Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2013

Małgorzata Gutowska-Adamczyk. Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord.

Wydane przez Wydawnictwo Nasza Ksiegarnia Z książki na książkę coraz bardziej zaczyna mi się podobać Paryż. Jeszcze nie do tego stopnia, abym chciała się do niego wybrać, ale Małgorzacie Gutowskiej-Adamczyk  udało się mnie przekonać, że stolica Francji jest warta uwagi nie tylko wówczas, gdy piszą o niej Emil Zola i Honoriusz Balzak. Nina zaciekawiona historią Róży z Wolskich wyrusza do Paryża, by w nim znaleźć maksymalnie dużo informacji o życiu malarki. Motywuje ją również świadomośc, że od pewnego czasu z niewielkich galerii kradzione są portrety pędzla Róży. Paryż zaskakuje ją zainteresowaniem pewnego mężczyzny. Równocześnie obserwujemy życie Rose de Vallenord, jej powrót do Paryża, próby odnalezienia równowagi po dramatycznej serii śmierci bliskich Róży osób, jej przyjaźń z Rosjaninem, a także romans, który przez ołtarz wiedzie ku wielkiemu nieszczęściu. Nie wiem, co trzeba mieć w sobie, by pisać tak porywająco jak czyni to Małgorzata Gutowska-Adamczyk. Wiem

Hugh Lofting i jego Doktor Dolittle.

Niestety, moja pamięć funkcjonuje wybiórczo i nie umiem przywołać chwil, w których dzieckiem będąc zaczytywałam się książkami o Doktorze, który nauczył się mowy zwierząt i robił wszystko, by ich życie uczynić szczęśliwym. A przecież zaczytywać się musiałam, bo skądże indziej, niż z przykładu Dziadka i lektury powieści Loftinga narodziłby się mój nieuleczalny, prozwierzęcy bzik? Jana Dolittle znacznie bardziej niż ludzie interesowały zwierzęta. Gdy papuga Polinezja nauczyła go zwierzęcej mocy stał się popularny wśród zwierząt, a to - niestety, jak twierdziła siostra Doktora - odbierało mu "ludzkich" pacjentów. W końcu, z ludzkich przyjaciół, towarzyszył mu tylko Mateusz Mugg, sprzedawca jedzenia dla zwierząt, i Tomasz Stubbins, który również posiadł sztukę rozmawiania ze zwierzętami. Gospodarstwem Doktora, po odejściu jego siostry, zarządzała kaczka Dab-Dab, sowa Tu-Tu dbała o finanse, pies Jip zbierał plotki i pilnował porządku, wspomniania już papuga dbała o edu

Andrzej Stasiuk. Nie ma ekspresów przy żółtych drogach.

Wydane przez Wydawnictwo Czarne Ucieszyła mnie publikacja tekstów Andrzeja Stasiuka. Ogłaszane wcześniej w różnych mediach zostały zebrane w jeden tom i choć różnią się od siebie nasyceniem, tematyką i opisywaną przestrzenią, wielką przyjemnością dla mnie stała się ich lektura. Tak jak pisałam ostatnio - lubię twórczość Stasiuka, a już osobliwie gustuję w jego książkach nie będących powieściami. Czuję wówczas, jak gdyby to co napisał było kierowane do mnie. Nie palę i nie lubię zapachu papierosów, ale doskonale rozumiem nostalgiczny tekst Stasiuka o końcu epoki wszechobecnego dymu papierosowego. Doceniam sposób w jaki pisarz przedstawia obserwowane przez siebie zwierzęta. Czy to ryś w otoczeniu ujadających psów, czy owce wydające na świat potomstwo, czy ptaki pożywiające się na skórce słoniny wywieszonej za oknem - pod piórem (klawiaturą) Stasiuka owa proza życia nabiera niemalże metafizycznego znaczenia bedąc podniesioną do rangi czegoś, co warto obserwować, a czego w nasz

Agnieszka Tyszka. Zosia z ulicy Kociej na zimę.

Wydane przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia Z radością powitałam kolejny tom przygód Zosi. Z tym większą, że umiem sobie wyobrazić, jak cieszyć się będzie Helena, wielbicielka książek Agnieszki Tyszki. Zimowe przygody Zosi związane są z przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia, ze zmianami pogodowymi i wszystkim tym, co przynosi nam zaśnieżona pora roku. Zaczyna się od wyboru choinki, a że Mania i Zosia są dziewczynkami bardzo empatycznymim, przywożą do domu najbrzydszą i przez nikogo niechcianą choinkę, natychmiast nazwaną przez nie Buką. Później jest równie atrakcyjnie - babcia Zelmer przywozi pierogi, babcia Zula Polikarpa w wiaderku, a przy wigilijnym stole ma wraz z rodziną zasiąść ojciec mamy dziewczynek od wielu lat mieszkający poza Polską. W gwarze rodziny i szaleństwie porządkowo-kuchennym niektórych ponoszą nerwy, niektórzy zapominają, że ma to być szczęśliwy i spokojny dzień, ale w końcu tradycji staje się zadość i zgromadzeni w domu Zosi, wysłuchując f

Ruta Sepetys, czyli słów kilka o "Szarych śniegach Syberii".

Prowincjonalna nauczycielka: Pani książka, „Szare śniegi Syberii”, pokazuje historię Litwy, która powszechnie nie jest znana. Ruta Sepetys: W Polsce też ta cześć historii Litwy jest mało znana. Starałam się przedstawić, zwłaszcza amerykańskim czytelnikom, tę część historii Litwy, która często jest wciąż pomijana. PN: Książka była kierowana przede wszystkim do młodych czytelników. Czy ma Pani głosy od starszych osób, które ją przeczytały i znajdują w niej historię podobną do historii własnej rodziny? RS: Tak. Książka jest opublikowana w 43 krajach i przetłumaczona na 26 języków. W wielu krajach jest wydana jako książka adresowana do dorosłych, np. w Irlandii, Singapurze, Brazylii. Zaskakujące są informację o czytelnikach, którzy mają nawet 80 lat i podobała im się ta książka, chociaż wcześniej nie wyobrażałam sobie, że historia nastolatków mogłaby zainteresować dojrzałych czytelników. Książki, które opowiadają o ludzkich doświadczeniach mogą być interesujące dla każdego,

Danuta Awolusi. Na wysokim niebie.

Wydane przez Wydawnictwo SOL Ania, bohaterka i zarazem narratorka, książki opowiada czytelnikom swoje życie z pozoru beznamiętnie. Opowiada o dniach spędzonych w szkole, wśród prześladujących ją kolegów i koleżanek, o dysfunkcyjnym domu, o miejscu, w którym czuje się szczęśliwa i niemalże mistycznym oświadczeniu jakie płynie, w jej odczuciu, z czytania książek. Dzięki impulsom literackim i wsparciu życzliwych osób Ania dorastając zaczyna spoglądać na siebie inaczej niż dotychczas, inaczej niż chcieliby, aby się widziała, wrodzy jej nastolatkowie i niekompetentni pedagodzy. Zdumiewać może mądrość, dojrzałość młodziutkiej bohaterki książki. Znam jednak młodych ludzi, którzy - na skutek złych doświadczeń - mając lat 12-14 byli, w pewnych obszarach, mentalnie starsi od dwudziestokilkulatków. Wierzę zatem Ani i jej dojrzałości.  Jej siła, która oprócz tego, że napędzała ją do realizacji zamierzeń, dawała podporę bliskim jej osobom. Choć w tym przypadku "bliscy", to nie

Szewach Weiss. Ludzie i miejsca.

Wydane przez Wydawnictwo M Bardzo cenię Szewacha Weissa. Jego książki stanowią dla mnie lekturę wielokrotną; lubię wracać do jego słów. "Ludzie i miejsca" to wspomnienia pogrupowane w sześć rozdziałów. Mowa tu o rodzicach Szewacha Weissa, Izraelu, spotkaniach w jakich uczestniczył jako polityk, wspomnienia o Żydach polskich i tym, co zrobili dla kulturowego, politycznego i naukowego dziedzictwa oraz rodział poświęcony wystąpieniom podczas nadawania Weissowi honorowych doktoratów. W każdej z części książki znalazłam coś, co szczególnie mnie poruszyło. Wzruszający jest wielki szacunek Szewacha okazywany rodzicom, mocno - jak mi sie wydaje - niedzisiejszy. Interesująco brzmi historia o początkach państwa Izrael, o kibucach, świadomości językowej młodego mężczyzny i o tym, kto objął władzę w nowym państwie. Wielość spotkań opisanych przez Weissa sprawia, że trudno wybrać to najciekawsze, to, które najbardziej chwyta mnie za serce. Czy to z Janek Karskim, Szymonem

Zawrócili mi w głowie [Śląscy Blogerzy Książkowi]

Czytam niemalże od zawsze. Moje zachwyty nad książkami i twórczością poszczególnych pisarzy korespondowały wyraźnie z wiekiem, w jakim sięgałam po określone lektury. Będąc dzieckiem kochałam "Dzieci z Bullerbyn", później marzyłam o domu przy ul. Czereśniowej, a jeszcze trochę później o podróżach u boku Tomka Wilmowskiego. Dorastając zmieniałam ulubieńców literackich, ale są i tacy autorzy, których - poznawszy w dzieciństwie - do dziś szczególnie cenię. Zarówno Joanna Chmielewska, jak i Małgorzata Musierowicz stanowią mój kanon lektur obowiązkowych. Chmielewską cenię za dobre oko, za wybredny żart, używki i pasje. Musierowicz - za klimat, ciepłych i mądrych bohaterów i łacińskie sentencje Ignacego Seniora. Oczywiście, mnóstwo jest głosów krytykujących twórczość obydwu Pań, ale ja nieodmiennie stawiam na ich książki, gdy trzeba mi poczuć się dobrze. Kim jeszcze poprawiam sobie nastrój? To może dziwny wybór, ale gdy czasami dopada mnie niemoc i nie mogę zdecydować się n

Wspólny temat

Ostatnio, oprócz powieści, esejów, rozmów z..., opowiadań, przeczytałam mnóstwo książek o charakterze poradnikowym. Książek z jednym, łączącym je ze sobą, motywem. Książki, a raczej wiedza w nich zawarta, stanowiły podbudowę do nowego w naszym życiu. Nowe nastało nieco ponad tydzień temu i okazało się, że przygotowanie teoretyczne było potrzebne i konieczne. Oczywiście, nie wiemy wszystkiego, bo choć książki na wiele nas przygotowały, życie codzienne pokazuje warianty, których w książkach nie wyłapaliśmy, a które pewnie w nich były, ale wówczas - podczas lektury - wydawały się nam zbyt mało ważne. Podstawowe zasadny jednak poznaliśmy i wierzymy, że opierając się o nie oraz ufając własnemu rozsądkowi i doświadczeniu, damy radę. 11 października do naszego zakoconego domu dołączyła Sara. Dziewięcioletnia psica, która kiedyś mieszkała z ludźmi, a ostatnie kilka, czy kilkanaście miesięcy spędziła w schroniskowej klatce. Powoli oswajamy siebie i koty z tym, że opiekujemy się psem. I wła

Sławomir Cenckiewicz. Wałęsa. Człowiek z teczki.

Wydane przez Wydawnictwo Zysk i S-ka Książka jest jeszcze ciepła. Sławomir Cenckiewicz swoją opowieść zaczyna od opisu weneckiej premiery filmu Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei.”. To ładnie opowiedziana historia. I smutna. A później, w drugim rozdziale, Autor opisuje młodość Wałęsy. Rozdział trzeci to dla mnie najsmutniejsza część książki, bo to historia Grzegorza Lewandowskiego, dziecka, które żyło tylko cztery lata, dziecka, o którym ta, która je znała, powiedziała tak: Oprócz biedy Grzesio niczego nie zaznał. Był łazarzem za życia i jest łazarzem po śmierci. Nie ma ani krzyża, ani kwiatka, ani nawet tabliczki. Mała, bezimienna mogiłka przy płocie, którą większa ulewa może całkowicie rozmyć. [s. 60] A Cenckiewicz zapewnia: Chcąc przywrócić Grzesiowi elementarną godność – imię i nazwisko za zapuszczonej mogile, nie mogę tej sprawy tak zostawić. (…) Będę o to walczył choćby w sądzie administracyjnym. [s. 61] Właśnie Grzegorzowi Lewandowskiemu Cenckiewicz

Mamutek

Ucichło u nas nieco, bo nastąpiły zmiany. A zmiany, jak to zmiany, powodują dużo emocji i wymagają nieco czasu do okrzepnięcia sytuacji, która po zmianach zaistniała. 11 października przyjechała do nas z Wrocławia Sara. Tym samym staliśmy się Domem Tymczasowym fundacji działającej na terenie całej Polski i zajmującej się adopcjami konkretnej rasy psów (i psów w typie rasy). Historię Sary przeczytacie tutaj . Jest pieską w słusznym wieku, ale nadal pełną entuzjazmu i wigoru. Gdy chodzimy 2-3 godziny to na dźwięk słów "wracamy do domu" mocniej macha ogonem; zbyt długie wędrówki wyraźnie wyczerpują jej siły. Być może wiąże się to z tym, że Sara spędziła nieco czasu w schroniskowym kojcu. Koty na samym początku się wystraszyły. Najszybciej do porządku nad pojawieniem się Sary przeszły Gusia i Sisi. U Nusi trwało to nieco dłużej, a Wojtek do dziś spogląda ze zdumieniem. Sara jest zazdrosna o naszą uwagę poświęcaną kotom, więc to musimy ćwiczyć najbardziej. Dla nas obecność Sary oz

Matthew Tyrmand, Kamila Sypniewska. Jestem Tyrmand, syn Leopolda.

Wydane przez Wydawnictwo Znak W książce „Jestem Tyrmand, syn Leopolda” syn, praktycznie nieznający ojca, mierzy się z jego legendą. Czyni to w sposób niewymuszony, z elegancją i olbrzymimi zasobami humoru.  Matthew Tyrmand ma w sobie i pokorę człowieka, który nie zna swojego przodka, i ciekawość wobec tego, w jaki wpływ Leopold Tyrmand miał na swoich czytelników, na pewną epokę w literaturze polskiej.  Wspólna książka młodego Tyrmanda i Kamili Sypniewskiej nie jest jednak tylko pomnikiem wystawionym autorowi „Złego”. Dużo w niej wspomnień syna, ale też dużo informacji o tym, jak wygląda życie Matthewa Tyrmanda, o jego pracy na Wall Street i biznesie maklerskim. O ile ta część może wydawać się niektórym lekko nużąca, to już opis tego, jak autor poznawał koloryt ojczyzny swojego ojca, jak realizował dziedziczoną po ojcu miłość do własnego kawałka świata i o tym, jak bardzo w poznawaniu Polski pomagali mu zauroczeni twórczością Leopolda ludzie, może zaspokoić czytelniczą

Przy drzwiach

Wracając ostatnio do domu uświadomiłam sobie coś. To coś przybrało postać kocich ciałek zgromadzonych wokół drzwi mieszkania i witających mnie w bardzo indywidualny, osobniczy sposób. Sisi za każdym razem siedzi na skraju szafki stojącej w przedpokoju i wita mnie lekkim "miau". Gdy już wyda głos, robi kółeczko po szafce i wraca na poprzednie miejsce. Wówczas jest czas na to, żebym się pochyliła, dała zwąchać przyniesione na twarzy i włosach zapachy i pogłaskała kocinkę. Gusia najczęściej siedzi w dalszej części przedpokoju i dopiero na moje "Cześć Gusiu" zaczyna się do mnie zbliżać, by po chwili odwrócić się tyłem i nadstawić grzbiet do głaskania. Później podążą leniwym krokiem w stronę kuchni i zasiada przy misce. Nusia burczy na mój widok i robi baranka. Czeka na powitanie, głaski i - podobnie jak Gusia - wspólne wejście do kuchni. Gdy wczoraj jej nie zauważyłam wchodząc, zobaczyłam za chwilkę, że siedzi za drzwiami z rozpaczliwie smutną miną. Przecież jej nie pog

Bertold Kittel. System. Jak mafia zarabia na śmieciach.

Wydane przez Wydawnictwo PWN W książce Kittela ważne są dla mnie dwa konteksty. Kontekst pierwszy: czego dowiadujemy się o branży? Kittel pisze o przemyśle śmieciowym. Temat jak najbardziej na czasie. Jest cała ta ustawa śmieciowa, której efektem jest przede wszystkim to, że musimy więcej płacić za to, że ktoś wywozi śmieci, które wyrzucamy. A jak nie będziemy myć kubeczków po jogurcie, albo zgodnie z ustawą nie będziemy wyrzucać śmieci do stosownych kontenerów, to zapłacimy jeszcze więcej. Mnie najbardziej interesuje to, co się z tymi wyrzucanymi przez ludzi śmieciami dzieje, no i wygląda na to, że dzieje się źle. Kittel opisując przemysł śmieciowy pokazuje, że w dużej części nikt tych śmieci nie segreguje, po prostu są wyrzucane na wysypiska jak leci. OK., ale jak to się ma do oficjalnych statystyk? Ano tak, że statystyki są robione w oparciu o kwity, a kwity wypełniane są skrupulatnie, tyle tylko, że nie oddają rzeczywistości. Autor pisze: Działalność szarej st

Królowa Ludzkich Serc

Nadużywane w przypadku Lady Di określenie "Królowa Ludzkich Serc" wydaje mi się jak znalazł w chwili, w której dzień po śmierci Joanny Chmielewskiej piszę o niej. Media, blogi, portale społecznościowe wybrzmiewają głosem ludzi, dla których twórczość Joanny Chmielewskiej była początkiem przygody literackiej, była tej przygody kontynuacją i lekturą, która umiała (niczym dobrze wychowany człowiek) się znaleźć w każdej chwili, a już osobliwie w chwili, gdy człowiekowi było jakoś smutno i źle. Bo jakże się martwić czymkolwiek wobec nieustraszonej Joanny uwięzionej w lochu? Jak narzekać na wczesne pobudki, gdy ulubiona postać literacka przed wschodem słońca podąża na plaże, by z zimnego morza wydobywać bursztyny? I po się przejmować drobiazgami, gdy tu obok, np. na nieodkrytym dotychczas strychu, może na nas czekać mnóstwo atrakcji? Pierwszą książkę Pani Joanny, "Zwyczajne życie", kupiłam mając lat 9. Czas jakiś później, czytając "Większy kawałek świata" po

Kosz na pranie

W łazience mamy kosz na pranie przykryty kocykiem i na tym koszu Dusia lubiła spać. Ten kosz stoi pod kaloryferem, więc jak ktoś śpi na koszu, to ma ciepło. Dusia tam spała i Sisi też, no i Nusia, ale rzadziej. Przez półtora miesiąca po tym, jak Dusia poszła za Tęczowy Most, żaden kotek nawet nie wszedł na kosz. Teraz już wchodzą - Sisi i Wojtuś. Po tym, jak Dusia poszła za Tęczowy Most, kilka razy było tak, że Sisi i Nusia siedziały w łazience - jedna na kuwecie, druga na sedesie - i patrzyły na kosz na pranie. Długo tak siedziały i patrzyły. Być może patrzyły na Dusię, która przychodziła i leżała na swoim ulubionym miejscu. Nie wiemy tego. Bardzo chcielibyśmy, żeby Dusia do nas przychodziła, ale czy przychodzi, to nie wiemy. Nie ma sposobu na to, żeby Sisi i Nusia powiedziały nam, czy Dusia przychodzi, czy ją widzą. A może one nam to mówią? Ale my i tak tego nie wiemy. Czasami bardzo nam doskwiera to, że nie umiemy porozmawiać z naszymi kotami. Ale tylko czasami nam to doskwiera.

Spacery i ich organiczenia

Gdy ostatnio wracałam do domu zdumiało mnie, że drzwi od mieszkania na korytarz są otwarte. Założyłam, że Z. zobaczył mnie przez okno i czeka w przedpokoju, by otworzyć mi drzwi dzielące nasz korytarz od reszty bloku, ale nie - dopiero, gdy zadzwoniłam Z. wyszedł i wówczas naszym oczom ukazała się w niepełnej, bo przemykającej, krasie Sisuleńka. Wykorzystała nie dość dokładnie przekręcony "łucznik" i otworzyła sobie drzwi. Co ciekawe, nikt poza nią na spacer nie wyszedł. Oczywistym jest chyba, że cały wieczór wyśpiewywała pod drzwiami serenady domagając się wypuszczenia na spacer. Poranne spacery balkonowie cieszą się mniejszym niż jeszcze niedawno powodzeniem. Ranki są, zdaniem Wojtusia, za chłodne. A na ogrzanie -  zdjęcia. Aż kusi, by się przytulić, prawda?