Marcin Wroński. A na imię jej będzie Aniela.


Wydane przez
Wydawnictwo W.A.B.

Pisanie Marcina Wrońskiego lubię i odkąd czytam kryminały z Maciejewskim marzę o wycieczce do Lublina.

Najnowsza powieść, zatytułowana, "A na imię jej będzie Aniela" rozpoczyna się we wrześniu 1938 roku, by po chwili przenieść nas do pierwszych wojennych dni na Lubelszczyźnie. Scena, od której zaczyna się książka jest znamienna - młoda dziewczyna zostaje znaleziona martwa w dniu swoich imienin. Na jej ciele widać dziwne ślady. Zyga Maciejewski nie lubi mieć na koncie nierozwiązanych spraw i mimo braku jakichkolwiek poszlak, śladów, choćby cienia dowodów dąży do wyjaśnienia zagadkowej śmierci Anieli. Wybuch wojny nie ułatwia komisarzowi zadania, tym  bardziej, że morderca nie zwraca uwagi na historyczną zawieruchę i ponownie morduje. I tak co roku, przez całą wojnę.

To, że Maciejewski, nie bacząc na okrucieństwo i ludobójstwo wokół siebie, szukał mordercy kobiet, a nawet - by go znaleźć - współpracował z Kripo, niemiecką policją, wydaje się być działaniem kontrowersyjnym. Lublin ogarnięty wojną, getto, Majdanek tuż za miastem, a były bokser szuka kogoś, kogo nie znalazł przed wojną. Urażona męska duma, czy rzetelność policyjna? Wroński nigdy nie twierdził, że jego bohater jest grzecznym chłopcem, a tym razem wystawił go na strzał wszystkim tym, którzy sądzą, że prawy polski policjant prędzej zginie niż powodowany nierozwiązaną sprawą zjednoczy się z wrogiem.

Losy Maciejewskiego są doskonałym wyjaśnieniem dla ukazania Lublina podczas okupacji. Miasto żyło kpiąc sobie z pewnych ograniczeń, wciąż byli w nim ludzie uczciwi i ci, którzy nie znali znaczenia tego słowa, były knajpy, grano jazz, odczuwano strach przed Niemcami, chowano się w piwnicach, stosowano się, przynajmniej oficjalnie, do ustaw rasowych. Miasto, niczym czuły organizm, pulsowano, reagowało na niebezpieczeństwa i trwało mimo wielu straconych ludzi.

Mam wrażenie, że "A na imię jej będzie Aniela" jest książką wymagającą więcej namysłu, pewnej dojrzałości, niż poprzednie historie (1,2) o komisarzu Maciejewskim. Bohater staje się postacią coraz pełniejszą, wielowymiarową, z całym bogactwem zalet i wad.

Polecam serdecznie, a Marcinowi Wrońskiemu dziękuję za doskonałą lekturę.

7 komentarzy:

Pisany inaczej pisze...

Ja nie czytałem żadnej książki tego autora. Ja wiem że nie ocenia się ksiażki po okładce, ale jestem facetem, a facet to wzrokowiec a okładka pobudza moją wyobraźnię.

Loony_lunatic pisze...

Opis mnie bardzo zaintrygował. Teraz po prostu muszę to przeczytać! :)

Czytanka pisze...

Mnie też się bardzo podoba! Może dlatego, że bardzo przypomina Maciejewski przypomina Mocka Krajewskiego coraz bardziej? To bardzo mi się podoba nawiązanie do Popławskiego, czyli właśnie "Erynii" Krajewskiego. To troszkę jak takie rzucenie rękawicy :)

Monika Badowska pisze...

Pisany inaczej,
polecam serdecznie, bo warto:-)

Loony_lunatic,
koniecznie!

Czytanka,
o ile się orientuję (choćby z podziękowań Marcina Wrońskiego składanych Markowi Krajewskiemu), to Panowie pozostają w przyjaźni.

Zła Hrabina Gburia Furia pisze...

A propos wycieczki do Lublina to zapraszam gorąco tym bardziej że na tej stronie http://www.szeptany.lublin.pl/Szeptany_Lublin/Opowiesci.html dostępny jest plik mp3, gdzie autor Marcin Wroński oprowadza po mieście śladami Komisarza.

Aneta pisze...

To moje miasto! Kryminały lubię, autora nie znam, po książkę chętnie sięgnę.
Przeglądałam Twojego bloga i archiwum. Jestem pod wrażeniem, że prowadzisz bloga od 2007 roku. W porównaniu do Ciebie jestem raczkującym niemowlęciem :)

Monika Badowska pisze...

Tolorips,
no wiem, wiem...

Aneto,
ciekawa jestem zatem jak Ty, jako mieszkanka Lublina, odbierzesz książki Marcina Wrońskiego.

Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger