Przejdź do głównej zawartości

Niedzielnik (o urlopie)

Nie będę Was epatowała opowieściami o tym jak wiele czasu minęło od chwili, w której mogłam sobie pozwolić na urlop taki jak ten zakończony tydzień temu. Urlop, podczas którego opiekę nad zwierzętami pełniła bliska mi osoba, kochająca Kociokwiki tak samo jak ja. Urlop bez kotów i psa, bez obowiązku spacerów, karmienia, bez wpadających do talerza kocich wąsów, żwirku pod stopami i sierści w kawie. Kocham swoje zwierzęta, ale uwierzcie mi – czasami dobrze jest pożyć bez poczucia 100% odpowiedzialności za nie.

Dwa tygodnie spędzone poza domem. Dwa tygodnie, na które zapakowałam niewielkich rozmiarów plecak wkładając do niego notes, dwie książki i kilkanaście e-booków wraz z pożyczonym czytnikiem [Sz., dziękuję:)], niewiele ubrań (po czasie okazało się, że za wiele), kilka kosmetyków. Ciepła kurtka, wygodne buty, podwójne rękawice oraz dokumenty dopełniły reszty. Tak naprawdę było mi trzeba wyjazdu, zmiany miejsca, a wyboru dokonałam zdając się nieco na przypadek i łut szczęścia.

I tak oto – dzięki szczęśliwemu przypadkowi – rankiem pierwszego dnia urlopu trafiłam do miasta położonego nad jeziorem, otoczonego górami i z zabudową tak urokliwą, że nie mogłam oderwać oczu.

Odwiedziłam muzeum paleontologiczno-zoologiczne (zastanawiając się nad tym, czy wegański styl bycia pozwala na odwiedziny w muzeum z preparowanymi zwierzętami), wystawę sukulentów, popodziwiałam jezioro, odwiedziłam kilka bibliotek i jeden z wielu budynków uniwersyteckich, by na koniec zachwycić się choinką, na gałązkach której powieszono kryształy pewnej znanej firmy jubilerskiej.








Nieco później przewędrowałam do innego kawałka świata i tam na nowo zachwyciłam się morzem i pustymi plażami. Wędrowałam na przekór wiatrom, a gdy mimo termoaktywnej odzieży było mi zimno, biegałam wzbudzając zdumienie ptaków. Jak każdy miłośnik twórczości Joanny Chmielewskiej szukałam bursztynów w kupach ciemnych śmieci wyrzucanych przez fale na brzeg i z przyjemnością dokładałam do już znalezionych kolejne, i kolejne. Wieczory spędzałam na doskonale wyposażonej i bardzo przestronnej siłowni.





Dwa tygodnie to mnóstwo czasu. Na spacery, czytanie, myślenie. Sporo rzeczy mi się uporządkowało, kilka przewartościowało. Mam potrzebę zmian, ale o tym jakie to będą zmiany napiszę Wam kiedy indziej.

Dziękuję Mamie i Siostrze za ten urlop – prezent urodzinowy. To był doskonały czas.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k