Sandor Marai. Żar.



Wydane przez

Wydawnictwo Czytelnik

„Stamtąd okna wychodziły na park, na kasztanowce, które wiosną przechylały się przez balkonową kratę i chełpiąc się różowymi świeczkami oraz ciemnozieloną wspaniałością stały półkolem przed brzuchatą wypukłością południowego skrzydła, przed kamiennymi balustradami balkonów.”

Zdopingowana kilkoma pełnymi zachwytu nad twórczością Sandora Marai’ego  głosami, postanowiłam kontynuować poznawanie węgierskiego prozaika.

„Żar” – to opowieść o spotkaniu dwóch przyjaciół. Obaj przeżyli już siedemdziesiąte urodziny, a ich przyjaźń zadzierzgnięta, gdy poznali się w szkole w wieku lat ośmiu, została wystawiona na ciężką próbę, a przyczyna owej próby spowodowała jednocześnie, że mężczyźni nie utrzymywali ze sobą kontaktu przez 41 lat i 43 dni.

I choć spotkanie obu mężczyzn jest ważnie, nie mniej ważne są retrospektywne rozmyślania generała, który gościć będzie kapitana, a także to, w jaki sposób dom – otoczenie i ludzie najbliżsi gospodarzowi przygotowują się na odwiedziny gościa.

Marai z, wydawałoby się prostej sytuacji, potrafi wydłubać niesamowicie wiele treści. Przy czym – podczas lektury jego utworów – nie sposób oprzeć się wrażenie, że każde ze słów wycyzelował, każde jest użyte najdoskonalej jak można je było użyć i żadnego nie wolno pominąć, gdyż byłoby to zbrodnią przeciw pięknu literackiemu.

„Człowiek starzeje się powoli: najpierw starzeje się jego ciekawość ludzi i chęć życia, wiesz powoli wszystko staje się takie oczywiste, poznajesz sens wszystkiego, wszystko się powtarza, tak okropnie i nudno. To także starość.”

P.S. Lecące z nieba obrzydliwe połączenie deszczu i śniegu powoduje, że z głowy wychodzą mi przede wszystkim frazy sławiące ciepło, dom,  ciepły koc i grzane wino. Ale dla Maraia mózg się nieznacznie odblokował;)

9 komentarzy:

Ada pisze...

Dla mnie to bardzo ważna książka, jedna z tych, których pierwsze czytanie nie wyczerpuje wszystkich sensów, nie odkrywa wszystkich warstw. I zgodzę się z tym, co pisałaś wcześniej: czyta się ją bardzo powoli choć to "zaledwie" historia jednego dnia i jednej nocy, na niewielu ujęta kartkach. Czas spowalnia i każde słowo ma swoją wagę i wartość. To książka, do której na pewno wrócę - i jestem przekonana, że następnym razem odczytam ją nieco inaczej. Dziękuję za recenzję!

Monika Badowska pisze...

Ado,
chyba każdą z książek Maraia można czytać po wielokroć i za każdym razem ich lektura będzie dużym przeżyciem i żródłem wruszeń.
Pozdrawiam serdecznie:)

Anonimowy pisze...

"Żar" wydaje mi się jeszcze bardziej wycyzelowany niż "Krew świętego Januarego", którą czytałam wcześniej...
bardzo często potrzebuję Maraia do czytania od nowa...

mam już swój odrębny i przyzwoicie zaczęty blog do czytania i mam śmiałość tu się do Ciebie odezwać:)

pozdrawiam i czy mogę zalinkować Twój?

Monika Badowska pisze...

Signe,
przyznaję, nie czytałam "Krwi...". Już dodaję Twój blog do listy i zapewnia, że będzie mi bardzo miło znaleźc się w Twoich "Podczytywaniach":)

Anonimowy pisze...

dla mnie "Krew św. Januarego" przewyższa nawet "Dziennik" Maraia..
może pierwsza jego czytana rzecz tak działa?
patrzę i widzę Twój blog ogromny!!!

Monika Badowska pisze...

Signe,
bo ja fiśnięta jestem;)

Iza pisze...

signe- chyba tak jest, że pierwsza książka M. działa najmocniej. mi najbardziej podeszły wyznania patrycjusza...

Anonimowy pisze...

Mnie Żar długo po zamknięciu jeszcze ogrzewał, chyba nawet dzisiaj czuję jeszcze ciepło.
Myślę, że notka na okładce rozwala lekturę. Szkoda, że ktoś tak bezsensownie to zredagował.
Pozdrawiam.
P.S. Zajrzyj Droga Nauczycielko (sorry za spoufalanie, ale czuję do Ciebie jakąś sympatję) do Zbuntowanych Maraia i zapisz się na dwa dni do bandy.

Monika Badowska pisze...

"Zbuntowani" stoją na półce i czekają aż do nich dojrzeję;)

Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger