Przejdź do głównej zawartości

Katarzyna Enerlich. Prowincja pełna marzeń.



Dziękuję, Bernadetto, za pożyczenie książki:)

Wydane przez

Wydawnictwo MG

Podczas lektury debiutu powieściowego Katarzyny Enerlicht wciąż miałam uczucie przesytu. Odzielone od siebie poszczególne wątki były interesujące, ładnie rozbudowane, poprowadzone sprawnie. Połączone ze sobą tworzyły nadmiar bogactwa treściowego, które sprawiało, że książkę - mimo, iż ogólny nostalgiczny, czy pocztówkowy klimat mi się podobał - czytało się mniej zajmująco niż bym chciała.

Bo też autorka opowiada nam historie różne i czerpiąc z szerokiego wachlarza, także mazurskości. Mamy tu zatem historię Mrągowa, szczególnie tę przedwojenną, wojenną i powojenną. Mamy przepisy na potrawy regionalne i zachwyt nad własnoręcznie tworzonymi przetworami oraz zielarstwem. Mamy apel o polsko-niemieckie pojednanie, które dotrzeć powinno pod strzechy, a nie zatrzymywać się w Kancelarii Premiera. Mamy obraz bolesnej rzeczywistości współczesnej prowincji oraz tejże samej prowincji sielski obrazek. Mamy geniusza szachowego, Robinsona, mieszkającego w ruinach. Jest Reszel i swojska kiełbasa, Toruń z piernikami,  nieuczciwy szef i oddane przyjaciółki. Oczywiście jest też miłość z trudnymi wyborami. Trochę tego dużo, prawda?

Mimo nadmiaru dałam się uwieść prowincji sportretowanej przez Katarzynę Enerlich. Mrągowo znam tylko pobieżnie, ot, krótki przystanek podczas podróży do większego świata. To, jak autorka przedstawiła swoje miasto porusza, bo zrobiła to w ciepły, serdeczny sposób.

Wrocław portretuje Krajewski, Lublin - Wroński, Dębski zachwyca się Oleśnicą, Lewandowski - Warszawą. Kalicińska kusi Warmią, więc może Mazurami kusić będzie Enerlich?

P.S. Cytat z niedawno recenzowanego Mrożka:

"Nistety być z prowincji i w niej zostać to do niczego nie prowadzi. Transcendencja. Niestety, trzeba być z prowincji i trzeba się z niej wydostać. (...) Prowincja jest szkołą tęsknoty. Najlepszą i nigdy niezapomnianą."

P.S. Ładna strona poświęcona książce.

Komentarze

Beata pisze…
Mam podobne wrażenia z lektury.Mnie jeszcze dodatkowo w tej książce irytowała duża ilość błędów (literówki).
Motylek pisze…
Pierwszy rozdział mnie nieco rozdrażnił. Ale potem było już lepiej.
Czyta się dobrze, choć wolałabym w niektórych miejscach zatrzymać się nieco dłużej, nie tylko przeczytać... listę. Ale i tak miło marzyło się na prowincji, choć te literówki - brrr! Należę do tych, które one irytują - czy ktoś chciał zaoszczędzić na korekcie?

Motylek

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k