Robert Peroni. Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej.

Robert Peroni. Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej.


Są takie książki, co do których - gdy je czytam - mam pewność, że zostały napisane specjalnie dla mnie. I choć zdumiała mnie początkowo niewielka objętość książki Roberta Peroniego, po wczytaniu się w jego słowa zrozumiałam, że to dokładnie taka objętość jaka jest niezbędna, by wyrazić to, co Autor chciał.

Robert Peroni był alpinistą. Chodził po górach, wynajmował się jako przewodnik, często były to wyprawy nazywane ekstremalnymi. Gdy miał 40 lat, przeprowadził się na Grenlandię. Przez kilka lat był rozdarty między swoim włoskim życiem, a życiem wśród Inuitów. Dostrzegł jednak w sobie potrzebę owego wyciszenia jakie mogła mu dać tylko Grenlandia. Zauważył także, że jego obecność w społeczności inuickiej niweluje częściowo negatywne skutki niszczącej tradycję plemienną cywilizacji Zachodu. Kupił dom i postanowił żyć tam, gdzie czuł się niezbędny.

Autor podkreśla bogactwo życia społecznego Inuitów i jednoczesną prostotę rządzącą ich wzajemnymi relacjami. Ukazuje to, co zachwyciło go w życiu na Grenlandii, ale nie pomija też protekcjonalnego nastawienia wobec żyjącego z ten sam sposób od tysięcy lat ludu, "białych", organizacji prozwierzęcych, czy innych tzw. dobroczyńców. 

Właściwie powinnam zasypać Was cytatami, ale to książka tak dla mnie ważna, że nie chcę Wam psuć przyjemności odkrywania jej przez Was dla siebie, samodzielnego, bez moich podpowiedzi. 

Nie spodziewałam się po tej książce tak wiele, jak dostałam. Zachęcam - wczytajcie się w "Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej".

P.S. Zobaczcie:

Don't Tell Him

Don't Tell Him

Mam Siostrę. Mądrą, przeuroczą, dobrą i pomysłową. Moja Siostra ma kolegę, Michała. O Michale wiem jedno. 


Michał ma marzenie.

Marzenie dotyczy podroży. Podróży przez Amerykę Południową, z Argentyny do Peru. Samochodem terenowym - Land Roverem model Defender 110 z rocznika 1996.


Marzenie jest bliskie spełnienia. Michał ma samochód. Samochód Michała musi być jednak dostosowany do tego, by Michał - poruszający się na wózku - mógł nim jechać. A to kosztuje około 50 tys. zł.

Co Wy macie? 

Morze możliwości. Macie szanse wesprzeć Michała w spełnieniu jego marzenia. Macie możliwość zamieszczenia informacji o akcji zainicjowanej przez moją Siostrę na blogach, kontach facebookowych, profilach instagramowych i wszędzie tam, gdzie o Michale i jego marzeniu poczytają inni.

A czemu to się nazywa "Don't Tell Him"? Bo Iza chce zrobić Michałowi niespodziankę. Tak, macie okazję zrobić komuś niespodziankę. Co więcej - niespodziankę, która przybliży go do spełnienia marzeń.

To na co czekamy? Działajmy:-) Tylko ciii...

P.S. Strona Don't Tell Him, na której znajdziecie wszystkie szczegóły to: 
P.S. 2. Strona wyprawy Michała to: http://wheelchairtrip.com/
Wynurzenia pourlopowe

Wynurzenia pourlopowe

Urlop to taki okres, w którym mogę zupełnie lekceważyć zegarek i prawie zupełnie kalendarz (prawie, bo trzeba pamiętać kiedy się urlop kończy). To czas robienia tego na co mam ochotę, pławienia się w przyjemnościach, myślenia o rzeczach dobrych, ogólnie ujmując - relaksu.
Tu od razu płynące z głębi serca podziękowania należą się J., która otoczywszy koty najlepszą z możliwych opieką, umożliwiła mnie i Sarze wyjazd. Dziękuję:-)
W drodze na Mazury odwiedziłyśmy Warszawę gdzie do naszej dwójki dołączyła Sasza, przeurocza haszczanka pojawiająca się niekiedy na blogu. Dojechałyśmy, poszłyśmy na spacer i od razu okazało się, że Szasza jest psem łowiąco-kopiącym, a Sara jakby "zaraziła" się zainteresowaniem skierowanym na kretowiska i nory myszy.


Szybko ustalił się plan dnia. Pobudka, poranny spacer/przebieżka przy rowerze (ewentualnie galopada po polach, bo sarny, zające, lisy). Później kawa z psem na kolanach, śniadanie psie oraz ludzkie i ogólne lenistwo. 






Był jednak czas i na taplanie się w jeziorze, i obserwowanie pływającego łosia, i spacer po lesie (do którego trzeba było dojechać samochodem, ale uspokajam - psy nie jeździły w takiej pozycji, w jakiej je widać na zdjęciu).
 



 





Podczas pobytu w małym miasteczku, z którego pochodzę, poczyniłam kilka obserwacji socjologicznych. Gdy idziemy z Sarą przez park, czy osiedle, ludzie się do nas (do psa) uśmiechają i zagadują. Dzieci pytają, czy mogą pogłaskać i padają przed psem na kolana dając się oblizywać. W małym miasteczku miałam dwa psy. Owszem, nie dało się nie odczuć, że wzbudzamy sensację ;-) Ludzie patrzyli na nas, może nawet lepszym określeniem będzie "gapili się", ale nikt się nie uśmiechnął, nie zagadał i nawet dzieci mijały nas jak byśmy były zadżumione. 

Komentarze były, trzy. Jeden podczas wędrówki ścieżką za miastem, pomiędzy polami. Szasza biegła przy rowerze, na smyczy, Sara wędrowała koło mojej nogi. Pan biegnący z przeciwka zatrzymał się i nie bacząc na to, że widząc jego reakcję lękową, pochyliłam się i złapałam Sarę za szelki, nakrzyczał na mnie, że psy powinny być na uwięzi. Drugi. Spacer przez miasto. Duże podwórko kamienicy otwarte na chodnik. 4 koty w różnym stanie napuszenia siedzą i spod przymkniętych powiek spoglądają obojętnie na stojące na chodniku i węszące psy. Psy na krótkich smyczach stoją i węszą, Sara z zapamiętaniem macha do kotów ogonem. I nagle głos pełen pretensji, że mam wziąć te wielkie psy, bo tu koty siedzą i jeszcze psy je zażrą. Trzeci, w dniu wyjazdu. Starszy pan drepczący obok swojego starszego psa zawołał "Jakie ładne pieski". I tyle. Zdumiewające...

Będąc w domu wróciłam do lektur dawniejszych i świeżych, ale nierozerwalnie związanych ze zwierzętami. Nie wiem, czy wiecie, że Joanna Chmielewska popełniła dwie książki o leśnych zwierzakach - "Pafnucy" i "Las Pafnucego". Ta druga została pierwotnie wydana w formacie A4, twardej oprawie i cenie przyprawiającej o drżenie serca. Na szczęście czas jakiś temu ukazała się w przyjaźniejszej portfelowi ofercie i stanowi jedną z ulubionych lektur Heleny. Pafnucy to niedźwiedź, który przyjaźni się z leśniczym, na posiłki chodzi do ciekawskiej wydry Marianny, a sposób w jaki Autorka przedstawiła życie w lesie powoduje, że mam ochotę natychmiast sprzedać wszystko co mam i zakupić leśniczówkę/gajówkę zlokalizowaną daleko od ludzkich domów.


Drugą lekturę urlopową stanowiły książki Marcina Pałasza opisujące przygody psa zaadoptowanego ze schroniska.



Z książki "Elf i Pierwsza Gwiazdka" pochodzą słowa, które - gdyby tylko umiała - z pewnością powiedziałaby Sara charakteryzując nasz urlop.

(...) okazało się, że ta babcia prawie ciągle krząta się w kuchni, a tam pachnie wyjątkowo smakowicie. Nie minęło dużo czasu, a wyszło na jaw, że to babcia tworzy te wszystkie cudowne zapachy...! Może źle, że to powiem, ale wszystko to, co ona robi pachnie nawet lepiej niż to, co w naszej kuchni gotuje Duży! A na pewno tak samo dobrze.
Sami widzicie, ile mam tu do roboty: pilnowanie Dużego, żeby mi nigdzie nie uciekł. Pilnowanie babci, bo może jej zupełnym przypadkiem spaść na podłogę coś smacznego. Pilnowanie mojej Siostry, żeby nie zjadła tego czegoś przede mną.
[s. 67]
 Wróciłyśmy, oswajamy codzienność i przytulamy koty. Zaczynamy żyć według zegarka i kalendarza. Ale to nic - do zobaczenia na mazurskich drogach za rok.


P.S. Dzień przed naszym wyjazdem Tygrys i Szczotek znaleźli cudny dom :-)
Zofia Miedzińska, Michał Miedziński. Skandynawia. Światło Północy.

Zofia Miedzińska, Michał Miedziński. Skandynawia. Światło Północy.






Ostatnio zaczynam tęsknić za pustymi, chłodnymi przestrzeniami. I pewnie motywowana ową tęsknotą sięgnęłam po książkę opisującą wędrówki Autorów po krajach północnych, po miejscach przyjaznych człowiekowi, mimo czasami niesprzyjającej aury, po miejscach umożliwiających pławienie się w odosobieniu.

Z Miedzińskimi odwiedzamy Finlandię, Alandy, Laponię, Bornholm, Gotlandię, Olandię, Norwegię, Szetlandy, Orkady i Wyspy Owcze. Przyznaję, niektóre z tych miejsc nie kojarzyły mi się z niczym. Jednak dzięki krótkim, acz treściwym historiom wędrówki po nich, dowiedziałam się ciekawostek umożliwiających mi osadzenie poznanych miejsc w realiach goeograficzno-gospodarczych. Ułatwieniem byłaby niewątpliwie mapa zamieszczona w książce, ale mimo jej braku, do oswojenia się z opisywanymi miejscami wystarczają cudnej urody fotografie.

Samochodem, na rowerach, pieszo, czy komunikacją. Po górach, wodzie, w małych miejscowościach i na pustych przestrzeniach. Widać w owym podróżowaniu (i pisaniu o nim) pasję i to pasję, która ma zdecydowanie motywujący aspekt. I tak, jak zawsze lubiłam Bałkany, tak teraz zaczynam zastanawiać się, czy zachwyciłabym się także Północą.

Mam wrażenie, że tak. Może odważę się sprawdzić?
Agnieszka Tyszka. Sekretnik Zosi z ulicy Kociej.

Agnieszka Tyszka. Sekretnik Zosi z ulicy Kociej.

                                                                                                       
Gdy byłam dzieckiem, wśród nas królowały pamiętniki. Koleżanki wpisywały do nich wierszyki, ozdabiały swoje wpisy rysunkami. Podtykaliśmy pamiętniki także nauczycielom, by porównywać między sobą zasobność nauczycielskich wpisów. Później nastał czas złotych myśli. Na początku zeszytu zamieszczało się listę pytań o datę urodzenia, ulubiony kolor, ukochaną piosenkę, marzenia, itp., a potem dawało się koleżankom i kolegom. Wypełniwszy arkusz złotych myśli należało kartkę zagiąć tak, by nie dało się odczytać odpowiedzi na pierwszy rzut oka.

Jeszcze później nastała era kalendarzy. Pojawiły się jako dodatki do czasopisma"Dziewczyna", chyba też do "Filipinki". Młodzieżowe, z nadrukowanymi cytatami, żartami, propozycjami zabawy, czy szkolnych ściąg, zapełniały szkolne torby całej rzeszy nastolatków.

Nie wiem, czy młodzi ludzie korzystają dziś jeszcze z drukowanych kalendarzy/notatników. Mam jednak nadzieję, że czytelniczki zaprzyjaźnione z Zosią z ulicy Kociej bez wahania zaopatrzą się w "Sekretnik". Co można w nim znaleźć?

Drzewo genealogiczne - Zosi oraz propozycję narysowania własnego. Listę ulubionych koleżanek i listę tych lubianych nieco mniej. Propozycje wróżb do ciasteczek z wróżbą, miejsce na zapisanie planu lekcji - tego realnego i tego wymarzonego, opowieści o ulubionej muzyce, zaspach śnieżnych, kuweciarzach i wiele, wiele innych, atrakcyjnych historii zapraszających do współtworzenia "Sekretnika".

Mnie szczególnie spodobały się trzy propozycje.

Po pierwsze hasło. Trochę na przekór, bo odczuwam wewnętrzny przymus utrzymywania porządku; szczególnie w pracy.


Po drugie - świetna zabawa, prawda? Muszę się zastanowić jak ją wykorzystać:-)


Po trzecie - lista rzeczy, których NIE chciałabym wziąć na bezludną wyspę, pozwala odwrócić myślenie, burzy pewien schemat, wybija ze stałego rytmu myślenia i przez to niesamowicie pobudza do myślenia. Zgodzicie się ze mną?


Cieszę się, że powstał "Sekretnik Zosi z ulicy Kociej" i już wiem, że przypadnie on do gustu mojej siostrzenicy. A Pani Agnieszce Tyszce pozwolę sobie zadać pytanie - czy myślała Pani o "Sekretniku" dla nieco starszych czytelniczek? Może po modzie na kolorowanki dla dorosłych, nadejdzie moda na kalendarze z sekretnymi zapisami?:-)
Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger