Przejdź do głównej zawartości

O psie, który jeździł koleją


Gdy tylko dostałam propozycję wyjazdu w lutym w góry, pomyślałam o tym, że pojadę z psem i to pojadę pociągiem. Sprawdziłam połączenia, miesiąc przed podróżą kupiłam bilety i mentalnie szykowałam się na wycieczkę.

Lista z tym, co do zabrania (psiego) niezbędne zawisła na drzwiach szafy na kilka dni przed wyjazdem. Ekwipunek Amber zajął połowę niewielkiego plecaka, choć uczciwie przyznaję, że głównie było to jedzenie. Wiedziałam bowiem, że będziemy chodzić, i to dużo, więc zapasy energetycznie musimy mieć.


Amber nieco obawiała się wejścia do pociągu (stary skład z wysokimi schodami z kratki), ale wniesiona na rękach, tylko przez chwilę wykazywała ekscytację. Pociąg miał przedziały, a my - wg biletu - miałyśmy siedzieć pod oknem.


W trosce jednak o dobrostan pasażerów wymaszerowałyśmy na korytarz, gdzie ja zajęłam krzesełko, a psica podłogę. I tu spotkała nas miła niespodzianka. Pani konduktor zaproponowała nam przedział służbowy. Dojechałyśmy nikomu nie wadząc, do miejsca przesiadki. Dworzec z błyszczącymi podłogami i hałasami wynikającymi z ogłoszeń megafonowych i rozmów ludzkich opuściłyśmy czym prędzej, a po chwili na trawce, dobiegłyśmy do stojącego w korku auta naszych współtowarzyszek wypoczynku i zainstalowałyśmy się w nim.


Na miejscu był śnieg. Śnieg! Amber z dużą radością zanurkowała w nim, a potem pobiegłyśmy pohasać po zasypanym śniegiem polu :-) Pokój (z dużą kuchnią i równie dużą  łazienką) miałyśmy na piętrze i to za pierwszym czy drugim razem stanowiło dla suni kłopot - było dość stromo. Szybko jednak opanowała pokonywanie schodów, tym bardziej, że każda droga w dół oznaczała śnieg i spacer, a prawie każda w górę - jedzenie.


Spacerowałyśmy codziennie. Tylko jeden dzień, bardzo wietrzny i deszczowy, poświęciłyśmy w znacznie mniejszym stopniu spacerom, a w większym głaskaniu i lenistwu domowemu. Ale już nazajutrz poszłyśmy ponownie na szlak.


Cudnie było przemierzać metry i kilometry brodząc po śniegu i widząc jak wielką frajdę sprawia to psu. Węszyła, rozglądała się w nowych miejscach, zostawiała swój zapach. Ludzie, których spotkałyśmy na szlaku - szczególnie w niedzielę było ich sporo - zachwycali się nią, chwalili, głaskali, a ona z przyjemnością przyjmowała te zachwyty. 


Odwiedziłyśmy Schronisko PTTK Zygmuntówka, gdzie została wygłaskana i wyprzytulana przez mieszkające tam z rodzicami dzieciaki. Zdarzało się nam również spotykać inne psy - przyglądała się im zdumiona i ostrożnie witała. 


Owszem, były chwile, w których było widać, że jest zmęczona. Gdy szłyśmy kilkanaście kilometrów szlakiem jako pierwsze i jedyne, torując sobie drogi przez zaspy, tylko na początku Amber szła przede mną - później uznała, ze wygodniej będę gdy to ja wydepczę drogę;) Po powrocie do pokoju piła i zasypiała. Snem bardzo spokojnym, regenerującym. Budziła się tylko na kolację:) Z moich obliczeń wyszło, że przeszłyśmy razem blisko 45 km. 



Dni, spędzone na spacerach, rozpieszczaniu psa i korzystaniu z uroków życia rodzinno-kobiecego, upłynęły zdecydowanie zbyt szybko. I znów trzeba było wsiąść do pociągu - tym razem podmiejskiego, więc z przyjaźnie niskimi podłogami. Amber ułożyła się na środku wagonu, a im więcej ludzi wsiadało, tym bardziej ją ku sobie przesuwałam. Spała, leżała, poddawała się głaskaniu i wykorzystywała czas na odpoczynek. W miejscu przesiadki znów chwila na trawniku, a potem wnoszenie na rękach do kolejnego pociągu. Tu było nieco trudniej, bo wagon jaki nam przypadł (tak, znów miejsce przy oknie) nie miał nawet krzesełek na korytarzu, ale dałyśmy radę.


Amber bardzo dobrze czuje się w podróży. Przećwiczyłyśmy pociąg (i pewnie nie raz to jeszcze zrobimy) na nieco dłuższej trasie i poza kłopotliwym wejściem i wyjściem nie było żadnych powodów do tego, by zawahać się przed kolejną podróżą. Podobnie upodobanie ma do jazdy autem - w bagażniku ma materac, wskakuje z duża ochotą i od razu pochyla głowę, aby bezpiecznie zamknąć klapę. Układa się, a gdy nie ma już na materacu koca, który wyraźnie jej przeszkadzał, robi to znacznie szybciej i sprawniej. 


Już nie mogę się doczekać naszych kolejnych wypraw:)


Komentarze

Leacathy pisze…
Piękne widoki, zazdroszczę Wam tego wypoczynku :)
Jakie widoki i szczęśliwy piesek ! :)

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k