Przejdź do głównej zawartości

Anna Dziewit-Meller. Od jednego Lucypera.

 


Książka Anny Dziewit-Meller zabiera nas w przestrzeń, czas, stereotypy i emocje. Zabiera w zadymiony Śląsk, zawilgocony Amsterdam, przeszłość i teraźniejszość, kobiecość i męskość i ... Emocji jest zbyt wiele, by określić je w tak prosty sposób jak wcześniejsze elementy.

Maria w latach czterdziestych walczy o to, by być kobietą szanowaną w rodzinie i wśród znajomych. Do celu doprowadzić ją może porządne się prowadzenie (jak wciąż słyszy w domu rodzinnym) i tytuł najlepszej pracownicy. Gdyby jeszcze mężczyzna, którego kocha chciał się z nią ożenić, jej status byłby umocniony na wysokim poziomie.

Niemalże stulecie później Kasia, pochodząca z tej samej rodziny co Maria, wciąż walczy o to, by to ona była godna szacunku, a nie ona dopełniona mężczyzną, dzieckiem, tzw. ogarnianiem życia, czyli pracą zarobkową, prowadzeniem domu, byciem idealną pracownicą, idealną panią domu, matką i kochanką. Kasia nie staje do wyścigu, staje w antywyścigu, staje przeciw sobie.

Mnóstwo się we mnie pootwierało rzeczy podczas lektury Od jednego Lucypera. Wrażliwość autorki pozwoliła jej stworzyć historię kobiet z jednej rodziny w sposób umożliwiający czytelnikom zajrzenie w głąb herstorii na przestrzeni lat i znalezienie w niej tego, co łączy. A łączy - wbrew upływowi czasu - bardzo wiele. Powieść Anny Dziewit-Meller jest zachętą do baczniejszego spojrzenia na nasze dzisiejsze funkcjonowanie społeczne. Na oczekiwania jakie stawiamy sobie same, jakie stawiają nam inni ludzie i jakim się poddajemy nie bacząc na to, że ich realizacja bardziej nam szkodzi niż rozwija.

Polecam.

Komentarze

Na pewno to warta uwagi i skłaniająca do refleksji książka. Muszę się kiedyś zapoznać z twórczością Dziewit-Meller. Nazwisko kojarzę oczywiście, ale nie miałam okazji jeszcze czytać nic co wyszłoby spod jej pióra.
Monika Badowska pisze…
Natalio,
gorąco polecam.

Popularne posty z tego bloga

Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie

Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po tę książkę, bo zanim do mnie dotarła przez sieć przetoczyła się dyskusja zwolenników i przeciwników tego, jak Magdalena Okraska o miastach opuszczonych przez dające zatrudnienie przedsiębiorstwach pisze. A jakie jest moje zdanie? Ta historia to wiele pięćdziesiątek wódki, udek kurczaka, cudzych kołder w cudzych domach (nigdy nie śpię w hotelach, śpię u bohaterów), długich rozmów i krótkich puent. To kilometry pokonane busikami, albumy rodzinne, lokalne biblioteki i lokalne mordownie. Pojechałam do nich i powiedziałam "Opowiedz mi". Tak kończy się jeden z tekstów wprowadzających do rozdziałów poświęconych poszczególnym miastom. Wraz z autorką odwiedzamy Wałbrzych, Włocławek, Będzin, Szczytno i kilka innych miejscowości, których przeszły rozwój osadzony był na istniejącym, prężnie działającym i rozwijającym się przedsiębiorstwie, a które wraz z jego likwidacją podupadły. Magdalena Okraska rozmawia zatem z mieszkańcami i tymi, którzy już owe...

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę...

Pożegnanie

Od kilku dni zbieram się, by napisać o odejściu Amber. Jest mi trudno, odpycham ten czas, ale uznałam, że to będzie sposób na pewnego rodzaju domknięcie - tak mi bardzo potrzebne. Amber zamieszkała z nami 25 lipca 2019 roku. Wypatrzyłam ją na FB schroniska w Tomaszowie Mazowieckim, pojechaliśmy na wizytę zapoznawczą, a kilka dni później - już po nią. Ułożona w bagażniku na wygodnym materacu, przeczołgała się na tylne siedzenie i ułożyła na moich kolanach. Tak dojechaliśmy do domu. O początkach wspólnego życia przeczytacie TUTAJ  i TUTAJ . Gdy już nieco okrzepliśmy w codzienności z psem, a Amber - z ludźmi i kotami, pojawił się pomysł na wspólny jesienny wyjazd w Beskid Niski. Zanim to jednak się stało psica miała atak padaczki, co spowodowało, że wyjazd odwołaliśmy, wdrożyliśmy leczenie i od nowa zaczęliśmy oswajać z nami i wspólnym życiem zdezorientowanego chorobą psa. Udało się ustabilizować zawirowania zdrowotne i wówczas zaczęliśmy się cieszyć sobą wzajemnie już na 100%. Dopier...