Przejdź do głównej zawartości

Doctor Honoris Causa Universitatis Silesiensis


Miałam dziś przyjemność uczestniczyć w uroczystości nadania honorowego doktoratu Uniwersytetu Śląskiego Sławomirowi Mrożkowi. Wydarzenie odbywało się w Teatrze Śląskim. Wraz z licznie zgromadzonymi gośćmi wysłuchałam laudacji, aktu nadania doktoratu i wszelkich innych przemówień. Pierwszy raz miałam okazję uczestniczyć w takiej uroczystości, więc przyznam się, że byłam poruszona atmosferą wydarzenia. Wzbudziło ono we mnie pewne przemyślenia. Mam wrażenie, że pewnych rytuałów, różnego rodzaju podniosłych obyczajów, strzegą już tylko dwie instytucje - Uniwersytet i Kościół. O ile w przypadku tej drugiej instytucji nie należy się martwić o porzucenie troski o rytuały, to w przypadku uniwersytetów podniosłość zestawiona z codziennością jest tak okazjonalna, że aż budząca dysonans. Ile razy słuchaliście "Gaudeamus igitur", "Gaude Mater Polonia"? Ile razy widzieliście rektora w gronostajach i skórzanych rękawicach? Rytuały bez idącego za nimi znaczenia są tylko pustymi gestami. Czy uniwersytety współcześnie dają jeszcze radę wypełniać owe gesty znaczeniem? 

Komentarze

Avo_lusion pisze…
Mój ukochany UŚ! I Mrożek, wspaniały!:)
mpoppins pisze…
Tak się zastanowiłam nad moimi studiami na UŁ. Przez cały okres studiów nie usłyszałam "Gaudeamus igitur" i nie zobaczyłam rektora w gronostajach. Przykro mi się zrobiło :((
patrycja pisze…
Zazdroszczę, cenię Sławomira Mrożka.

Co do tradycji, to moje liceum każdy apel zaczynało "Gaude Mater Polonia", byłam nawet w chórze szkolnym.

Studia, to obyczajowa katastrofa, w moim przypadku. Nigdy nie widziałam rektora w gronostajach, nie przypominam sobie żadnej wzniosłej chwili, ale to pewnie dlatego, że studiowałam zaocznie i nawet zaocznie odbierałam dyplom. Smutne.
Monika Badowska pisze…
Ja miałam taką szansę tylko raz.
Monika Badowska pisze…
Dobre kończyłaś liceum:-)

Popularne posty z tego bloga

Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie

Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po tę książkę, bo zanim do mnie dotarła przez sieć przetoczyła się dyskusja zwolenników i przeciwników tego, jak Magdalena Okraska o miastach opuszczonych przez dające zatrudnienie przedsiębiorstwach pisze. A jakie jest moje zdanie? Ta historia to wiele pięćdziesiątek wódki, udek kurczaka, cudzych kołder w cudzych domach (nigdy nie śpię w hotelach, śpię u bohaterów), długich rozmów i krótkich puent. To kilometry pokonane busikami, albumy rodzinne, lokalne biblioteki i lokalne mordownie. Pojechałam do nich i powiedziałam "Opowiedz mi". Tak kończy się jeden z tekstów wprowadzających do rozdziałów poświęconych poszczególnym miastom. Wraz z autorką odwiedzamy Wałbrzych, Włocławek, Będzin, Szczytno i kilka innych miejscowości, których przeszły rozwój osadzony był na istniejącym, prężnie działającym i rozwijającym się przedsiębiorstwie, a które wraz z jego likwidacją podupadły. Magdalena Okraska rozmawia zatem z mieszkańcami i tymi, którzy już owe...

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę...

Pożegnanie

Od kilku dni zbieram się, by napisać o odejściu Amber. Jest mi trudno, odpycham ten czas, ale uznałam, że to będzie sposób na pewnego rodzaju domknięcie - tak mi bardzo potrzebne. Amber zamieszkała z nami 25 lipca 2019 roku. Wypatrzyłam ją na FB schroniska w Tomaszowie Mazowieckim, pojechaliśmy na wizytę zapoznawczą, a kilka dni później - już po nią. Ułożona w bagażniku na wygodnym materacu, przeczołgała się na tylne siedzenie i ułożyła na moich kolanach. Tak dojechaliśmy do domu. O początkach wspólnego życia przeczytacie TUTAJ  i TUTAJ . Gdy już nieco okrzepliśmy w codzienności z psem, a Amber - z ludźmi i kotami, pojawił się pomysł na wspólny jesienny wyjazd w Beskid Niski. Zanim to jednak się stało psica miała atak padaczki, co spowodowało, że wyjazd odwołaliśmy, wdrożyliśmy leczenie i od nowa zaczęliśmy oswajać z nami i wspólnym życiem zdezorientowanego chorobą psa. Udało się ustabilizować zawirowania zdrowotne i wówczas zaczęliśmy się cieszyć sobą wzajemnie już na 100%. Dopier...