Trudno wytłumaczyć komuś, kto nie pracuje twórczo, co znaczy taka praca. Moja matka nie rozumiała tego do końca życia. Niby wiedziała, że piszę książki, ale była przekonana, że one same się jakoś piszą, a ja nie pracuję, ponieważ nie wychodzę do pracy. Skoro więc jestem w domu, to można mi przeszkadzać, bo nic ważnego nie robię. Nie to co kiedyś, gdy pracowałam w szkole. Wtedy przynajmniej byłam kimś. Sąsiadki mamę szanowały, bo była matką "tej" polonistki z liceum. A potem świat osiedlowy o mnie zapomniał, nie miała się mama czym chwalić, bo córka nierób, z pracy zrezygnowała, na emeryturę czekać nie chce, mąż ją opuścił. Siedzi więc w domu, okien nie myje, na manowce schodzi, jeździ Bóg wie gdzie. Gdyby choć jeszcze pisała jak Kraszewski, to może by i kto to czytał.
Od kilku dni zbieram się, by napisać o odejściu Amber. Jest mi trudno, odpycham ten czas, ale uznałam, że to będzie sposób na pewnego rodzaju domknięcie - tak mi bardzo potrzebne. Amber zamieszkała z nami 25 lipca 2019 roku. Wypatrzyłam ją na FB schroniska w Tomaszowie Mazowieckim, pojechaliśmy na wizytę zapoznawczą, a kilka dni później - już po nią. Ułożona w bagażniku na wygodnym materacu, przeczołgała się na tylne siedzenie i ułożyła na moich kolanach. Tak dojechaliśmy do domu. O początkach wspólnego życia przeczytacie TUTAJ i TUTAJ . Gdy już nieco okrzepliśmy w codzienności z psem, a Amber - z ludźmi i kotami, pojawił się pomysł na wspólny jesienny wyjazd w Beskid Niski. Zanim to jednak się stało psica miała atak padaczki, co spowodowało, że wyjazd odwołaliśmy, wdrożyliśmy leczenie i od nowa zaczęliśmy oswajać z nami i wspólnym życiem zdezorientowanego chorobą psa. Udało się ustabilizować zawirowania zdrowotne i wówczas zaczęliśmy się cieszyć sobą wzajemnie już na 100%. Dopier...
Komentarze