Lato, 600 i dlatego, że tak chcę

Lato, 600 i dlatego, że tak chcę


Odpowiada mi sposób w jaki Grzegorz Gortat opisuje świat i kreuje zdarzenia. To, co zawarł w "Miasteczku Ostatnich Westchnień", wywarło na mnie olbrzymie wrażenie.

Tytułowe Miasteczko, to świat za Rzeką, świat, do którego trafiają zwierzęta po śmierci. Mało które z nich zmarło w spokoju i miłości, o wiele częściej zapełniające Miasteczko zwierzęta cierpiały z winy człowieka i w owym cierpieniu oddały życie. I nie chodzi tu tylko o zwierzęta towarzyszące człowiekowi, czyli psy i koty. Mowa również o zwierzętach rzeźnych.

Pewnego dnia po zwierzęcej stronie Rzeki mieszkańcy Miasteczka znajdują ludzkie dziecko. Po długich i bardzo burzliwych dyskusjach decydują się zostawić je przy życiu.

Chłopiec dorasta, zaczyna zadawać pytania i coraz bardziej tęskni za innymi ludźmi. Jego opiekun, pitbull Raben, postanawia zaryzykować wyruszając z podopiecznym na drugą stronę Rzeki.

Czytałam tę książkę zaraz po jej premierze. Pamiętam słoneczny dzień, trzęsący się autobus, łzy, które więzły mi w gardle i głos kierowcy "Pani to tu chyba wysiada?"

Nie będę siliła się na kwalifikację tej książki, bo dla mnie najistotniejsze jest jej przesłanie. Nie wiem, co dla Was będzie oznaczała lektura tej powieści - ja mogę tylko namawiać Was do jej czytania.

*   *   *

Z okazji tego, że nastało lato oraz z powodu 600 osób, które wyraziły swoją sympatię dla facebookowej strony mojego bloga, a także dlatego, że taką mam chęć, pragnę podarować Wam trzy książki. Bardzo różne :-) Jedną z nich jest opisane powyżej "Miasteczko Ostatnich Westchnień" Grzegorza Gortata. Drugą  - "Szczęście na każdy dzień" Jamie Cat Callan, o której to książce wspominałam tu. Trzecią - "Szczęśliwa ziemia" Łukasza Orbitowskiego, o której niestety sama nic powiedzieć nie potrafię, ale użytkownicy portali książkowych już tak.

Chętnych do otrzymania książki proszę pozostawienie komentarza (w terminie od chwili opublikowania wpisu do niedzieli, 5 lipca 2015 r., do godziny 22:00) z propozycją lektury na wakacje dla mnie. Chciałabym, aby polecana książka powstała poza Europą i była dostępna w języku polskim. Może to być książka starsza lub nowsza, to jest bez znaczenia. Oprócz tytułu i autora proszę o kilka słów motywacji; napiszcie dlaczego Waszym zdaniem warto tę książkę przeczytać i czemu polecacie ją akurat mnie;-) Na dole strony znajdziecie "etykiety" wskazujące do jakich części świata zaglądałam już w literackich wędrówkach - może będzie to jakieś ułatwienie. W komentarzu proszę wpisać, którą książkę chcielibyście otrzymać. Osoby, do których powędrują książki, wskażę w poniedziałek, 6 lipca br.

Dodatkowo garść informacji:

Książki wysyłam na adresy w Polsce listem poleconym. Możliwy jest odbiór osobisty:-)
Książki wygrywajkowe są moje własne i z ich podarowania Wam nie czerpię żadnych korzyści.
Jeśli wytypowane osoby nie skontaktują się ze mną do 10 lipca, wybiorę inne polecane książki, a co za tym idzie - inne obdarowane osoby. 

Zapraszam:-)

Coraz bliższa przeprowadzka i sezon

Coraz bliższa przeprowadzka i sezon

W piątek odwiedziła nas I., która kociętom przedstawia się jako Ciocia Samo Zło, i która dokonała stosownych zabiegów na Tymonie umożliwiając mu dołączenie w najbliższym czasie do nowej rodziny. 

Po raz pierwszy mam okazję oswajać tymczasa z jego przyszłym domem. Tymon zamieszka w tym samym bloku, w którym mieszka Kociokwik, więc odwiedza swoich ludzi na kilka godzin, niemalże codziennie. Ma tam swoją kuwetę, jedzenie, zabawki i choć wiem, że wkrótce się tam przeprowadzi, że to jego nowy dom, to on chyba jeszcze nie ma tej świadomości. Wczoraj po powrocie do Kociokwika zaczął radośnie obiegać całe mieszkanie, jakby sprawdzając, czy coś - i ewentualnie co - zmieniło się podczas jego nieobecności. Ciekawe, co sobie myśli taki mały kot? Może lepsze są jednak sytuacje, że jednego dnia oddajesz kota jego nowej rodzinie i już?


Przy małych zwierzakach widać, z dnia na dzień, jak się rozwijają, jak nabywają nowe umiejętności, jak cieszą się tym, co już potrafią zrobić, a czego jeszcze 2-3 dni temu nie umiały. Tymon wspina się już na fotele, z nich wskakuje na stolik (i tym sposobem, wdepnąwszy w kawę w filiżance, porobił na serwetce piękne ślady łapek). Wdrapuje się na wersalkę, a z niej na parapet. Dzielnie zwiedza balkon, walczy z cieniami w łazience i korzysta z obydwu kuwet. Dopomina się głośno o jedzenie, morduje sizalowy sznur, który udało się mu odplątać z podstawy drapaka i nawet nie za bardzo boi się odkurzacza (a wcale nie boi się suszarki). Zauważyłam, że bawiąc się gryzie, by za chwilę lizać podgryzione miejsce. Tak, Sarę też polizał po łepetynie;-)

Dom Tymona montuje właśnie siatkę zabezpieczającą balkon. Gdy zamontuje - Tymon się przeprowadzi. Ale mam nadzieję, że będzie nas odwiedzał...

*   *   *

Z czym kojarzy Wam się słowo "sezon"? Wielu z Was zapewne umiejscawia je w związku z kolejnymi seriami ulubionych seriali, inni z tym, że w sezonie za pokoje nad morzem trzeba płacić więcej. Jest też inna interpretacja "sezonu", taka, która nam - wolontariuszom prozwierzęcym - przywołuje na myśl choroby, przepełnienie, śmierć. Jest to "sezon na maluchy".

Codziennie do schronisk w całej Polsce trafiają kocięta i szczenięta. Podrzucone, przywiezione przez ludzi, którzy myślą, że to najlepsze rozwiązanie, w torbach, kartonach, zawiązanych reklamówkach, luzem. Stłoczone w klatkach, dokarmiane, za małe na szczepienia, obserwowane ze strachem - każdy dzień w schronisku to dla nich ryzyko zarażenia śmiertelną chorobą.

Na FB Niekochanych przeczytacie: Sezon to wojna. Wojna, która trwa dzień i noc. Walka o przetrwanie. Walka o przeżycie. Walka o to by dalej istnieć.

Wiele organizacji zamieściło ostatnio u siebie na stronach poniższą grafikę. Weźcie ją sobie do serca, bardzo proszę (Grafika za: SOS z collie). 

Męskie książki

Męskie, bo ich twórcy kojarzą się z męskością, pewnym archetypem mężczyzny, kojarzą się w sposób popkulturowy lub ten banalnie codzienny, niebezpiecznie zbliżający się do niechęci. Książki, które zrobiły na mnie duże wrażenie, każda z innego powodu.

***

Patryk Vega rozmawia z policjantami. Ten, kto widział Pitbulla może domyślać się, że podobnie jak serial, treść rozmów jest czasami niełatwa do zaakceptowania. I choć w naszym kraju policja nie ma dobrej opinii, a to, co Vega słyszy od swoich przyjaciół może pogłębiać jedynie ów negatywny obraz, za opowieściami "psów" kryją się frustracje, dramaty, niemoc wobec czegoś co ma lepsze układy, więcej pieniędzy i jeździ szybszym autem. Wydaje się Wam, że upraszczam? Nie do końca... Reżyser porusza tematy samobójstw wśród policjantów, ludzi, którzy pracują w policji, bo jak się jest obrotnym to można się "ustawić", ludzi, wierzących - na przekór wszystkiemu - że to nie praca, to służba i niczym Don Kichot, wciąż walczących z otaczającym ich złem.

"Złe psy" to mocna, dająca do myślenia, książka..

***


Rozmowy Magdy Umer z Bogusławem Lindą toczą się spokojnie, nieco leniwie. Wyobraźnia podsuwa mi rozświetloną słońcem werandę, dużo zielonego wokoło i dobry alkohol z tych do sączenia. Tak, to byłoby dobre otoczenie, adekwatne do rytmu rozmów składających się na książkę "Zły chłopiec".

Linda opowiada o czasach dzieciństwa, młodości - zwariowanej i kontestującej, wchodzeniu w dorosłość i zdobywaniu aktorskich umiejętności. Żartuje nieco ze swoich doświadczeń, ironizuje na temat filmów, w których grał, a które znało jedynie 100 osób z pokazu dla cenzury, bo później szpule trafiały na półki i nie były wyświetlane w kinach. Opowiada z wyraźnymi emocjami o życiu osobistym i choć robi to w sposób szalenie taktowny i wyważony, jasno pokazuje kto i co jest dla niego w życiu ważne.

Ciekawa opowieść o ciekawym człowieku.

***

Z książkami Andrzeja Stasiuka jest tak, że niektóre z nich lubię, a inne nie. Nie umiałam rozsmakować się we "Wschodzie", ale za to książką "Życie to jednak strata jest" autor zrobił mi niespodziewaną przyjemność. Na tyle dużą, że obiecałam sobie tę książkę kupić i postawić obok podarowanego przez przyjaciółkę "Jadąc do Babadag".

Dorota Wodecka zadaje najróżniejsze pytania. O rodzinę, dom, wieś, pamięć, podróże, barany, cmentarze, przeszłość, ulubionych pisarzy i książki i wiele, wiele innych rzeczy. Andrzej Stasiuk odpowiada. Czasami nieco przekornie, bywa, że z lekką irytacją, a czasami - jak miałam wrażenie - uśmiechem, czy nawet tęsknotą w głosie. Odpowiada, a całość układa się w historię życia, filozofię człowieka, dla którego sposobem na życie jest robienie tego, co lubi, w - wytworzonej przez siebie i bliskich - niszy z dala od gwarnego świata.

Dawno już nie miałam tak gwałtownej potrzeby podkreślania w książce, jak w tym przypadku. Książka była biblioteczna, więc musiałam się powstrzymać, a było naprawdę ciężko;-) 

Jakiś czas temu pisałam, że gdybym miała wybierać, czy w podróż życia zabieram książkę Mariusza Wilka czy Andrzeja Stasiuka, wskazałabym tego pierwszego. Po lekturze "Życie to jednak strata jest" doszłam do wniosku, że MUSIAŁABYM znaleźć miejsce na dwie książki.
Raz tu, raz tam, czyli oswajanie miejsca

Raz tu, raz tam, czyli oswajanie miejsca

Dziś Tymon spędził popołudnie w swoim przyszłym domu. Dom czekał z miseczką wody, jedzeniem dla małych kotów i własnoręcznie uszytą myszą. Oraz zabawkami typu - najprostsze są najlepsze (co sprawdza się idealnie na przykładzie dużej papierowej torby zalegającej w naszym przedpokoju już od tygodnia). Oczywiście, pierwsze kroki skierował do misek, by później - z odpowiednio napełnionym brzuchem - zacząć zabawy i szaleństwa. Mniej więcej z połowie wizytowania nowego domu Tymon ułożył się na łóżku i zasnął. A przed powrotem do Kociokwika opróżnił do czysta miski;-)


Gdy wróciliśmy do zwierzaków, kociak natychmiast odwiedził łazienkę, by za chwilę wziąć czynny udział w kolacji. Cóż... Pisałam już o tym kiedyś, ale powtórzę - w domu tymczasowym, wśród Kociokwików, każdy - nawet najmłodszy kot - błyskawicznie uczy się zasady sprawnego jedzenia. Konkurencja wymusza brak grymaszenia.


Po kolacji i z wiszącym nad nami deszczem, wszystkie zwierzaki poukładały się do snu. Sapią, mruczą, chrapią, mlaszczą i biegną gdzieś przez sen. A i mnie, mimo że pora przecież wczesna, zaczynają zamykać się oczy. W takim towarzystwie trudno inaczej...


Niedzielnik nr 55

Niedzielnik nr 55


Robicie sobie czasami wolny dzień? Kilka godzin, podczas których spychacie w głąb myśli krzyczące nachalnie "muszę" i oddajecie się czystemu relaksowi? Zrobiłam sobie dziś taki dzień. Każdą z podejmowanych czynności postrzegałam jako dającą mi przyjemność i wyznam Wam, że taki sposób myślenia, sprawił mi nie tylko dużą radość, ale i pozwolił odpocząć.

Uczestniczyłam wczoraj w czymś, co wydawało mi się pierwotnie mało zajmujące, a okazało się być ciekawym doświadczeniem. Mieszkańcy Osiedla Kukuczki zorganizowali dzień poświęcony Jerzemu Kukuczce, zaprosili jego żonę, himalaistów, którzy opowiadali o życiu górami, wyświetlili film poświęcony bohaterowi spotkania. Nie sądziłam, że udzieli mi się atmosfera spotkania i choć nadal nie wyobrażam sobie siebie w roli górołaza, to doceniam ową fiksację jaką zaprezentowali prelegenci i uczestnicy spotkania. Kolejne za rok, więc jeśli interesuje Was tematyka - szukajcie w zapowiedziach.

Podjęłam decyzję o scaleniu obydwu blogów, które prowadzę. Drugi, czyli Kociokwik, piszę od 2006 roku. Zacznę wkrótce przenosić archiwalne wpisy (chyba, że ktoś mi podpowie, jak to zrobić kilkoma kliknięciami), co - jak się domyślacie - zajmie sporo czasu. Mam nadzieję, że ów dodatek do dotychczasowej treści, sprawi Wam przyjemność.

Jak się zapewne domyślacie czytam więcej niż daję radę opisywać na blogu. Tych, których ciekawi, co wpadło mi w ręce/uszy lub oczy zapraszam na prowincjonalną stronę facebookową, gdzie znajdziecie miesięczne albumy.

Zaczęłam kilka dni temu słuchać "Lalki". I uderzyło mnie coś, na co nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi. Stary subiekt, Ignacy Rzecki, ma 40 lat. Zawsze wyobrażałam sobie, że on już grubo po siedemdziesiątce, ledwie nogami powłóczy, a on ma czterdziestkę. Ech ;-)))

Dobrego tygodnia!
Audiobooki dla młodszych (choć nie tylko)

Audiobooki dla młodszych (choć nie tylko)

Astrid Lindgren. Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku?


Tata Melkerson i jego czwórka dzieci pewnego roku przybywają na wyspę Saltkrakan na wakacje. Wynajmują podniszczoną nieco Zagrodę Stolarza i całymi sobą cieszą się wypoczynkiem i doskonałą, przyjazną atmosferą panującą na wyspie. Przez stałych mieszkańców Saltkrakan przyjęci są bardzo życzliwie, a ze szczególnym zainteresowaniem wita ich Tjorven, nieco samotna i bardzo zainteresowana wszystkim kilkuletnia dziewczynka. Towarzyszy jej oddany i tchnący spokojem bernardyn, Bosman. Dwie starsze siostry Tjorven błyskawicznie zaprzyjaźniają się z Johanem i Niklasem, Pelle - najmłodszy z Melkersonów - mnóstwo czasu spędza z dziewczynką i jej psem, a Malin, najstarsza córka roztargnionego pisarza, matkuje rodzinie i zaprzyjaźnionym dzieciakom oraz prowadzi gospodarstwo, co wcale nie przeszkadza jej  w umawianiu się na randki.

Nie wiem jak to się stało, że w dzieciństwie przeczytałam "Dzieci z Byllerbyn", a ominęłam historię Melkersonów. Na szczęście mam siostrzenicę i to siostrzenicę rozmiłowaną w produkcjach studia Jung-off-ska. Pożyczyłam od Heleny audiobooka i wysłuchałam go z wielką przyjemnością.

* W wersji książkowej książka nosi tytuł "My na wyspie Saltkrakan".

Hanna Ożogowska. Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek.




Postanowiłam odświeżyć sobie książki Hanny Ożogowskiej. Jako że z wakacjami kojarzy mi się przede wszystkim książka opisująca historię rodzeństwa Tosi i Tomka, to właśnie od tej powieści postanowiłam zacząć powrót do przeszłości. Wybrałam - oczywiście - wersję audiobookową.

Tomek ma zakaz wychodzenia z domu - świadectwo na zakończenie roku przyniósł nie najlepsze, a poza tym miga się od pracy i nauki. Tata, surowy inżynier, który główną troskę o dobre sprawowanie dzieci, powierza żonie, wymierza synowi karę i nawet nie podejrzewa, że ów mógłby zakaz ojca złamać. Tosia, spokojna, grzeczna dziewczynka wspiera mamę z prowadzeniu domu i próbuje uśmierzać jej lęki związane z zachowaniem Tomka.

W wyniku nieposłuszeństwa Tomka, Tosia trafia do stryja i jego leśniczówki, gdzie ma być - w roli brata - wychowywana twardą ręką, a Tomek - w przebraniu Tosi - dociera do domu owdowiałej ciotki i jej dzieci, gdzie ma stanowić pomoc dla wiecznie zapracowanej siostry mamy.

Dla obydwojga z nich wcielenie się w postać innej płci jest trudne. Jednak to o obawach Tosi wiemy z książki więcej - w jej usta wkłada Autorka strach przed psami, ciemnością, pająkami. Tosia owszem działa, ale przed każdym działaniem, które nie jest dla niej naturalne (czyli takie, które nie dotyczy prac domowych) musi powtarzać sobie, że jej tchórzostwo odsłoniłoby nieposłuszeństwo brata, więc ona musi być dzielna i w tejże dzielności siadać na koniu, rąbać drzewo i jeździć bez zająknięcia linijką. Tomkowi rola Tosi przychodzi łatwiej - chłopak nie zastanawia się, a jedynie działa wykazując się bardzo rozwiniętym talentem organizacyjnym i cechami przywódczymi.

Książka "Dziewczyna i chłopak..." powstała w 1961 roku i to widać. 

Lucyna Legut. Piotrek zgubił dziadka oko, a Jasiek chce dożyć spokojnej starości.


Nie pamiętam ile miałam lat, gdy czytałam tę książkę po raz pierwszy. Wróciłam do niej za czas jakiś i później ponownie, a gdy zobaczyłam ją w bibliotecznych nowościach uznałam, że pora na kolejne spotkanie w dwoma niesfornymi braćmi aktorskiego domu. Piotrek i Jasiek mają mnóstwo pomysłów. Ubarwiają nimi życie własne, rodziców, a także sąsiadów, a z osobliwym upodobaniem sąsiadki - Paluch-Rogalskiej. Wszyscy oni mają niewielkich rozmiarów mieszkanka w Domu Aktora, a życie chłopców toczy się rytmem prób, premier i spektakli.

Książka podzielona jest na dwie części, a w każdej z nich inny brat jest narratorem. Ponieważ chłopców dzieli kilka lat życia, to i ich opowieści skupiają się na innych aspektach, a najistotniejsze wydają się inne zjawiska. Niemniej jednak owe opowieści uzupełniają się, tworząc wcale udany obraz rodzinno-społecznego  funkcjonowania Piotrka i Jaśka oraz tego, co dwóch chłopców może uczynić, gdy wydaje im się, że czynią dobrze;-)
Katarzyna Bonda. Okularnik.

Katarzyna Bonda. Okularnik.


Wydane przez
Wydawnictwo Muza

"Pochłaniacza", czyli pierwszą część tetralogii, której bohaterką jest Sasza Załuska, poznałam w wersji audio. "Okularnika" przeczytałam i to błyskawicznie, bo historia zbrodni rozgrywających się w Hajnówce i jej okolicach zawładnęła mną bez reszty.

Najważniejszym dla mnie wątkiem powieści był ten, w którym Autorka opisuje wydarzenia z II wojny światowej oraz czasów powojennych i ich reperkusje dla współcześnie żyjących. Siła działania pewnych ludzi i zasięg tego, co robią przypominały mi plączące się i mocno rozrastające korzenie chwastów.

Sasza wyjeżdżająca śladem Łukasza do Hajnówki trafia - jak się może wydawać - w czarną dziurę. Nie może się z nikim skontaktować, nikt jej nie szuka, traci samochód i jest podejrzana w sprawie zniknięcia młodej kobiety. Sasza, pozostawiona sama sobie, próbuje rozwiązać zagadkę tajemniczych wydarzeń, które - dla niej - dla osoby spoza społeczności lokalnej, są wyjątkowo trudne do zrozumienia, bo miejscowi niechętnie o nich mówią.

Podczas lektury miałam wrażenie, że pewne szczegóły wątku szpitalnego były zanadto wydumane. Wybijało mnie to z rytmu czytania, podważało wiarygodność całej opowieści.

"Okularnika" przeczytałam naprawdę szybko i już wiem, że z przyjemnością, za czas jakiś, do niego wrócę. Tym razem będę czytała wolniej i zwracała baczniejszą uwagę na szczegóły, które z pewnością mi umknęły podczas pierwszej lektury.

*   *   *

Kilka dni temu miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z Panią Katarzyną Bondą. Autorka okazała się być osobą bardzo konkretną, skupioną na pisaniu i uwiarygadnianiu tego, o czym pisze. Mówiła energicznie, rzeczowo, poważniejsze tematy przeplatała żartami. Zaangażowała się w rozmowę z czytelnikami bardzo aktywnie i tylko prowadzący spotkanie wyjątkowo się nudził (czego zrozumieć nie potrafię).

Z tym, o czym mówiła Katarzyna Bonda na spotkaniu i z klimatem spotkania, doskonale współgra poniższy fragment jej tekstu:
"Pisarz to kolekcjoner, zbieracz, chomik. Kisi te wszystkie opowieści w swoim emocjonalnym brzuchu. One w nim rosną. Niektóre są do wyrzucenia, jak zgniłe jabłka, jeśli się ich nie pożre, kiedy są jeszcze czerwone i pachnące. Ale niektóre historie nie mają terminu ważności. Mało tego – im więcej czasu minie od ich znalezienia – tym cenniejsze się stają. Nie wolno ich ruszać, dotykać. Przyjdzie czas i opowieść sama domaga się ogarnięcia fabularnego. 
Lubię ten stan obsesji tematem. Wpadam wtedy jak do studni i głębiej, głębiej zanurzam się, tracąc z oczu otaczający mnie świat. Nie jestem na bieżąco, nie oglądam mundialu, polityka mnie brzydzi. O tym, kto jest naszym prezydentem dowiedziałam się przypadkiem z facebooka pod jakimś zdjęciem żywności czy pieska. To wybór, nie zaniedbanie. Selekcjonuję docierające do mnie dane." (Całość tutaj
*   *   *

Czytam teraz "Tylko martwi nie kłamią" i jeszcze nie wiem, co o tej książce myślę. Gdy już skończę i będę wdziedziała, to Wam napiszę. Huberta Meyera zdążyłam już polubić:-)
Agnieszka Tyszka. Zosia z ulicy Kociej.

Agnieszka Tyszka. Zosia z ulicy Kociej.


Nie wiem, która z nas bardziej czeka na książki o Zosi - moja kilkuletnia siostrzenica, czy ja. Ważne jest jednak to, że gdy już mamy "nową" Zosię, zasiadamy w spokojnym miejscu i czytamy. Czytamy i czytamy, aż do nocy lub aż do skończenia książki.


Życie Zosi nie jest nudne - to trzeba sobie powiedzieć bardzo wyraźnie. Wraz z rodzicami i młodszą siostrą przeprowadza się z Warszawy do Łomianek, poznaje blaski i cienie mieszkania w małej miejscowości, sąsiadów, zaprzyjaźnia się z okolicznymi zwierzakami i odkrywa swoje ulubione miejsce - gałąź jabłoni, z której dziewczynka uczyniła kryjówkę, miejsce dumania i relaksu.


Towarzyszymy Zosi i Mani podczas rozmów o życiu codziennym, rozważań o tym, co ważne, a co mniej istotne. Podglądamy ich rodzinę, Mamę - zwariowaną na punkcie higieny ilustratorkę książek dla dzieci oraz Tatę - psychologa emanującego spokojem. Blisko dzieci jest także ciocia Malina, kreatywna optymistka, a także babcie, mniej i bardziej tradycyjne w pojmowaniu zjawiska "babciowatości".


Książki Agnieszki Tyszki zabierają nas w świat Zosi w czasie przygotowań do tradycyjnych świąt - Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, a także podczas innych, dyktowanych kalendarzem, okazji. Mamy szansę powędrować z Maliną i dziećmi nad morze podczas wakacji, budować Marzannę, wyjechać z Zosią i jej klasą na wycieczkę, a także - i tu okazja dubeltowa - oczekiwać siostrzyczki/braciszka zarówno od Mamy, jak i od cioci Maliny.


Nie wiem kiedy wyczerpie się formuła książek o Zosi i czy po jej wyczerpaniu narratorką historii o mieszkańcach domu przy ulicy Kociej stanie się Mania. Zakładam jednak, że w pewnym momencie Zosia zacznie dorastać i prawdopodobnie - mimo, że czytelniczki będą dorastać wraz z nią - przyjdzie pora na to, by rozstać się z rezolutną dziewczynką. Póki co - cieszę się książkami o Zosi i Was także namawiam do czerpania przyjemności z lektury powieści Agnieszki Tyszki.


Dopisek uczyniony kilka dni później: Gdyby ktoś chciał z Zosi zrobić audiobooka, to chciałabym czytać:-)
Skutki niefrasobliwego odbierania telefonu

Skutki niefrasobliwego odbierania telefonu

27 maja zadzwoniła koleżanka pytając o to, czy przejęłabym opiekę nad niesamodzielnym kociakiem liczącym sobie mniej więcej dwadzieścia jeden dni. Zgodziłam się i tak oto dołączył do nas czarny zadatek na kota, któremu nadałam imię Tymon. To, co zrobiłam jako pierwsze, to wyjęcie go z transportera i postawienie przed Sarą. Pobyt Tymona w Kociokwiku uwarunkowany był tym, że zaakceptuje go pies. Sara ze zdumieniem przyglądała się czarnej plamce ze sztywno sterczącym ogonem dzielnie drepczącej przez przedpokój.


Pierwsze dni Tymon spędził głównie w transporterze. Wychodził z niego nieśmiało i z dużą niepewnością, a gdy już się na to decydował, wizytował najczęściej tylko sypialnię, gdyż większe przestrzenie zbudzały w nim lęk. Jedynie w chwilach, w których był bardzo głodny, a we mnie dostrzegał szansę na napełnienie brzucha, porzucał bezpieczne cztery ściany i gonił za mną.


Koty się obraziły. Syczały, gdy Tymon się zbliżał i na całe dwie noce wyniosły z sypialni. Opiekę nad kociakiem przejęła Sara i sprawuje ją nadal, choć Tymon jest coraz ruchliwszy i coraz dzielniej toczy boje z uszami, nosem i łapami swojej psiej opiekunki.



Tymon, jak to kociak, rozwija się niemalże z godziny na godzinę. Umie już wspinać się na łóżko i fotele, rozgrywa mecze piłki turlanej piłeczkami ping-pongowymi, korzysta z drapaka i przybiega na wołanie. Zdarzyło się już nawet, że ganiali się z Wojtkiem:-) Nie nauczył się tylko jednego - gdy napełniam miskę Sary i wszystkie koty wędrują w tym czasie z pokoju do kuchni, Tymon przybiera kształt pocisku i próbuje wskoczyć do psiej miski, by spróbować tego, co do niej nałożyłam. Sara była zdumiona obecnością Tymona między chrupkami, ale od tamtej pory zawsze udaje mi się go złapać i uniknąć wyjmowania go spomiędzy psich zębów.




W minioną sobotę koleżanki z Fundacji odwiedziły ludzi, którzy chcą dać Tymonowi dom. W rozmowie ustalono, że kociak za dwa tygodnie zostanie zaszczepiony i zachipowany, a w czasie, w którym będziemy czekać na tę możliwość, odwiedzona rodzina zadba o zamontowanie siatki.


Reaktywacja na zakończenie weekendu

Reaktywacja na zakończenie weekendu

Zdaję sobie sprawę, że trzymiesięczna nieobecność w Sieci, to bardzo długa przerwa. I w zasadzie nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - miałam mnóstwo wolnego czasu, który spędziłam wśród zwierząt, więc - przynajmniej w teorii - pisać powinnam. Mam nadzieję, że długie milczenie nie przepłoszyło ostatecznie czytających bloga i z ciekawością zajrzycie w nasze blogowe kąty.

Na koniec marca miałam wypadek, w wyniku którego złamałam rękę. Zaraz po tym, gdy usłyszałam, że przez 6 tygodni będę miała unieruchomioną rękę w gipsie, zaczęłam się zastanawiać, czy uda mi się założyć i zapiąć psie szelki jedną ręką. Udało się i udawało kilka razy dziennie, ale główna w tym zasługa anielsko cierpliwej Sary. Zresztą zwierzęta w żaden sposób nie odczuły negatywnie mojej jednoręczności - korzystały za to intensywnie z tego, że długi czas przebywałam w domu.

Świąteczne dni, niezbyt atrakcyjne - jeśli pamiętacie - pogodowo,  spędzaliśmy na przykład tak:


I tak:


Codzienne poranne spacery przynosiły nam wiele radości. Sarze nawet udało się znaleźć marchewkę, którą wzgardziły policyjne konie:


Pewnego razu zrobiłyśmy próbę, która kosztowała mnie mnóstwo nerwów, i okazało się, że Sara może chodzić bez smyczy. Oczywiście wyposażona jest w adresówki, jest też zachipowana, ale i tak największą radość daje mi fakt, że wraca, gdy ją przywołam i ogólnie - mimo radosnej eksploracji - trzyma się blisko.




Zwiększona ruchliwość Sary wywołała u niej niemalże natychmiast bóle stawów, ale psica dostaje środki wspomagające i hasa jakby nie miała jedenastu lat.

Okazało się co prawda, że w tym roku nasze miejsce spacerowe w szczególny sposób upodobały sobie dziki, co nieco komplikuje poruszanie się po parku i spowodowało już naszą kilkukrotną ucieczkę. Dziki chodzą tam, gdzie chcą i nawet omijanie miejsc, które - jak wieść niesie - szczególnie lubią, nie daje żadnej gwarancji na to, że się ich nie spotka; zapuszczają się nawet w okolice linii tramwajowych. Widziałam kilka, słyszałam o kilkunastu, ale dziś - w towarzystwie innych spacerujących/rowerzystów - dane mi było spotkać stado złożone z kilkudziesięciu sztuk dzików w różnym wieku. Rezygnacja ze spacerów w parku niewiele zmienia, bo w zaroślach koło osiedlowego kościoła też zamieszkała locha z potomstwem.


W maju minęły trzy lata od chwili, w której do Kociokwika trafił rozwrzeszczany Wojtek. Mężnieje z dnia na dzień, staje się coraz bardziej kocurem. Zobaczcie:




W ramach opisywanej wcześniej akcji "czyszczenie pyszczydełek kocich" do PanDoktora po raz drugi trafiła Sisi. Tym razem usunięte zostało wszystko, co trzeba i kotka powoli doszła do siebie - je już także suchą karmę. Przy okazji, zupełnie przypadkiem, podczas rozmowy z koleżanką udało mi się wyjaśnić tajemnicę brzydkiego wyglądu Sisuleńki. "Ona się nie myje, bo brzydko jej pachnie z pyszczka" - usłyszałam i nagle zrozumiałam wszystko. Zaczęłam pucować Sisi, często ją czesać i kotka wygląda o niebo lepiej. Prawda?




Gusia zachwyciła się nowym wystrojem balkonu i często zdarza się, że spędza tam całe dnie. Miewa również napady czułości objawiające się głównie tym, że przez pół nocy chodzi mi po twarzy, liże mnie w powieki chcąc zachęcić do otwarcia oczu oraz - już nieco zrezygnowała - wplątuje się w moje włosy i zasypia na poduszce tworząc z siebie mocno grzejącą czapeczkę. Pozostaje także wierna "koszykom na koty", po kolacji biegnie do jednego z nich i w nim zasypia.




Nusia uznała, że otoczenie poduszki jest najlepszym miejscem na nocny odpoczynek i już wieczorem układa się tak, by padało na nią światło nocnej lampki. Zazwyczaj całą noc przesypia tuż obok mojej głowy, choć zdarza się i tak, że zajmuje inne miejsca do spania.




A w następnym wpisie (tym, który nastąpi szybko) opiszę Wam... Ech, kto się nie może doczekać informacji kogo opiszę, niech zajrzy TU.
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger