Willa Cather. Drzewo białej morwy.

Willa Cather. Drzewo białej morwy.

Wydane przez
Wydawnictwo Książka i Wiedza

Nie umiem dociec czemu książka nosząca w oryginale tytuł "O Pioneers!" w polskim tłumaczeniu ma tytuł taki jak widzicie. Ale to nie jest tak istotne, jak fakt, że powieść Willi Cather jest uznawana za najlepszą w jej dorobku.

Gdy umiera John Bergson, pozostawia swoje gospodarstwo pod zarządami córki. Owszem, ma dwóch synów, ale to w Aleksandrze dostrzega miłość do ziemi, miłość podobną do tej, jaka i on sam odczuwa. Szwedzka rodzina, od czasu śmierci ojca, ciężko pracuje na to, by się utrzymać i choć siostra konsultuje z braćmi ważne decyzje dotyczące domu i otoczenia, wszyscy wiedzą, że to do niej należy ostateczna decyzja, że to ona bierze odpowiedzialność za rozwijanie ojcowskiego dziedzictwa.

Z "Drzewa białej morwy" tchnie umiłowanie przestrzeni, szacunek do pracy, rozkochanie w swoim własnym kawałku świata, kawałku wyszarpanym wysiłkiem naturze. Aleksandra jest dziewczyną/kobietą rozważną, spokojną i jednocześnie otwartą na nowe, skłonną do wprowadzania rozsądnych, kreujących trendy zmian, które dla innych wydają się być prostą drogą do klęski.

Powieść Willi Cathet to inny świat. Świat, w który przyjemnie było się zanurzyć.

P.S. Zachęcam do lektury na stronie poświęconej Autorce.

Marta Sapała. Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków.


Wydane przez
Wydawnictwo Relacja

Książka "Mniej" Marty Sapały niewątpliwie należy do tych, które będę chciała poczytać ponownie. Mimo, że skończyłam lekturę w sobotę już czuję pokusę, by otworzyć ją i przyjrzeć się jej od nowa. Dam sobie jednak czas na to, by pierwsze emocje związane z jej lekturą opadły, a wrażenia się poukładały; łatwiej będzie czytać po raz drugi.

Marta Sapała namówiła kilka rodzin do tego, by przez rok ograniczyły swoje wydatki do minimum, by urządziły sobie "rok bez zakupów", a co więcej - by dzieliły się z nią informacjami o wszelkich pokusach, łamaniu zasad, o tym, co w portfelu ubyło, a co ewentualnie przybyło na koncie. Zaglądała, za zgodą respondentów, do szafek łazienkowych, lodówek, pokojów dziecięcych, przyglądała się nadmiarowi lub brakom w szafach odzieżowych. Obserwowała i na podstawie obserwacji napisała książkę o tym, jak wiele pieniędzy, czasu, energii ucieka nam przez palce, jak wiele czasami robimy zamieszania wokół czegoś, co nie jest tego warte, jak zmieniając swoje nawyki zakupowe - zmieniamy siebie i nasze otoczenie.

Pierwszy trudny krok - określić poziom "niezbędności". Czy niezbędna jest kolejna para butów, lunch w firmowej restauracji, dezodorant, nowa książka, zabawka dla dziecka? Ilu ludzi, tyle tego, co konieczne im do życia. Ale czy na pewno konieczne?

Drugi trudny krok - wytrwanie w podjętym zobowiązaniu. Bo niełatwo jest wytłumaczyć przedszkolance, że dziecko nie przyniesie misia, gdyż rodzina bierze udział w projekcie "rok bez zakupów". Bo przez gardło nie chce przejść w sklepie pytanie o przeterminowaną żywność, którą można brać za darmo. A cerowane skarpetki? Świąteczny, pustawy stół? Mam takie uczucie, że w Polsce najtrudniej do ograniczeniu zakupowego szaleństwa jest się przyznać kobietom. I nie dlatego, że owo kupowanie jest im stereotypowo przypisane. Kobieta, która nie kupuje, tożsama jest kobiecie, która źle gospodarowała pieniędzmi i jej nie stać. A skoro źle gospodarowała, to znaczy, że jest złą gospodynią. A co to za kobieta, która jest złą gospodynią? Można ciągnąć tę wyliczankę...

Autorka dokumentuje swoją książkę szeregiem przypisów (szkoda, że umieszczonych na końcu książki, a nie na stronach, pod tekstem). Przywołuje również kryteria minimum egzystencji (które jest czym innym niż minimum socjalne) opracowywane corocznie przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. Zachęcam, zerknijcie w zalinkowane strony i przeczytajcie o tych minimach.

W "Mniej" Autorka porusza także tematy okołoksiążkowe. Wspomina Islandię i wysoki poziom czytelnictwa w tym kraju, przedstawia nędzny stan wyposażenia mokotowskich bibliotek oraz opisuje biblioteki, które stanowią doskonałe miejsce do pracy, centrum kulturalne, centra informatyczne.

"Mniej" Marty Sapały to lektura, która pobudza do myślenia. Przeczytajcie ją koniecznie jeśli chcecie spojrzeć na siebie i swoje życie i inny, niż dotychczas, sposób. Autorka nie podsuwa rozwiązań, ona tylko pokazuje, jak można, jak jest trudno, a komentując wspomniane powyżej wytyczne IPiSS zadaje pytanie wybrzmiewające gorzko - Tak da się przeżyć, ale czy da się żyć?
Zanurzenie w intrygach kryminalnych

Zanurzenie w intrygach kryminalnych


Komisarz Kowalski, z "Magika" Magdaleny Parys, spacerując z psem stara się nie myśleć o tym, że za rozświetlonymi oknami mieszkań mogą kryć się jego kolejni "klienci". Ja, szczególnie podczas wczesnoporannych wędrówek przez osiedle, zastanawiam się, co skłoniło lokatorów mieszkań, w których już świeci się światło, do wczesnej pobudki - zaburzenia snu, praca, potrzeba opieki na dzieckiem, osobą starszą?


"Magika" poznaję w wersji słuchanej - od pewnego czasu kryminały lepiej wchodzą mi przez uszy. Tu pierwsze zdumienie - dwoje lektorów. Dorota Landowska czyta rozdziały, w których główną rolę odgrywają kobiety, Mariusz Bonaszewski oddaje swój głos męskim częściom książki (tych jest zdecydowanie więcej). O ile poszczególnych fragmentów słucha się dobrze, to przejścia między lektorami stanowią dla mnie zgrzyt; muszę się na nowo oswajać i podgłaszać lub przyciszać odtwarzacz, Dorota Landowska jest zdecydowanie cichsza. I jeszcze coś, na co być może podczas czytania drukowanej książki nie zwróciłabym uwagi - stylizacja językowa. Czasami Magdalena Parys pobrzmiewa Gombrowiczem, a i parafraza Mickiewicza się jej zdarzyła. Wybrzmiewa to nieco sztucznie i mam wrażenie, nie koresponduje z resztą, sprawnie toczącej się narracji powieściowej.

Po "Magika" sięgnęłam na fali popularności i haseł, że to powieść wielowątkowa, ważna, i choć kryminał, to jakoby przez temat, który podejmuje, wznoszący się ponad przynależność rodzajową. Owszem, niewątpliwie opowieść o rozliczeniach z aktami Stasi, Instytucie Gaucka, o morderstwach popełnianych nie podczas wojny, ale już po jej zakończeniu, o tym, jak usuwano niewygodnych świadków w czasach nieograniczonej niczym działalności Muzeum Bezpieczeństwa Państwowego NRD, o tym jak nawet współcześnie niebezpieczne może być interesowanie się tym, co wydarzyło się lata przed tym nim zburzono Mur Berliński, jest napisana niebywale realistycznie, wiarygodnie, ale nie każdemu kto sięgnie po "Magika" spodoba się takie nagromadzenie danych faktograficznych, nie każdy da radę się zmierzyć z tematyką (i obszernością) powieści.


Podobnie przez uszy, czas już jakiś temu, poznałam "Pochłaniacza" Katarzyny Bondy, w interpretacji Agaty Kuleszy. To było moje pierwsze spotkanie z jej twórczością. Książka na tyle interesująca, że słuchałam jej nawet w domu, gotując czy sprzątając, choć zazwyczaj audiobooki są dla mnie książkami spacerowymi. Gdy Sasza Załuska, profilerka,  wracając z Wielkiej Brytanii zostaje zaangażowana przez właściciela klubu muzycznego w Sopocie, nie spodziewa się, że przyjdzie jej się zmierzyć z wydarzeniami rozgrywającymi się przed 20 laty. I choć powieść jest w wielu momentach bardzo szczegółowa, idealnie wręcz udokumentowana, nie udało się Autorce ustrzec przed nadmiernym rozwijaniem wątków, które były dla rozwikłania sprawy ważne, ale nie najistotniejsze. Opowieści poboczne sprawiały, że czytelniczo meandrowałam za słowami powieści, gubiąc nieco związek tego, czego własnie słucham z głównym nurtem kryminału. Ale, że językowo i stylistycznie całość mi się obroniła i z chęcią sięgnęłam po kolejną książkę Katarzyny Bondy. Mój wybór padł na "Florystkę", czyli trzeci tom z profilerem Hubertem Meyerem.


"Florystkę" poznawałam w druku, więc kwestie językowe, które łatwiej mi wyłapywać, gdy książki słucham, zostały zdominowane przez treść i moje odczucia związane z bohaterami i tematyką powieści. Akcja częściowo osadzona jest na Mazurach i to już mnie jakoś do tej książki przekonało;-) To, że główne wydarzenia, rozgrywają się w Białymstoku, też mnie nie zniechęciło, podoba mi się osadzanie powieści w prowincjonalnych miastach (kolejna ma być Hajnówka, już się cieszę). "Zakazana" dzielnica, zabijane dzieci, szkoła muzyczna i harfistki, Romowie, kwiaty - to wszystko stanowi interesujący zbiór elementów, którzy Katarzynie Bondzie udało się połączyć w sprawnie napisaną intrygę kryminalną. Zdecydowanie muszę sięgnąć po jej wcześniejsze książki, mam ochotę się przyjrzeć jej twórczości.

Praca w bibliotece, wśród ludzi, którzy mają podobnego, jak ja, fioła na punkcie książek, jest dla mnie źródłem niesamowitej pokusy. Bo wiecie:


P.S. Czytam "Minimalizm po polsku" i "Mniej" - zobaczymy jakie będą efekty;-)
Nowinki

Nowinki

Nowy Rok przywitaliśmy na spokojnie. Tuż przed 22 ostatniego dnia minionego roku rozejrzałam się po sypialni i widząc zwierzyniec pogrążony w głębokim śnie, zgasiłam światło i zasnęłam. Ocknęłam się co prawda o północy, z powodu fajerwerków, ale natychmiast zasnęłam na nowo - nie wiem nawet, czy Gusia swoim zwyczajem zasiadła na parapecie, by oglądać widowisko.

Mnóstwo wolnych chwil spędziliśmy leniwie, w cieple i aktywnie podczas spacerów z Sarą. Tej ostatniej staram się zapewnić spotkania z innymi psami (mam wrażenie, że trochę jej brakuje towarzystwa), mimo tego, że gdy ostatnio udało się nam na wybiegu spotkać z miłą, młodą haszczanką, to obydwie panny pokłóciły się o wygrzebaną w śniegu piłeczkę. Trochę strasznie patrzeć na kłócące się psy...

Z Nowym Rokiem zachciało mi się zmian i postanowiłam, korzystając z dni wolnych, wyremontować sypialnię. Koty, a szczególnie Nusia i Wojtek, oszalały ze szczęścia uznając, że folia przykrywająca meble jest wyłożona specjalnie dla nich. Wieczorami, w wyciszonym z hałasu dziennego domu, słychać było szelest, tupot radośnie podskakujących kocich stóp, pokrzykiwania pełne zachwytu.

Nie obyło się bez niespodzianek. O ile Sara, mimo aktywnego towarzyszenia mi podczas machania pędzlem, nie zmieniła barw, tak Nusia - mimo mojej wielkiej ostrożności i nadaktywnego porządkowania po sobie miejsca pracy, nabrała delikatnej poświaty w kolorze ścian.

Zarówno mnie, jak i Sarę, uciszyło bardzo ochłodzenie. Śnieg i mróz to idealna pogoda dla pieski, więc korzystałyśmy ile się dało. Owszem, po zapatrzeniu się na uroki przyrody, zaspacerowaniu, które nagle z krótkiego przerodziło się w ponad dwugodzinne dreptanie, Sara padała na legowisko (a czasami próbowała na łóżko) i chrapała aż miło. 

A skoro już o łóżku. Kiedy Sara dołączyła do kociokwika marzyłam o dniu, w którym dane mi będzie zobaczyć jak śpi między kotami. A teraz, gdy już się tak zdarza, bezlitośnie zganiam ją z łóżka. Ech, dziwność;-)

Nie mam noworocznych postanowień związanych z kociokwikiem - dbałość o nie i ich dobro jest przecież oczywista, a co więcej - jest przywilejem:-)
Nowy Rok zaczynam z...

Nowy Rok zaczynam z...

- Ludźmi. Takimi, którym mogę zaufać, którzy są wokół mnie niewzruszenie i takimi, którzy mają wobec mnie wiele życzliwości (podobnie jak ja wobec nich), ale z którymi widuję lub słyszę się sporadycznie. Z odwiedzającymi moje blogi, z podobnie jak ja zafiksowanymi na punkcie książek. I takimi, którzy są i z którymi, bez wchodzenia w głębsze relacje, mogę wymienić kilka zdań.


- kalendarzami, notatnikami i wszystkim tym, co pomoże mi dążyć do wyznaczonych celów. Dotychczas trudno byłoby o mnie powiedzieć, że mam cel (cele), do których dążę. Korzystałam raczej z tego, gdzie poniesie mnie nurt życia. Ma to swoje plusy, ale i ma minusy - na przykład trudno odpowiedzieć na pytanie, gdzie siebie widzę za 3 lata lub o czym marzę. Pod wpływem różnych lektur, a szczególnie pod wpływem pisania mojej Siostry zaczęłam się nad sobą zastanawiać. Pomogło mi też i to, że od dłuższego czasu zmierzam do realizacji pewnych rzeczy i kolejne pozytywne efekty bardzo mi się podobają. Stąd też w moich zamierzeniach na rozpoczynający się rok jest więcej refleksji nad tym, co robię.


- książkami. To oczywiste, prawda? Te, który widzicie powyżej, są zaledwie zaczątkiem tego, co bedę czytać, ale ściśle wiążą się z informacją o dążeniach, planowaniu itp. Gdyby nie to, że na moim nocnym stoliku przeważnie leżą koty, to ten stoisk z pewnością do chwili, w której niektóre z książek trzeba by mi było oddać do biblioteki, leżałby stale tuż koło mojego łóżka. Szczególnie cieszę się z odkrycia, że w Polsce wydano książkę Ripa Esselstyna, który podobnie jak jego ojciec promuje dietę opartą na roślinach. O ile jednak Caldwell Esselstyn jest lekarzem, to Rip - strażakiem. 


- zwierzętami. To kolejna oczywistość. Obecność zwierząt w moim życiu jest jednym z czynników stałych, a ja uwielbiam budzić się co rano (wcześnie rano) i widzieć zaspane, śpiące na mnie, koty i równie zaspanego psa. Cieszy mnie ich obecność, znajduję przyjemność w obserwowaniu ich i w świadomości, że dbam o to, by w tym zwariowanym świecie były szczęśliwe.


- telefonem. Tak telefonem, a nie smartfonem. Kilka dni temu mój smarfton postanowił, po raz kolejny w naszej niezbyt długiej wspólnej historii, się na mnie obrazić, a ja przeniosłam się z kartą do telefonu. Cóż za wygoda! Nie kusi mnie, by wciąż być online. Nie mam wewnętrznego przymusu, którego nie umiałam pokonać, by sprawdzać pocztę, facebooka, instagram, pinteresta co chwila. Nie marnuję czasu - wykorzystuję go na czytanie. Nie rozdrabniam się - jeśli chcę coś napisać, mam do tego blogi, a nie krótkie komunikaty graficzne. Nie oznajmiam całemu światu (och, ta megalomania), że właśnie spaceruję po parku, za pomocą wszystkowiedzącego GPS-a. Po prostu mam urządzenie, które mogę wykorzystać do pisania sms-ów i dzwonienia. Tyle i aż tyle:-) Zachęcam - spróbujcie.


- wyzwaniami. Głównie czytelniczymi, ale nie tylko:-) Kilka dni temu pisałam o wyzwaniu 12 książek na 12 miesięcy zaproponowanym przez Kass - w styczniu będę czytała Dzienniki Stachury. Wyzwanie, które czas jakiś temu krążyło po Sieci jest bardzo inspirujące - lista, którą widzicie trafi na moją lodówkę, a ja będę odznaczać kolejne, przeczytane książki. Hasło "Biblioteka? Lubię to!" to akcja wirusowa portalu "Wspieraj kulturę". Z pewnością, podobnie jak w tym roku, włączę się w wyzwanie "Znalezione pod choinką" (wkrótce uzupełnię na tym blogu lektury z ostatniego czasu), a pewnie jeszcze w ciągu roku pojawi się coś, w czym będę chciała uczestniczyć. Czasami wydobywam się z blogosfery książkowej i czytuję inne tematycznie blogi/strony. Jeden z blogów zainspirował mnie do postawienia sobie wyzwania ubraniowego - spódnica raz w tygodniu (to plan na styczeń). A jakie wyzwania Wy sobie stawiacie?

[źródło zdjęcia]

- weganizmem. Ze wszystkich produktów pochodzenia zwierzęcego zrezygnowałam wiosną (wcześniej przez wiele lat byłam wegetarianką) i widzę pozytywne efekty tej decyzji. Ekonomiczne, ale nie tylko;-) Gdyby ktoś chciał bliższych informacji, porady dotyczącej lektur, czy po prostu gotowania - proszę o kontakt, służę pomocą.


- karnetem na siłownię. Kolejnym, dodam ;-) Gdy zaczynałam ćwiczyć kilka miesięcy temu, trenowałam pod okiem właścicielki siłowni. Później dołączyłam do pewnej grupy, a w końcu doszłam do wniosku, że to przecież mnie najbardziej zależy na osiągnięciu właściwych, oczekiwanych, efektów i postanowiłam, przy wsparciu książki, którą widzicie, zadbać o siebie. W końcu - kto ma o mnie dbać, jeśli nie ja? :-) Nie wymyśliłam jeszcze sposobu na to, żeby ćwiczenia połączyć ze słuchaniem książek (jest zbyt głośno i kabelki od słuchawek się plączą), ale przyznam Wam, że aktywność fizyczna w sytuacji, w której macie siedzącą pracę, a czas wolny spędzacie czytając książki (i siedząc przy tym lub leżąc) jest prawdziwym błogosławieństwem. Ponownie zachęcam!


- różnościami. Pamiętacie "Kwiat kalafiora" Małgorzaty Musierowicz? Młodzi ludzie z tej powieści wymyślili ESD (Eksperymentalny Sygnał Dobra), a ja przypomniałam sobie o nim dziś rano, gdy podczas spaceru z psem po pustym niemalże parku, spotkałam starszego pana, z którymi wymieniliśmy życzenia na Nowy Rok. Tak niewiele trzeba, by uczynić dzień, czy chwilę innych ludzi lepszymi - wystarczy uśmiech lub kilka słów. W jednej z książek o Mitford znalazłam coś, co zainspirowało mnie do umieszczenia na ekranie telefonu tego, co widzicie powyżej. Proste, prawda? Równie dobrze może to być skrót z Musierowicz, czy inne hasło, które napędzać będzie Was, do tego, byście innym i sobie "robili dzień", ilekroć spojrzycie na telefon.

Stali czytelnicy mojego bloga (dziękuję, że jesteście) wiedzą, że rok 2014 nie był dla mnie łaskawy. Zrobię wszystko, co umiem, by zaczynający się rok 2015 był najlepszym rokiem mojego życia. I Wam życzę tego samego :-)
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger