Marta Kisiel. Toń.


Toń Marty Kisiel noszę przy sobie pieczołowicie od dłuższego już czasu. Spoglądam na zdjęcia zamieszczane na Instagramie, omijam wzrokiem recenzje książki, bo chcę napisać o niej sama, nie nasiąkając wrażeniami innych czytających. Czuję potrzebę (choć widzę też trudność) w napisaniu o najnowszej powieści twórczyni Licha po swojemu.

Justyna i Eleonora, wychowane przez ciotkę w atmosferze tajemnic, niedopowiedzeń, zakazów i nakazów, są tak bardzo różne, jak różne mogą być siostry. Pierwsza z nich - przebojowa, dodająca sobie wzrostu wysokimi obcasami, pyskata, po zmianie imienia na Dżusi, zamieszkała z dala od rodzinnego domu. Druga - wciąż mieszkająca z ciotką - jest klasycznym wręcz przykładem bibliotekarskiego stereotypu - szara, mało barwna, uporządkowana, z doskonałą pamięcią i maniacko punktualna. Gdy w mieszkaniu przy ulicy Lompy (pod nieobecność pozostałych mieszkanek) pojawia się Ramzes, a Dżusi Stern - mimo wieloletniego zakazu wpuszczania do domu obcych - zaprasza go do środka i oddaje rzecz, rzekomo będącą zapłatą za coś wykonane dla Klasy Stern - rozpoczyna się taki etap w życiu dwóch sióstr, którego się nie spodziewały. 

Bardzo lubię te z powieści, które do znanego nam życia, tego codziennego jakiego doświadczamy, wprowadzają elementy fantastyki. Przeplatająca się zwyczajność z niezwykłością daje doskonały efekt, a sytuacja, w której postrzelona Dżusi i spokojna Eleonora przekraczają - a wraz z nimi czytelnicy - pewne granice, których przekroczenie zostawia ślad już na zawsze, skłania do wypieków na twarzy, przyspieszonego oddechu i uzależnienia od postaci, fabuły, a wreszcie - autorki, która takie rzeczy powołuje do istnienia w swojej i czytelniczej wyobraźni.

Po lekturze mam całe mnóstwo refleksji, ale opisywanie ich wszystkich byłoby męczące i zabrałoby Wam radość samodzielnego wędrowania przez Toń. Zatem, oprócz tego, co powyżej... Po pierwsze - muszę kupić sobie Nomen omen i czytać, mieć pod ręką, patrzeć, gdyż pragnę obecności tej książki w moim życiu. Po drugie - Marta Kisiel idealnie wyważyła to, ile historii Dolnego Śląska powinno pojawić się w powieści. Wyobrażam sobie, jak wiele pracy kosztowało autorkę to, by z całego bogactwa historycznego wybrać te a nie inne wydarzenia, i ile musiała przeczytać, by w ów spokojny, niewymuszony sposób, zaprezentować nam dokładnie tyle ile trzeba, by powieść intrygowała, kusiła do poszerzania wiedzy historycznej i skłaniała ku nienasyceniu literackiemu.

Brawo, Marto!

P.S. Tu posłuchacie fragmentu: http://bibliotekaakustyczna.pl/ton-cd,3,1989,4928

3 komentarze:

Monika pisze...

Oj, i zachęciłaś mnie, bo Dolny Śląsk, a nie wygląda to z Twojej recenzji jak dupobólna literatura kobieca. Dziękuję :*

Monika Badowska pisze...

Udanej lektury! Napiszesz jak Ci się podobało?

Monika pisze...

Oczywiście. Najpierw muszę jednak pojechać do Polski, żeby książkę kupić. Dzięki Tobie jednak mam plany czytelnicze na lato.
Pozdrawiam :-)

Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger