Alexander McCall Smith. W towarzystwie uroczych pań.

Alexander McCall Smith. W towarzystwie uroczych pań.

Wydane przez
Wydawnictwo Zysk i S-ka

O tym, że kocham twórczość Alexandra McCalla Smitha piszę przy każdej okazji i stałym bywalcom bloga pewnie już się kojarzę jako fanka Szkota, który urodził się w Rodezji. Uznaję jednak, że nie tylko stali bywalcy czytają to, co piszę, więc za każdym razem będę czynić wyznania:-)

"W towarzystwie uroczych pań" to 6 tom cyklu "Kobieca agencja detektywistyczna". Niech Was jednak nie zraża ta informacja. Opowieść o Mma Ramotswe, pierwszej botswańskiej detektyw, kobiecie mądrej i życzliwej, fascynuje swoją prostotą, umiłowaniem i poszanowaniem pewnych tradycyjnych wartości.

Książka zaczyna się rozważeniami o zmianach społecznych zachodzących w Botswanie. Bohaterka, uczciwa i zajmująca się pracą detekywistyczną, zostaje oskarżona przez kelnerkę o to, że chciała opuścić kawiarnię bez płacenia rachunku. I od tego, oburzającego Mma Ramotswe, ale ogólnie ujmując, zwyczajnego, wydarzenia zaczyna się historia opowiedziana w ostatnio wydanej książce McCalla Smitha.

Lubię niespieszność książek pisarza, lubię jego poczucie humoru i drobiazgowość, z którą opisuje ludzi i wydarzenia. Cieszy mnie odkrywanie w jego książkach uniwersalnych prawd, odczuwam przyjemność uśmiechając się w chwilach szczególnie bliskich mojejmu sercu.

Wiadomość o tym, że wydawnictwo zaprezentowało polskim czytelnikom kolejny tom serii sprawiła mi ogromną radość. Minęło 6 lat od chwili, w której w księgarniach ukazał się "Kredens pełen życia". Gdyby jeszcze kontynuowano wydawanie cyklu "Niedzielny klub filozoficzny", byłabym bardzo szczęśliwa.

A do czytania książek Alexandra McCalla Smitha nieustająco zachęcam :-)

Kto z nami mieszka?

Obecność kotów dobrze nam robi. Uśmiechamy się patrząc na ich zabawy, motywują nas do tego, byśmy zadbali o zawartość ich misek i czystość kuwet, a tym samym o swoją kondycję, sprawiają, że głaszcząc je czujemy się odprężeni, a gdy potrzebują aktywności fizycznej sprawiają, że gramy z nimi w piłkę, podrzucamy zabawki, uciekamy ze sznurkiem.

Traktujemy koty jak dzieci. Niewielkie rozmiarowo, sympatyczne stworzenia, które - gdy tylko chcą - zakomunikują nam wszystko na czym im zależy. Puchate, wszędobylskie, czasami rozgadane i szukające w naszych ramionach pociechy i serdeczności.

Rzadko myślimy o tym, że w domu mamy dorosłe osobniki mięsożernych ssaków drapieżnych. O tym, że kot, który przychodzi się przytulać i ugniatać naszą poduszkę przed snem, jest solidnie wyposażony w narzędzia służące zdobywaniu pokarmu i obronie.

Nasze koty nie lubia obcych. Nie, źle napisałam - nasze koty nie lubią tych, którzy nie są nami. Każdy z naszych kotów syczy, stroszy się, warczy, atakuje ludzi innych niż Z. i ja*. Oczywiście, unikają obcych, ale jeśli taki obcy łazi za kotem krok w krok, to koty zaczynają od syków. Nierozsądny człowiek dalej wędruje za kotem próbując go głaskać lub brać na ręce i wówczas może nastąpić atak. Zwykła rzecz - my również, gdy ktoś jest namolny mamy ochotę wrzasnąć na niego, odgonić, a gdy nie wiemy jaki może być efekt tej namolności robimy się agresywni ze strachu, prawda? 

Nie zauważam drapieżności kotów w stosunku do nas. Zauważam ją, gdy pies z sąsiedniego balkonu przekłada nos przez siatkę na nasz balkon, a Nusia przypominająca mityczne Furie, demonstruje, że psi nos nie jest mile widziany po jej stronie siatki. Zauważam, gdy Wojtek o 3 rano na wysokości połowy drzwi balkonowych jednym capnięciem zębów łapie ćmę i zajada ją ze smakiem zanim zdołam otworzyć usta, by coś powiedzieć. Zauważam wściekły gulgot w gardle Sisi, do której ręce wyciągają nieuświadomieni jeszcze goście. I wówczas, gdy Gusia oburzona wizytą u doktora, próbuje go złapać wysuniętymi pazurami przez drzwiczki transportera warcząc całą sobą. Nawet, u spokojnej zazwyczaj Duszki, dostrzec można dzikość - to w chwilach, w których Wojtek próbuje zachęcić ją do zabawy skacząc jej na plecy.

Koty to nie dzieci. Koty to drapieżne stworzenia, które ofiarowują ludziom swoje towarzystwo. Doceńmy ich obecność...

* Jedynie Gusia robi wyjątek dla osób z naszej najbliższej rodziny i zaszczyca je leżeniem na ich kolanach. Muszą siedzieć bez ruchu i delikatnie ją głaskać; wszelkie inne czynności kwituje zniecierpliwieniem.
Przemek Opłocki. Camino inaczej, czyli dlaczego warto zostać pielgrzymem.

Przemek Opłocki. Camino inaczej, czyli dlaczego warto zostać pielgrzymem.

Wydane przez
Wydawnictwo Verbinum

Lubię książki o Drodze św. Jakuba. Lubię, bo pielgrzymka tą Drogą ma zupełnie inny klimat niż gromadne pielgrzymki do Częstochowy czy Wilna. Lubię, bo pielgrzymowanie samotne, z okazjonalnym towarzystwem ludzi z różnych stron świata, nasuwa myśl o wędrówce na przekór swoim słabościom, o modliwie, wyciszeniu, spokoju.

Przemek Opłocki pisze o swoim wędrowaniu. Nie uczynił z książki przewodnika, w którym znaleźć można ceny produktów spożywczych kupowanych po drodze, czy godziny otwarcia noclegowni i sklepów. Pisze na wskroś subiektywną opowieść o tym jakie emocje towarzyszą wędrowaniu, które z miasteczek urzekają urodą, a które oddaleniem od współczesnego świata. Wyraża opinię (i ten fragment zastanowił mnie najbardziej) na temat współczesnego sposobu pielgrzymowania, pielgrzymowania osób, które codziennie stykają się z wieloma udogodnieniami, z możliwościami ominięcia zmęczenia, zminimalizowania wysiłku i korzystają z tych możliwości. Jak oni odnajdują się na Drodze św. Jakuba?

Odkąd przeczytałam pierwszą książkę o Camino, obejrzałam film, szukam wiadomości, kolejnych relacji z wędrówki. Kto wie, może w jakimś przełomowym momencie życia i mnie dane będzie pielgrzymować Drogą Św. Jakuba?

P.S. Droga św. Jakuba biegnie także w Polsce. Wielu rzeczy o Camino dowiecie się ze strony mypielgrzymi.com. A tu - zdjęcie ze wpisu sprzed tygodnia - oznaczenie Drogi Św. Jakuba, z okolic Kętrzyna.

Jodi Picoult, Samantha Van Leer. Z innej bajki.

Wydane przez
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Nie powinnam czytać tej książki. Opowieść dla nastolatek pisana przez sławną mamę i jej córkę nie powinna w ogóle trafić w mojej ręce. Ale skuszona nazwiskiem odnalazłam "Z innej bajki" wśród książek w dziale dziecięcym i młodzieżowym mojej biblioteki i naraziłam się na zniechęcenie i narastające osłupienie.

Istnieje książka, której bohaterowie mogą się komunikować z niektórymi ludzmi. Umiejętnośc dostrzegania żywych bohaterów bajki ma autorka tejże i pewna amerykańska nastolatka, Delilah, która niepowodzenia na polu towarzyskim kompensuje sobie czytaniem książek. Książe Oliver, bohater bajki, staje się pewnego dnia dla Delilah najważniejszą osobą na świecie i dziewczyna jest gotowa zrobić wszystko, by wyrwać go z kart książki, w której historia wciąż rozgrywa się na nowo i wciąż pozostaje niezmienna.

Kilka razy dopadała mnie chęć odłożenia tej książki i zajęcia się czymś przyjemniejszym. Nijak nie umiałam odnaleźć idei przyświecającej opowieści. Miało to być ukazanie siły nastoletniej miłości? Mocy odrzucenia? Przeciwdziałania niemożliwemu? Wytrwałam do końca i ów koniec mnie natchnął - tak oto wychowuje się czytelniczki wierzące w rycerzy na białych koniach i mężczyzn jak z bajki.

Lech Jęczmyk. Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane.

Wydane przez
Wydawnictwo Zysk i S-ka

Książkę podzielono na trzy części mające swój tytuł, a do tego dochodzą trzy wywiady z autorem i dwa postscripta (w książce tak właśnie jest napisane: „postscriptum” – w jednym słowie). Tytuły poszczególnych części są na tyle ogólne, że Jęczmyk może pozwolić sobie na zamieszczenie tekstów traktujących o rozmaitych kwestiach.

W notce wydawcy zamieszczonej na tylnej okładce czytamy, że Jęczmyka można określić mianem anarchizującego prawicowca i to jest dobre określenie. Prawicowcem Jęczmyk jest z pewnością, bo mówiąc w największym skrócie, nie projektuje świata, tylko go przytomnie analizuje. Jest też anarchistą, bowiem nie daje się nabrać na plewy rozsiewane przede wszystkim przez elektroniczne media, tylko trzyma się tego, co porządnie przemyślał i do czego jest przekonany. Być może ta opisowa definicja anarchizmu nie jest najlepsza, być może jest nawet dziwna, ale dzisiaj trzeba mówić wiele dziwnych rzeczy, dla naszych przodków trywialnych, jeśli chce się dotrzeć ze swoim przekazem do ludzi wierzących w telewizory.

Jęczmyk pisze o wielu różnych rzeczach, w tym o upadku cywilizacji zachodniej. Pisze o tym spokojnie, podaje argumenty, pokazuje rozmaite fenomeny i powiązania między nimi. Nie roztkliwia się, nie płacze, nie marudzi. Jak sam stwierdza:
Spojrzawszy na to, co napisałem, widzę, że ktoś złośliwy mógłby mi zarzucić pesymizm. Otóż pesymistą nie jestem, ponieważ uważam, że zarysowany tu model przyszłego świata, choć realizowany ogromnym nakładem sił i środków, jest tak głupi i nienaturalny, że wkrótce się rozpadnie, podobnie jak rozpadły się inne szkodliwe utopie, >tysiącletnia< Rzesza i wieczny komunizm. Jak zwykle, nie obędzie się bez pewnych ubytków masy ludzkiej. [s. 216]
Jęczmyk ma wielką erudycję, świetne pióro i kapitalny umysł, a zatem jego teksty siłą rzeczy muszą być bardzo dobre. Poznałam Lecha Jęczmyka podczas spotkania miłośników fantastyki i zapewniam, że autor tak samo jak piórem, czaruje słowem. Jęczmyk to przedni gawędziarz i to, że jest znakomitym gawędziarzem widać w jego tekstach.

Długo czytałam tę książkę i już tłumaczę, dlaczego. Otóż nie lubię książek złożonych z aforyzmów, choćby najlepszych. Dla mnie czytanie takiego zbioru to jak jedzenie samych wisienek z tortów albo samego dżemu z pączków. Ze zbiorami felietonów czy esejów (a takim zbiorem jest „Nowe średniowiecze”) idzie mi łatwiej, ale nie na tyle łatwo, żeby tom liczący sobie ponad pięćset stron przeczytać na raz. Po każdym tekście Jęczmyka muszę przetrawić, co autor napisał, a najchętniej o tym, co przeczytałam, pogadałabym w gonie krytycznie nastawionych ludzi. Nie zawsze mam okazję do takiego pogadania :-)
Marek Oramus pyta Jęczmyka: - Jak w tej sytuacji powinna zachowywać się Polska? Naszą główną bolączką jest brak mężów stanu z prawdziwego zdarzenia.
A Jęczmyk odpowiada: - Nieszczęście polega na tym, że Polska nie ma elity. Są tylko pseudoelity, które żerują na tym braku. Nie ma skąd wyłaniać mężów stanu. [s. 506]
Z Jęczmykiem można się zgadzać, albo nie, ale żeby się solidnie nie zgadzać, trzeba się porządnie napracować. Czytajcie Jęczmyka i próbujcie solidnie się z nim nie zgadzać :-)
Tomasz Kwaśniewski. Jedno oko na Maroko.

Tomasz Kwaśniewski. Jedno oko na Maroko.


Wydane przez
Wydawnictwo Czarna Owieczka

Książka - ciekawostka. Książka - pytanie. Książka, w której odpowiedzi udzielają ludzie niestandardowi, tacy, jakim dzieci szczególnie mocno przyglądają się na ulicy. Tacy, do których dzieci podejdą, by zapytać "dlaczego?", a których - my, dorośli - mijamy na ulicy nie okazując zaciekawienia ze wstydu.

Rozmówcami Tomasza Kwaśniewskiego jest ksiądz, kobieta niedużego wzrostu, bezdomny, bliźniacy, mężczyzna, który czuje się kobietą i taki z albinizmem. Każdej z osób Autor zadaje pytania proste, ale ciekawe (wstydliwi dorośli powiedzieliby, że "ciekawskie"). Pytania i odpowiedzi pozwalają potraktować rozmowę jako dobre źródło informacji o czymś czego nie wiemy, a co niektórych z nas nurtuje. 

Z rozmów wyłania się obraz dużej determinacji jaką wypracowałi sobie rozmówcy Kwaśniewskiego. Muszą umieć prosić o pomoc, korzystać z tego, co jest im dane, muszą mieć w sobie siłę, by radzić sobie z ludzką niechęcią i agresją.

Książka - ciekawostka. Książka - pytanie. Książka, w której znajdziemy wiele odpowiedzi i asumpt do tego, by uczyć się pytać.

Marcin Pałasz. Elf Wszechmogący.


Wydane przez
Wydawnictwo Skrzat

W progu wakacji w wielu miastach, lasach, na łąkach znaleźć można błąkające się, nieszczęśliwe psy. Ich ludzie wyjeżdżając na urlop postanowili pozbyć się zbędnego balastu. Nie każde z miejsc przyjmuje gości ze zwierzętami, a nawet jeśli - to przecież za obecność psa trzeba zapłacić. Dla wielu osób, przerażająco wielu, te warunki dyskwalifikują psa i pozwalają potraktować go jako rzecz, której - gdy już niepotrzebna - można się pozbyć.

Na szczęście Duży i Młody Efla prezentują zupełnie inną postawę. Dla nich wakacje bez psa nie byłyby wakacjami; jak można by zostawić członka rodziny bez opieki i pojechać na wypoczynek? Ruszają zatem w trójkę nad morze planując spacery, odpoczynek i szeroko rozumiany relaks. Na miejscu czeka na nich niespodzianka - dom, w którym mieszkają został ukradziony. Nie, nie okradziony - ktoś ukradł cały dom :-) 

Brak domu powoduje konieczność znalezienia nowego miejsca do spania, a to z kolei pozwala bohaterom zawrzeć nowe, znaczące dla rozwoju akcji powieści, znajomości. 

W książkach Marcina Pałasza jest spora dawka treści edukacyjnych. I tych krajoznawczych, i tych ogólnoludzkich, ale przede wszystkim tych, z których Elfomania słynie, czyli związanych z relacjami między ludźmi i psami. Duży i Młody troszczą się o odpowiednie jedzenie, o to, by ich ulubieniec miał zapewnioną optymalną dawkę ruchu, obserwują go dokładnie chcąc wychwycić wszelkie nieprawidłowości w jego zachowaniu. Dzięki temu, że bacznie przyglądają się Elfowi zauważają w jaki sposób obecność wpływa na dziecko po traumatycznych przeżyciach. Gdyby rozumieli komunikaty jakie przesyłał im pies szybko pojęliby, kto jest zamieszany w wydarzenia kryminalne w nadmorskim miasteczku, ale cóż... Ludzie to nie psy, nie należy wymagać od nich zbyt wiele...

Po raz kolejny nie mogę napisać nic poza "zdecydowanie polecam"!

P.S. Elf - 1, Elf - 2, Elf - fragment.
Meredith Mileti. Szczęście na widelcu.

Meredith Mileti. Szczęście na widelcu.


Wydane przez
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Czas jakiś temu pojawiła się na księgarskich półkach książka "Kup kochance mężą kwiaty". Niewątpliwie bohaterka powieści napisanej przez Meredith Mileti nie miała jej okazji przeczytać. Zdradzona pobiła na tyle dotkliwie kochankę męża, by otrzymać sądowy zakaz zbliżania się do Nicoli i nakaz terapii mającej nauczyć Mirę radzenia sobie z agresją. Obydwa zadania są trudne, bo Nicola pracuje jako menadżer restauracji, którą założyli i prowadzą Mira i jej mąż. Sytuacji nie ułatwia niespełna roczna córka, opieką nad którą rodzice powinni, wobec zbliżającego się rozwodu, podzielić. 

Lubię książki z gotowaniem w tle. Rzadko kiedy gotuję/piekę coś, co przygotowywały bohaterki, ale lubię, gdy w ich życie wplątane jest zajmowanie się jedzeniem. Być może odzywają się we mnie stereotypy, ale dla mnie gotowanie wciąż ma w sobie magię okazywania swoich uczuć tym, dla których gotujemy (tak wiem - efektem nadmiernie rozbudzonej wiary w ową magię są grube dzieci i grubi dorośli).

"Szczęście na widelcu" to powieść, która delikatnie zaprasza nas do towarzyszenia swoim bohaterom. Niezobowiązująco, acz ciekawie snuje się opowieśc o kobiecie, dla której smak jest jednym z głównych bodźców, dla których prowadzenie restauracji jest równie ważne, jak wychowywanie dziecka i która - jak wiele z nas - wspierana przez życzliwe osoby jest w stanie osiągnąć wiele z tego, czego pragnie.
Marcin Mortka. Podróże Tappiego po Szumiących Morzach.

Marcin Mortka. Podróże Tappiego po Szumiących Morzach.


Wydane przez
Wydawnictwo Zielona Sowa

Postać wikinga Tappiego zainteresowała mnie już czas jakiś temu, ale dopiero teraz miałam okazję poczytać o jego przygodach. A uwierzcie - jest o czym czytać:-)

Tappiego cechuje wielka dobroć i życzliwość do świata. Oczywiście zdarza mu się rozzłościć, ale tylko w uzasadnionych przypadkach i na osoby, które sobą reprezentują wszystko co złe. Wyruszając w morską podróż Tappi zabiera przyjaciół i zaczyna zmagać się, niczym Odyseusz, z najróżniejszymi przeciwnościami. A to smok, a to zły czarodziej, a to inne dokuczliwe stwory czyhające na dobroduszność wikinga. Na szczęście wsparcie przyjaciół i ich spryt pokazują, że w kupie siła oraz, że dobro zawsze zwycięża. 

"Podróże Tappiego po Szumiących Morzach" czytało sie doskonale. Skoro Tappi zaczarował mnie, to i bez trudu podbije dziecięce serca. Czego jemu, a przede wszytskim Marcinowi Mortce, życzę:-)
Jonathan Safran Foer. Zjadanie zwierząt.

Jonathan Safran Foer. Zjadanie zwierząt.


Wydane przez
Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Książka Foera nie jest żadną wegetariańską czy wegańską agitką. I bardzo dobrze, aczkolwiek nie mam nic przeciwko dobrym agitkom w jakiejkolwiek dziedzinie. Foer nie ukrywa, że nie je mięsa i pokazuje powody, dla których nie je, natomiast nie pisze manifestu.

W „Posłowiu” Dariusz Gzyra stwierdza, że książka nie wyczerpuje kwestii wszelkich możliwych relacji ludzi ze zwierzętami i oczywiście książka tych kwestii nie wyczerpuje. Foer napisał o jedzeniu zwierząt i nie się zajmuje w sposób pogłębiony tematami takimi, jak choćby jedzenie produktów odzwierzęcych czy wykorzystywanie zwierząt na inne sposoby, w tym wykorzystywanie zwierząt jako stworzenia, na których przeprowadza się rozmaite eksperymenty. Gzyra ma rację, że podczas lektury czuje się niechęć autora do stawiania wszystkiego na jedną kartę; Foer daleki jest od strategii „wszystko albo nic”. Foer pod sam koniec książki pisze tak:
Gdyby zawrzeć sens całej tej książki w jednym pytaniu – nie banalnym czy zadanym w złej wierze, ale takim, które obejmuje całą złożoność problemu – brzmiałoby ono tak: czy powinno się podawać indyka w Święto Dziękczynienia? [s. 283]
Gdyby Foer mieszkał w Polsce, być może zapytałby o to, czy powinno się podawać karpia na Wigilię. No, to już wiecie o czym ta książka jest, a dopowiem, że napisana jest świetnie, bo Foer ma tęgie pióro.

„Zjadanie zwierząt” rymuje mi się z wieloma innymi dobrymi książkami traktującymi o relacjach ludzi ze zwierzętami. I wnosi coś nowego do mojego oglądu świata. Nie jem mięsa od ponad dwudziestu lat, co nie znaczy, że raz na zawsze rozwiązałam problem wykorzystywania zwierząt przez ludzi, bo niczego nie rozwiązałam. Obawiam się, że tej kwestii nie da się rozwiązać. Powiedzcie sami – czy fakt, że gdyby nie przemysłowa produkcja zwierząt, to mnóstwo ludzi nie byłoby stać na jakikolwiek mięsny posiłek, ma jakieś znaczenie, czy nie? I co zrobić ze zwierzętami hodowlanymi, udomowionymi przed tysiącami lat – puścić je wolno, żeby raz dwa pozdychały, czy może pozabijać po to, żeby nie cierpiały? A jak ktoś ma koty, które kocha, to co – ma karmić te mięsożerne stworzenia mięsem z zabijanych zwierząt, czy raczej powinien zamęczyć swoje koty podając im tylko kaszę, warzywa i kiełki?

Podobnych pytań można stawiać wiele i myślę, że nie da rady odpowiedzieć na nie tak, aby wszystkie odpowiedzi układały się w jeden spójny system.

Na koniec cytat obrazujący to, że Foer potrafi w jednym czy dwóch zdaniach oddać istotę rzeczy. Oto autor najpierw proponuje czytelnikowi przyrządzenie potrawy z psa i podaje przepis na weselnego psa duszonego, po czym stwierdza:
Jedzenie zwierząt ma swoje nieoczywiste aspekty. Porównanie psa z innymi zwierzętami, które jemy, sprawia, że można zobaczyć niewidzialne.
Mocne? No jasne, że tak. A zatem czytajcie Foera :-)

P.S. Link do fragmentu książki.
Dorota Sumińska. Jak jeż Jerzy został tatą.

Dorota Sumińska. Jak jeż Jerzy został tatą.


Wydane przez
Wydawnictwo Literackie

Opowieść o jeżu Jerzym to kontunuacja historii opowiedzianej w książce "Wierzę w jeże". Minęły dwa lata, jeż dorósł i ma już ukochaną oraz - wkrótce - będzie tatą. A bycie tatą jest wszak zobowiązujące mimo, że panowie jeże nie włączają się czynnie w opiekę nad potomstwem.

Dorota Sumińska posiadła niebywałą zdolność opowiadania o rzeczach skomplikowanych i poważnych w sposób przyjazny i zrozumiały. Jeż docieka skąd się biorą dzieci, w jaki sposób rozmnażają się poszczególne gatunki, co odpowiada za dziedziczenie cech. Znajduje uważnych i mądrych mówców, którzy bądź powodowani predyspozycjami, bądź ze względu na wiedzę są w stanie podzielić się z nim (oraz czytelnikami) tym, co wiedzą.

Mam wrażenie, że powieść o jeżu, który został tatą, kierowana jest do nieco starszych czytelników niż pierwsza część przygód sympatycznego Jerzego. Dzieci, które czytały (lub, którym czytano) książkę w czasie jej premiery, mają o dwa lata więcej, więc temat pojawiania się potomstwa wyłożony w ujęciu biologicznym pozwoli wielu rodzicom znaleźć odpowiedzi na pytania pociech (a i sobie odświeżyć to i owo).

Kibicuję z całego serca działaniom edukacyjnym jakie w swoich programach, książkach, wywiadach podejmuje Dorota Sumińska. Nic więc dziwnego, że będę Was namawiała do uważnej lektury książki "Jak jeż Jerzy został tatą".

