Bill Brynson. Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średniozaawansowanych.


Wydane przez
Wydawnictwo Zysk i S-ka

Mieszkający od 1977 roku w Anglii Amerykanin postanowił zwiedzić Europę, podobnie jak uczynił to będąc nastolatkiem. Zaplanował trasę wiodącą od najdalej wysuniętego na północ miasta w Europie do Stambułu leżącego u wrót Azji. Wędrował w 1990 roku, a jego wrażenia z podróży wydano rok później (to informacja ważna ze względu na czynione przez Autora obserwacje).

Bill Brynson jest krytyczny. Czasami owa krytyka budzi zaciekawienie i nasuwa pytanie o to, jak Autor skomentowałby dzisiejszą Europę, czasami budzi śmiech, a czasami jego refleksje są uderzająco celne i złośliwe.

Przy rozdziale o Francji spłakałam się ze śmiechu. Informacje o EWG pozwalały na uświadomienie sobie ogromu marnotrawstwa. A zestawienie owych informacji z wiadomościami bieżącymi nt. funkcjonowania całej rzeszy urzędników w Brukseli kusi konstatacją, że u progu lat dziewięćdziesiątych niektórzy mieli skrupuły w korzystaniu z pieniędzy. Szwajcaria sportretowana przez Brynsona wydaje się być przerażająco nudna, a mieszkańcy Włoch znużeni turystami i niezainteresowani własnym krajem.

Czekałam niecierpliwie na rozdziały poświęcone Jugosławii i Bułgarii, ale przyznam, że nieco się podczas ich lektury rozczarowałam. O ile wcześniej Autor snuł błyskotliwe rozważania dotyczące klimatu i atmosfery odwiedzanych miast, tak w przypadki Splitu, Sarajewa, Belgradu i Sofii oparł się głównie na wspomnieniach z pierwszej podróży odbywanej na początku lat siedemdziesiątych. Zastanowiłam się nad przyczyną takiego potraktowania Jugosławii i Bułgarii i uświadomiłam sobie, że tak naprawdę były to tylko dwa kraje, których zaliczyć nie można do Europy Zachodniej, kraje stawiające pierwsze kroki na drodze ku normalności, kraje, które nie miały czym uwieść turysty, bo nie turystyka była im w głowie.

Książka Billa Brynsona zabiera nas w podróż po Europie, która pozwala na odkrycie „że świat jest tak niezwykle różnorodny, że istnieje tak wiele różnych rozwiązań zasadniczo identycznych czynności, takich jak jedzenie, picie, czy kupowanie biletów do kina (…), że w Europie nie można być niczego pewnym.”

5 komentarzy:

jelly-bean pisze...

"Przy rozdziale o Francji spłakałam się ze śmiechu." te słowa wystarczają za cały komentarz.

właśnie czytam Zapiski z małej wyspy i parskam śmiechem.

Monika Badowska pisze...

Jelly-bean,
byłam ciekawa "Zapisków...", miło, że piszesz o nich dobrze:)

Joanna_Czytelnik pisze...

Musiał się facet trochę dziwić, patrząc na "inny świat" ;-). Poszukam go, bo odczuwam potrzebę śmiechu z książką w dłoni.

Monika Badowska pisze...

Joanno,
oj, dziwił się;))) Mnie też dobrze zrobiła ta książka - przywróciła mi chęć czytania:)

jelly-bean pisze...

W Zapiskach z małej wyspy podróżuje po UK i to właśnie dla Brytyjczyków jest kultowa książka. Wspomnienia z pieszych wycieczek, małych miasteczek, lokalnych atrakcji turystycznych przeplatane są wspomnieniami z wcześniejszych pobytów i ogólnymi obserwacjami o życiu Brytyjczyków.

podejrzewam, że dużo fajniej by się to czytało, gdybym znała choć kilka miejsc, które odwiedza, miała jakieś pojęcie, swoje wspomnienia i mogła to zestawić z jego obserwacjami. Ale i tak znakomicie się to czyta, z wielkim uśmiechem

Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger