Przejdź do głównej zawartości

Pierwszy raz

Czas jakiś temu Panna Pollyanna pytała o to, kiedy po raz ostatni zrobiłeś coś po raz pierwszy? Ostatnio mocno się nad tym zastanawiałam i postanowiłam zrobić coś pierwszy raz. Tym czymś był wyjazd w góry, z psem, dwudniowy, z noclegiem w schronisku.

Pierwszy popas na szlaku
Widok ze schroniska
Łąka do zostawiania zapachu
 Różne takie :-)









Górska rzeka ma w sobie pewien urok.
 I dobrze się nad nią śpi.

Podczas wędrowania nasunęło mi się kilka przemyśleń. Po pierwsze - chodzenie po górach składa się z wielu czynników ryzyka, czynników, które zaważyć mogą na powodzeniu lub niepowodzeniu wyprawy. Myślę tutaj o samym szlaku i jego wyglądzie, o oznaczeniach. Oczywiście, czynnikiem mającym wpływ na wędrowanie jest pogoda, a także - zależna od wędrującego - uważność lub jej brak. Pomylenie szlaku może przynieść mało pozytywne skutki. Ważne jest też to z kim wędrujemy oraz nasza i towarzystwa kondycja. Być może wędrowanie staje się psychicznie łatwiejsze jeśli ma się ze sobą namiot i wówczas, w przypadku zmęczenia, czy niewłaściwego oszacowania czasu niezbędnego do przejścia danej trasy, można go rozłożyć i zasnąć. Stałe miejsce noclegowe jest pewnego rodzaju ograniczeniem.

Po drugie - mnóstwo ludzi uczy dzieci, że zanim pogłaszcze się psa, należy zapytać osobę towarzyszącą psu o zgodę. I dzieci to robią, zazwyczaj. Szkoda tylko, że dorośli o tym nie pamiętają.

Po trzecie - przez pierwszy rok współmieszkania z Sarą odczuwałam niemalże misyjną konieczność informowania mijających ludzi, że to nie jest husky, to malamut. Już nie odczuwam tej konieczności, bo jakże mam podważać opinię babci tłumaczącej przejętym wnukom, że to nie wilk, tylko pies husky? Albo zachwiać pewnością siebie ojca rodziny, który autorytatywnie, mijając nas, rzuca w przestrzeń - "Husky!". Nie zdzierżyłam tylko w jednym wypadku, podczas odpoczynku na zaludnionym szczycie podczas wędrówki. Grupa około 15 osób zaczęła się głośno zachwycać pięknością Sary i rozwijać swoje opowieści o tym, co oni wiedzą o husky'ch. Brutalnie ściągnęłam ich na ziemię mówiąc, że to malamut.

Po czwarte - w restauracjach/barach prośba o wodę dla psa najczęściej budziła zrozumienie i wskazanie miejsca z wodą lub przyniesienie miski pod psi pysk. Zamówienie psu porcji ryżu lekko dziwiło, ale nie szokowało. Większym problemem dla obsługi okazywało się jednak nie to, co chcę dla psa, ale to, co zamawiam sobie. W jednym z lokali, zwanym szumnie restauracją, aż niemiło kelner dał mi odczuć, że rachunek jaki zapłacę za dwie porcje ryżu, surówkę z marchewki i herbatę, nie jest wart jego wysiłków. Tym bardziej, że siedzący przy stoliku obok ludzie wydali na same napoje 3 razy więcej niż ja. Trochę to przykre...

Po piąte - nie wiem, czy warto wybierać wariant: samochód + nocleg. Może jednak warto spróbować wariantu: pociąg + wędrówka i powrót tego samego dnia?

Komentarze

Joanna pisze…
Przyznam się, ze nie potrafię odróznic Malamuta od Husky, ale i jedne i drugie są dla mnie piękne. Ja, tak jak i moje dzieci, raczej nie wyrywamy się do głaskania ani nieznajomych, ani nawet lekko znajomych piesków.

Widoki piękne - zatęskniłam...

Dawno, dawno temu, wybierałam przewaznie opcję pociąg + powrót, ale nie kazdy mieszka na tyle blisko, by mógł sobie na to pozwolić.

Pozdrawiam wakacyjnie,

Motylek
Gdzie wędrowałyście? Piękne widoki, których brak mi tutaj, bo niby jest podobnie, ale jednak wolałabym polskie Bieszczady :)
Sara wygląda na przeszczęśliwą, a już zwłaszcza na tym zdjęciu w rzece, gdzie ma uśmiech od ucha do ucha :D

Ciekawa jestem czy rodzice, oprócz uczenia zachowania przy psach, uczą również swoje dzieci tego, czego mnie uczyli moi turystycznie zapaleni rodzice i dziadkowie, czyli pozdrawiania mijanych na szlaku wędrowców. Zazwyczaj było to ogólnie przyjęte krótkie "cześć", które oprócz tego, że spełniało wymogi kultury, miało również bardziej praktyczny cel. Otóż łatwiej jest zapamiętać wygląd osoby, z którą zamienimy chociaż jedno słowo, niż takiej mijanej w milczeniu. A to może się przydać w przypadku poszukiwań zaginionych osób, np. podczas załamania pogody albo zmylenia szlaku. Warto się tej zasady nauczyć :) (To takie przemyślenia osoby, która spędziła połowę dzieciństwa na górskich szlakach :) )
Monika Badowska pisze…
Motylku,
w tym wpisie (http://www.prowincjonalnanauczycielka.pl/2014/03/trudno-wrocic-do-pisania-po-przerwie-i.html) zobaczysz zdjęcie pokazujące różnice między husky'm a malamutem:-)
Pozdrawiam serdecznie:-)

Madziaro,
wędrowałyśmy po Beskidzie Śląskim, bo mamy tam najbliżej:-) Oj tak - rzeka to było bardzo miłe odkrycie.
Tak ludzie wciąż się pozdrawiają na szlaku. Nie wszyscy, ale większość. Choć przyznam, że w okolicy kolejki linowej jest ich tak dużo, że pozdrowień staje się nagle niewiele;-)
Serdeczności:-)
Joanna pisze…
Oba pieski bardzo ładne - dziękuję za podanie linka!
Motylek
Tak mi to właśnie wyglądało na Beskidy, ale chciałam się upewnić :) Część Beskidów widać przy ładnej pogodzie ode mnie z miasta rodzinnego, więc i one są mi bliskie :)

Cieszę się, że ta tradycja wzajemnego pozdrawiania się nie zaginęła, bo pamiętam, że czasami na szlaku nie przyzwyczajeni do tego ludzie dziwnie się na nas patrzyli po naszych pozdrowieniach ;)

Pozdrawiam z Dzikiego Zachodu :)
Dobrze wiedzieć, że po szlakach Beskidu można z psiakiem spacerować. Chętnie pospacerowałabym z moim Reksiem. Kiedyś obiło mi się o uszy, że z psiakami to na szlaki wchodzić nie wolno. Zdjęcia wspaniałe.
Z psiakami jak najbardziej można wyjść w góry, jedyne ograniczenie to to, że pies powinien być na smyczy (nie jestem pewna, czy jest nakaz, ale wiem, że kiedyś się nad jego wprowadzeniem zastanawiano)
Monika Badowska pisze…
Motylku,
nie dopisałam - malamut jest większy:-)

Madziaro,
ano nie zaginęła, choć ja mówiłam "dzień dobry", a inni "cześć":-) A co do nakazu prowadzenia na smyczy - nie wiem jak jest, ale dla swojego spokoju wolałam Sary nie puszczać wolno.

Małgrzata,
chyba nie wolno w parkach narodowych, a to i nie we wszystkich.

Unknown pisze…
O jaki cudowny wypad! Uwielbiam łazić po górach! Najlepiej wiosną, albo wczesną jesienią :)

P.S.
Misyjna konieczność! Znam to! :D ja na przykład od pierwszych chwil z Luśką odczuwałam potrzebę poinformowanie, że Lu to kundelek. Bo wszyscy od razu pytają co to za terrier :D

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k