Alexander McCall Smith. 44 Scotland Street.

Wydane przez
Wydawnictwo Muza

Ci, którzy czytają mnie już od dłuższego czasu, zapewne nie zdziwią się, gdy stwierdzę, iż moim zdaniem Aleksander McCall Smith jest dobry na wszystko – na niepogodę, chorobę, smutki małe lub większe, ale też na leniwe popołudnie w ogrodzie, czy wielogodzinną podróż pociągiem. Po prostu – dobry jest i już. Z wielką radością przywitałam najnowszą książkę tego Autora na polskim rynku. Z tym większą, że mimo iż McCall Smith pisze powieści proste i w tej prostocie rewelacyjne, jakoś nie święci triumfów w naszym literackim świecie. Może po tej książce to się zmieni?

Kamienicę na Scotland Street zamieszkują ludzie zwyczajni – podobni nam. Nadgorliwa matka, przytłoczony aspiracjami matki pięcioletni syn mówiący perfekcyjnie po włosku i grający na saksofonie, antropolożka będąca niegdyś właścicielką elektrowni w Indiach, narcystyczny rzeczoznawca nieruchomości, dziewczyna, która potrzebowała sobie zrobić przerwę i mężczyzna, którego nie poznamy, gdyż cierpi na agorafobię.

Życie bohaterów obserwujemy z właściwym dla prozy McCalla Smitha spokojnym dystansem. Nie znajdziemy tu emocjonujących rozgrywek międzyludzkich, a jedynie wzajemną ciekawość złagodzoną nieco flegmatycznym charakterem niektórych postaci. Choć mamy tu do czynienia z zauroczeniem to przybrało ono postać czerwieniących się panieńskich policzków i braku właściwych słów, a nie gorącego flirtu.

Uwielbiam McCalla za spokój emanujący z jego opowieści. Uwielbiam, gdy w usta swoich bohaterów wkłada szalenie trafne i ironiczne uwagi na temat świata wokół nas. Ot, na przykład:

„Brak czasu na walki międzyplemienne czy rytuały inicjacyjne, cala kultura popularna za bardzo wciąga. Ciężkie czasy dla antropologów.
- To smutne – zauważyła Pat. - Komu zależy na tym, by wszędzie było tak samo?
Domenica wzruszyła ramionami – Pewnie Komisji Europejskiej.” (ss.76-77)

Ciekawostką jest to, że Aleksander McCall Smith pisał „44 Scotland Street” jako powieść w odcinkach zamieszczaną na łamach „Scotsmana”; daje to interesujący efekt narracyjny.

Cóż, by zmierzać do podsumowania, muszę powiedzieć, że kolejny raz McCall Smith mnie kupił. A teraz, z zupełnym brakiem cnoty zwanej cierpliwością, czekam na „Rozmowy przy kawie”.

8 komentarzy:

Dabarai pisze...

A ja jakoś nie mogę się przekonać do tego pisarza! Przecxzytałam dwie książki z serii o agencji detektywistycznej, kilka o klubie filozoficznym i 44 scotland street i każda na mnie zrobiła jakieś takie średnie wrażenie. Nie uwielbiam ich, ale i też nie umiem powedzieć co mnie w nich denerwuje, co mi się nie podoba!

Monika Badowska pisze...

Dabarai,
hm - jak Ci się nie podoba i nie wiesz, czemu, to trudno Cię przekonywać, że McCall Smith jest ok. Ja jestem zachwycona;)

kasia.eire pisze...

uwielbiam jego serie o Agencji Detektywistycznej nr 1 wiec pewnie i ta mnie uwiedzie

Monika Badowska pisze...

Kasiu,
no to miłej lektury życzę:)

kornwalia pisze...

Chciałam tę książkę do recenzji, ale mi nie wysłali jednak :( A po tym jak o niej napisałaś, chcę ją jeszcze bardziej.

Monika Badowska pisze...

Kornwalio,
:)

Miranda pisze...

Ha! A ja dzisiaj właśnie ją upolowałam :) Będzie musiała sobie jeszcze trochę poczekać, bo na pierwszy ogień poszła książka "Do Santiago", ale i na szkocką ulicę przyjdzie czas. Po Twojej entuzjastycznej recenzji jeszcze bardziej cieszę się na lekturę (:

Pozdrawiam!

Monika Badowska pisze...

Mirando,
:)

Copyright © Prowincjonalna nauczycielka , Blogger