Przejdź do głównej zawartości

Kurt Vonnegut. Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater, czyli perły przed wieprze.



Moje pierwsze zetknięcie z Vonnegutem trudno nazwać spotkaniem porywającym. Zainteresował mnie tytuł i podtytuł i to było jedynym motywem do wybrania tej, a nie innej książki amerykańskiego autora.

Zaczyna się tak:

Jest to opowieść o ludziach, ale jej głównym bohaterem jest pewna suma pieniędzy, tak jak pewna ilość miodu może być głównym bohaterem opowieści o pszczołach.

Zachęcający początek, przyznacie…

Ludzie, o których Vonnegut pisze to ród Rosewaterów, majętnych, by nie powiedzieć obrzydliwie bogatych. W każdym pokoleniu jeden z nich staje na czele Fundacji Rosewaterów, która to fundacja zajmuje się szeroko pojętym pomaganiem ludziom.

W momencie, w którym my jako czytelnicy zapoznajemy się z opowieścią, na czele fundacji stoi Eliot Rosewater, a władzę próbuje mu odebrać nikczemnej postury i zamiarów urzędnik pracujący dla towarzystwa wspierającego działalność fundacji. Ów kombinator wykoncypował, że gdyby tak pozbawić Eliota możliwości sprawowania pieczy nad działalnością i finansami fundacji na przykład udowadniając, że jest on wariatem) i zmusić do przekazania władzy Fredowi Rosewaterowi , który nie ma pojęcia, że jest aż tak blisko spokrewniony z bogactwem, to w momencie przekazywania uprawnień do zarządzania fundacją, a co ważniejsze – do zarządzania pieniędzmi fundacji, on – Norman Mushari – mógłby zyskać pewien procent od przekazywanego majątku.

Eliot poświęcił rodzinę i dobre imię (wśród bogatych), by pomagać tym, którym nikt już pomagać nie chce. Mogli dzwonić do niego najbardziej zrozpaczeni, ale i najcwańsi, bo Eliot nie odmawiał wsparcia finansowego nikomu. Gdy zdecydował się porzucić wielkie miasto i zamieszkać w miasteczku Rosewater, mieszkańcy przyjęli go jak dobrodzieja i ciesząc się czerpali korzyści z jego obecności. Eliot, przymuszony przez ojca i jego współpracowników, wyjechał z miasteczka i opuścił swoich biednych, zaprzeczył temu co dotychczas robił. Zdobył się jednak na gest, w którym wskazał, że choć fizycznie opuścił Rosewater, mentalnie wciąż jest tym Eliotem, który w remizie strażackiej zawsze odbierał telefon od potrzebujących.

Przeczytałam. Fajerwerków nie było.

Komentarze

Anonimowy pisze…
czytałam to bardzo dawno, ale pamietam, ze mi sie całkiem podobało. Choc poza tym faktem nie utkwiło mi w pamieci wiele z tej ksiazki, wiec chyba nie bardzo sie nia przejełam
Monika Badowska pisze…
Przyznam, że zafrapował mnie tytuł. Pierwotnie w wyzwaniu miałam czytać "Rzeźnię nr 5", ale po lekturze Cave potrzebowałam innych klimatów i zmieniłam tytuł książki. Niezbyt szczęściwie...

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Katarzyna Berenika Miszczuk. Tajemnica Dąbrówki

Katarzyna Berenika Miszczuk, bazując na swoich doświadczeniach z pisaniem o świecie pełnym słowiańskich bóstw, wkracza w literaturę dziecięcą. Wkroczyła właściwie książką "Tajemnica domu w Bielinach", bo ta, prezentowana przeze mnie powieść, opisująca rodzinę Lipowskich jest kontynuacją wspomnianej powyżej. I mamy otóż mamę z czwórką dzieci, która zamieszkuje wspólnie z ciotką zmagającą się z chorobą Alzhaimera w Bielinach. Wsi, o której nawet mieszkańców mówią z lekkim przekąsem - "bo wiadomo jak to u nas". Owo "u nas" oznacza bowiem tajemnicze zjawiska, niemniej tajemnicze postaci i świat nie do końca taki jaki znany jest nam powszechnie. Jest on dzielony z domownikami, biedami, błędnymi ognikami i innymi stworzeniami, o których - z dużym zapałem - czyta w Bestiariuszu ośmioletnia Tosia. Jej mama wpadła na straszny, zdaniem dziewczynki pomysł. Szuka niani, która zajmie się nią (prawie dorosłą nią!) i maleńką Dąbrówką. Tosia robi wszystko, by odstraszyć k