P.S. Na stronie książki zamieszczono fragment dla posmakowania lektury.
Niedzielnik nr 43

Niedzielnik nr 43


Miniony weekend spędziłam w rodzinnych stronach. Na podróż pociągiem przygotowałam się niczym na bój: trzy książki i trzy audioksiążki. Przeczytałam 1,5 książki, słuchać nic nie zdążyłam. Jak każdemu, kto mieszka daleko od miejsca, z którym czuje się najsilniej związany, "rodzinne strony" rozciągają mi się na wiele kilometrów. To już nie tylko miasto, w którym dorastałam, ale niemalże całe województwo:-)

 (Muszla św. Jakuba)




Od pewnego czasu książki, co do których mam pewność, że nie będę do nich wracać, oddaję do zbiorów biblioteki mojego rodzinnego miasta. Dwa razy do roku książki transportuje Tata, a raz do roku mnie się udaje pospacerować wśród regałów pamiętanych od dzieciństwa. W ramach swoistej wymiany do biblioteki przynoszę książki wydane w ostatnim roku, dwóch, a wynoszę książki wiekowe, czekające na czytelników w kartonach kiermaszowych, kosztujące 50 groszy albo złotówkę. Tym razem upolowałam:


Ostatnio dużo się mówi o tym jak traktujemy zwierzęta. Cieszą mnie te rozmowy, mam nadzieję, że stanowią przyczynek do zmian w postawach ludzi. Polski rynek wydawniczy dotrzymuje tempa dyskusjom i prezentuje czytelnikom coraz to nowe publikacje traktujące o hodowlach, czy działaniach doświadczalnych w ujęciu etycznym. Oprócz rewelacyjnych książek Temple Grandin (1, 2), Petera Singera (1, 2), zauważyć trzeba publikację nt. statusu zwierzęcia w ujęciu filozoficznym i prawnym oraz to, co ukazało się ostatnio:


Z Targów Książki dla Dzieci w Krakowie przywiozłam sobie kolejną część Elfa. Tym milszą mi, że napisałam do niej tekst na okładkę.


Kiedyś, wczesną wiosną, obiecywałam sobie zrobienie porządków na regałach przed Wielkanocą. Święta dawno minęły i porządek na regałach również. Tym bardziej, że ostatnio cześciej, niż wcześniej bywam w bibliotekach, i dzięki temu, do domu trafia naprawdę dużo książek. Cierpię ostatnio na nienasycenie książkowe:-)
Odwiedziny i ucieczka przed upałem

Odwiedziny i ucieczka przed upałem

W poprzedni czwartek, tuż po 3, odprowadzana lekko zdumionymim, a mocniej zniesmaczonymi spojrzeniami kotów, wywędrowałam z domu. Tramwaj, w którym niewiele było wolnych miejsc siedzacych, podwiózł mnie w pobliże dworca PKP, skąd - z wieloma przesiadkami, ale bez najmniejszych kłopotów - dotrzeć miałam do Domu Rodzinnego, Domu, w Którym Mieszka Kawka oraz Domu, w Którym Nie Ma Już Ciri. Już na początku podróży plany wzięły w łeb, bo pierwszy pociąg spóźnił się o godzinę. Nie o tym jednak ma być ta notka, choć uważam za konieczne wspomnienie tu o tym, że kocham polskie koleje, bo tylko w nich można przeżyć taką przygodę i tylko w nich zdarzyć się może, abym bez żadnych dopłat i wstrętów podróżowała w rodzinne strony przez Olsztyn, mimo, że wg biletu podróżować miałam przez Białystok.

Kawka niewiele zmieniła się od ubiegłego roku, kiedy to ostatnio ją widziałam. Nadal jest zbyt gruba (waży 9 kg). Za to charakter ma tak - jak dawniej - silny i uroczy jednocześnie. Pozwala się głaskać, ale na swoich zasadach. Jada tylko suche, innym gardzi. Wyraźnie daje znać o tym, że teraz to należy się ruszyć i pobawić z kotkiem myszką. No i  - uwaga, uwaga - spotkało mnie szczęście i spała koło mnie. Kawka od pewnego czas jest kotem bywającym na działce. Ostrożnie ogląda wszelkie zakamarki, idzie zwiedzić działkę sąsiadów i gdy tylko słyszy nadjeżdżającą na rowerze sąsiadkę zmyka na swoje włości. Ze szczególnym upodobaniem odpoczywa pod krzakiem malin, pod którym uwialbiała leżeć Ciri. Pojawił się pomysł, abym się tak też położyła, by dociec tajemniczych właściwości owego skrawka ziemi, ale mokro było i nie chciałam się ubłocić. Choć może było warto? Zmęczona spacerami Kawka wchodzi do koszyka i czeka na zaniesienie do auta. Ideał nie kot:-)






Dwa dni spędziłam na zupełnym bezkociu, ale próbowałam się pocieszyć kumkającymi żabami i grającym przepięknie pasikonikami. Moja cierpliwość została nagrodzona i na leśnej ścieżce zaprezentował się nam lis oraz motylek.



Gdy wróciłam do domu okazało się, że kociokwiki nawet nie są jakoś specjalnie obrażone. Obejrzały dokładnie, co przywiozłam, wywąchały wszelkie czosnki, cebule i rabarbary, by zaraz po zgaszeniu światła ułożyć się gdzieś w pobliżu (nie "na", bo było zbyt ciepło) i umozliwić mi współposapywanie przez sen.

