych miast z miasteczek, mieścin, czy wsi.Chętnie pokusiłabym się o taką konkluzję, ale chyba się nie da. Mam wrażenie, że to Warszawa wymusza pewne zjawiska, pewne ogranicza, a jeszcze inne oferuje.  Bohaterami tekstów Marty Szarejko są ludzie, którzy pokonali wiele przeciwności, by znaleźć się tam, gdzie są - w stolicy. Wtapiają się w wędrujący szybko Nowym Światem tłum i tylko oni wiedzą jak dużą satysfakcję sprawia im popijanie kawy z pobliskiej kawiarni sieciowej i jak daleko są od tego, co zostawili w swoich rodzinnych stronach. Zachłystują się Miastem, ale jest to zachłyśnięcie - częstokroć - pełne goryczy. Pracowałam i studiowałam jednocześnie. Co dwa tygodnie brałam wolne piątki. Wsiadałam o 4:25 do autobusu, którym dojeżdżałam do najbliższego miasta. Tam przesiadałam się w pociąg, później kolejny, a następnie jeszcze dwa. O 17 zaczynałam ćwiczenia, na których

Na straganie w dzień targowy...

Przyznaję - być może jestem zblazowana w kontekście targów. Kilka lat jeżdżenia na targi książki dla przyjemności + kilka lat jeżdżenia na targi książki zawodowo, uczyniły ze mnie wybredną i wybiórczą odbiorczynię tychże. Na hale targowe spoglądam pod kątem tego, jak do nich dotrzeć, w jaki sposób zaaranżowano w nich przestrzeń, którędy wiodą szlaki komunikacyjne i jak je rozplanowano. Oczywiście - nie bez znaczenia jest oferta, ale tu dochodzi do głosu także codzienne obcowanie z książkami - nowszymi, starszymi, bez znaczenia. Mam to szczęście, że pracuję z ludźmi, dla których książki są równie pasjonujące, co dla mnie. Każde z nas celuje w inny typ literatury, ale każde rozsmakowuje się w czytaniu. Codzienność wypełniona książkami syci mnie tak mocno, że wędrując wczoraj targowymi ścieżkami, większą uwagę zwracałam na wydawnictwa uczelniane, niż te, z literaturą piękną. Z ofertą uczelnianych mam kontakt o wiele rzadszy. Targi książki mają dla mnie również walor towarzyski i

Andrzej Stasiuk. Kucając.

Wychodzę z domu o 7. Zauważam ze zdumieniem, że wciąż jest ciemno. Owszem, ciemnoszarawo, ale ciemno. Idąc do pracy myślę, że dziś jest dobry dzień, by zadumać się na najnowszą Stasiukową książką Czarnego. Gdy czytałam teksty zgromadzone w "Kucając", doświadczałam przedziwnego uczucia - znałam większość z nich, ich frazy, rytm słów, obrazy jakie się z nich wyłaniały. Znałam, bo jak się okazało na koniec lektury "Kucając" to tom tekstów wybranych, zbiór tego, co opublikowane zostało już wcześniej, gdzie indziej. Ale nie wzbudziło to we mnie niezadowolenia, raczej rozbawienie na własne nie dość ostrożne i uważne czytanie tego, co na okładce zamieszcza wydawnictwo. Owo rozbawienie doskonale pasowało do przyjemności jaką odczułam spotykając się z owymi tekstami.Choć nie wiem, czy słowo "przyjemność" w pełni oddaje moje odczucia... Andrzej Stasiuk nie daje nam dykteryjek. Pisze o przemijaniu, o jedności z Naturą - tej posiadanej, zaburzonej i tej, z

Niedzielnik nr 57

Myślałam, że ten weekend będzie inny. Spędzony w połowie w aucie, a w drugiej połowie na intelektualnych wyzwaniach. Okazało się jednak, że jestem w domu, mam czas, by się wyciszyć, uspokoić, nacieszyć zwierzyńcem, a intelektualne przygody uzależnione są tylko od tego, na co mam ochotę. Jak co roku, wraz z nastaniem jesieni, otaczam się wieloma książkami. Kiermasz i wymiany blogerskie sprzyjają zapełnianiu półek, a poza tym biblioteczne zbiory też nie pozostawiają mnie obojętnej na urok słowa pisanego. Czytam "Szwecja czyta, Polska czyta" i czuję się jakbym poznawała inny świat. Zaczęłam część opisującą czytelnictwo w Polsce i ciekawe jakie będę miała wrażenia po skończonej lekturze. Jestem już po "Kucając" i "Zaduchu", obydwu poświęcę kilka słów w odrębnych notkach, bo uważam, że warto. "Dziką stronę jedzenia" pożyczyłam ponownie, bo chcę doczytać rozdziały o owocach zlekceważone przeze mnie przy pierwszej lekturze. "Os

Niemoc czytelnicza, twórcza oraz inne przypadki

Książkę "Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej" czytałam siedząc u boku Sary podpiętej do kroplówki. Podobnie jak opowieść Cabella o Terry'm Pratchett'cie, która nie wiem czemu wydawała mi się być biografią, a była bardziej podstawą do tego, by zacząć porządkować sobie wiedzę o powieściach twórcy Świata Dysku i jego poglądach. Sara była podpięta do kroplówki, bo miała babeszjozę. Była w bardzo poważnym stanie (babeszje powodują rozpad erytrocytów) i jest z nami nadal dzięki zaangażowaniu w jej ratowanie PanDoktora. Podczas jej choroby spotkałam się z wielką życzliwością i wyrozumiałością ludzi wokół i za to też jestem bardzo wdzięczna. Tak jak na zdjęciu poniżej, wygląda krew zarażonego psa. W pędzie nowych obowiązków w pracy, skupieniu na Sarze i pozostałych zwierzętach, próbie dołączenia do regularnych treningów biegowych, nadszedł dzień moich urodzin. Poświętowałam ze współpracownikami, na odległość z rodziną, a nawet w ostatni weekend miałam jeszcze okazję