Chroniąc się przed upałami koty zajmują pozycje, ich zdaniem, najadekwatniejsze:






Podczas porządków wystawiliśmy drapak na balkon. Jeśli jeszcze nie widzieliście pełni szczęścia - zobaczcie:



P.S. Wciąż nie rozumiem jak można zostawić psa przed sklepem. Ciekawe, czy te same osoby zostawiają samochody z kluczykami w stacyjce i szeroko otwartymi drzwiami.

Pavl Rankov. Zdarzyło sie pierwszego września (albo kiedy indziej).

Pavl Rankov. Zdarzyło sie pierwszego września (albo kiedy indziej).

Wydane przez
Wydawnictwo Słowackie Klimaty

Dawno nie czytałam powieści tak esensjonalnej, tak przykuwającej moją uwagę, tak zajmującej w ów - trudny do określenia - poważniejszy sposób.

Trzej przyjaciele i jedna dziewczyna. Jedno miasto, które zgodnie z wichrami historii należy do różnych państw. Od tych, którzy aktualnie rządzą zależy w dużej mierze jakość życia poszczególnych grup etnicznych. A ponieważ bohaterami książki są Węgier, Żyd i Czech to ich codzieność będzie determinowana przez wydarzenia rozgrywające się w ich ojczystym regionie.

Akcja powieści zawiązuje się w roku 1938 i opowiada o trzydziestu latach przyjaźni, rywalizacji i walki o dobre życie. Bo choć chłopcy, a później mężczyźni, walczą o względy Marii, wciąż mają nadzieję na dobrą, spokojną codzienność, na codzienność dostatnią. I o nią walczą, każdy metodą jaka wydaje się im najodpowiedniejsza.

Panorama losów Jana, Gabriela, Petera ukazuje losy innych, zamieszkujących niegdysiejszą Czechosłowację, osób. Przemiany polityczne, historyczne, próby uzyskania niepodległości, próby odniesienie zwycięstwa, podejmowane wówczas, gdy nie wiadomo, co tak naprawdę nazwać można zwycięstwem, próby, starania i... 

Nadchodzi rok 1968, w którym rozstajemy się z bohaterami. Z bohaterami, ale nie z ich historią, bo zapadają w pamięć, stają się bliscy, a ich rozterki, wahania i zmartwienia zdumiewająco mocno przypominają te, z jakimi borykali się Polacy w analogicznym czasie.

Warto przeczytać. Po prostu warto.
Jak narysować...

Jak narysować...


Wydane przez
Wydawnictwo Muzeum Powstania Warszawskiego

W oryginalną podróż do przeszłości zabierają nas, w najnowszych propozycjach wydawniczych Muzeum powstania Warszawskiego, żyrafa Grażyna i ptaszek Gwarek. 

Gwarek jest stworzonkiem ciekawskim, a Grażyna, oprócz ogromnych pokładów cierpliwości, ma również talent plastyczny. Żyrafa tłumaczy Gwarkowi jak rysować, by było łatwo i by rysujący osiągnął zamierzony efekt. A Gwarek marudzi, dziwi się, zawstydza... Ogólnie rzecz ujmując - nie jest tak zajęty lekcjami rysunku, jakby oczekiwać było można.

Wybór rysunków, na podstawie których Grazyna uczy Gwarka rysować nie jest przypadkowy. Żyrafa kreśli starannie bohaterów Powstania Warszawskiego: Zawiszaka, Łączniczkę i Liberatora.

Ciekawy i niesztampowy pomysł na zaznaczenie w dziecięcej świadomości Powstania Warszawskiego i przybliżający, nie tylko najmłodszym, postacie związane z Powstaniem z pewnością znajdzie odbiorców, którym zależy, by wśród dzieci szerzyć wiedzę historyczną.
5 lat? 5 lat!

5 lat? 5 lat!

Choć aż trudno w to uwierzyć Nusia jest z nami 5 lat. Żyje o jakieś 4 tygodnie więcej;-) Pierwszy wpis o niej zamieściłam 12 czerwca 2008 roku.

Nusia, kocica w kwiecie wieku, wciąż jest dla nas malutkim, chorutkim bączkiem. Owszem wiemy, że wyrosła, że wagę ma raczej ciężką niż piórkową, że jest humorzasta i grymaśna, że przytulać się nie lubi, ale cóż... Miłości życia się nie wybiera :-)


Zapraszam do wędrówki w czasie. Poświętujcie na nami:-)


P.S. Kusiło mnie, żeby jako podkładu użyć piosenki "Cztery słonie..." :-)
Joanna Chełstowska, Ludwik Kozłowski. Riko i my.

Joanna Chełstowska, Ludwik Kozłowski. Riko i my.


Wydane przez
Wydawnictwo Pierwsze

Tak naprawdę mogłabym wrażenia z lektury podsumować jednym zdaniem. Chcę jednak przybliżyć Wam historię Rikiego i jego ludzi, bo sądzę, że jest tego warta.

Opowieść o kocie zaczyna się gdzieś na wsi, w jakimś gospodarstwie, w którym koty nie są specjalnie hołubione, nie zapewnia sie im bezpieczeństwa, ale też nie szczuje własnego psa, by pogonił mruczące zwierzaki. Głód, chłód i od wielkiego święta coś na kształt życzliwości ze strony gospodyni. Gospodarza lepiej było unikać.

Gdy nagle na przywioskowych łąkach zaczynaja powstawać domy, Riko ze smutkiem stwierdza, że więcej ludzi oznacza więcej kłopotów i mniej miejsca do polowania. Jednak mieszkańcy jednego z nowo wybudowanych domów wydają się kotu dziwni. W domu mają kota, któremu pozwalają spać na poduszkach, a na werandzie ustawiają smakowicie pachnące jedzenie.

Dziki, nieufny kot po pewnym czasie zaprzyjaźnia się z dziwnymi ludźmi, a wówczas cudom nie ma końca. Jest dom dla kociej rodziny na podwórku, są miseczki śmietany i mleka, pomoc medyczna w przypadku problemów zdrowotnych, a przede wszytskim ciepło, serdeczność i troska. Niczym raj...

"Riko i my" to historia napisana mądrze. Nie ma tu zbędnego sentymentalizmu, nie ma epatowania nieszczęściem jakie dotyka zwierzęta żyjące na wsi. Jest po prostu historia spotkania kota i człowieka. Opowieść szczera i piękna. Opowieść o tym, jak często niedoceniane przez nas zwierzęta dbają o innych, jak otaczają ich opieką, jak kochają, tęsknią, cierpią. Opowieść, którą powinno się dawać w wyprawce  szkolnej dzieciom, by kształtować w nich wrażliwość. 

"Riko i my" jest w moim rozumieniu po to, abyśmy umieli szanować wszelkie Stworzenie.
Szczęśliwy (bo wspólny) czas

Szczęśliwy (bo wspólny) czas

Długi weekend sprzyjał obserwowaniu kociokwików, cieszeniu się nimi i odkrywaniu nowych dokonań futrzastych przyjaciół.

Zrobiło się chłodniej, więc kociaste niemalże jak jeden mąż (bo bez Wojtusia) przywędrowały do naszego łóżka. Sisi i Gusia w tym pędzie do znalezienia sobie optymalnego miejsca potrafiły się ułożyć także na poduszkach. Zdjęć nie mamy - próbowaliśmy spać mimo maźnięć ogonów.

Z przyczyn zupełnie mi nieznanych koty postanowiły spróbować rzeczy, których dotychczas nie jadły. Szczególnie zdumiała mnie Gusia, ktora nie należy do osób rozmiłowanych w nabiale. A tu, pewnego poranka, zastałam ją z głową w kubku, na którego dnie odrobina mleka czekała na zalanie gorącą kawą. Co więcej - Gusia nie dość zadowolona z wpychania głowy do naczynia wyprostowała się i włożyła do mleka łapkę, by po chwili ją oblizać. Mimo wiedzy, że kotom mleko szkodzi przelałam pomacane mleko na spodek, by ułatwić Guzi dostęp do niego.

To, że Nusia jada melony i arbuzy nie było dla mnie niczym nowym, choć z dotychczasowych obserwacji wynikało, że woli raczej sok niż kawałki owoców. Teraz lubi już też kawałki owoców.

Wojtuś, zwierz - w naszym przekonaniu - wszystkożerny, udowodnił swoje rozległe zamiłowania kulinarne podczas ostatniego gotowania barszczu. Tak intensywnie interesował się zawartością garnka, że aż lekko zniecierpliwiona wyłowiłam wielki kawał buraka i pokroiwszy go na mniejsze kawałki zostawiłam kotu. I co? Zostało zjedzone nie tylko w oka mgnieniu, ale również ze smakiem. Oczywiście, nie skończyło się na jednym kawałku...

Sisuleńka znów się zachrypiła, co w niczym nei przeszkadza jej zarządzać całym domem oraz godzinami snu ludzkiego personelu. Kto mówi, że głos jest potrzebny władzy? ;-)

Duszka, jako kot coraz bardziej śmiały, wieczorami urządza toaletę i wędruję po mnie na kołdrę. Poza tym jest zdecydowaną liderką w relacjach z Wojtkiem. Wojtuś, wciąż jeszcze młody i z nieco głupkowatymi pomysłami, co i rusz próbuje zaatakować ciotki. Sisi raczej nie rusza, co chyba zrozumiałe. Nusia podejmuje z nim zabawę i ganiają się oboje z wielka radością i dziecięcością w oczach. Gusia, jako, że jest największą panikarą, ucieka z wrzaskiem pobudzając Wojtka do entuzjastycznego ataku, a Duszka... Cóż, Duszka bez zastanowienia i ostrzegawczych dźwięków wymierza Wojtusiowi cios. Dźwięki dołącza później...

Na zdjęciach Nuśka, która umyśliła sobie, że będzie przechodzić przez rękaw tunelu grając w piłeczkę,  Duszka w strategicznym miejscu ymuszająca na Z. pożywienie, Wojtuś z pięknie zawiniętym ogonkiem siedzący na folii zabezpieczającej paczki ze sklepu internetowego oraz inne zwierzaki;-)









P.S. Dzieci Saszki znalazły domy:-)
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger